Ten weekend obfitował w wiele ciekawych imprez biegowych i wierzę, że jeśli tylko ktoś zechciał ruszyć się z kanapy to na pewno wybrał coś dla siebie.
Ja w zasadzie wyboru nie miałem – musiałem pojawić się w
Kędzierzynie-Koźlu na piątej, jubileuszowej edycji Festiwalu Biegowego „Dzień
Dobry Kędzierzyn-Koźle”. Powody były dwa. W zeszłym roku zapisałem
się na maraton, ale … pomyliłem godziny i ledwie zdążyłem na połówkę 😉. Tam
zająłem miejsce na pudle i tak się tym faktem ucieszyłem, że po dekoracji od
razu pojechałem do domu. I jak już dojechałem, to dowiedziałem się, że gdybym
został, to w losowaniu nagród dla uczestników na mój numer padła główna wygrana
– weekendowy pobyt w hotelu 😱.
Rok czasu pozwolił mi o tym zapomnieć, ale pewne rachunki do
wyrównania zostały 😉. A teraz, z okazji jubileuszowej edycji, organizatorzy czyli Fabryka
Aktywności XYZ poszli na całość i oprócz tradycyjnych dystansów 10 km, 22 km i
44 km w kategorii bieg, nordic walking i bieg z psem dołożyli coś ekstra, a
mianowicie TRIADĘ czyli jednoczesne pokonanie … wszystkich trzech dystansów. Retoryczne
pytanie brzmi: czy mnie mogło tam zabraknąć? 😉🤔
Do tego, że imprezy w Key-Key przygotowane są na niewyobrażalnym
poziomie zdążyłem się już przyzwyczaić. Mega aktywna strona wydarzenia, szybkie odpowiedzi
na pytania zainteresowanych zawodników, kilkunastostronicowa broszura
zawierająca wszystkie potrzebne informacje. Jednak ja, po ubiegłorocznej wpadce z
pomyleniem godzin biegów, cały czas trzymałem rękę na pulsie.
Trzymałem chyba za mocno 😉. W noc poprzedzającą start zawodów,
niepodziewanie się obudziłem (starsi ludzie tak mają😉) i chcąc sprawdzić, która
godzina rzuciłem okiem na smartfon. Środek nocy, ale i jedna nowa wiadomość na
stronie organizatora. „Przypominamy, że biuro zawodów dla uczestników 10 km i Triady jest czynne 4.10 do 8.30”. Pomyślałem, że pierwszy z dystansów miał
startować o 9.00, ale po jakiego czorta otwierają biuro tak wcześnie dla 100
osób? Trochę nie dawało mi to spokoju, zdążyłem się jeszcze zdrzemnąć, ale mimo
wszystko wyjechałem do Key-Key sporo przed startem.
Dotarłem na miejsce przy lekkim porannym mroziku (-2,5
stopnia), a tam organizatorzy kończyli przygotowania do przyjęcia zawodników, ale
poza mną nikogo jeszcze nie ma. Na moje pytanie, dlaczego napisali, że już od 4.10
czynne jest biuro zawodów, wpierw byli lekko oszołomieni, a potem z wrażenia i
śmiechu pospadali z krzeseł. Okazało się, że 4.10 nie oznaczało godziny, ale …
4 października 😂😱. Wieść szybko się rozniosła, a obecni zgodnie uznali, że to ja ZROBIŁEM
WSZYSTKIM DZIEŃ dobry Key-Key 🤩.
Jeśli myślelibyście,
że z uwagi na to, że skoro przyjechałem ciut szybciej to będę się nudził, to
jesteście w grubym błędzie. Wiedziałem, że Triada jest wyjątkowym połączeniem
trzech dystansów, czyli czymś co zdarza się raz na pięć lat, ale nie
spodziewałem się, że kilkunastu śmiałków którzy postanowili zmierzyć się z tym
dystansem zostanie potraktowanych iście po królewsku. Na moje jakże ważne pytania:
gdzie jest depozyt i … bufet dla uczestników zawodów, Tomek (organizator)
wskazał ręką miejsce, ale zaznaczył, że jest to dla wszystkich uczestników, poza
… Triadą. Dla nas czekała osobna sala, zresztą co Wam będę opowiadał,
przyjrzyjcie się sami poniższym fotografiom. Ja dodatkowo miałem ten plus, że
byłem tam pierwszy. Powiem Wam, że w takich warunkach czas biegnie wyjątkowo
szybko 😉😋.
Ani się nie spostrzegłem jak zaczęli przyjeżdżać pozostali zawodnicy
Triady, a dla mnie to był znak, żeby zawitać do biura zawodów i odebrać
pakiety. Człowiek tylko pojawił się tam, a od razu poczuł się jak w domu.
Janina, Kasia oraz pozostałe osoby sprawnie wydawały pakiety. Janinę zdążyłem już
poznać przy okazji zawodów w Key-Key i jednego jestem pewien, jej obecność
wśród organizatorów gwarantuje, że biuro zawodów pracuje szybko i sprawnie 👏. Ale
co tam robiła kobieta gór czyli Kasia? Okazało się, że przyjechała z Asią,
która miała robić zdjęcia podczas zawodów. Kasia to takie żywe srebro, więc i zdążyła
popracować w biurze, zamykać trasę połówki i jeszcze opierniczyć Reclika, bo
jej zdaniem za dużo skonsumowałem podczas nawrotki na najdłuższym dystansie 😉😋😱.
Powrót do naszego saloniku VIP, a tam pojawili się już
kolejni zawodnicy, w tym moje znajome Kasia, która Triadę robiła na kijkach
oraz Agnieszka. Człowiek od razu poczuł się raźniej - fajne rozmowy, sporo
humoru i czas błyskawicznie przybliżał nas do godziny startu. Zamieniłem też
parę zdań z nowopoznanym Arturem, który zajął miejsce niedaleko mnie i podobnie
jak ja prowadzi biegowy blog - "Droga do normalności". No i oczywiście, krótka rozmowa z Tomkiem,
uznanym ultrasem, który postanowił wesprzeć nas dobrym słowem 👍.
Godzina dziewiąta niebawem, lekki mrozik i wtedy spostrzegłem,
że na palcach jednej ręki można policzyć zawodników, którzy na tym dystansie
startują w krótkiej koszulce i krótkich spodenkach . Czy ja o czymś nie wiem?
Czasu na zmianę za bardzo nie było, jeszcze tylko Tomek i Witek przedstawili
nam najważniejsze informacje i po odliczeniu i wystrzale wylecieliśmy na
najkrótszy z dystansów.
Podejrzewam, że każdy z uczestników Triady miał jakiś swój
plan na te zawody. Byli tacy, którzy chcieli zawalczyć o podium, ale byli i
tacy jak ja: zmieścić się w limitach na poszczególnych dystansach, mieć pewną
górkę na przebranie i konsumpcję pomiędzy poszczególnymi biegami i … przeżyć. O
dziwo, rzadko się to zdarza, ale nie napaliłem się, trzymałem się swoich
założeń i nie pognałem za tymi, którzy biegli tylko dyszkę. Znalazłem się od
początku w mojej ulubionej grupie koneserów biegania. Spotkałem tam dobre znajome Ewę i Paulę i w ich towarzystwie pokonałem cały dystans. To znaczy one
biegły, wskazywały ciekawe miejsca na trasie, ja tam podbiegałem, aby zrobić zdjęcie. I tak wesoło mijał nam czas do momentu, gdy Ewa zagadnęła mnie, że jestem
bardzo odważny, jak tak często wbiegam do lasu, bo jeszcze cały czas saperzy
znajdują i rozbrajają niewybuchy z II wojny światowej 😱. I powiedziała mi to w
momencie, jak nasz bieg zbliżał się do końca, a ja zrobiłem kilka wycieczek …
okołotrasowych. Oczywiście musieliśmy na kilometr przed metą zwolnić i zrobić
wspólne zdjęcie przy banerze zachęcającym do udziału w kolejnym biegowym
festiwalu w Key-Key czyli ULTRA ZADKU. Kto jeszcze nie był, niech żałuje i w te
pędy się zapisuje, a kto był z tym pewnie ponownie się zobaczę w marcu.
Dziewczyny, przepraszam że z mojego powodu nie leciałyście
szybciej, ale takie fajne biegowe przebiegnięcie dyszki w wesołym, rozgadanym
towarzystwie, moim zdaniem ma dużą wartość 👍😀.
Paula i Ewa po biegu pobiegły do swoich obowiązków, a ja wiadomo:
zdjęcie na ściance z pierwszym medalem, spodobała mi się też jedna z tabliczek
z wesołym hasłem … więc kolejne zdjęcie. Miałem prawie godzinny zapas do
kolejnego biegu, więc postanowiłem się zorientować, czy uczestnikom Triady
przysługuje już teraz jakiś ciepły posiłek 😉😋. Okazało się, że tak. Tylko, że ja
zapomniałem o tym, że cały czas mam przy sobie tabliczkę z motywującym napisem, tyle
że białą, bo obróconą w drugą stronę. Nie wiem, czy wyłączyłem myślenie, ale
potraktowałem ją jak … tacę, załadowałem jedzeniem i tak poszedłem do salki
VIP 😄. Tam niektórzy odpoczywali, niektórzy się rolowali, ale możecie mi wierzyć,
że wszystko nagle ucichło i ktoś zapytał: Jacku, ale dlaczego Ty przyniosłeś
jedzenie na tabliczce biegowej 🤔😂 . Uwierzcie, że ja wtedy oprzytomniałem i sam
sobie zadałem to pytanie?
Żarty żartami, więc zjadłem co miałem zjeść, szybko się
przebrałem, bo przed nami już kolejny dystans – półmaraton, a w zasadzie 22 km.
I następni nowi zawodnicy, którzy postanowili podjąć się tego wyzwania. Ale dla
mnie to znajome twarze, którzy podobnie jak ja pojawili się w Key-Key.
Artur, organizator biegu w Zawadzkiem, u którego tydzień
temu biegłem w crossie w „Pogoni za bobrem”.
Beata i Jolka. Pierwsza udowadnia mi, że niemożliwe nie
istnieje i stawia sobie coraz śmielsze biegowe wyzwania, a Jolka specjalnie dla
mnie przywiozła mi aż … trzy koszulki „koniec biegu”. Pech chciał, że na żadnym
z trzech dystansów nie byłem ostatni 😉😅.
Spotkałem też Grzesia, krajana z mojego Rybnika.
Ale chyba najweselsze było spotkanie z Kamilą, która
startowała na tym dystansie na kijkach. Zastanawiałem się, co robi w tym czasie
jej mąż, biegacz Łukasz 🤔. Zagadka szybko się rozwiązała, spotkałem go na trasie,
jak w stroju, bynajmniej nie biegowym, zbiera grzyby.
Dyszka to było takie przetarcie, ale trasa połówki to była trasa,
która miała nam towarzyszyć teraz, ale i na dystansie 44 km (dwie pętle).
Pierwsze wrażenia – świetnie oznakowana, sporo inna niż ta spotykana na Ultra
Zadku, gdzie dominują „dzikie ekstremalne knieje” – tu oczywiście 100 procent lasu,
ale sporo szutra. A gdy do tego dodamy lekki chłodzik i sporo słońca, to mogę
powiedzieć, że warunki były wręcz idealne do biegania. I nie ukrywam, biegło mi
się naprawdę dobrze. Zero śladu po lekkim przeziębieniu z ostatnich dni.
Wybiegłem ostatni, więc troszkę zawodników minąłem na trasie, ale bez zbędnego
pośpiechu, zgodnie z moim planem, jednolitym tempem zmierzałem do mety. I tak wam w tajemnicy powiem, że nie zamieniłbym biegania w takich warunkach na asfaltowy bieg w najładniejszym nawet mieście.
Człowiek zostaje sam ze swoimi myślami i tymi pięknymi przestrzeniami. A w moim
przypadku to jest najlepszy reset umysłu 👍.
22 kilometry minęły tak jak sobie zaplanowałem, miałem okazję poznać dokładnie trasę i … bufety (osobny rozdział). I znowu zaoszczędziłem godzinkę do kolejnego startu i znowu czas na zdjęcie na ściance z drugim medalem do kolekcji, inną motywacyjną tabliczką (bardzo pilnowałem, aby odłożyć ją na miejsce 😉). A po tym już spokojnie mogłem spożyć przepyszną zupę przypominającą mi śląski ańtop 😋. O bufetach będzie osobny rozdział, a z czego składa się ańtop, to już musicie sami znaleźć 😊. No i oczywiście przebranie się - większość tłumaczy to sobie pewnie koniecznością wymiany przepoconego stroju ... i tego się trzymajmy 😉😅. A przy okazji ... obsługa na bufetach miała większy problem, aby mnie rozpoznać 😉. I tak nawiązując do tematyki kulinarnej 😉 można upiec dwie pieczenie na jednym ogniu 😄.
Grono zawodników na 44 kilometry, poza uczestnikami Triady,
była chyba najskromniejsza. Ja ze znajomych spotkałem tylko Anię, która trochę
się stresowała startem, a okazało się, że poszło jej wyśmienicie 👏.
Tutaj trochę zaskoczyli nas organizatorzy, bo myśleliśmy, że
po pierwszej pętli będziemy mogli skorzystać z przepaku, choćby tylko, żeby
zabrać ze sobą czołówki. Tego jednak nie przewidziano. Ale Tomek szybko temu
zaradził 👍. Przy nawrotce zostawił kosz, gdzie każdy mógł zostawić do późniejszego
zabrania najpotrzebniejsze rzeczy. Szybko okazało się, że kosze będą potrzebne
dwa. Jeden dla ... Reclika, a drugi dla pozostałych uczestników 😄. Bo gdy inni
pozostawili czołówki, ja włożyłem … reklamówkę z kurtką przeciwdeszczową,
rękawiczkami, … dwiema czołówkami i czymś na ząb. I znowu wszyscy serdecznie
się pośmiali 😂, a to okazało się, jak znalazł przed czekającym nas najtrudniejszym
wyzwaniem. I na przyszłość proszę o doprecyzowanie hasła … „najpotrzebniejsze rzeczy” 😉.
Połówka z 44 km minęła bezproblemowo w czasie prawie identycznym, jak poprzedni dystans, a to świadczyło, że jeśli Reclikowi się głowa nie zagotowała, to pokonywał trasę jednolitym tempem. Wiedziałem czego się spodziewać, pogoda też jeszcze cały czas nie sprawiała psikusa, zatem nic tylko biegać. Na nawrotce wbiegłem z takim zapasem, że jak naprędce policzyłem, miałem dość czasu, aby spokojnie, lekkim truchcikiem albo szybszym marszem pokonać pozostałe 22 km i zmieścić się w limicie. Mamy jednak taką porę roku, że zmrok zapada błyskawicznie. Bardzo się cieszyłem, że mogłem poza czołówką ubrać kurtkę przeciwdeszczową i rękawiczki, bo poza zmrokiem, zrobiło się zimno, wietrznie a nawet miejscami przepadywał deszczyk. Moje plany o spacerowym tempie porzuciłem, trochę przyśpieszyłem, ale z większą uwagą zacząłem patrzeć pod nogi, a zarazem doceniłem pomysł organizatorów, że wybrali taką, a nie inną trasę. Udało mi się nawet minąć trzech zawodników. I tak sobie biegnąc, na jakieś pięć kilometrów przed metą zauważyłem w oddali czołówkę, która równym tempem zbliżała się do mnie. Przyśpieszyłem, ale czołówka za mną także. Postanowiłem sobie w duchu, że polecę najszybciej jak potrafię, a jak zostanę dogoniony, to już sobie pójdę do mety. Zegarek wskazywał samobójcze dla mnie 5.00/km w tych ciemnościach, a mimo to dystans cały czas się zmniejszał. Zacząłem się nawet zastanawiać, co to za zawodnik tak nagle zaczął forsować takie tempo? Jak już pot lał się ze mnie strumieniami, zostałem dogoniony przez … quad jednego z organizatorów, który wizytował trasę 😅. Tylko jakim cudem ja nie słyszałem ryku silnika?😉
Meta, co za ulga i radość, ale zarazem jakie gorące
przywitanie 🤩. Oczywiście trzeci medal, ale już nie brałem żadnych tabliczek 😉.
Zostało nas już niewielu. Praktycznie sami uczestnicy Triady.
A ja miałem okazję bić brawo szóstce, która zajęła miejsca na podium 👏.
Ale w przypadku Triady zwycięzcami byliśmy my wszyscy,
którzy ukończyliśmy trzy dystanse dające w sumie całkiem spory kilometraż – 76.
Z takiego samego założenia wyszli też organizatorzy, bo każdy
uczestnik Triady obdarowany został słoikiem miodu i piękną bluzą finiszera 👍👏.
Taka okoliczność to zawsze doskonała okazja, aby coś … przekąsić 😉😋.
Były słodkości, była gorąca herbata, która smakowała dużo lepiej, gdy została podana przez
wolontariuszkę i była reklamówka pełna jabłek 😋.
Jeśli doczytaliście do tego miejsca, to myślę, że starczy
Wam cierpliwości, aby poczytać o trzech kwestiach, które postanowiłem wyłączyć z relacji.
Fotograficy
Zawsze celowo używam określenia "fotografik", gdy chcę opisać artystów w
swoim fachu. Joasia, Tomek, Fotokompozytor (na zdjęciu z Kasią, jako aktor drugiego planu 😉) i Momentum w Obiektywie – skromne, ale szczere dziękuję 👏.
Byliście wszędzie tam, gdzie my walczyliśmy z każdym kilometrem trasy. Jest
ostatnio takie modne określenie „nieoczywiste” i Wasze zdjęcia właśnie takie
są 👍. Zaskakiwaliście nas swoją obecnością w zaroślach, na ... rurze czy obserwując nasze
zmagania z wysokości nieba. Na razie pojawiły się zajawki galerii, ale już po
nich widać, że czeka nas wspaniała pamiątka 👍. I w pełni zgodzę się z Paulą, która
podczas dyszki, nagle na ostatnim kilometrze wyraźnie przyśpieszyła. Myślałem,
że to finisz, a ona po cichu oznajmiła mnie i Ewie: tam w krzakach dostrzegłam
czającego się fotografika. Zatem pełna moc 😅. Zdjęcie zostało zrobione, ale potem przez
100 metrów łapaliśmy oddech 😉.
Bufety
No chyba nie sądziliście, że pominę ten temat 🤔😉. Wpierw
wielkie wyrazy uznania dla organizatorów za tak gęste rozmieszczenie bufetów👍.
Takie decyzje to ja zawsze przyjmuję z uznaniem 😀. Kolejne brawa za dokładną
lokalizację bufetów na 6, 9, 12, 16,6 i 22 km 👏. Jak w terenach leśnych można to osiągnąć? Po prostu chylę czoła. Ale najważniejsze, to moje ogromne podziękowania dla
tych wspaniałych osób, które tam spotkałem. Czekaliście od pierwszego do ostatniego
zawodnika i niczego dla nikogo nie zabrakło. I ten Wasz entuzjazm, to dodawało
więcej energii od samego pożywienia. Dzwonki, którymi nas witaliście przypominały
mi górskie biegi. Są zawodnicy, których wynikami pasjonuje się biegowy świat,
są zawodnicy, którzy nawet na tych zawodach w Key-Key byli sto razy lepsi ode
mnie. Ale wszyscy oni jednego nie przebiją – nie wiem jak to się stało, ale
okazało się że cała obsługa bufetów z imienia znała tylko mnie (Tomek, Witek
czy Wyście im rozdali zdjęcia z moją podobizną 🤔😉😀). I ta troska – Jacku może
skosztowałbyś kabanosa, pomidorka, a może coś słodkiego? A wolisz się napić
czegoś ciepłego czy zimnego? Normalnie, gwiazda bufetów 😉🤩. Za każdym razem żal
się było z Wami rozstawać i … żal Wam było odmawiać. Witek zauważył, że gdybym
nie siedział tyle w bufetach, to na dystansie 22 km, zająłbym w kategorii
miejsca na podium. Ale czy to jest ważne??? Zapas jedzenia był tak duży, że sporo zostało i Kasia po zakończeniu zawodów zapytała mnie, czy aby na pewno
korzystałem z bufetów, bo po moich wizytach całkiem, całkiem pozostało dla
pozostałych. Tutaj odpowiedź była prosta. Witek wytłumaczył jej, że jeśli zapisuję
się u nich na biegi, to budżet na wyżywienie zwiększają o 30 procent 😉😱😋.
Organizatorzy
Czy z punktu widzenia Witka i Tomka organizacja biegów w
Key-Key jest łatwa? I tutaj Was zaskoczę, odpowiadając przewrotnie, że … tak,
mając karetę asów w rękawie.
As pierwszy: wspaniałe tereny Nadleśnictwa Kędzierzyn-Koźle. Piękno
lasów i bogactwo ścieżek sprawia, że każdy organizowany tutaj bieg, w
każdym roku odbywa się inną trasą. Nie ma biegania na pamięć – co w moim
przypadku i tak nie wchodziłoby w grę 😉. Tutaj po prostu smakuje się każdy kilometr i
chłonie ciekawe miejsca, które mijamy 👍👏.
As drugi: gościnne mury Szkoły Podstawowej nr 3. Przekraczając
progi tej szkoły, która znajduje się w najbliższym sąsiedztwie terenów leśnych,
człowiekowi od razu marzy się powrót do dzieciństwa. Doceniam, że Dyrekcja tej
placówki jest tak pozytywnie nastawiona na zawodników👏. Tutaj nigdy nie ma tylko udostępnionego z łaski korytarza. Jest dla nas sporo przestrzeni, dużo ciepła, czyste i przestronne ubikacje, a
utworzony dla nas salonik VIP w klasie języka polskiego był taką wisienką na
torcie👏.
As trzeci: układy na "górze". Proszę mi wytłumaczyć, jak to
jest możliwe, że rozgrywany w pierwszą sobotę marca Ultra Zadek ma
zawsze wiosenną pogodę, a na opisywany Festiwal Biegowy zawitała polska złota
jesień. I dopiero ulewa rozszalała się jak ostatni zawodnicy zdążyli się przebrać
i pojeść. Przypadek? Nie sądzę 😉.
As czwarty: oddane grono wolontariuszy i sponsorów. W ilu ja
biegach uczestniczyłem, gdy wolontariusze nie do końca wiedzieli po co kazali
im stać w danym miejscu czy wręcz zajmowali się swoim smartfonem. Tutaj aż
entuzjazm bił po oczach. Firmowe koszulki, które sprawiały, że od razu
wiedzieliśmy z kim mamy do czynienia. Gorące powitania na poszczególnych
punktach. A zarazem pełen profesjonalizm służb porządkowo-ratunkowych. No i
sponsorzy, którzy sprawili, że impreza była na bogato. Co Was będę chwalił ja,
dużo lepiej zrobiła to moja … żona, która stwierdziła, że wreszcie przywiozłem
z biegu coś konkretnego i praktycznego 👏👍😄. Miód został mi odebrany, a co do bluzy,
to stwierdziła, że chyba jest dla mnie za mała i … przymierzyła ją przed lustrem.
A potem przymilnie zapytała, czy jej pasuje? No to co miałem odpowiedzieć 😉🤔😂.
Jak to mówią mądrzy ludzie, z jedenastki gwiazd w piłce nożnej nie zawsze wyjdzie dobra drużyna. Tak samo nawet kareta asów nie gwarantuje wygranej. I tutaj ostatni akapit poświęcę Witkowi i Tomkowi, a za ich pośrednictwem całej ekipie, która stoi za Fabryką Aktywności XYZ. Przyjeżdżając na pierwszy Ultra Zadek i pisząc potem relację użyłem określenia, że jestem świadkiem narodzin czegoś naprawdę fajnego. Ja wcześniej w ogóle nie znałem Kędzierzyna-Koźla, a teraz nie wyobrażam sobie, żeby kilka razy w roku do Was nie wpaść potruchtać. Dziękuję Wam za kolejny wspaniały dzień 👏. Dziękuję Wam za wspaniale zorganizowaną imprezę, po której człowiek ma tyle do opisania 👏. I jednego czego Wam życzę, to żeby nigdy nie zgasł w Was ten entuzjazm, który każe Wam podnosić i tak już wysoko zawieszoną poprzeczkę.
Zgadzam się w 100% w Kędzierzynie są wyjątkowe biegi przeczytałam z zapartym tchem no i się uśmiałam 4.10
OdpowiedzUsuńDziękuję Ewo. I teraz musicie na Wilczym bardzo dobrze opisać godziny pracy biura zawodów, żebym Wam nie zrobił nieoczekiwanej pobudki 😉😂
Usuńno z tą 4 rano, to pojechałeś Gwiazdo bufetów!
OdpowiedzUsuńFajnie się to tak ze mnie nabijać 🤔😉😂😂😂
OdpowiedzUsuńoj tam, pogwiazdorz sobie!
Usuń😂😂😂
Usuńpo tej relacji chciało by się pobiec jeszcze raz zobaczyć to co przeoczyłem :)
OdpowiedzUsuńNo wiesz jak jest. Jedni są od biegania 👍👏, a inni od ... smakowania 😉😅
Usuń