Przejdź do głównej zawartości

DZIEŃ DOBRY KĘDZIERZYN-KOŹLE. FESTIWAL BIEGOWY. TRIADA


Ten weekend obfitował w wiele ciekawych imprez biegowych i wierzę, że jeśli tylko ktoś zechciał ruszyć się z kanapy to na pewno wybrał coś dla siebie.

Ja w zasadzie wyboru nie miałem – musiałem pojawić się w Kędzierzynie-Koźlu na piątej, jubileuszowej edycji Festiwalu Biegowego „Dzień Dobry Kędzierzyn-Koźle”. Powody były dwa. W zeszłym roku zapisałem się na maraton, ale … pomyliłem godziny i ledwie zdążyłem na połówkę 😉. Tam zająłem miejsce na pudle i tak się tym faktem ucieszyłem, że po dekoracji od razu pojechałem do domu. I jak już dojechałem, to dowiedziałem się, że gdybym został, to w losowaniu nagród dla uczestników na mój numer padła główna wygrana – weekendowy pobyt w hotelu 😱.

Rok czasu pozwolił mi o tym zapomnieć, ale pewne rachunki do wyrównania zostały 😉. A teraz, z okazji jubileuszowej edycji, organizatorzy czyli Fabryka Aktywności XYZ poszli na całość i oprócz tradycyjnych dystansów 10 km, 22 km i 44 km w kategorii bieg, nordic walking i bieg z psem dołożyli coś ekstra, a mianowicie TRIADĘ czyli jednoczesne pokonanie … wszystkich trzech dystansów. Retoryczne pytanie brzmi: czy mnie mogło tam zabraknąć? 😉🤔

Do tego, że imprezy w Key-Key przygotowane są na niewyobrażalnym poziomie zdążyłem się już przyzwyczaić. Mega aktywna strona wydarzenia, szybkie odpowiedzi na pytania zainteresowanych zawodników, kilkunastostronicowa broszura zawierająca wszystkie potrzebne informacje. Jednak ja, po ubiegłorocznej wpadce z pomyleniem godzin biegów, cały czas trzymałem rękę na pulsie.

Trzymałem chyba za mocno 😉. W noc poprzedzającą start zawodów, niepodziewanie się obudziłem (starsi ludzie tak mają😉) i chcąc sprawdzić, która godzina rzuciłem okiem na smartfon. Środek nocy, ale i jedna nowa wiadomość na stronie organizatora. „Przypominamy, że biuro zawodów dla uczestników 10 km i Triady jest czynne 4.10 do 8.30”. Pomyślałem, że pierwszy z dystansów miał startować o 9.00, ale po jakiego czorta otwierają biuro tak wcześnie dla 100 osób? Trochę nie dawało mi to spokoju, zdążyłem się jeszcze zdrzemnąć, ale mimo wszystko wyjechałem do Key-Key sporo przed startem.

Dotarłem na miejsce przy lekkim porannym mroziku (-2,5 stopnia), a tam organizatorzy kończyli przygotowania do przyjęcia zawodników, ale poza mną nikogo jeszcze nie ma. Na moje pytanie, dlaczego napisali, że już od 4.10 czynne jest biuro zawodów, wpierw byli lekko oszołomieni, a potem z wrażenia i śmiechu pospadali z krzeseł. Okazało się, że 4.10 nie oznaczało godziny, ale … 4 października 😂😱. Wieść szybko się rozniosła, a obecni zgodnie uznali, że to ja ZROBIŁEM WSZYSTKIM DZIEŃ dobry Key-Key 🤩.

Jeśli myślelibyście, że z uwagi na to, że skoro przyjechałem ciut szybciej to będę się nudził, to jesteście w grubym błędzie. Wiedziałem, że Triada jest wyjątkowym połączeniem trzech dystansów, czyli czymś co zdarza się raz na pięć lat, ale nie spodziewałem się, że kilkunastu śmiałków którzy postanowili zmierzyć się z tym dystansem zostanie potraktowanych iście po królewsku. Na moje jakże ważne pytania: gdzie jest depozyt i … bufet dla uczestników zawodów, Tomek (organizator) wskazał ręką miejsce, ale zaznaczył, że jest to dla wszystkich uczestników, poza … Triadą. Dla nas czekała osobna sala, zresztą co Wam będę opowiadał, przyjrzyjcie się sami poniższym fotografiom. Ja dodatkowo miałem ten plus, że byłem tam pierwszy. Powiem Wam, że w takich warunkach czas biegnie wyjątkowo szybko 😉😋.



Ani się nie spostrzegłem jak zaczęli przyjeżdżać pozostali zawodnicy Triady, a dla mnie to był znak, żeby zawitać do biura zawodów i odebrać pakiety. Człowiek tylko pojawił się tam, a od razu poczuł się jak w domu. Janina, Kasia oraz pozostałe osoby sprawnie wydawały pakiety. Janinę zdążyłem już poznać przy okazji zawodów w Key-Key i jednego jestem pewien, jej obecność wśród organizatorów gwarantuje, że biuro zawodów pracuje szybko i sprawnie 👏. Ale co tam robiła kobieta gór czyli Kasia? Okazało się, że przyjechała z Asią, która miała robić zdjęcia podczas zawodów. Kasia to takie żywe srebro, więc i zdążyła popracować w biurze, zamykać trasę połówki i jeszcze opierniczyć Reclika, bo jej zdaniem za dużo skonsumowałem podczas nawrotki na najdłuższym dystansie 😉😋😱.

Powrót do naszego saloniku VIP, a tam pojawili się już kolejni zawodnicy, w tym moje znajome Kasia, która Triadę robiła na kijkach oraz Agnieszka. Człowiek od razu poczuł się raźniej - fajne rozmowy, sporo humoru i czas błyskawicznie przybliżał nas do godziny startu. Zamieniłem też parę zdań z nowopoznanym Arturem, który zajął miejsce niedaleko mnie i podobnie jak ja prowadzi biegowy blog - "Droga do normalności". No i oczywiście, krótka rozmowa z Tomkiem, uznanym ultrasem, który postanowił wesprzeć nas dobrym słowem 👍.




Godzina dziewiąta niebawem, lekki mrozik i wtedy spostrzegłem, że na palcach jednej ręki można policzyć zawodników, którzy na tym dystansie startują w krótkiej koszulce i krótkich spodenkach . Czy ja o czymś nie wiem? Czasu na zmianę za bardzo nie było, jeszcze tylko Tomek i Witek przedstawili nam najważniejsze informacje i po odliczeniu i wystrzale wylecieliśmy na najkrótszy z dystansów.


Podejrzewam, że każdy z uczestników Triady miał jakiś swój plan na te zawody. Byli tacy, którzy chcieli zawalczyć o podium, ale byli i tacy jak ja: zmieścić się w limitach na poszczególnych dystansach, mieć pewną górkę na przebranie i konsumpcję pomiędzy poszczególnymi biegami i … przeżyć. O dziwo, rzadko się to zdarza, ale nie napaliłem się, trzymałem się swoich założeń i nie pognałem za tymi, którzy biegli tylko dyszkę. Znalazłem się od początku w mojej ulubionej grupie koneserów biegania. Spotkałem tam dobre znajome Ewę i Paulę i w ich towarzystwie pokonałem cały dystans. To znaczy one biegły, wskazywały ciekawe miejsca na trasie, ja tam podbiegałem, aby zrobić zdjęcie. I tak wesoło mijał nam czas do momentu, gdy Ewa zagadnęła mnie, że jestem bardzo odważny, jak tak często wbiegam do lasu, bo jeszcze cały czas saperzy znajdują i rozbrajają niewybuchy z II wojny światowej 😱. I powiedziała mi to w momencie, jak nasz bieg zbliżał się do końca, a ja zrobiłem kilka wycieczek … okołotrasowych. Oczywiście musieliśmy na kilometr przed metą zwolnić i zrobić wspólne zdjęcie przy banerze zachęcającym do udziału w kolejnym biegowym festiwalu w Key-Key czyli ULTRA ZADKU. Kto jeszcze nie był, niech żałuje i w te pędy się zapisuje, a kto był z tym pewnie ponownie się zobaczę w marcu.





Dziewczyny, przepraszam że z mojego powodu nie leciałyście szybciej, ale takie fajne biegowe przebiegnięcie dyszki w wesołym, rozgadanym towarzystwie, moim zdaniem ma dużą wartość 👍😀.


Paula i Ewa po biegu pobiegły do swoich obowiązków, a ja wiadomo: zdjęcie na ściance z pierwszym medalem, spodobała mi się też jedna z tabliczek z wesołym hasłem … więc kolejne zdjęcie. Miałem prawie godzinny zapas do kolejnego biegu, więc postanowiłem się zorientować, czy uczestnikom Triady przysługuje już teraz jakiś ciepły posiłek 😉😋. Okazało się, że tak. Tylko, że ja zapomniałem o tym, że cały czas mam przy sobie tabliczkę z motywującym napisem, tyle że białą, bo obróconą w drugą stronę. Nie wiem, czy wyłączyłem myślenie, ale potraktowałem ją jak … tacę, załadowałem jedzeniem i tak poszedłem do salki VIP 😄. Tam niektórzy odpoczywali, niektórzy się rolowali, ale możecie mi wierzyć, że wszystko nagle ucichło i ktoś zapytał: Jacku, ale dlaczego Ty przyniosłeś jedzenie na tabliczce biegowej 🤔😂 . Uwierzcie, że ja wtedy oprzytomniałem i sam sobie zadałem to pytanie?


Żarty żartami, więc zjadłem co miałem zjeść, szybko się przebrałem, bo przed nami już kolejny dystans – półmaraton, a w zasadzie 22 km. I następni nowi zawodnicy, którzy postanowili podjąć się tego wyzwania. Ale dla mnie to znajome twarze, którzy podobnie jak ja pojawili się w Key-Key.

Artur, organizator biegu w Zawadzkiem, u którego tydzień temu biegłem w crossie w „Pogoni za bobrem”.

Beata i Jolka. Pierwsza udowadnia mi, że niemożliwe nie istnieje i stawia sobie coraz śmielsze biegowe wyzwania, a Jolka specjalnie dla mnie przywiozła mi aż … trzy koszulki „koniec biegu”. Pech chciał, że na żadnym z trzech dystansów nie byłem ostatni 😉😅.

Spotkałem też Grzesia, krajana z mojego Rybnika.

Ale chyba najweselsze było spotkanie z Kamilą, która startowała na tym dystansie na kijkach. Zastanawiałem się, co robi w tym czasie jej mąż, biegacz Łukasz 🤔. Zagadka szybko się rozwiązała, spotkałem go na trasie, jak w stroju, bynajmniej nie biegowym, zbiera grzyby.


Dyszka to było takie przetarcie, ale trasa połówki to była trasa, która miała nam towarzyszyć teraz, ale i na dystansie 44 km (dwie pętle). Pierwsze wrażenia – świetnie oznakowana, sporo inna niż ta spotykana na Ultra Zadku, gdzie dominują „dzikie ekstremalne knieje” – tu oczywiście 100 procent lasu, ale sporo szutra. A gdy do tego dodamy lekki chłodzik i sporo słońca, to mogę powiedzieć, że warunki były wręcz idealne do biegania. I nie ukrywam, biegło mi się naprawdę dobrze. Zero śladu po lekkim przeziębieniu z ostatnich dni. Wybiegłem ostatni, więc troszkę zawodników minąłem na trasie, ale bez zbędnego pośpiechu, zgodnie z moim planem, jednolitym tempem zmierzałem do mety. I tak wam w tajemnicy powiem, że nie zamieniłbym biegania w takich warunkach na asfaltowy bieg w najładniejszym nawet mieście. Człowiek zostaje sam ze swoimi myślami i tymi pięknymi przestrzeniami. A w moim przypadku to jest najlepszy reset umysłu 👍.




22 kilometry minęły tak jak sobie zaplanowałem, miałem okazję poznać dokładnie trasę i … bufety (osobny rozdział). I znowu zaoszczędziłem godzinkę do kolejnego startu i znowu czas na zdjęcie na ściance z drugim medalem do kolekcji, inną motywacyjną tabliczką (bardzo pilnowałem, aby odłożyć ją na miejsce 😉). A po tym już spokojnie mogłem spożyć przepyszną zupę przypominającą mi śląski ańtop 😋. O bufetach będzie osobny rozdział, a z czego składa się ańtop, to już musicie sami znaleźć 😊. No i oczywiście przebranie się - większość tłumaczy to sobie pewnie koniecznością wymiany przepoconego stroju ... i tego się trzymajmy 😉😅. A przy okazji ... obsługa na bufetach miała większy problem, aby mnie rozpoznać 😉. I tak nawiązując do tematyki kulinarnej 😉 można upiec dwie pieczenie na jednym ogniu 😄.


Grono zawodników na 44 kilometry, poza uczestnikami Triady, była chyba najskromniejsza. Ja ze znajomych spotkałem tylko Anię, która trochę się stresowała startem, a okazało się, że poszło jej wyśmienicie 👏.

Tutaj trochę zaskoczyli nas organizatorzy, bo myśleliśmy, że po pierwszej pętli będziemy mogli skorzystać z przepaku, choćby tylko, żeby zabrać ze sobą czołówki. Tego jednak nie przewidziano. Ale Tomek szybko temu zaradził 👍. Przy nawrotce zostawił kosz, gdzie każdy mógł zostawić do późniejszego zabrania najpotrzebniejsze rzeczy. Szybko okazało się, że kosze będą potrzebne dwa. Jeden dla ... Reclika, a drugi dla pozostałych uczestników 😄. Bo gdy inni pozostawili czołówki, ja włożyłem … reklamówkę z kurtką przeciwdeszczową, rękawiczkami, … dwiema czołówkami i czymś na ząb. I znowu wszyscy serdecznie się pośmiali 😂, a to okazało się, jak znalazł przed czekającym nas najtrudniejszym wyzwaniem. I na przyszłość proszę o doprecyzowanie hasła … „najpotrzebniejsze rzeczy” 😉.




Połówka z 44 km minęła bezproblemowo w czasie prawie identycznym, jak poprzedni dystans, a to świadczyło, że jeśli Reclikowi się głowa nie zagotowała, to pokonywał trasę jednolitym tempem. Wiedziałem czego się spodziewać, pogoda też jeszcze cały czas nie sprawiała psikusa, zatem nic tylko biegać. Na nawrotce wbiegłem z takim zapasem, że jak naprędce policzyłem, miałem dość czasu, aby spokojnie, lekkim truchcikiem albo szybszym marszem pokonać pozostałe 22 km i zmieścić się w limicie. Mamy jednak taką porę roku, że zmrok zapada błyskawicznie. Bardzo się cieszyłem, że mogłem poza czołówką ubrać kurtkę przeciwdeszczową i rękawiczki, bo poza zmrokiem, zrobiło się zimno, wietrznie a nawet miejscami przepadywał deszczyk. Moje plany o spacerowym tempie porzuciłem, trochę przyśpieszyłem, ale z większą uwagą zacząłem patrzeć pod nogi, a zarazem doceniłem pomysł organizatorów, że wybrali taką, a nie inną trasę. Udało mi się nawet minąć trzech zawodników. I tak sobie biegnąc, na jakieś pięć kilometrów przed metą zauważyłem w oddali czołówkę, która równym tempem zbliżała się do mnie. Przyśpieszyłem, ale czołówka za mną także. Postanowiłem sobie w duchu, że polecę najszybciej jak potrafię, a jak zostanę dogoniony, to już sobie pójdę do mety. Zegarek wskazywał samobójcze dla mnie 5.00/km w tych ciemnościach, a mimo to dystans cały czas się zmniejszał. Zacząłem się nawet zastanawiać, co to za zawodnik tak nagle zaczął forsować takie tempo? Jak już pot lał się ze mnie strumieniami, zostałem dogoniony przez … quad jednego z organizatorów, który wizytował trasę 😅. Tylko jakim cudem ja nie słyszałem ryku silnika?😉



Meta, co za ulga i radość, ale zarazem jakie gorące przywitanie 🤩. Oczywiście trzeci medal, ale już nie brałem żadnych tabliczek 😉.


Zostało nas już niewielu. Praktycznie sami uczestnicy Triady. A ja miałem okazję bić brawo szóstce, która zajęła miejsca na podium 👏.

Ale w przypadku Triady zwycięzcami byliśmy my wszyscy, którzy ukończyliśmy trzy dystanse dające w sumie całkiem spory kilometraż – 76.

Z takiego samego założenia wyszli też organizatorzy, bo każdy uczestnik Triady obdarowany został słoikiem miodu i piękną bluzą finiszera 👍👏.

Taka okoliczność to zawsze doskonała okazja, aby coś … przekąsić 😉😋. Były słodkości, była gorąca herbata, która smakowała dużo lepiej, gdy została podana przez wolontariuszkę i była reklamówka pełna jabłek 😋.

Jeśli doczytaliście do tego miejsca, to myślę, że starczy Wam cierpliwości, aby poczytać o trzech kwestiach, które postanowiłem wyłączyć z relacji.

Fotograficy

Zawsze celowo używam określenia "fotografik", gdy chcę opisać artystów w swoim fachu. Joasia, Tomek, Fotokompozytor (na zdjęciu z Kasią, jako aktor drugiego planu 😉) i Momentum w Obiektywie – skromne, ale szczere dziękuję 👏. Byliście wszędzie tam, gdzie my walczyliśmy z każdym kilometrem trasy. Jest ostatnio takie modne określenie „nieoczywiste” i Wasze zdjęcia właśnie takie są 👍. Zaskakiwaliście nas swoją obecnością w zaroślach, na ... rurze czy obserwując nasze zmagania z wysokości nieba. Na razie pojawiły się zajawki galerii, ale już po nich widać, że czeka nas wspaniała pamiątka 👍. I w pełni zgodzę się z Paulą, która podczas dyszki, nagle na ostatnim kilometrze wyraźnie przyśpieszyła. Myślałem, że to finisz, a ona po cichu oznajmiła mnie i Ewie: tam w krzakach dostrzegłam czającego się fotografika. Zatem pełna moc 😅. Zdjęcie zostało zrobione, ale potem przez 100 metrów łapaliśmy oddech 😉.



Bufety

No chyba nie sądziliście, że pominę ten temat 🤔😉. Wpierw wielkie wyrazy uznania dla organizatorów za tak gęste rozmieszczenie bufetów👍. Takie decyzje to ja zawsze przyjmuję z uznaniem 😀. Kolejne brawa za dokładną lokalizację bufetów na 6, 9, 12, 16,6 i 22 km 👏. Jak w terenach leśnych można to osiągnąć? Po prostu chylę czoła. Ale najważniejsze, to moje ogromne podziękowania dla tych wspaniałych osób, które tam spotkałem. Czekaliście od pierwszego do ostatniego zawodnika i niczego dla nikogo nie zabrakło. I ten Wasz entuzjazm, to dodawało więcej energii od samego pożywienia. Dzwonki, którymi nas witaliście przypominały mi górskie biegi. Są zawodnicy, których wynikami pasjonuje się biegowy świat, są zawodnicy, którzy nawet na tych zawodach w Key-Key byli sto razy lepsi ode mnie. Ale wszyscy oni jednego nie przebiją – nie wiem jak to się stało, ale okazało się że cała obsługa bufetów z imienia znała tylko mnie (Tomek, Witek czy Wyście im rozdali zdjęcia z moją podobizną 🤔😉😀). I ta troska – Jacku może skosztowałbyś kabanosa, pomidorka, a może coś słodkiego? A wolisz się napić czegoś ciepłego czy zimnego? Normalnie, gwiazda bufetów 😉🤩. Za każdym razem żal się było z Wami rozstawać i … żal Wam było odmawiać. Witek zauważył, że gdybym nie siedział tyle w bufetach, to na dystansie 22 km, zająłbym w kategorii miejsca na podium. Ale czy to jest ważne??? Zapas jedzenia był tak duży, że sporo zostało i Kasia po zakończeniu zawodów zapytała mnie, czy aby na pewno korzystałem z bufetów, bo po moich wizytach całkiem, całkiem pozostało dla pozostałych. Tutaj odpowiedź była prosta. Witek wytłumaczył jej, że jeśli zapisuję się u nich na biegi, to budżet na wyżywienie zwiększają o 30 procent 😉😱😋.  





Organizatorzy

Czy z punktu widzenia Witka i Tomka organizacja biegów w Key-Key jest łatwa? I tutaj Was zaskoczę, odpowiadając przewrotnie, że … tak, mając karetę asów w rękawie.

As pierwszy: wspaniałe tereny Nadleśnictwa Kędzierzyn-Koźle. Piękno lasów i bogactwo ścieżek sprawia, że każdy organizowany tutaj bieg, w każdym roku odbywa się inną trasą. Nie ma biegania na pamięć – co w moim przypadku i tak nie wchodziłoby w grę 😉. Tutaj po prostu smakuje się każdy kilometr i chłonie ciekawe miejsca, które mijamy 👍👏.

As drugi: gościnne mury Szkoły Podstawowej nr 3. Przekraczając progi tej szkoły, która znajduje się w najbliższym sąsiedztwie terenów leśnych, człowiekowi od razu marzy się powrót do dzieciństwa. Doceniam, że Dyrekcja tej placówki jest tak pozytywnie nastawiona na zawodników👏. Tutaj nigdy nie ma tylko udostępnionego z łaski korytarza. Jest dla nas sporo przestrzeni, dużo ciepła, czyste i przestronne ubikacje, a utworzony dla nas salonik VIP w klasie języka polskiego był taką wisienką na torcie👏.

As trzeci: układy na "górze". Proszę mi wytłumaczyć, jak to jest możliwe, że rozgrywany w pierwszą sobotę marca Ultra Zadek ma zawsze wiosenną pogodę, a na opisywany Festiwal Biegowy zawitała polska złota jesień. I dopiero ulewa rozszalała się jak ostatni zawodnicy zdążyli się przebrać i pojeść. Przypadek? Nie sądzę 😉.

As czwarty: oddane grono wolontariuszy i sponsorów. W ilu ja biegach uczestniczyłem, gdy wolontariusze nie do końca wiedzieli po co kazali im stać w danym miejscu czy wręcz zajmowali się swoim smartfonem. Tutaj aż entuzjazm bił po oczach. Firmowe koszulki, które sprawiały, że od razu wiedzieliśmy z kim mamy do czynienia. Gorące powitania na poszczególnych punktach. A zarazem pełen profesjonalizm służb porządkowo-ratunkowych. No i sponsorzy, którzy sprawili, że impreza była na bogato. Co Was będę chwalił ja, dużo lepiej zrobiła to moja … żona, która stwierdziła, że wreszcie przywiozłem z biegu coś konkretnego i praktycznego 👏👍😄. Miód został mi odebrany, a co do bluzy, to stwierdziła, że chyba jest dla mnie za mała i … przymierzyła ją przed lustrem. A potem przymilnie zapytała, czy jej pasuje? No to co miałem odpowiedzieć 😉🤔😂.  

Jak to mówią mądrzy ludzie, z jedenastki gwiazd w piłce nożnej nie zawsze wyjdzie dobra drużyna. Tak samo nawet kareta asów nie gwarantuje wygranej. I tutaj ostatni akapit poświęcę Witkowi i Tomkowi, a za ich pośrednictwem całej ekipie, która stoi za Fabryką Aktywności XYZ. Przyjeżdżając na pierwszy Ultra Zadek i pisząc potem relację użyłem określenia, że jestem świadkiem narodzin czegoś naprawdę fajnego. Ja wcześniej w ogóle nie znałem Kędzierzyna-Koźla, a teraz nie wyobrażam sobie, żeby kilka razy w roku do Was nie wpaść potruchtać. Dziękuję Wam za kolejny wspaniały dzień 👏. Dziękuję Wam za wspaniale zorganizowaną imprezę, po której człowiek ma tyle do opisania 👏. I jednego czego Wam życzę, to żeby nigdy nie zgasł w Was ten entuzjazm, który każe Wam podnosić i tak już wysoko zawieszoną poprzeczkę.






Komentarze

  1. Zgadzam się w 100% w Kędzierzynie są wyjątkowe biegi przeczytałam z zapartym tchem no i się uśmiałam 4.10

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Ewo. I teraz musicie na Wilczym bardzo dobrze opisać godziny pracy biura zawodów, żebym Wam nie zrobił nieoczekiwanej pobudki 😉😂

      Usuń
  2. no z tą 4 rano, to pojechałeś Gwiazdo bufetów!

    OdpowiedzUsuń
  3. Fajnie się to tak ze mnie nabijać 🤔😉😂😂😂

    OdpowiedzUsuń
  4. po tej relacji chciało by się pobiec jeszcze raz zobaczyć to co przeoczyłem :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No wiesz jak jest. Jedni są od biegania 👍👏, a inni od ... smakowania 😉😅

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

ULTRA BŁATNIA 24H CHARYTATYWNIE DLA KAZIA

  Ultra Błatnia 24 h miała swój mały jubileusz. Była to dziesiąta edycja i mój dziewiąty w niej udział. I zawsze, gdy potem piszę relację zauważam pewien fenomen, ale i paradoks. Ci sami organizatorzy (Madziu, Mati i Grzesiu – wybaczcie 😉, to nie jest przytyk), prawie ta sama trasa, w większości ci sami wariaci, którzy dwa razy do roku spotykają się przy słynnej wiacie w Jaworzu, nawet bufet tak samo doskonały 😋. A ja pisząc swoje wrażenia ze startu mam ten sam dylemat. Nie o czym tu znowu pisać, ale co wyrzucić, żeby relację zrobić krótszą, żeby nawet najwięksi fani mojego „talentu” wytrwali do końca opowiadania 😀. Nie inaczej było i tym razem. Mój przyjazd był w pewien sposób symboliczny. Koniec grudnia operacja łąkotki. Miesiąc później pierwszy asfaltowy start na „Dzikim Ultra”, tydzień później treningowe pohasanie z orgami po trasie biegu „Leśny Lament” (zawody 26 kwietnia) i wreszcie to co tygrysy (a może lwy😉) lubią najbardziej, kolejny tydzień i pierwsze górskie bieg...

ULTRA ZADEK - Dziki Orła Cień czyli 70 km na … kijkach

  Trzecia edycja Ultra ZADEK i mój trzeci w niej udział. O moich poprzednich startach w Key-Key napisałem już tysiące słów i pewnie teraz mógłbym napisać ponownie sążnistą relację. Ale całkiem niedawno przysłuchując się pewnej ważnej dla mnie dyskusji, ważnych dla mnie osób usłyszałem, że kluczowe jest … usystematyzowanie przekazu, cokolwiek to znaczy 😉. A dla Reclika znaczy to tyle, że z perspektywy trzech kolejnych startów można tę moją relację trochę … uporządkować, co nie znaczy, że stanie się przez to … krótsza 😀. Zdjęcie ze strony biegu  Stąd moi Drodzy Czytelnicy, cała prawda o ZADKU w … 15 punktach. Kolejność nie ma znaczenia, a może i … ma 😉. 1.     WYŻYWIENIE czyli zaczynamy od sprawy najważniejszej. Na te zawody nie trzeba brać niczego do jedzenia i mówi Wam to ... Reclik. Nie potrafię ogarnąć do końca proporcji między zadkowym bieganiem a zadkowymi bufetami 🤔😉. A w zasadzie co na ZADKU czemu służy 😂. Idealne rozmieszczenie bufetów co 10 kilometr...

ULTRA BŁATNIA 24H DLA KSAWEREGO

  Moja kolejna relacja z Błatniej. I pewnie myślicie co nowego można napisać z imprezy, która odbywa się dwa razy do roku i na której od wielu lat się bywa ? A ja niezmiennie odpowiadam, zawsze mam potężne dylematy co pominąć, co skrócić, bo tak wiele się dzieje. I zawsze straszę Magdalenę, Mateusza i Grzegorza, że zostanę tu kiedyś pełną dobę i napiszę … epicką relację 😱😂. I Oni zawsze słuchają tej mojej zapowiedzi z przerażeniem w oczach. I bynajmniej nie martwią się rozmiarami mojej opowieści, ale tym, czy ten dobrze zaopatrzony bufet byłby w stanie wytrzymać moje wizyty przez całą dobę 😂😋. Nie uwierzycie, ale robiąc te kilometry na poszczególnych pętlach, przyplątała się do mnie pewna szlagierowa piosenka zespołu Baciary, którą usłyszałem na jakimś plenerowym festynie poprzedzonym biegiem. Przyplątała się i odczepić nie mogła 😉. I już oczyma wyobraźni słyszę te głosy oburzenia – Reclik ty słuchasz takich piosenek ? 😱 A ja zawsze zastanawiam się jak to możliwe, że pios...