I znowu muszę zrobić choćby małą relację z półmaratonu. Okazja wszak szczególna. Dzisiaj rano zebraliśmy się
następującym składem : Magda, Ada, Marek, Darek, Irek i ja, aby wspólnie zrobić
sobie połóweczkę. Dla Magdy był to szczególny półmaraton, bo pierwszy
oficjalny. Chodziły wprawdzie słuchy, że gdzieś tam w odległej galaktyce
przebiegła już sobie sama ten dystans, ale jak to z Yeti, wszyscy słyszeli, ale
nikt nie widział 😉 (Magda wybacz, wierzymy Ci na słowo. Na słowo … Garmina).
Teraz w tak licznym składzie,
wszyscy pod przysięgą potwierdzamy, że pierwszy oficjalny półmaraton, zmierzony
na sześć Garminów, stał się Twoim udziałem. SZCZERZE GRATULUJEMY 👍. Stosowna
babka upieczona przeze mnie na tę okazję zostanie Ci wręczona jeszcze w
styczniu podczas Twoich urodzin. To już taka niepisana tradycja i zawsze jak ktoś w
naszej obecności po raz pierwszy zalicza półmaraton to otrzymuje ode mnie taki
podarek. Nie bój się, Ci co otrzymali do dzisiaj go wspominają 😂.
A dzisiejsza trasa, którą znów przygotował Marek, tym razem wiodła nas leśnymi ścieżkami po obrzeżach naszego
miasta, a był nawet taki fragment, gdzie wpadliśmy do sąsiedniej gminy. Irek
był wtedy w swoim żywiole, bo to był ten krótki odcinek, gdy biegliśmy po
asfalcie.
Z założenie trasa Marka liczyła
20,5 km, więc aby zrobić pełen dystans półmaratonu każdy musiał sobie zrobić na
końcu taką małą dokrętkę. Oczywiście każdy poza mną, bo ja już na 15 kilometrze
byłem kilometr do przodu. Ale jak wiecie, ten typ tak ma. Tu jakiś mały
podbieg, tak jakiś fajny leśny zaułek, a jeszcze gdzieś indziej pozostawiona w
lesie drabina, na którą koniecznie trzeba było wejść i to z naszą nową
półmaratonką.
Trasa jak zwykle palce lizać. Trochę na początku postraszył nas deszcz, ale ogólnie kolejny raz trafiła się nam pogoda wymarzona do biegania. Aż dziw, że nie spotkaliśmy żadnego leśnego zwierzaka, a staraliśmy się rozmawiać bardzo cicho 😂.
Często zdarza się, że wyjeżdżamy
daleko, w poszukiwaniu biegowych tras, jakby nie wiedząc, że również w Rybniku
jest wiele interesujących miejsc wprost stworzonych do aktywności. Wystarczy
tylko i aż mieć trochę orientacji w terenie i już możemy w pięknych
okolicznościach przyrody nabijać wymarzone kilometry. Ja oczywiście jestem
przeszczęśliwy, że zawsze znajdzie się ktoś, kto tę terenową orientację ma, bo
dla mnie stanowi to barierę nie do przeskoczenia.
I znowu polecieliśmy sobie
tempem, w którym zmieścilibyśmy się w limicie na jakimkolwiek półmaratonie, ale
my oprócz przebiegniętych kilometrów, znaleźliśmy czas, żeby porobić sobie
klimatyczne i śmieszne zdjęcia, napić się gorącej herbaty w środku trasy, a
nawet podyskutować o jej składnikach. Jako, że byłem autorem jednej, ale także
podegustowałem drugiej - od Ady, muszę autorytatywnie stwierdzić, że od Ady
smakowała mi bardziej. No cóż, jak to najlepiej podsumował Irek, ja do mojej
włożyłem serce, a Ada jeszcze jakieś dodatkowe składniki.
A na koniec tradycyjne szybkie
uzupełnienie spalonych kalorii, przy ciasteczkach i gorących napojach, bo w naszej
grupie żadne bieganie nie mogłoby się odbyć bez takiego zakończenia.
Pozdrawiamy nieobecne dzisiaj Jolę, Ewę i Cilę. Liczymy, że następnym razem nic
Was nie zatrzyma, żeby z nami potruchtać.
Z tytułu relacji zostały do omówienia orzeszki. Ale tu pozwolę zacytować sobie klasyka czyli Adę : „nie wnikaj i nie drąż” czyli Ci co byli, to wiedzą o co chodzi 😉😂.
Komentarze
Prześlij komentarz