Tak wiem, jedni powiedzą, że smog, inni
wymyślą coś innego, ale dla mnie Rybnik był, jest i będzie najpiękniejszym
miejscem na świecie 💓. A takie dni jak dzisiejsza mroźno-śnieżna niedziela tylko utwierdziła
mnie w tym przekonaniu.
Zaczęło się od wczorajszej krótkiej informacji od Marka wysłanej do mnie wieczorem „O 8.00 odpalamy buty z parkingu przed Rudą”. Mnie tam w zasadzie więcej nie trzeba. Wiedziałem, że w planie będzie jak zwykle półmaraton, że trasa będzie jak zwykle poprowadzona ciekawymi zakątkami Rybnika i okolic i że będzie jak zwykle wesoło. Szybki kontakt z pozostałymi osobami z grupy i w niedzielny poranek Marek, Irek i ja byliśmy gotowi do pobiegania.
Marek dzisiejszy bieg robił w ramach wirtualnego, charytatywnego Biegu Bałwana, a że po samym biegu okazało się, że bałwanów to w sumie leciało trzech, to już inna bajka 😉.
Bajką można określić to co zastaliśmy na trasie. Takich ilości śniegu nie pamiętam co najmniej od trzech lat. Zaczęliśmy w dzielnicy Rybnik Północ, potem był Paruszowiec Piaski, Kamień, Golejów, Wielopole i wróciliśmy na miejsce startu. Jak to Marek określił poruszaliśmy się po dziewiczym terenie, brnąc po kostki albo i wyżej w śniegu, zaś mijanie miejsca i krajobrazy, które przecież znaliśmy z całorocznego biegania co rusz zaskakiwały nas scenerią, której nie powstydziłyby się górskie miejscowości. Wschodzące słońce i kompletny brak wiatru dopełniało całości. Zrobiłem mnóstwo zdjęć, których część dołączam do tej relacji, ale to i tak nie oddaje rzeczywistości. Zrobiłem też parę filmików, znajdziecie je na moim profilu na Facebooku.
Tylko jeden jedyny raz przekazałem mój cenny aparat Irkowi, który miał nakręcić mrożący krew w żyłach film z mojej wspinaczki na drzewo. Ja się wspiąłem, Marek z efektami specjalnymi w postaci lecącego śniegu czekał w pogotowiu, a Irek, no cóż … podczas 55 ujęcia, ja już prawie przykleiłem się do drzewa, Markowi zabrakło śniegu wokół do efektów i … wtedy Ireneusz stwierdził, że on dotychczas przez pomyłkę naciskał „zdjęcia seryjne” i dopiero teraz można kręcić i … wyszło jak wyszło tzn. ja zdobyłem się na twórcze „pozdrawiam Was” 😂.
Nie pamiętam, kiedy i czy w ogóle, biegałem kiedyś po zakamarkach Rybnika w takim śniegu. Biegało się inaczej, trzeba było wyżej unosić nogi i uważać, żeby nie wdepnąć w jakąś zasypaną kałużę, czy zasypany konar. Udało nam się uniknąć wywrotek czy niespodziewanych poślizgów, co nie znaczy że mnie osobiście nie udało się zagubić. Lubię sobie polatać i nie do końca rozumiałem komendy Marka słyszane z tyłu, bo okazywało się, że jego „lewo” nie znaczy moje „lewo”, co suma summarum doprowadziło do tego, że ja dystans półmaratonu osiągnąłem jak zwykle szybciej od innych 😀.
Było to naprawdę niecodzienne bieganie, w przepięknych okolicznościach przyrody. Była to też dla mnie kolejna cenna lekcja dłuższego biegania po zmrożonym śniegu. Była to jednak przede wszystkim fajna okazja pobiegania w gronie dobrych znajomych, gdy można z siebie wzajemnie się pośmiać i pożartować. I właśnie tak proszę odebrać moje nominacje filmowe za dzisiejszy bieg 😉. I tak :
Ireneusz Zimny za twórczą reżyserię
filmu „Zawieszeni na drzewie”. W oryginalnej wersji wystąpił Louis de Funès, a
u Irka moja skromna osoba.
Marek Miketa za główną rolę w filmie „Chłopcy
z ferajny”, z tym że dzisiaj wyraz „Chłopcy” może warto zastąpić słowem „Bałwanki”.
I na koniec ja, za brawurowe
przerobienie scenariusza filmowego „Poszukiwacze zaginionej arki” na „Poszukiwanie
zaginionego kluczyka”, ale co najważniejsze z happy endem na końcu, bo to
widzowie kochają najbardziej.
Panowie wielkie dzięki 😅.
Przyznam się, że pogoda już nie była taka fajna. Zachmurzyło się, zaczął wiać wiaterek, ale akurat Codiemu to nie przeszkadzało. Mała pętelka (ostatnio polubiłem to słowo) wokół rzeki Rudy, gdzie na spacer wybrało się całkiem spore grono mieszkańców, na szczęście bez psów, więc Cody mógł sobie nawet pohasać bez trzymania go na smyczy.
W drodze powrotnej zahaczyliśmy o park Wiśniowiec, a tam tłumy niczym na stacji narciarskiej. Parking wypełniony samochodami z różnych miast, a dzieci i dorośli z wielu usytuowanych tam górek zjeżdżali na czym tylko się dało. Codiemu tak to się spodobało, że przez chwilę stanął na dwóch łapach, podparł się barierki i uważnie obserwował zjazdy 😉😂.
I żeby tytułowi relacji stało się zadość, czyli zrobić, a nawet przekroczyć 30 kilometrów na raty, pod koniec dnia czekało mnie zlecenie ekstra i tym sposobem wpadło kolejne 6 kilometrów 😉. Spokojny bieg w leśnej, wieczornej scenerii. Jeśli ja miałem prowadzić, to w sumie znam w Wielopolu trzy trasy, gdzie trafię nawet po ciemku. I jedną z takich tras wybrałem.
I dodam, że tym dzisiejszym bieganiem rozpoczęły się przygotowania do czegoś większego … ale więcej nie napiszę, bo może się okazać, że na przygotowaniach się skończy, gdy obostrzenia potrwają jeszcze kolejne miesiące i nie będzie możliwości przeprowadzania zawodów.
Świetnie, właśnie to czytam oglądając "Chłopców z ferajny" na TVN-ie. Ekstra relacja i ekstra film.
OdpowiedzUsuń