Przejdź do głównej zawartości

Ultramaraton z NICzego, "Morsy", biała karteczka, spotkanie u Heńka i Adi „Pętelka” Tom czyli relacja z szalonego ultra 😅

Przyznam się, że dawno nie biegłem tak szalonego ultra. Zaczęło się całkiem niewinnie, od zaproszenia Józka i Heńka do udziału w przyjacielskiej imprezie biegowej „Ultra Wodzisławskie – 100 Ultra Józka”. Józek Łyscarz jest jednym z inicjatorów „Wskrzeszenia NIC maratonu”. Sama idea takich biegów jest bardzo ciekawa. Nazwa NIC pochodzi od skrótu NIC - Nothing International Classic Marathon i oznacza przyjacielskie biegi długodystansowe, bez specjalnych nagród, medali, pomiarów czasu, wypasionych bufetów itp. czyli bieganie w czystej formie dla samej frajdy, w przyjacielskim gronie. Z takim biegiem spotkałem się po raz pierwszy, gdy kiedyś czytałem o NIC-u zorganizowany w Sylwestra w Parku Śląskim. Zaś samego Józka poznałem podczas, któregoś z maratonów u Heńka.

Stąd od razu idea takiego biegu zorganizowanego 6 stycznia, bardzo przypadła mi do gustu. Miałem tam pobiec z Adrianą. Niestety, w ostatniej chwili ultra zostało odwołane z powodu choroby Jubilata. Ale wystarczyła krótka rozmowa z Adą i Heńkiem, abym zdecydował się pobiec. Na stronie wydarzenia był track z przebiegiem trasy, Ada od razu zadeklarowała, że pobiegnie, a Heniek przyklasnął inicjatywie stwierdzając, że bardzo fajnie, że znalazł się ktoś kto przebiegnie cały dystans tej dziewiczej trasy, podzieli się wrażeniami i przy okazji sprawdzi czy wyznaczona na papierze trasa ma przeliczony przez komputer kilometraż. Podziwiam dowcip i fantazję Heńka, który mnie wyznaczył do tego zadania 😂. W skrócie tylko napiszę, że trasa która na papierze miała 48 km, ostatecznie według biegu mojego i Ady urosła do 55 km.





Założenie trasy narysowanej przez Jubilata było następujące. Od ośrodka klubu sportowego Wicher Wilchwy biegniemy dwie pętle w przeciwnych kierunkach. Jedna do drewnianego kościółka w Jankowicach (28 km), a druga do autostrady w Mszanie (20 km).

Ja przygotowałem się do tego biegu w bardzo profesjonalny sposób. Nie będę pisał o plecaczku, wyżywieniu czy ubiorze, bo to jest standard. Ale zegarek z trackiem to była nowość po przejściu na najnowszy model Garmina. Ale oprócz tego niezawodna biała karteczka ze szczegółowym opisem mapy (już w tej chwili widzę, jak Kaśka Koplin śmieje się do łez). Ada oczywiście także miała zegarek z mapą.




I tak fachowo wyposażeni, wyruszyliśmy w trasę. Od razu na starcie byliśmy w plecy. Bo założyliśmy, że miejscem startu będzie ośrodek na Wilchwach, a okazał się nim sklep Żabka przy ulicy Kopernika. Ale czym są dla nas dwa dodatkowe kilometry ? To w sumie taka mała rozgrzewka. Pogoda wybitnie nam sprzyjała. Malutki mrozik, zero wiatru. I do tego trasa bajka. Zaczęło się od Balatonu. Uspokajam, nie tego węgierskiego, aż tak nie zboczyliśmy z kursu 😉. Balaton to taki kameralny ośrodek wypoczynkowy ze zbiornikiem wody pośrodku. Ada była tam pierwszy raz, więc zachwytom nie było końca. A potem kolejno Grodzisko, Leśniczówka, Park Leśny, Studzienka Jankowicka – miejsce sakralne i drewniany Kościół Bożego Ciała w Jankowicach Rybnickich. Wszystkie te miejsca są wyjątkowej urody i być może znajdziecie czas, aby kiedyś je odwiedzić, bo zapewniam że warto. Ja muszę tutaj podziękować Adzie za to, że poza tym, iż jest dobrą biegaczką, podziela moją biegową filozofię – biegamy, ale bawimy się tym bieganiem, odwiedzamy miejsca obok których biegniemy,  staramy się poznać ich historię. Stąd był czas na zrobienie zdjęć czy poczytanie tablic dokumentujących odwiedzane obiekty.






Tak jak napisałem, trasa pierwszej pętli była bajkowa i w przeważającej części biegła leśnymi duktami. Przy nawrocie już nie potrzebowaliśmy korzystać z karteczki i tak często zerkać na mapę w zegarkach. Mogliśmy za to częściej zerkać pod nogi, bo były miejsca, gdy biegło się w błotnistej mazi, a dodatkowo naszym towarzyszem stał się padający śnieg. Kończąc pierwszą pętlę ponownie zawitaliśmy nad Balaton. A tam … całe stado wesołych Morsów. Jedne po kąpieli, a inne przed. Kogo tam nie było ? I „Radlinioki w Biegu” czyli Sylwia z Darkiem, i „Pierunskie Cangóry” czyli Kaśka z Magdą, a do tego Monika z Adamem. Dawno się nie widzieliśmy, stąd nie mogło się to skończyć tylko na krótkiej wymianie zdań. I tym sposobem, znowu nie mogłem zrobić życiówki 😉.

Powrót na krótko do zaparkowanych przed ośrodkiem Wicher naszych pojazdów, wymiana przemoczonych części odzieży, posilenie się przed czekającą nas drugą pętlą i wybiegnięcie na trasę. O ile pierwszą pętlę będziemy długo wspominać, o tyle o drugiej chcielibyśmy jak najszybciej zapomnieć. Praktycznie zdecydowaną jej część stanowił asfalt, a tego ani ja, ani Ada nie lubimy. Przebiegała ona obok domostw, większość z nich przywitała nas dymem z kominów. Stąd ograniczę się do tego, że dobiegliśmy do punktu krańcowego, którym było spotkanie z autostradą w gminie Mszana. Wtedy też przyjemny śnieżek zamienił się w gęsty deszcz, co dodatkowo utrudniało nam bieg. Ale koniec końców uzyskując „na liczniku” 55 kilometrów, ale nie na godzinę, tylko jako zaliczony dystans 😀 zameldowaliśmy się w ośrodku Wicher.




I tu muszę Was zapewnić, że od tego biegu Adriana uzyskała u mnie pseudonim „Pani P”, ale litera „P” nie oznacza tutaj jej profesji – policjantki, ale oznacza „Pani Petęlka” 😂. To, że ja nie mam orientacji w terenie, to jest wiadome wszem i wobec. Jednak w moim przypadku, każda pomyłka skutkuje powrotem do miejsca pomylenia trasy. U Ady jest inaczej. Uzbrojona w zegarek z mapą, w momencie, gdy zauważyliśmy, że pomyliliśmy trasę, Ada oznajmiała „zrobimy sobie taką małą pęęęttteeelllkęęę i znowu wrócimy na właściwą trasę". W efekcie tej metody, z takich „pętelek” uzbierało nam się jakieś dodatkowe pięć kilometrów. Ja nie narzekałem, ale nastrzelać na 48-kilometrowej trasie, dodatkowe 7 kilometrów (bo dwa były już na samym starcie), to nawet ja nie jestem aż tak zdolny 😂  .

A zaraz po zakończeniu biegu zameldowałem się u Heńka na spotkaniu podsumowującym cykl jego całorocznych imprez „20 maratonów w 2020 roku na 20-lecie przygody biegowej”. Byłem u Heńka na trzech takich biegach, z czego na jednym zrobiłem z Adą pełny maraton. Zobaczyłem przepiękną prezentację zdjęciową, wysłuchałem opowieści Heńka o różnych biegowych przygodach sięgających jego początków biegania. Przy tej okazji serdecznie pozdrawiam wszystkich tych, którzy w ciągu roku startowali w maratonach organizowanych przez Heńka, a szczególnie tych, którzy mu te maratony pomagali organizować. Pozdrawiam też oczywiście i Józka, któremu życzę szybkiego powrotu do zdrowia.  A do samego Heńka mam mały apel. Chłopie nie zmieniaj się, zarażaj wszystkich swoją energią i ciekawymi pomysłami. Bo sam w sobie jesteś człowiekiem od którego warto brać przykład 👍. I wybaczam ten mały żart na powitanie, że ja z Adą to były jedyne osoby, do których nie dotarła informacja o odwołaniu ultra 😉.

I żeby tak nie wyjść ze spotkania z gołymi rękami, to przyznam się, że udało mi się przechwycić jeden z pamiątkowych medali, które Heniek wydał z okazji swoich maratonów. Oczywiście Heniek oddał go dobrowolnie, a przy okazji konto na leczenie Bereniki wzbogaciło się o mój skromny datek.

Ostatnie zdanie musi być podziękowaniem dla Ady. Ja wiem, że Ty jesteś z Wenus, a ja z Marsa. Ale biegowo jakoś potrafimy poskładać te nasze przeciwieństwa. Dziękuję Ci za kolejny długi, wspólny bieg. Dziękuję za wysoką tolerancję dla mojego gadulstwa. I oczywiście dziękuję za doskonałą umiejętność czytania garminowej mapy. I po cichu liczę … na kolejne wspólne ultra.


Komentarze

  1. Twoja relacja Jacek, jak zwykle napisana na bardzo wysokim poziomie, gratuluję umiejętności pisarskich. Wyraża ona w swej treści wszystko to, co było dzisiaj najważniejsze - dobra zabawa, owocny czas rozmów i niesamowite, doborowe towarzystwo podobnych wariatów biegowych. Dziękuję, że mogłam być częścią tej przygody pomimo, że jestem z innej planety a dokładnie z jej najdalej oddalonej granicy od Marsa ��
    Podobnie jak Ty do Henia, ja mam prośbę do Ciebie: nie zmieniaj się, starzej się lecz niezmiennie. Zarażaj nas swoją pasją, szaleństwem i przeszkadzaj gadulatwem-na takie przeszkadzanie masz moją ale pewnie i nie tylko moją, zgodę do końca życia.
    I na koniec chcę dodać, że mój udział w tym dzisiejszym szaleństwie zakończył się medalowo czyli otrzymaniem tego pięknego, pamiątkowego medalu. Dziękuję za wszystko.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję Adriano za wspólny bieg i bardzo miły, ale wiem że szczery komentarz. Postaram się spełnić Twoją prośbę, mimo że jak sama piszesz, jesteśmy z różnych planet.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

ULTRA BŁATNIA 24H CHARYTATYWNIE DLA KAZIA

  Ultra Błatnia 24 h miała swój mały jubileusz. Była to dziesiąta edycja i mój dziewiąty w niej udział. I zawsze, gdy potem piszę relację zauważam pewien fenomen, ale i paradoks. Ci sami organizatorzy (Madziu, Mati i Grzesiu – wybaczcie 😉, to nie jest przytyk), prawie ta sama trasa, w większości ci sami wariaci, którzy dwa razy do roku spotykają się przy słynnej wiacie w Jaworzu, nawet bufet tak samo doskonały 😋. A ja pisząc swoje wrażenia ze startu mam ten sam dylemat. Nie o czym tu znowu pisać, ale co wyrzucić, żeby relację zrobić krótszą, żeby nawet najwięksi fani mojego „talentu” wytrwali do końca opowiadania 😀. Nie inaczej było i tym razem. Mój przyjazd był w pewien sposób symboliczny. Koniec grudnia operacja łąkotki. Miesiąc później pierwszy asfaltowy start na „Dzikim Ultra”, tydzień później treningowe pohasanie z orgami po trasie biegu „Leśny Lament” (zawody 26 kwietnia) i wreszcie to co tygrysy (a może lwy😉) lubią najbardziej, kolejny tydzień i pierwsze górskie bieg...

ULTRA ZADEK - Dziki Orła Cień czyli 70 km na … kijkach

  Trzecia edycja Ultra ZADEK i mój trzeci w niej udział. O moich poprzednich startach w Key-Key napisałem już tysiące słów i pewnie teraz mógłbym napisać ponownie sążnistą relację. Ale całkiem niedawno przysłuchując się pewnej ważnej dla mnie dyskusji, ważnych dla mnie osób usłyszałem, że kluczowe jest … usystematyzowanie przekazu, cokolwiek to znaczy 😉. A dla Reclika znaczy to tyle, że z perspektywy trzech kolejnych startów można tę moją relację trochę … uporządkować, co nie znaczy, że stanie się przez to … krótsza 😀. Zdjęcie ze strony biegu  Stąd moi Drodzy Czytelnicy, cała prawda o ZADKU w … 15 punktach. Kolejność nie ma znaczenia, a może i … ma 😉. 1.     WYŻYWIENIE czyli zaczynamy od sprawy najważniejszej. Na te zawody nie trzeba brać niczego do jedzenia i mówi Wam to ... Reclik. Nie potrafię ogarnąć do końca proporcji między zadkowym bieganiem a zadkowymi bufetami 🤔😉. A w zasadzie co na ZADKU czemu służy 😂. Idealne rozmieszczenie bufetów co 10 kilometr...

ULTRA BŁATNIA 24H DLA KSAWEREGO

  Moja kolejna relacja z Błatniej. I pewnie myślicie co nowego można napisać z imprezy, która odbywa się dwa razy do roku i na której od wielu lat się bywa ? A ja niezmiennie odpowiadam, zawsze mam potężne dylematy co pominąć, co skrócić, bo tak wiele się dzieje. I zawsze straszę Magdalenę, Mateusza i Grzegorza, że zostanę tu kiedyś pełną dobę i napiszę … epicką relację 😱😂. I Oni zawsze słuchają tej mojej zapowiedzi z przerażeniem w oczach. I bynajmniej nie martwią się rozmiarami mojej opowieści, ale tym, czy ten dobrze zaopatrzony bufet byłby w stanie wytrzymać moje wizyty przez całą dobę 😂😋. Nie uwierzycie, ale robiąc te kilometry na poszczególnych pętlach, przyplątała się do mnie pewna szlagierowa piosenka zespołu Baciary, którą usłyszałem na jakimś plenerowym festynie poprzedzonym biegiem. Przyplątała się i odczepić nie mogła 😉. I już oczyma wyobraźni słyszę te głosy oburzenia – Reclik ty słuchasz takich piosenek ? 😱 A ja zawsze zastanawiam się jak to możliwe, że pios...