Przejdź do głównej zawartości

XRUN Tajemnicze Kopce czyli jak smakuje błoto 😅

To był kolejny z moich bardzo udanych biegów … o przepraszam eventów (Jarek by mi nie wybaczył 😉).

Tym razem wybraliśmy się bardzo licznym, bo aż 9-osobowym składem do Kornatki (powiat myślenicki), aby zmierzyć swe siły na trasie XRUNa. Organizator nazywa swe biegi „Nietuzinkowe biegi górskie w Beskidzie Wyspowym”, i teraz z perspektywy przebytej trasy w pełni zgadzam się z tym określeniem.


Zgodnie z prośbą organizatora, żeby przyjechać jak najmniejszą liczbą samochodów, naszą dziewiątkę podzieliliśmy na dwa auta. Darek, Irek, Ewa i Cila pojechali jednym. A ja z Wojtkiem, Izą, Kasią i Adą pojechaliśmy drugim, ze mną jako kierowcą. No cóż napiszę tylko tyle, że jadąc z policjantką w samochodzie musiałem jechać bardzo ostrożnie i bezpiecznie, a zarazem nie bacząc na gps zważać na wszystkie gesty ręką, które nakazywały skręty w określonym kierunku 😀. Raz takiego wskazania nie zauważyłem … zjechałem zbyt późno z zakopianki i czekał mnie objazd 😱i grzeczne zwrócenie uwagi 😉. Ale ogólnie było naprawdę wesoło. W takim składzie nie widzieliśmy się już długi czas, stąd tematów do rozmów nie brakowało. Było naprawdę o czym opowiadać i z czego żartować.

Im bliżej miejsca startu, tym krajobraz robił się coraz ciekawszy. Wyłaniały się z oddali góry, ale były  i jeziora, duże tereny leśne i sporo zakrętów pod górę i w dół.

Bezpiecznie i o czasie dowiozłem swoją ekipę na miejsce. Pierwsze zaskoczenie – duża liczba zaparkowanych samochodów i przemieszczających się w różnych kierunkach uczestników eventu. Chwilę potem dojechał Darek i razem mogliśmy udać się, aby odebrać numery startowe. Wszystko odbywało się bardzo sprawnie, jeszcze tylko wspólne zdjęcie i pojedynczo przekraczaliśmy linię startu. Iza wybrała trasę na 13 km, natomiast pozostali 21 km.

Nasza ekipa słynie z tego, że nikt nikomu niczego nie narzuca, ale zawsze wzajemnie trzymamy za siebie kciuki. Ja z góry mogłem założyć, że mniej więcej podział będzie następujący. Wojtek pomknie jak strzała i pokaże, że każdą trasę można pokonać szybko. Szwagry czyli Irek i Darek wyjdą z założenia, że miejsce i czas jest nieważny, liczy się tylko rywalizacja „międzyszwagrowa” 😂.  Natomiast pozostałe osoby, już stanowiły dla mnie pewną zagadkę, która jednak zaraz po przekroczeniu linii startu szybko się wyjaśniła. Kaśka wystartowała dosyć żwawo i postanowiła sprawdzić się na oznakowanej trasie po długim czasie samotnego trenowania. Ja wyleciałem z Adą i Izą. A siostry czyli Ewa i Cila wystartowały jakiś czas za nami.





Taki był początek. Ale i tu nastąpiły pewne przetasowania. Iza po pewnym czasie, swoim tempem, trzeba powiedzieć, że bardzo konkretnym tempem, oderwała się ode mnie i Ady i pognała na trasę 13 km. Natomiast ja z Adą, po około 10 km, zauważyłem przed sobą … Ewę. Szok był tak duży 😂, że mimo kapitalnie oznakowanej trasy, poleciałem za nią w nam tylko znanym kierunku i dopiero brak „szlajfek” (szarf) pozwolił nam na chwilę lekko oprzytomnieć i wrócić, wspólnie z Adą, na właściwą trasę. Tak się zastanawiam, czym zaprzątnięte były moje myśli, że nie widziałem mijającej mnie Ewy. Ale z drugiej strony, bieg nazywał się „Tajemnicze Kopce” i tajemnica nie doczekała się rozwiązania 😉.







Faktem jest, że od tego dziesiątego kilometra, nasza trójka już zgodnie i wyśmienitych humorach podążała do mety, wykorzystując każdą nadarzającą się okazję do biegowej zabawy.

Trasa była przepiękna, ale i bardzo wymagająca. Nie przesadzę, jeśli napiszę że 90 % nawierzchni stanowiło błoto. Trzeba było bardzo uważać, żeby nie zaliczyć gleby. A okazji do bliskiego kontaktu z tą błotnistą mazią było sporo. Poczynając od mnóstwa podbiegów i zbiegów, poprzez kilkanaście strumyków, które dane nam było przeskakiwać lub zaliczać, a kończąc na cudownych i urokliwych krajobrazach, które odrywały nasz wzrok od patrzenia pod nogi.







Ja wiem, że były osoby, które nastawiały się na jakiś mityczny wynik i biegły z takim szaleństwem w oczach, że na wszelki wypadek schodziliśmy im z drogi. Mijał nas nawet jakiś biegacz, który z daleka pokrzykiwał na każdą mijaną osobę, że liczy się tylko bieg, bieg, bieg, a truchtanie to sobie można uprawiać w domu. Uważam, że na każdych zawodach jest miejsce dla każdego. I każdy, swoją postawą i zachowaniem wprowadza na trasę swoisty koloryt. Jest ktoś pierwszy i musi być ktoś ostatni. I zawsze będę apelował do innych o pewien szacunek dla pozostałych uczestników. Dobrze, że większość to rozumie. Dobrze, że większość napotkanych osób wzajemnie się dopingowała i motywowała. Dla kogoś taki górski półmaraton to tyle co wypad po bułki do Lidla (że zacytuję moją dobrą znajomą i przy okazji gorąco Cię Ewa J-K pozdrawiam). Ale dla innych 21 kilometrów po górkach i pagórkach to spore wyzwanie, szczyt marzeń i jeszcze więcej wyrzeczeń - i warto o tym pamiętać, zanim kolejny raz ktoś do kogoś pogardliwie się odezwie. Przepraszam, za ten mały dygresyjny akapit, ale krew mnie zalewa, gdy przychodzi mi spotykać takich biegowych bubków.

I już szybciutko wracam do przyjemniejszych spraw. Bo uczestniczenie w XRUN-ie to była czysta przyjemność 👏👏👏. Czytelnie i gęsto oznakowana trasa (co oczywiście nie przeszkodziło mi się dwukrotnie zagubić i zrobić dodatkowy kilometr 😅). „Przypadkowo” napotykane na trasie punkty z wyżywieniem. Służby medyczne i wolontariusze, którzy tu i ówdzie czuwały nad bezpieczeństwem turystów. No i muszę wspomnieć o mega sympatycznej Pani Fotograf, która w tempie zawstydzającym niejednego biegacza, zaliczała kolejne kilometry trasy i pojawiała się w coraz to ciekawszych miejscach, aby uwieczniać nasz  biegowy event.

To wszystko sprawiło, że w wyśmienitych humorach nasza trójka pokonywała kolejne kilometry. Ja dbałem o tzw. atrakcje, tam podniosłem jakąś kłodę, tu położyłem się na specjalnie dla mnie przygotowanym sosnowym posłaniu, a jeszcze gdzieś indziej wszedłem na mostek wykonany z jednej tylko gałęzi, która siłą rzeczy musiała trzasnąć 😂. I to wszystko zabiorę ze sobą do domu. Cudne wspomnienia, ze zjawiskowej trasy, którą pokonałem w wybornym towarzystwie.





Jeszcze tylko, małe pomylenie trasy na kilometr przed metą, ale co ja poradzę, że dziewczyny przestraszyły się goniącego ich koguta (mam na myśli ptaka domowego, a nie mnie czy innego zawodnika 😉😂).

Potem mały i jedyny zgrzyt, bo w ramach posiłku na wynos, zabrakło już zamówionych przez nas kotletów i musieliśmy się zadowolić wegetariańskim leczo. Ale to by poniekąd tłumaczyło, dlaczego pierwsi zawodnicy tak szybko i z głodem w oczach gnali do mety 😂.

Tylko, że dla nas ten posiłek to była taka mała przystawka do tego co przygotowały nasze wspaniałe dziewczyny. W końcu nazwa Smaki Biegania zobowiązuje. Tam było dosłownie wszystko i jako konkret i jako słodkości 😋😋😋. Do naszego prowizorycznego punktu wyżywieniowego w ramach „czym chata bogata” przyciągnęliśmy na mały poczęstunek służby medyczne, a nawet … kota. Dziewczyny cóż mogę napisać poza moją MEGA WDZIĘCZNOŚCIĄ 👏👏👏. Ja dołożyłem się ciepłą kawą, napojami oraz mikro porcją góralskiego izotonika, po którym Cila stanęła na nogi, a w oczach Irka zauważyłem nieutulony żal za czymś ulotnym 😂.


I dopiero w takim miejscu i po napełnieniu naszych żołądków, mogliśmy oddać się omówieniu wspomnień i wrażeń z przebytej trasy. Wojtek i Iza byli najszybsi wśród nas, odpowiednio na 21 km i 13 km 👏. Kto zwyciężył wśród szwagrów nie wiem. Jakoś w tej kwestii zachowywali dziwne milczenie 😉. Kaśka była wyraźnie zadowolona z szybkości z jaką pokonała tę wymagającą trasę. Musiała naprawdę nieźle pędzić, bo jak się później okazało, sama wykonała tylko dwa zdjęcia : medalu i swoich mega ubłoconych butów 😅. Ja pozostaję pod wrażeniem biegu Cili. Mam ogromny szacunek dla jej samotnego zmierzenia się z dystansem i tego, że z różnych przyczyn pokonała z nas najwięcej kilometrów👏👏👏 . A ja miałem ten zaszczyt i przyjemność pokonać ten biegowy event w towarzystwie Ewy i Ady i moja długa relacja, jest najlepszym dowodem, że jak zwykle był to bardzo przyjemnie i energetycznie spędzony czas w gronie wypróbowanych biegowych przyjaciółek 👍😀.







Na koniec wspólne zdjęcie z organizatorem tego niezapomnianego i nietuzinkowego eventu czyli Jarkiem i nasza dziewiątka mogła udać się w drogę powrotną. Nie wiem jak było w samochodzie Darka, ale w naszym humory dopisywały. Okazji do żartów nie brakowało, a przodowała w nich Kaśka, która potrafiła rozśmieszyć nas do łez 😂😂😂.

I na koniec pytanie z tytułu : jak smakowało błoto ? Odpowiem krótko na XRUN-ie błoto smakowało WYBORNIE 😋😋😋.

Do relacji, poza moimi, wykorzystałem także zdjęcia Adriany i Darka.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

ULTRA BŁATNIA 24H DLA FILIPKA

  Z wiekiem człowieka łapią różne przypadłości, na jedną z takich, chyba już nieuleczalnych, zapadłem jakiś czas temu. W leksykonie chorób szczególnie dokuczliwych figuruje ona pod łacińską nazwą „Ultra Błatnia Vigintiquatuor horas caritatis”, co po polsku znaczy „Ultra Błatnia Charytatywnie 24 h” 😉😱😂. Gdy kilka lat temu trochę z przypadku, trochę z ciekawości zawitałem na tę imprezę dzięki zaproszeniu szalenie zakręconej pary młodych ludzi czyli Iwony i Arka Juzof, to przez myśl mi nie przyszło, że już po pierwszym starcie, w moim biegowym kalendarzu na stałe zagości zimowa i letnia edycja tej imprezy. Aby gościć na tegorocznej letniej edycji poświęciłem wiele. Ultra Błatnia została przeniesiona z czerwca na sam początek września. A początek września to także początek roku szkolnego. A już miałem zacząć studia na Uniwersytecie "Piątego" Wieku na kierunku „Topografia i orientacja w terenie”, na specjalizacji „Biegi i bufety, ze szczególnym uwzględnieniem limitów i kalori

ULTRA BŁATNIA 24H DLA KSAWEREGO

  Moja kolejna relacja z Błatniej. I pewnie myślicie co nowego można napisać z imprezy, która odbywa się dwa razy do roku i na której od wielu lat się bywa ? A ja niezmiennie odpowiadam, zawsze mam potężne dylematy co pominąć, co skrócić, bo tak wiele się dzieje. I zawsze straszę Magdalenę, Mateusza i Grzegorza, że zostanę tu kiedyś pełną dobę i napiszę … epicką relację 😱😂. I Oni zawsze słuchają tej mojej zapowiedzi z przerażeniem w oczach. I bynajmniej nie martwią się rozmiarami mojej opowieści, ale tym, czy ten dobrze zaopatrzony bufet byłby w stanie wytrzymać moje wizyty przez całą dobę 😂😋. Nie uwierzycie, ale robiąc te kilometry na poszczególnych pętlach, przyplątała się do mnie pewna szlagierowa piosenka zespołu Baciary, którą usłyszałem na jakimś plenerowym festynie poprzedzonym biegiem. Przyplątała się i odczepić nie mogła 😉. I już oczyma wyobraźni słyszę te głosy oburzenia – Reclik ty słuchasz takich piosenek ? 😱 A ja zawsze zastanawiam się jak to możliwe, że piosenka

JURA FEST OLSZTYN - AMONIT MARATON

  Po raz kolejny będę się powtarzał, ale lubię zaglądać na pierwsze edycje imprez biegowych. Może nie wszystko działa już tak jak powinno, ale widać ten ogromny entuzjazm i zaangażowanie u organizatorów, które z biegiem lat ustępuje miejsca pewnej rutynie i powtarzalności. Stąd z dużym zaciekawieniem wybrałem się do Olsztyna koło Częstochowy, gdzie po raz pierwszy zorganizowano dwudniowy JURA FEST OLSZTYN z sześcioma różnymi zawodami. Nie ukrywam, że mnie szczególnie zainteresował najdłuższy dystans czyli   Amonit Maraton. Już na wstępie widziałem dwa duże plusy – stosunkowo niskie wpisowe, bo raptem 79 zł na mój dystans oraz nazwisko głównego organizatora – Leszka Gasika. Jeśli imprezę robią doświadczeni biegacze to wiadomo, że możemy spodziewać się naprawdę fajnej biegowo trasy. I uprzedzając fakty tak rzeczywiście było. Był też i trzeci argument – spore nagrody pieniężne dla zwycięzców, ale akurat dla mnie jest on całkowicie nieistotny, by my koneserzy biegania nie startujemy że