Przejdź do głównej zawartości

LIGHT, MEDIUM i HARD czyli poradnik biegania w zagubieniu 😂😂😂

Pierwszy dzień wiosny chcieliśmy w dosyć dużym składzie powitać na Perle Paprocan. Jednak w piątkowy wieczór organizator poinformował nas o odwołaniu imprezy. A że życie nie znosi pustki, wspólnie z Markiem dla zainteresowanych zorganizowaliśmy bardzo kuszącą alternatywę 😅.

Zaprosiliśmy wszystkich do udziału w zabawie pod tajemniczym tytułem LMH 2021, którą wymyśliła zaprzyjaźniona grupa biegowa Radlinioki w biegu. W wielkim skrócie, trzy trasy, a każda o innej długości i skali trudności. LIGHT, MEDIUM I HARD. Celem jest poznanie lasu na Obszarach, sprawdzenie swojej kondycji, a przede wszystkim dobra zabawa 🙂. Cel został przez nas zrealizowany z nawiązką : las na Obszarach został poznany dogłębnie czego dowodem jest kilkaset metrów przebiegniętych więcej na każdej z tras 😂. Kondycja sprawdzona – wiatr, śnieg , mróz, a my jak te "ironmany", zaliczaliśmy poszczególne trasy 😅. A pytanie o dobrą zabawę traktuję jako retoryczne, bo tam gdzie my, tam zabawa jest "fest a fest". Ale po kolei.

Tak do końca nie wiedziałem, kto ostatecznie skorzysta z zaproszenia i zamelduje się o 7.30 w niedzielny poranek przed parkiem Leśna Przygoda. Niby pierwszy dzień wiosny, a pogoda przypominała środek zimy. Mrozik, lekka śniegowa zadymka wraz z nieodłącznym wiaterkiem. Nie tyle zaskoczyło mnie towarzystwo, co ewidentna nierównowaga płci 😉. Była Magda, Madzia, Hanna, Ada, Marysia i … Marek, no i ja. Jednak Marek zakomunikował, że ostatecznie z powodu kontuzji nie poleci i będzie nam towarzyszył tylko na starcie 😪. A w zasadzie wskaże, z którego miejsca nastąpi start, bo już na tym etapie pojawiły się pewne wątpliwości. Szybkie sprawdzenie stanu posiadania. Wszystkie trzy tracki miałem wgrane … tylko ja 😱. Ada miała track z trasy HARD, a Magda z dwóch pozostałych. Dodatkowo Madzia miała wgrany w smartfonie sygnał trąbki, przypominający atak kawalerii Konfederatów 😂. Na moje pytanie, po co Ci to ? Uzyskałem odpowiedź, że będzie on sygnalizował nam kiedy z biegania mamy przejść w marsz. Problem w tym, że sygnał ten zdążył się włączyć z cztery razy, gdy pokonywaliśmy krótki odcinek pomiędzy parkingiem a miejscem startu 😂. Przyznam się z ręką na sercu, że na tym etapie czułem się trochę jak … szósty (tak wiem, że był ósmy) obcy pasażer Nostromo 😱 – osoby pełnoletnie wiedzą o czym piszę.



Na miejscu startu miało miejsce małe wydarzenie. Marek odkopał spod drzewa, pamiątkowy medal od Radlinioków w biegu, czekający tu na niego jako pamiątka z sylwestrowego biegu, który przebiegł wspólnie z Darkiem. I tu mnie także pożegnał hasłem … teraz radź sobie sam, ja niestety muszę wrócić do domu. Niestety nie były to prorocze słowa, bo z Markiem w ciągu paru minut spotkaliśmy się jeszcze kilkukrotnie 😀







HARD (według Radliników w biegu – 10,61 km, myśmy zrobili 11,92 km).




Z okolic miejsca startu prowadziły w głąb lasu cztery ścieżki. Uważam, że Garminy Ady i mój, albo były nierozgrzane, albo nie chciały ze sobą współpracować. W efekcie zaliczyliśmy cztery starty po dwieście metrów każdy, zanim trafiliśmy na właściwą trasę. Najbardziej zdziwiony był Marek, który zanim wykonał zdjęcia odkopanego medalu zdążył kilka razy nas zobaczyć. Towarzyszył nam sygnał trąbki i pytania dziewcząt – Jacek włączać już zegarki ? 😂 Za każdym razem zerowaliśmy garminy, a przecież tym sposobem spokojnie zaliczyliśmy już kilometr pustego przebiegu. Trasa HARD w moim przekonaniu jest najlepsza 💪👍.






Dużo podbiegów i zbiegów, dominował las, ale są też odcinki prowadzące przez odkryte pola. Na tej trasie zdecydowanie nastrzelaliśmy najwięcej pomyłek. Ja spoglądałem na Adę, Ada na mnie, a pozostałe dziewczyny modliły się w duchu, żeby nasze gesty wskazywały jeden kierunek biegu. Niestety nie zawsze tak było. Stąd były kluczenia, wpadanie znienacka na właściwą trasę, szybkie narady, a niekiedy i wypuszczenia mnie do przodu z hasłem „zobacz, być może garmin oprzytomnieje i pokaże – jesteś na trasie” 😉. Dla nas były to nieznane tereny i jak się później, po całym biegu okazało, w większości biegliśmy właściwym śladem. Jednak towarzysząca nam z rana zadymka śnieżna i "słabe wydeptanie" tras, które biegły lasem powodowało, że może zbyt drobiazgowo reagowaliśmy na komunikaty naszych zegarków.





Byłem mile zaskoczony, że pomimo przenikliwego zimna, dziewczyny bardzo dzielnie znosiły trudy tej biegowej przygody. Być może wpływ na to miały naprawdę fajne miejsca i zakątki, które mijaliśmy. Uśmiech nie schodził z ich twarzy chociaż stromych podbiegów i zbiegów było sporo. Nie słyszałem złego słowa, gdy kilkukrotnie musieliśmy lekko się wracać. Nie słyszałem złego słowa, jak biegliśmy jakąś wąziutką ścieżką poniżej głównej alejki, którą podążały inne napotkane osoby, dziwnie się nam przyglądające. Nie słyszałem złego słowa, gdy zamiast minąć szerokim łukiem pewien staw, mijaliśmy go tuż przy brzegu nawet dwukrotnie. Naprawdę podziwiam Waszą wytrzymałość i odporność psychiczną 👏. A może to było to, że co jak co, ale dyskusji na tematy różne było sporo i jakoś te kilometry szybko nam leciały. 


Wisienką na torcie było odwiedzenie „Studzienki Jankowickiej”, a potem piękne widoki wąwozu, który podziwialiśmy z góry, chociaż mieliśmy lecieć dołem 😂. Potem jeszcze tylko parę krętych ścieżek w lesie i z oddali wyłoniło się miejsce naszego startu. 

 

Pognaliśmy do przodu niesieni zachętą Hanny, która obiecała nam po zakończeniu tego odcinka sok z brzozy, którego miała pełny słój. Słój był, sok także, ale w stanie przypominającym stalaktyty czy stalagmity czy jakoś tak. Słowem z degustacji nic nie wyszło. Po pierwszym etapie i małym posiłku, Ada i Hanna zakończyły swój bieg i serdecznie się z nami pożegnały. A my zmarznięci do szpiku kości zaczęliśmy drugi odcinek …



MEDIUM (według Radliników w biegu – 9,41 km, myśmy zrobili 10,14 km).


Jeszcze na dobre nie opuściliśmy parkingu i szliśmy w kierunku startu, usłyszałem zza pleców swoje imię. No i pełne zaskoczenie – pieRUNskie canGÓRY także zaczęły przygotowywać się do pokonania tras MEDIUM i LIGHT. Parę słów wzajemnego, serdecznego powitania i moje zapytanie w myślach : ciekawe czy nas wyprzedzą na trasie ? Ale jakoś szybko sam sobie udzieliłem uspokajającej odpowiedzi – mając w składzie Kaśkę ze zbliżoną do mojej umiejętnością orientacji w terenie, tak szybko nas nie złapią … i nie pomyliłem się 😉😂.  

O ile HARD był dosyć wymagającym odcinkiem, o tyle trasa MEDIUM okazała się bardzo łagodna.


Zaczęliśmy dosyć szybko, aby się jakoś rozgrzać. Zdecydowana większość trasy przebiegała przez odkryte pola. Podejrzewam, że będzie to ulubiona trasa na wiosnę, gdy wszystko się zazieleni i jakoś w tak w kolorze nadziei przyjdzie każdemu z biegaczy pokonywać kolejne kilometry. Niestety dla nas, ta trasa okazała się jednym wielkim, zimnym wydmuchowiskiem 😱.




Dodatkowo trzeba było uważnie spoglądać pod nogi, gdyż niektóre ścieżki między polami były mocno oblodzone. Sam tego doświadczyłem, ale bez skutków ubocznych. 








Takim fajnym miejscem na tej trasie była wędkarska miejscówka z małymi pomostami. Zrobiliśmy tam krótką przerwę na sesję zdjęciową. 







A później znowu polami polecieliśmy w kierunku mety. Z utęsknieniem powitałem wbiegnięcie do lasu na końcowy fragment trasy. I jak zawsze na tych trasach las zaskoczył nas fajnymi, klimatycznymi krajobrazami, a nasze odczucia były jednoznaczne – bieganie w takich okolicznościach przyrody to czysta przyjemność 😅.





A do tego track na tej trasie spisywał się bez zakłóceń. A niewielkie przestrzelenie kilometrów wynikało tylko z małego zbiegnięcia na wspomnianą sesję fotograficzną. Przed nami pozostał już tylko najkrótszy odcinek …

LIGHT (według Radliników w biegu – 6,27 km, myśmy zrobili 7,00 km).

Szybko podjęliśmy decyzję, że ze względu na przenikliwe zimno, nie robimy przerwy, tylko od razu całą czwórką atakujemy ostatnią, najkrótszą trasę. 

Ale zanim to nastąpiło, spotkaliśmy w okolicach startu Izę i Beatę z Radliników w biegu. I muszę się poskarżyć. Po wysłuchaniu naszej relacji, zamiast zauważyć nasz twórczy wkład w poznawanie tras i docenić nasze innowacyjne podejście, to straszyły nas jakąś dyskwalifikacją za dodatkowe kilometry 😉😂. Ale ja się odwołam do Sylwii i Darka i wtedy zobaczymy 😂. Ale teraz na serio - fajnie Was było spotkać i przekazać Wam wyrazy uznania za pomysł organizacji LMH 2021 👏👏👏. 


A potem nasz kwartet ruszył z kopyta na ostatnią trasę. Jeszcze na dobre nie zaczęliśmy, a już musiałem szybko wyjmować aparat. Otóż wszem i wobec, na 21 kilometrze, Madzia przekroczyła swój najdłuższy pokonany dystans, a przecież na tym nie koniec 👏👍. 


Kolejny kilometr i nasze kolejne, ale nie ostatnie spotkanie z pierunszczokami. A ja miałem niecodzienną okazję uwiecznić po raz pierwszy na wspólnej fotografii moje dwie znajome „Madzie Maję” i „Madzię Madzię” 😉. 



A potem nasze tempo wyraźnie się podkręciło. Wszak trasa szeroka i łagodna. Niestety, trochę to nas uśpiło. Zagadani, zbyt szybko skręciliśmy w pewną alejkę i wlecieliśmy w nieznane nam tereny. Garmin zwariował i coś zaczął nieprzyjemnie pikać 😱. Na szczęście ponownie spotkaliśmy Izę i Beatę, które wskazały nam właściwy kierunek. I znowu lekkie przyśpieszenie i fajna rozmowa z Magdą o naszych biegowych przemyśleniach. I po trzech kilometrach, kolejne spotkanie z canGÓRami. Oni także się zagubili i w desperacji spytali nas o właściwy kierunek. Spytanie mnie i Magdy o kierunek biegu świadczyło o ich bardzo dużej … odwadze 😂. Ale spokojnie, wskazaliśmy im dobry kierunek … tak nam się przynajmniej wydawało 😉. Został nam już prosty odcinek biegu do mety ostatniej z tras. Bieg radosny, bo udało nam się w ciągu jednego dnia zaliczyć wszystkie trasy. Zaliczyć pomimo kiepskiej pogody i pomimo kiepskiego przewodnika (czyli mnie). A może nie powinienem napisać „pomimo” a „na przekór wszystkiemu” ?

Ale to już takie nic nie znaczące dywagacje. Najważniejsze, że Marysia i Madzia pokonały dzisiaj swe najdłuższe dystanse. Według mnie 29,06 km. WIELKIE GRATULACJE 👏👏👏. Madzia z radości i wzruszenia trochę „zaległa” za linią mety, ale od czego pomoc wykwalifikowanej pielęgniarki.







Na koniec moje osobiste podziękowania.

- Radliniokom w biegu za kolejną ciekawą inicjatywę zachęcającą ludzi do biegania 👏👏👏,

- Markowi za pomysł na spędzenie tego niedzielnego przedpołudnia. Zamiast kręcić kółka w Paprocanach, świetnie i zdecydowanie lepiej bawiłem się w Radlinie. Szkoda, że nie mogłeś pobiec z nami. Ale obiecuję, zrobimy te trasy jeszcze raz wspólnie. Podobno są za to jakieś medale 😅,

- Adzie i Magdzie za fachową pomoc na poszczególnych trasach LMH 2021. Wasze tracki stanowiły cenne wsparcie, dla mojego szalonego czytania mapy 👏👍,

- wszystkim dziewczynom czyli Adzie, Hannie, Madzi, Magdzie i Marysi (kolejność alfabetyczna 😅) za towarzyszenie mi na trasie. Za te wszystkie małe radości, wypowiedziane zdania, zachwyty nad krajobrazem, wspólne zagubienia i odnalezienia, no i smakołyki, które dziwnym trafem w większości trafiły do mojego bagażnika i w następnej kolejności do mojego … żołądka 😋😂. Bardzo Wam za ten bieg dziękuję, a za winy zawinione i niezawinione przepraszam.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

ULTRA BŁATNIA 24H CHARYTATYWNIE DLA KAZIA

  Ultra Błatnia 24 h miała swój mały jubileusz. Była to dziesiąta edycja i mój dziewiąty w niej udział. I zawsze, gdy potem piszę relację zauważam pewien fenomen, ale i paradoks. Ci sami organizatorzy (Madziu, Mati i Grzesiu – wybaczcie 😉, to nie jest przytyk), prawie ta sama trasa, w większości ci sami wariaci, którzy dwa razy do roku spotykają się przy słynnej wiacie w Jaworzu, nawet bufet tak samo doskonały 😋. A ja pisząc swoje wrażenia ze startu mam ten sam dylemat. Nie o czym tu znowu pisać, ale co wyrzucić, żeby relację zrobić krótszą, żeby nawet najwięksi fani mojego „talentu” wytrwali do końca opowiadania 😀. Nie inaczej było i tym razem. Mój przyjazd był w pewien sposób symboliczny. Koniec grudnia operacja łąkotki. Miesiąc później pierwszy asfaltowy start na „Dzikim Ultra”, tydzień później treningowe pohasanie z orgami po trasie biegu „Leśny Lament” (zawody 26 kwietnia) i wreszcie to co tygrysy (a może lwy😉) lubią najbardziej, kolejny tydzień i pierwsze górskie bieg...

ULTRA ZADEK - Dziki Orła Cień czyli 70 km na … kijkach

  Trzecia edycja Ultra ZADEK i mój trzeci w niej udział. O moich poprzednich startach w Key-Key napisałem już tysiące słów i pewnie teraz mógłbym napisać ponownie sążnistą relację. Ale całkiem niedawno przysłuchując się pewnej ważnej dla mnie dyskusji, ważnych dla mnie osób usłyszałem, że kluczowe jest … usystematyzowanie przekazu, cokolwiek to znaczy 😉. A dla Reclika znaczy to tyle, że z perspektywy trzech kolejnych startów można tę moją relację trochę … uporządkować, co nie znaczy, że stanie się przez to … krótsza 😀. Zdjęcie ze strony biegu  Stąd moi Drodzy Czytelnicy, cała prawda o ZADKU w … 15 punktach. Kolejność nie ma znaczenia, a może i … ma 😉. 1.     WYŻYWIENIE czyli zaczynamy od sprawy najważniejszej. Na te zawody nie trzeba brać niczego do jedzenia i mówi Wam to ... Reclik. Nie potrafię ogarnąć do końca proporcji między zadkowym bieganiem a zadkowymi bufetami 🤔😉. A w zasadzie co na ZADKU czemu służy 😂. Idealne rozmieszczenie bufetów co 10 kilometr...

10. Jubileuszowy BIEG O ZŁOTĄ SZYSZKĘ

  Wstyd mi to przyznać, ale co roku na „Bieg o Złotą Szyszkę” wybierałem się jak sójka za morze. Zawsze coś stawało na przeszkodzie, abym pojawił się na starcie tego biegu, którego start zlokalizowany był w Bystrej - urokliwej miejscowości w Beskidzie Śląskim. Wreszcie postanowione, na dziesiątej, jubileuszowej edycji nie może mnie zabraknąć 😀. Gdy wyjeżdżałem rano z Rybnika, termometr wskazywał tylko cztery stopnie na plus, ale ostre słońce i błękitne niebo zwiastowały piękną pogodę. Gdy GPS pokazywał niecały kilometr do biura zawodów, zaparkowane gęsto samochody były najlepszym dowodem na to, że poruszam się we właściwym kierunku 😀.  Swoje pierwsze kroki skierowałem przed Hotel Magnus Resort. Byłem w Bystrej pierwszy raz w życiu, ale dokładnie trzydzieści lat temu, w tym miejscu, kręcony był finał teleturnieju organizowanego przez TVP Katowice „Matka i Córka”, w którym wystąpiły ... moja teściowa i moja żona. Ciekawe, czy ktoś pamięta jeszcze ten teleturniej ? Stąd przed...