To miała być w zamierzeniu fajna
impreza terenowa przeznaczona dla każdego, który chciałby sprawdzić się na
crossowych trasach w okolicach Pszczyny. Wielki pasjonat trailowego biegania
Leszek Pławecki, którego biegowe fotorelacje śledzę z dużym zainteresowaniem,
wziął żubra za rogi (wszak to Pszczyna) i postanowił zorganizować pierwszą
edycję terenowego biegania na dystansach 10, 20 i 30 kilometrów pod wdzięcznym
tytułem „Pszczyński Cross Terenowy – Cztery Pory Roku”.

Początek całemu cyklowi miała dać
20 marca „Wiosna”. Piszę „miała”, gdyż covid i kolejne obostrzenia zmusiły
organizatora do przełożenia imprezy. Jednak jak na prawdziwego pasjonata
biegania przystało Leszek na stronie biegu https://pszczyna-cross.pl/ opublikował tracki oraz wszystkie
niezbędne informacje, które pozwalały samemu zmierzyć się z którąś z trzech
tras.
Postanowiłem skorzystać z okazji
i w piątkowy, zimny poranek, wraz z moim biegowym znajomym Markiem zameldowałem
się w okolicach Pokazowej Zagrody Żubrów, żeby przebiec najdłuższą z tras czyli 30
km. Dlaczego właśnie taki dystans ? Wynika to poniekąd z opisów tras na stronie
biegu, gdzie dyszka reklamowana jest dla szybkiego biegania „szybko, płasko i
łagodnie”, a przecież my jesteśmy z kategorii „że możemy szybciej, ale wolimy
dłużej”. 20 kilometrów z hasłem „optymalna, ciekawa i … magiczna” wzbudziło
nasze zainteresowanie, ale już kolejne zdanie „powoduje chęć nieprzerwanej
rywalizacji” już nas nie przekonywało. Pozostało 30 kilometrów „wymagająca,
długa i zróżnicowana krajobrazowo” to było coś, a już ostatnie zdanie „polecamy
biegowym wariatom” : toż to przecież o nas piszą.
Zamiast wystartować w pierwszy dzień wiosny, na nasze samotne testowanie trasy wybraliśmy się w przedostatni dzień zimy, która dobitnie nam pokazała, że nie zamierza łatwo odpuszczać. Przez całą trasę towarzyszyło nam delikatne prószenie śniegu. Na szczęście obywało się bez większego mrozu czy wiatru, stąd biegało się dosyć przyjemnie.
To był naprawdę bardzo fajnie spędzony czas. Pszczynę znalem dotychczas z krótkich kilkukilometrowych biegów, które zaczynały się i kończyły na Rynku. Teraz przyszło nam zmierzyć się z trasą, która może i nie była jakoś przesadnie trudna, natomiast bezsprzecznie wyróżniało ją bogactwo krajobrazu. Było dosłownie wszystko: bezkresne pola i łąki, mnóstwo stawów i strumyków, a nawet jezioro, bagna w pigułce i moje ulubione błoto. Były też niewielkie ilości asfaltu i magiczne bieganie po zaporze. I to wszystko skupione na 30-kilometrowym dystansie. A gdy jeszcze dodam mnóstwo ambon dla myśliwych i pozostawiona w środku lasu „ambonka”, z którą kojarzę ratowników z otwartych basenów czy jezior czy też niezliczone ilości saren, które napotkaliśmy na tej trasie, to otwarcie zapytam: można chcieć czegóż więcej ? Ano można, bo jeszcze nie wspomniałem o przydrożnych kapliczkach, napotkanych tablicach informacyjnych czy miejscach pamięci. Udało mi się znaleźć na trasie nawet kilofek górniczy.
Trasę można podzielić na pewne etapy. Było trochę parkowych alejek, było trochę asfaltu, sporo biegania pomiędzy polami, ale mnie chyba najbardziej spodobał się kilkukilometrowy odcinek, gdzie było dużo leśnego biegania w najbliższym sąsiedztwie przepięknych stawów.
Napiszę trochę przewrotnie, to nie jest trasa, którą się przebiegnie i na mecie spojrzy na zegarek, aby sprawdzić czas. Ta trasa zachwyca i należy ją smakować. Myślę, że Leszek chyba specjalnie wyznaczył dla niej aż 6-godzinny limit. Bo jest na niej wiele miejsc, które wymagają przystopowania, wywołują uśmiech czy wzbudzają zainteresowanie. Oboje z Markiem zaliczamy się do koneserów biegania, stąd cieszyliśmy się każdym pokonanym kilometrem, przyglądaliśmy się różnym napotkanym ciekawostkom, a mimo to pokonaliśmy cały dystans grubo poniżej czterech godzin.
Urzekła mnie ta trasa i z czystym sumieniem mogę polecić ją osobom, które zrobiły już trailowy półmaraton i trochę boją się dłuższego dystansu w górach. Tutaj możecie zobaczyć i sprawdzić, czy kolejna bariera czyli 30 kilometrów jest do zrobienia. Okazji do tego będzie aż cztery w ciągu roku, bo znając zapał, energię i konsekwencję Leszka wierzę, że uda mu się zorganizować wszystkie cztery edycje. W moim przekonaniu chyba najtrudniej trasę będzie pokonać w edycji letniej. Duża część dystansu przebiega w otwartym terenie i efekt „rozgrzanej patelni” może wielu zawodnikom dać się we znaki, ale zawsze przecież można ochłodzić się w wielu napotkanych rzeczkach, stawach czy jeziorze.
Oczywiście, gdyby nie covidowe okoliczności i odwołanie biegu, zameldowałbym się na starcie. Ale pokonanie tej trasy w premierowym wydaniu wspólnie z Markiem było fajnym przeżyciem, wszak nadajemy na tej samej biegowej fali i jesteśmy zdiagnozowanymi biegowymi wariatami. Pokonaliśmy wspólnie trasę na 30 kilometrów, jednak nie ukrywam, że ta dwudziestka też bardzo mnie kusi i gdy tylko pozwolą okoliczności zamelduję się w Pszczynie u Leszka na któreś z kolejnych edycji.
Zachęcam wszystkich do śledzenia
strony biegu, gdzie znajdują się wszystkie pomocne informacje
Komentarze
Prześlij komentarz