Przejdź do głównej zawartości

XI Bieg po Głębokich Dołach

 Za bieganie zabrałem się dosyć późno, stąd staram się nie uczestniczyć w biegach, w których kiedyś już startowałem, w myśl powiedzenia „życia nie starczy … żeby wszystko oblecieć”😅. Jednak są od tego wyjątki. Do nich na pewno zalicza się impreza na Głębokich Dołach.

Iwona, Adam i Michał (serdecznie WAM DZIĘKUJĘ) wsparci przez liczne grono pomocników zadbali, aby wspaniała atmosfera tej imprezy utrzymywała się przez lata na niezmiennym, wysokim poziomie. Za symboliczną dyszkę, można pobiegać i pochodzić na 5 lub 10 km w klimatycznym miejscu. I nikt nie zwraca tu uwagi, że pomiar czasu jest ręczny, że „pakiet startowy” ogranicza się w zasadzie do numeru startowego, że niekiedy z tych 10 kilometrów robi się kilkanaście, przeważnie pada deszcz (ale wyjątkowo nie dzisiaj), a kiełbasa owszem i jest, jak sam sobie ją usmażysz przy ognisku.





Lista chętnych zamyka się zawsze w mgnieniu oka, sponsorów jest multum, wspomnienia są niezapomniane … co to sprawia ?

Odpowiedź jest prosta : MAGIA W PIĘCIU WYMIARACH. Magia uczestników. To jest bieg przyjaciół dla przyjaciół. Kto raz miał to szczęście być, po prostu musi być ponownie. Zdarza się, że niekiedy nie widzę kogoś przez okrągły rok. Ten biega ultra po górach, ten tylko maratony z atestem, ten trzaska życiówki po asfalcie, a jeszcze inny stawia pierwsze kroki na biegowych szlakach. Na Głębokich Dołach, jakoś dziwnym pojawiają się wszyscy. Magia miejsca. Głębokie Doły to uroczysko na Płaskowyżu Rybnickim w okolicach Książenic, które jest pamiątką po prastarej puszczy z podobno najliczniejszym w województwie skupiskiem ponadstuletnich buków. Ale nikt inny nie zliczy tych napotkanych strumyków, zajęcy i saren, rosnących gatunków roślin i drzew. Można się w tym wszystkim zapomnieć i … zagubić. I wiem co mówię. Bo właśnie tam, po raz pierwszy, samotnie sobie truchtając, zmuszony byłem wykorzystać opcję … „powrót do miejsca startu” w moim zegarku. Magia pomagania. Tradycją stało się, że całość środków z wpisowego przeznacza się na pomoc wybranej osobie, tym razem zbieraliśmy na rehabilitację Krzysia Gorzawskiego. Oprócz tego, dzięki licznym sponsorom, za symboliczne 20 zł mogliśmy otrzymać, a może bardziej wylosować „torbę-niespodziankę”. A, że u mnie w zakresie pomagania serce jest po lewej i … prawej stronie, wylosowałem dwie torby, a w nich witaminy, torebka biegowa, kamizelka odblaskowa i … krem do cery wrażliwej 😀. Magia fotografii. Może i niekiedy nie wszyscy chętni załapią się na numer startowy, może i nie wszyscy zapisani otrzymają medal. No, ale być na Głębokich Dołach i nie załapać się na zdjęcie wykonane przez niezawodną Iwonkę Wrożynę, toż to wstyd jakiś 😀😉. To jest prawie jak obowiązkowe potwierdzenie swojego udziału, a jak zdjęcie jest z bananem na twarzy to liczy się podwójnie. Magia … świeżaków 😂. To jest taka moja kategoria magii. I już śpieszę wyjaśnić skąd się bierze. To już XI edycja tej imprezy. Na przestrzeni lat wspominam, że zawsze znajdzie się „świeżaczek” startujący tu po raz pierwszy i zadający pytania typu: a będą puchary, a gdzie jest taśma z pomiarem czasu, a dlaczego tak trudno zaparkować, a co jest za pierwsze miejsce, a dlaczego jest tylko jeden toi-toi albo nie ma go wcale, jestem już rozgrzany i pięć minut temu miał być start itd., ale widząc i słysząc nasze śmiechy, taki świeżaczek dyplomatycznie zamilka. A najśmieszniejsze jest to, że taka osoba, już jako stary wyga, na następnej edycji najgłośniej śmieje z tego typu pytań następnego świeżaczka 😂.

Kiedyś pokonanie takich 10 kilometrów, na tym bardzo fajnym, ale i niekiedy wymagającym terenie to był szczyt moich marzeń. Teraz biegam już troszkę dłuższe dystanse, stąd wystartowałem sobie prosto z domu. Drobny kilometr asfaltu na początek, a potem już to co tygrysy lubią najbardziej … trail, trail, trail, a może bardziej lasy, lasy, lasy. Symbolicznie mijałem kolejne dzielnice Rybnika : Wielopole i Paruszowiec, aż tu nagle dobiegł do mnie Marcin Lampart, każdy kto Go zna, wie że biega On w innym wymiarze czasowym. Zaskoczył mnie stwierdzeniem, że z dawno niewidzianym sąsiadem to zrobi sobie wspólnie parę kilometrów 😅. Te trzy kilometry, to był dystans pokonany w czasie, którego mój zegarek nie pamięta 😂, a dla Marcina to był chyba truchcik w tempie konwersacyjnym. Stąd, gdy rozdzieliliśmy się w dzielnicy Kamień, to odetchnąłem z ulgą, a gdy znalazłem się obok boiska w Książenicach to już wiedziałem że Głębokie Doły mam na wyciągnięcie ręki.








Nie zliczę wszystkich przywitanych znajomych. Cieszę się, że mogłem Was zobaczyć, zamienić dwa słowa, zapozować do zdjęć, przybić piąteczki, a może pią(S)teczki, jak to praktykowane jest w dzisiejszych czasach. Szczególnie ciepłe było przywitanie z moimi druhami ze Smaków Biegania czyli Ewą, Cilą, Jolką, Darkiem i Irkiem (pozdrawiamy nieobecną Adę). Nie mogę zapomnieć o Kaśce, która dzięki moim namowom przyjechała z Gliwic i zaliczyła swój debiut. Był i mój syn Piotr, który jak na studenta AWF-u przystało … dojechał samochodem. Ale jest usprawiedliwiony, bo jednocześnie jako pracownik Decathlon-u wspomagał imprezę. To było niemożliwe zobaczyć tyle znajomych twarzy. A jeszcze radośniej było Was widzieć zdrowych i uśmiechniętych 😀. Był jeszcze jeden szczególny uczestnik – mój Codi (gończy polski), który startował tylko dlatego żeby, po biegu zjeść zimną paróweczkę 😉. Ale uczciwie zaliczył z Piotrem dyszkę. A ze mną, po zaliczeniu mojej dyszki, przybiegł z powrotem do domu.




Skłamałbym, gdybym napisał, że … trasa mnie zaskoczyła. Byłem tu już kilka razy czy to na biegu, czy też indywidualnie i zawsze dobrze się bawiłem. Nie inaczej było tym razem. Mijając strumyki, ślizgając się na błocie i na liściach, zaliczając podbiegi i zbiegi, mijając te wszystkie pełne uroków miejsca, wyszalałem się do woli. No i znowu dużo gadałem, co zgodnie z wszystkimi teoriami biegania … doprowadzało do utraty cennych sekund 😉. Tylko, że ja jestem praktykiem biegania, a w zasadzie koneserem biegania. Przez całą trasę towarzyszyła mi Kaśka, która bogata w doświadczenia wyniesione z XRUNa trzymała się blisko mnie, bo jak się okazało na tamtej imprezie, jakoś nikt jej nie widział na trasie i … jak się później w domu wytłumaczyć, gdzie zniknęła na cały dzień 😂. Teraz potwierdzam przebiegła cały dystans 10 kilometrów ... chociaż nie wiedzieć czemu znalazła się na liście uczestników nordic walking.  Wielu ze znajomych spotkałem na samej trasie, bo to przecież dwie pętelki i często się z nimi mijałem, pozdrawiając się przy okazji. Do grona niecodziennych gości spotkanych na biegu zaliczyć trzeba duet alpak, który wzbudzał ogromne zainteresowanie biegaczy. Niektórzy woleli poświęcić cenne sekundy, w tym oczywiście ja, by móc zrobić sobie zdjęcie w ich towarzystwie 😀.








I tak niestety, kolejny raz zbyt szybko upłynęło mi te 10 kilometrów. Nastał czas pożegnań i życzeń spotkań … w zdrowszych czasach i na odblokowanych biegach. Dla mnie do zrobienia pozostało jeszcze parę kilometrów z moją czarną strzałą zwaną Codim, no i wręczenie mu przedtem jego obiecanej paróweczki. A potem jeszcze zlustrowałem pozostawiony przez Kaśkę w przypadkowym miejscu kolorowy kamyczek (podpowiadam, przy tablicy przed wejściem na teren wiaty 😉) i mogłem z Codim wybiec w drogę powrotną.










To była fajna impreza. Było pobiegane (dla mnie okazało się w sumie 30 kilometrów), ale przede wszystkim było też wsparcie dla dziecka potrzebie, no i było ogromna ilość uśmiechu i wzruszeń. Kto jeszcze nie był, niech śledzi Głębokie Doły na facebooku, albo jeszcze lepiej „Pędzące Żółwie” bo to Oni są organizatorem biegu, a następna okazja do startu już na jesień. I najważniejsze, jak uda Wam się zapisać po raz pierwszy … nie bądźcie jak te świeżaczki z pytaniami. Albo i bądźcie … tegoroczne świeżaczki muszą się przecież z kogoś pośmiać 😂😂😂.




 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

ULTRA BŁATNIA 24H DLA FILIPKA

  Z wiekiem człowieka łapią różne przypadłości, na jedną z takich, chyba już nieuleczalnych, zapadłem jakiś czas temu. W leksykonie chorób szczególnie dokuczliwych figuruje ona pod łacińską nazwą „Ultra Błatnia Vigintiquatuor horas caritatis”, co po polsku znaczy „Ultra Błatnia Charytatywnie 24 h” 😉😱😂. Gdy kilka lat temu trochę z przypadku, trochę z ciekawości zawitałem na tę imprezę dzięki zaproszeniu szalenie zakręconej pary młodych ludzi czyli Iwony i Arka Juzof, to przez myśl mi nie przyszło, że już po pierwszym starcie, w moim biegowym kalendarzu na stałe zagości zimowa i letnia edycja tej imprezy. Aby gościć na tegorocznej letniej edycji poświęciłem wiele. Ultra Błatnia została przeniesiona z czerwca na sam początek września. A początek września to także początek roku szkolnego. A już miałem zacząć studia na Uniwersytecie "Piątego" Wieku na kierunku „Topografia i orientacja w terenie”, na specjalizacji „Biegi i bufety, ze szczególnym uwzględnieniem limitów i kalori

ULTRA BŁATNIA 24H DLA KSAWEREGO

  Moja kolejna relacja z Błatniej. I pewnie myślicie co nowego można napisać z imprezy, która odbywa się dwa razy do roku i na której od wielu lat się bywa ? A ja niezmiennie odpowiadam, zawsze mam potężne dylematy co pominąć, co skrócić, bo tak wiele się dzieje. I zawsze straszę Magdalenę, Mateusza i Grzegorza, że zostanę tu kiedyś pełną dobę i napiszę … epicką relację 😱😂. I Oni zawsze słuchają tej mojej zapowiedzi z przerażeniem w oczach. I bynajmniej nie martwią się rozmiarami mojej opowieści, ale tym, czy ten dobrze zaopatrzony bufet byłby w stanie wytrzymać moje wizyty przez całą dobę 😂😋. Nie uwierzycie, ale robiąc te kilometry na poszczególnych pętlach, przyplątała się do mnie pewna szlagierowa piosenka zespołu Baciary, którą usłyszałem na jakimś plenerowym festynie poprzedzonym biegiem. Przyplątała się i odczepić nie mogła 😉. I już oczyma wyobraźni słyszę te głosy oburzenia – Reclik ty słuchasz takich piosenek ? 😱 A ja zawsze zastanawiam się jak to możliwe, że piosenka

JURA FEST OLSZTYN - AMONIT MARATON

  Po raz kolejny będę się powtarzał, ale lubię zaglądać na pierwsze edycje imprez biegowych. Może nie wszystko działa już tak jak powinno, ale widać ten ogromny entuzjazm i zaangażowanie u organizatorów, które z biegiem lat ustępuje miejsca pewnej rutynie i powtarzalności. Stąd z dużym zaciekawieniem wybrałem się do Olsztyna koło Częstochowy, gdzie po raz pierwszy zorganizowano dwudniowy JURA FEST OLSZTYN z sześcioma różnymi zawodami. Nie ukrywam, że mnie szczególnie zainteresował najdłuższy dystans czyli   Amonit Maraton. Już na wstępie widziałem dwa duże plusy – stosunkowo niskie wpisowe, bo raptem 79 zł na mój dystans oraz nazwisko głównego organizatora – Leszka Gasika. Jeśli imprezę robią doświadczeni biegacze to wiadomo, że możemy spodziewać się naprawdę fajnej biegowo trasy. I uprzedzając fakty tak rzeczywiście było. Był też i trzeci argument – spore nagrody pieniężne dla zwycięzców, ale akurat dla mnie jest on całkowicie nieistotny, by my koneserzy biegania nie startujemy że