Przejdź do głównej zawartości

Pszczyński Cross Terenowy czyli mój pocovidowy debiut

Powroty bywają trudne. Dzisiaj mija dwunasty dzień, odkąd opuściłem dom po przejściu covida. Niby nie było zbyt ciężko, ale organizm będzie potrzebował sporo czasu, żeby się odbudować i zregenerować. Pierwsze wyniki badań są średnie. Zaczynam powoli na nowo oswajać się z truchtaniem i pokonywaniem dystansów. Po kilku dniach spacerów, w większości z moim gończym polskim Codim, zdecydowałem się na pierwszy dłuższy bieg. 

Miesiąc temu, wspólnie z Markiem przywitaliśmy pierwszy dzień wiosny, biegnąc 30 kilometrów czyli najdłuższy dystans na trasie Pszczyńskiego Crossu Terenowego – Cztery Pory Roku. Zauroczyły mnie wtedy te urokliwe zakątki, które przyszło nam mijać na trasie.

Teraz historia zatoczyła koło. Osłabiony, ale pełen optymizmu na przyszłość, na swój pocovidowy debiut biegowy wybrałem najkrótszy dystans z tego biegu czyli odcinek 10-cio kilometrowy. A na trasie towarzyszył mi niezastąpiony Marek. Ja po covidzie, on po nocnej zmianie na kopalni – to bieganie musiało się udać 😉😅.

Choć sam bieg z powodu obostrzeń został przełożony i czeka na lepsze czasy, organizator pozostawił na stronie biegu ślady wszystkich tras – 10 km, 20 km, 30 km, przy okazji krótkimi hasłami zachęcając do ich pokonywania.




Odcinek najkrótszy, który przyszło nam dzisiaj biec nazwał -  „Szybko, płasko i łagodnie”. „Płasko i łagodnie” czyli coś idealnego dla mnie, bo określenie „szybko” jakoś nigdy nie pasowało do mojego biegania, a w obecnej sytuacji to w ogóle jakoś nabrało obcego znaczenia.

Wszystkie trzy biegi biorą swój początek w okolicy Zagrody Żubrów czyli miejsca, które w normalnej sytuacji cieszy się dużym zainteresowaniem zwiedzających. Dzisiaj w ten niedzielny poranek było tu raczej cicho i spokojnie. Ale gdy kończyliśmy bieg zaroiło się od rodzin z dziećmi.



Wsparcie miałem wyjątkowe. Na trasie towarzyszył mi Marek, z którym nie jestem w stanie zliczyć przebiegniętych przez kilka lat kilometrów oraz jego żona Renata, która co prawda w przeciwieństwie do nas wybrała się na spacer, ale z uwagi na to, że jest farmaceutką, to na  pomoc medyczną w nagłej sytuacji  mogłem liczyć. Na szczęście, jak się później okazało, wszystko przebiegło bez komplikacji.

Ten nasz dzisiejszy bieg miał wyjątkowy smak i charakter. Miesiąc temu, biegnąc na najdłuższym odcinku witaliśmy wiosnę. Witaliśmy w lekkim wiaterku, przy deszczu i śniegu, zaś otoczenie nie sprawiało wrażenia, że budzi się do życia. Dzisiaj to już wiosna pełną parą. Wszędzie zielono, słoneczko przebijające się zza chmur i pogoda taka, że po raz pierwszy mogłem założyć krótkie biegowe spodenki.

Miałem lekkiego stresa. Kompletnie nie wiedziałem jak sobie poradzę. Jak będę czuł się na trasie. Jednak obawy okazały się płonne. To Marek dzisiaj dyktował tempo, proponując swego niezawodnego Gallowaya i konsekwentnie trzymając się zasady 5/1. Było wesoło, trasę niby miałem wgraną w zegarku, ale jeśli było coś godnego uwagi, to absolutnie sobie nie żałowaliśmy. Stąd Marek pod pretekstem zwiedzania schronu … udał się pod ziemię, ale ten typ tak ma 😉. Niby trasa biegła w pewnym fragmencie pod zaporą, ale my wybraliśmy odcinek biegnący równolegle, tyle że samą zaporą, bo widoki zapierały dech w piersiach.




Często w rozmowie podczas biegu wracaliśmy do naszego ostatniego biegania sprzed miesiąca, bo duża część trasy się powtarzała. Marek zaliczył więc swój ponowny bieg po rurze 😀, dodatkowo wszystkie te drobne nasze trasowe pomyłki dzisiaj doczekały się korekty. Track bezbłędnie prowadził nas po trasie biegu, stąd na pełnym luzie pokonywaliśmy kolejne kilometry. Widać, że mieszkańcy lubią te tereny, bo co rusz spotykaliśmy spacerowiczów, rowerzystów czy podobnych do nas biegowych wariatów.

Mogę z czystym sumieniem polecić to miejsce. Tak zastanawialiśmy się z Markiem, że zrobiliśmy już 30 km i 10 km, do pełnej pszczyńskiej triady pozostał nam odcinek 20-to kilometrowy. Czy zrobimy go sami, czy może ktoś dołączy do naszego duetu, a może poczekamy i zrobimy go w ramach oficjalnego biegu ? Czas pokaże.




I tak dyskutując, zwiedzając czy fotografując ogromnie szybko zleciał nam ten odcinek. Biegnąc wśród parkowych alejek, Marek głową wskazał mi widoczne kontury Zagrody Żubrów. Dla nas to był widoczny sygnał, że nasz bieg dobiega końca. Sił pozostało nam na pewno na więcej kilometrów. Ale wiele osób zalecało mi stopniowe i powolne wejście w biegowy rytm, co uczyniłem. Cieszę się z tych przebytych kilometrów, bo wiem że wielu osobom po covidzie strasznie trudno wykonywać nawet najprostsze życiowe czynności. Wierzę, że wszystkim nam się uda powrócić na właściwe tory.




Rozglądam się już powoli za kolejnym biegowym wyzwaniem. Będą to na pewno zbliżone odcinki, ale maksyma na najbliższy czas jest taka, że małymi kroczkami do przodu i koniecznie z uśmiechem na ustach. I tylko jedyna rzecz nie daje mi spokoju. Jeszcze miesiąc temu na parkingu przed alejką prowadzącą do Zagrody Żubrów stał oryginalnej wielkości pomnik żubra i teraz zniknął … czyżby poczuł zew natury.




Renatko i Marku dziękuje za towarzystwo i za pyszne ciasto. I do zobaczenia 😀.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

ULTRA BŁATNIA 24H DLA FILIPKA

  Z wiekiem człowieka łapią różne przypadłości, na jedną z takich, chyba już nieuleczalnych, zapadłem jakiś czas temu. W leksykonie chorób szczególnie dokuczliwych figuruje ona pod łacińską nazwą „Ultra Błatnia Vigintiquatuor horas caritatis”, co po polsku znaczy „Ultra Błatnia Charytatywnie 24 h” 😉😱😂. Gdy kilka lat temu trochę z przypadku, trochę z ciekawości zawitałem na tę imprezę dzięki zaproszeniu szalenie zakręconej pary młodych ludzi czyli Iwony i Arka Juzof, to przez myśl mi nie przyszło, że już po pierwszym starcie, w moim biegowym kalendarzu na stałe zagości zimowa i letnia edycja tej imprezy. Aby gościć na tegorocznej letniej edycji poświęciłem wiele. Ultra Błatnia została przeniesiona z czerwca na sam początek września. A początek września to także początek roku szkolnego. A już miałem zacząć studia na Uniwersytecie "Piątego" Wieku na kierunku „Topografia i orientacja w terenie”, na specjalizacji „Biegi i bufety, ze szczególnym uwzględnieniem limitów i kalori

ULTRA BŁATNIA 24H DLA KSAWEREGO

  Moja kolejna relacja z Błatniej. I pewnie myślicie co nowego można napisać z imprezy, która odbywa się dwa razy do roku i na której od wielu lat się bywa ? A ja niezmiennie odpowiadam, zawsze mam potężne dylematy co pominąć, co skrócić, bo tak wiele się dzieje. I zawsze straszę Magdalenę, Mateusza i Grzegorza, że zostanę tu kiedyś pełną dobę i napiszę … epicką relację 😱😂. I Oni zawsze słuchają tej mojej zapowiedzi z przerażeniem w oczach. I bynajmniej nie martwią się rozmiarami mojej opowieści, ale tym, czy ten dobrze zaopatrzony bufet byłby w stanie wytrzymać moje wizyty przez całą dobę 😂😋. Nie uwierzycie, ale robiąc te kilometry na poszczególnych pętlach, przyplątała się do mnie pewna szlagierowa piosenka zespołu Baciary, którą usłyszałem na jakimś plenerowym festynie poprzedzonym biegiem. Przyplątała się i odczepić nie mogła 😉. I już oczyma wyobraźni słyszę te głosy oburzenia – Reclik ty słuchasz takich piosenek ? 😱 A ja zawsze zastanawiam się jak to możliwe, że piosenka

JURA FEST OLSZTYN - AMONIT MARATON

  Po raz kolejny będę się powtarzał, ale lubię zaglądać na pierwsze edycje imprez biegowych. Może nie wszystko działa już tak jak powinno, ale widać ten ogromny entuzjazm i zaangażowanie u organizatorów, które z biegiem lat ustępuje miejsca pewnej rutynie i powtarzalności. Stąd z dużym zaciekawieniem wybrałem się do Olsztyna koło Częstochowy, gdzie po raz pierwszy zorganizowano dwudniowy JURA FEST OLSZTYN z sześcioma różnymi zawodami. Nie ukrywam, że mnie szczególnie zainteresował najdłuższy dystans czyli   Amonit Maraton. Już na wstępie widziałem dwa duże plusy – stosunkowo niskie wpisowe, bo raptem 79 zł na mój dystans oraz nazwisko głównego organizatora – Leszka Gasika. Jeśli imprezę robią doświadczeni biegacze to wiadomo, że możemy spodziewać się naprawdę fajnej biegowo trasy. I uprzedzając fakty tak rzeczywiście było. Był też i trzeci argument – spore nagrody pieniężne dla zwycięzców, ale akurat dla mnie jest on całkowicie nieistotny, by my koneserzy biegania nie startujemy że