Przejdź do głównej zawartości

Perła Paprocan w wersji … ultra 😅


Aby cokolwiek napisać o tym biegu, trzeba by było sięgnąć pamięcią do początku ubiegłego roku. Wspólnie z Markiem zawiązaliśmy na Facebooku grupę o wdzięcznej nazwie „Pierwsza Połówka” 😉 i zaprosiliśmy wszystkie chętne osoby, aby przez kilka tygodni stycznia, lutego i marca pobiegały w naszym wesołym towarzystwie, a potem zaliczyły swój pierwszy półmaraton na marcowej Perle Paprocan. Coś co miało być luźną zabawą przerodziło się w coś poważnego. W każdą niedzielę spotykaliśmy się w gronie przeszło dziesięciu osób i biegaliśmy różne dystanse czy to w biegu ciągłym czy to Galoway'em. 

I gdy wydawało się, że wszystko zmierza do finału, nastała era covidu. Zawody zostały odwołane, a nasza wesoła grupa, też w sumie się rozpadła 😢. Część osób zaliczyła połówki w czasie tych nielicznych półmaratonów, które się potem odbyły, ale pozostały jeszcze dziewczyny (Madzia, Hania, Marysia, Grażyna), które mimo pokonania tego dystansu podczas różnego rodzaju zabaw biegowych, nigdy nie zaliczyły go z oficjalnym pomiarem czasu. I takim mega mocnym składem, w sumie w gronie kilkunastu osób, spotkaliśmy się w Paprocanach, aby zawalczyć i pokonać swoje słabości na siedmiokilometrowych pętlach wokół jeziora, które w zależności od naszego wyboru dawały dystans od 7 km do maratonu.

Do Paprocan wybraliśmy się w kilka samochodów. Ale z samych dialogów, które do mnie dotarły, to chyba najweselej musiało być w aucie Hani. No bo jak określić fakt, gdy na kilka minut przed ósmą, otrzymujemy telefon Madzi z pytaniem, czy zawody faktycznie się odbędą, bo na miejscu zbiórki jest tylko ich samochód i żywego ducha. Okazało się, że dziewczyny jako miejsce docelowe wybrały jakiś parking leśny w Kobiórze 😂. Ale koniec końców do nas dotarły.

My w tym czasie spacerując po okolicach mola i miejsca startu podziwialiśmy piękny paprocański krajobraz … i zaznajamialiśmy Magdę z regulaminem, który jasno wskazywał, że na Perle jezioro obiegamy, a nie pokonujemy wpław czy na wodnym rowerku 😉.






I gdy tak powoli zbieraliśmy się w biurze zawodów, aby odebrać pakiety zauważyłem jeszcze przyjaciół z wodzisławskiej Formy czyli Agatę, Kasię i Kazika. Niestety Agatka nie zdążyła załapać się na pakiet i postanowiła tylko potowarzyszyć pozostałej dwójce. Ale wtedy zagrały cztery rzeczy jednocześnie : mój nieodparty urok osobisty, nieobecność z powodu ważnych obowiązków Adriany, życzliwe podejście pani z biura zawodów, no i oczywiście ….  unoszący się nad nami duch sportu. Agatka otrzymała pakiet Adriany. W sumie pierwsza litera imienia się zgadzała, a że obydwie dziewczyny są przesympatyczne, stąd jedna zastąpiła drugą, ku ich obopólnemu zadowoleniu. 






Ale potem już żarty na bok, a może to był dopiero początek tej wesołej rywalizacji, bo uczciwie trzeba napisać, że przez najbliższe parę godzin alejkami wokół jeziora Paprocany zawładnęła rekreacja w różnych odmianach.


Mimo, że nie było wspólnego startu, cała nasza kilkunastoosobowa ekipa wystartowała prawie równocześnie. Ale już na pierwszym okrążeniu różne tempo spowodowało, że podzieliliśmy się na małe grupki. Ja wystartowałem z pewnym małym zamierzeniem. Chciałem pokonać dystans maratonu biegnąc stałym, równym tempem i robiąc krótkie przerwy tylko podczas postoju w bufecie, który był usytuowany na zakończeniu każdej pętli. Osiągając w zamierzeniu taki dystans, liczyłem, o ile w ogóle jest to możliwe, ostatecznie sprawdzić co z moją kondycją po tym, gdy sześć tygodni temu zakończyłem swoje spotkanie z covidem.

I wtedy okazało się, że dla niektórych byłem za wolny, dla niektórych za szybki, a jeszcze dla niektórych rzuciłem się na zbyt długi dystans – w efekcie, gdy wszyscy znajomi pogrupowali się na trasie, ja zostałem … sam. Oczywiście, wyraz „sam” jest tu użyty w dużej przenośni. Pętla, jak już pisałem liczyła siedem kilometrów, a przez te kilka godzin biegało po niej tysiąc uczestników. Do tego mnóstwo innych biegaczy, którzy w te niedzielne przedpołudnie postanowili też sobie pobiegać, nierzadko w przeciwnym do naszego kierunku. A jeszcze niezliczona ilość rowerzystów, spacerowiczów, rodzin z dziećmi, osób wyprowadzających swoje pieski, wędkarzy, żeglarzy 😀. Śmiało można powiedzieć, że Paprocany stanowią swego rodzaju centrum rekreacyjne dla ogromnej rzeszy mieszkańców. I nie ma się temu co dziwić. Miejsce samo w sobie jest przeurocze, zadbane i wprost zachęcające do odwiedzin.






I trzeba jeszcze wspomnieć o pogodzie, która wyjątkowo nam sprzyjała. Zachmurzone niebo, tylko chwilami z przebijającym się słońcem, lekki wietrzyk, a i trasa, która nie była jakoś specjalnie trudna. Słowem, nic tylko biegać.





No to sobie pobiegłem. Zamieniałem po kilka słów z osobami, których mijałem na trasie, zrobiłem trochę zdjęć. W bufetach zaś odczytywałem komunikaty, które wysyłała nasza grupka z trasy biegu.

Muszę przyznać, że jestem pod ogromnym wrażeniem Waszych osiągnięć. Wodzisławska Forma przebiegła maraton, robiąc bardzo dobre życiówki Agatka ps. „Adriana” wygrała rywalizację wśród kobiet 👏. Irek zrobił 35 km. Ale to co zrobili inni - ręce same składają się do oklasków. Nie wystarczyły Wam połówki – pobiegliście 28 km pokonując na trasie wiele słabości, bólów i ograniczeń. Ogromnie się cieszę z Waszych dokonań i szczerze Wam gratuluję.






A ja no cóż. Podczas biegu na ostatniej, maratońskiej pętli, przypomniało mi się o mojej żelaznej zasadzie – nie biegam dwa razy tych samych zawodów na tym samym dystansie. Maraton na Perle już zdążyłem kiedyś zaliczyć, stąd moje ADHD podpowiedziało mi szaloną rzecz – nie zatrzymuj się na mecie, tylko leć dalej. I tak zrobiłem. Nawet niebiosa zauważyły, że mojej rozgrzanej głowie przyda się lekkie schłodzenie i tak jak dotychczas nie padało, tak teraz, na nadprogramowej pętli otrzymałem solidną porcję deszczu. Alejka się przerzedziła, uczestników było już zdecydowanie mniej, ale też bardziej trzeba było uważać pod nogi, bo fragmenty odcinków, które już wcześniej były błotniste teraz okazały się bardzo śliskie.


Ale wtedy, też odezwał się mój telefon. To Marek informował mnie, że pomimo, iż ukończył już swój bieg, wspólnie z Magdą poczekają na mnie na mecie. To była bardzo sympatyczna wiadomość, która wlała mi sporo otuchy na ostatnie kilometry. Jakoś nie uśmiechał mi się samotny powrót do domu, a tak i na mecie i w drodze powrotnej wiedziałem, że nie będę sam 😅.

Wbiegając na metę, już z daleka witał mnie głos spikera, który oznajmiał : „na metę wbiega szalony Jacek, który zaliczył 50 km czyli dystans, wobec którego pomiar czasu okazał się bezradny”. Oczywiście wyczułem w tym robotę Magdy i Marka 😂.  Ale znacie mnie, te wszystkie miejsca, czasy, życiówki i inne wynalazki jakoś mało mnie interesują. Koniec końców zaliczyli mi czas z maratonu.




Potem jeszcze pyszna grochówka, zdjęcia na ściance. Dobrze że robił je Marek, bo gdy Magda pokazała próbkę swego talentu, to wyszedłem trochę jak … kosmita 😂.



Moi drodzy biegowi Przyjaciele, ogromnie Wam dziękuję za możliwość spotkania w Paprocanach. Za te Wasze żarty i dobry humor, który Was nie opuszczał 👏😀.

I ogromnie też dziękuję Paniom z bufetu, które dbały, aby nigdy nie zabrakło na nim różnych specjałów.



I oczywiście do zobaczenia.

A na koniec nie byłbym sobą, gdybym nie pozdrowił wszystkich uczestników, odbywającego się w moim ukochanym Rybniku, Ultramaratonu  40 Rybnickich Rond. Też tam miałem lecieć, ale 70 kilometrów na asfalcie, to w aktualnej sytuacji zdrowotnej i kondycyjnej, jest poza moim zasięgiem.


Komentarze

  1. Jacku, szalony Jacku-innego określenia po Twoim dzisiejszym wyczynie znaleźć nie sposób. Doszłam do wniosku, że miałeś Covida, ale chyba tą wersję Kenijską :) Czuję niedosyt poprzez to, że nie byłam w stanie dotrzymać Ci tempa i zrobić zakładanego maratonu,ale...już trudno :) Dobrze bylo nam patrzeć jak Cię niesie, a jak miałeś metę na 49km to jedna z pań zapytała czy wrócisz czy z rozpędu juz lecisz następne kółko, hahaah �� Zdjęcia kosmity to nie moja sprawka, i tego się będę trzymać! To Twój telefon wyszczupla, a że robiłam zdjęcie z dołu to zamiast wyszczuplić ciało, rozciągnął twarz na pół zdjęcia ���� Co do wszystkich dziś-cudne dystanse, jestem pełna podziwu dla dziewczyn szczególnie ♥️ Do następnego! Choć w zasadzie...
    Trzeba powtórzyć... Radlin dla medalu ��
    Magda

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Magdalena - Twój kapitalny komentarz powalił mnie na kolana :). Ale się uśmiałem

      Usuń
  2. Wszystko co piszesz to szczera prawda i to jakim jesteś wspaniałym człowiekiem widzą wszyscy a przede wszystkim czują 🥰❤️Brawo dla was wszystkich za wolę walki a ja podziwiam każdego który walczy ale nie z drugą osobą a sam ze sobą 🙂Pozdrawiam i dziękuję Ci z całego mojego szalonego serducha 🙈🤣

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Agatko, bardzo dziękuję. Dzięki bieganiu poznałem wielu sympatycznych i szczerych ludzi, których nie miałbym okazji poznać. Heńkowi zawdzięczam, że mogę polatać z Waszą szaloną ekipą. A co do dzisiaj, tak jak napisałem, zagrało wszystko - szybka decyzja Ady i moja ... i pobiegłaś. A w zasadzie poleciałaś, bo Twoje zwycięstwo w maratonie wzbudza mój ogromny podziw. Do zobaczenia

      Usuń
    2. Będę czekać na Kolejne twoje biegowe opowieści i mam nadzieję że znów się spotkamy w biegu 😅🥰😘

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

ULTRA BŁATNIA 24H CHARYTATYWNIE DLA KAZIA

  Ultra Błatnia 24 h miała swój mały jubileusz. Była to dziesiąta edycja i mój dziewiąty w niej udział. I zawsze, gdy potem piszę relację zauważam pewien fenomen, ale i paradoks. Ci sami organizatorzy (Madziu, Mati i Grzesiu – wybaczcie 😉, to nie jest przytyk), prawie ta sama trasa, w większości ci sami wariaci, którzy dwa razy do roku spotykają się przy słynnej wiacie w Jaworzu, nawet bufet tak samo doskonały 😋. A ja pisząc swoje wrażenia ze startu mam ten sam dylemat. Nie o czym tu znowu pisać, ale co wyrzucić, żeby relację zrobić krótszą, żeby nawet najwięksi fani mojego „talentu” wytrwali do końca opowiadania 😀. Nie inaczej było i tym razem. Mój przyjazd był w pewien sposób symboliczny. Koniec grudnia operacja łąkotki. Miesiąc później pierwszy asfaltowy start na „Dzikim Ultra”, tydzień później treningowe pohasanie z orgami po trasie biegu „Leśny Lament” (zawody 26 kwietnia) i wreszcie to co tygrysy (a może lwy😉) lubią najbardziej, kolejny tydzień i pierwsze górskie bieg...

ULTRA ZADEK - Dziki Orła Cień czyli 70 km na … kijkach

  Trzecia edycja Ultra ZADEK i mój trzeci w niej udział. O moich poprzednich startach w Key-Key napisałem już tysiące słów i pewnie teraz mógłbym napisać ponownie sążnistą relację. Ale całkiem niedawno przysłuchując się pewnej ważnej dla mnie dyskusji, ważnych dla mnie osób usłyszałem, że kluczowe jest … usystematyzowanie przekazu, cokolwiek to znaczy 😉. A dla Reclika znaczy to tyle, że z perspektywy trzech kolejnych startów można tę moją relację trochę … uporządkować, co nie znaczy, że stanie się przez to … krótsza 😀. Zdjęcie ze strony biegu  Stąd moi Drodzy Czytelnicy, cała prawda o ZADKU w … 15 punktach. Kolejność nie ma znaczenia, a może i … ma 😉. 1.     WYŻYWIENIE czyli zaczynamy od sprawy najważniejszej. Na te zawody nie trzeba brać niczego do jedzenia i mówi Wam to ... Reclik. Nie potrafię ogarnąć do końca proporcji między zadkowym bieganiem a zadkowymi bufetami 🤔😉. A w zasadzie co na ZADKU czemu służy 😂. Idealne rozmieszczenie bufetów co 10 kilometr...

10. Jubileuszowy BIEG O ZŁOTĄ SZYSZKĘ

  Wstyd mi to przyznać, ale co roku na „Bieg o Złotą Szyszkę” wybierałem się jak sójka za morze. Zawsze coś stawało na przeszkodzie, abym pojawił się na starcie tego biegu, którego start zlokalizowany był w Bystrej - urokliwej miejscowości w Beskidzie Śląskim. Wreszcie postanowione, na dziesiątej, jubileuszowej edycji nie może mnie zabraknąć 😀. Gdy wyjeżdżałem rano z Rybnika, termometr wskazywał tylko cztery stopnie na plus, ale ostre słońce i błękitne niebo zwiastowały piękną pogodę. Gdy GPS pokazywał niecały kilometr do biura zawodów, zaparkowane gęsto samochody były najlepszym dowodem na to, że poruszam się we właściwym kierunku 😀.  Swoje pierwsze kroki skierowałem przed Hotel Magnus Resort. Byłem w Bystrej pierwszy raz w życiu, ale dokładnie trzydzieści lat temu, w tym miejscu, kręcony był finał teleturnieju organizowanego przez TVP Katowice „Matka i Córka”, w którym wystąpiły ... moja teściowa i moja żona. Ciekawe, czy ktoś pamięta jeszcze ten teleturniej ? Stąd przed...