Nocne Grand Prix Krakowa w biegach górskich – Harda Dwudziestka Trójka
Niekiedy to ja się autentycznie
cieszę, że nie wszystkie szalone pomysły pochodzą ode mnie. Na pomysł
pobiegania sobie w Krakowie wpadł mój kolega Marek. A że ostatnio trudno Go
wyciągnąć na jakiś zorganizowany bieg, to oczywiście dosyć szybko zapaliłem się
do tego wspólnego startu. Dodatkowo towarzyszyła nam Magda, dla której miał to być
oficjalny debiut w zorganizowanym biegu górskim i to od razu debiut nocą.
Magda tak się zapaliła do tego
pomysłu, że od razu zgodziła się być taką „trzy w jednym” tzn. wystartować w
biegu, pełnić rolę kierowcy i przy okazji przygotować po biegu coś na ząb 😀, bo
też wyżywienie na tym biegu zapewnione od organizatorów było nad wyraz skromne.
No skoro dziewczyna sama się zaoferowała z taką propozycją, to żal było nie
skorzystać.
Trochę się zastanawiałem jak można organizować bieg o statusie górskim w samym centrum Krakowa, gdyż naszą bazą startową był Las Wolski. Przyjechaliśmy na miejsce przeszło godzinę przed czasem i mogliśmy zapoznać się trochę z najbliższą okolicą. Z okolic biura zawodów rozciągał się piękny widok na Kościół Mariacki i zakola Wisły. Trochę wspólnych zdjęć i powoli zaczęliśmy się szykować do startu.
Zgodnie z naszym założeniem, w myśl którego, zawsze wybieramy takie dystanse żeby dłużej biec niż jechać na miejsce, zdecydowaliśmy się wystartować na najdłuższej trasie liczącej przeszło 23 km i nazwanej „Harda Dwudziestka Trójka”. A co sobie będziemy żałować 😉😅. Pierwsza lampka ostrzegawcza zapaliła mi się w momencie, gdy w grupie startujących zawodników usłyszałem jak jeden z nich mówił, że ostatnie dwa lata wybierał o połowę mniejszy dystans, żeby dopiero teraz spróbować swych sił na tej bardzo wymagającej trasie. Inni startujący przeszło pół godziny przed startem rozciągali się we wszystkich możliwych kierunkach i z uporem maniaka biegali wokół ogromnego parkingu. A my, no cóż ze spokojem oczekiwaliśmy na start i zastanawialiśmy się czy zabrać ze sobą kijki (ostatecznie tylko ja zabrałem je na trasę i absolutnie nie żałuję).
Dokładnie o 21.00 czyli kilka minut po zachodzi słońca rozległ się sygnał startu. Sam start był bardzo nietypowy. Startowaliśmy spod tradycyjnej bramy biegowej, ale dopiero po podniesieniu … bramek parkingowych.
Towarzystwo biegowe, ale także i nasza trójka dosyć szybko się rozdzieliła. Trasa okazała się bardzo wymagająca i już po krótkim czasie dotarło do mnie, że znalazłem się na rollercoasterze. Góra – dół, góra – dół i tak od startu do samej mety.
Po paru minutach zapadły kompletne ciemności i czołówki poszły w ruch. Trasa była kapitalnie oznakowana taśmami odblaskowymi i każdy biegacz mógł przewidzieć przynajmniej na kilkadziesiąt metrów co go czeka, bo widział z reguły odblask z dwóch, trzech taśm. Każdy biegacz … poza mną 😉. Ja oczywiście zaliczyłem kilka mikro zagubień. Świadomie piszę „mikro zagubień”, bo widząc nagle „ciemność widzę ciemność” - bez jakiegokolwiek odblasku, od razu wracałem na właściwą trasę. Poruszanie się po tej wymagającej trasie wymagało dużej koncentracji uwagi. Ciągle trzeba było uważać na wystające korzenie, kamienie czy nisko pochylone drzewa, a nawet przebiegające przez trasę znienacka sarenki przestraszone naszymi czołówkami.
Starałem się patrzeć pod nogi,
ale nie ustrzegłem się błędów. Na długo zapamiętam sytuację, gdy w pewnym momencie na
zbiegu ostro kopnąłem w wystający konar. Podniosło mnie, i tak lecąc, marzyłem
tylko o lądowaniu, które nie spowoduje jakieś kontuzji. Na szczęście się udało
i po locie aspirującym do rekordu w skoku w dal, wylądowałem bezpiecznie na dwie nogi w
piasku.
Jeśli ktoś myślał, że biegając
nocą uwolnimy się od wysokiej temperatury, to też był w błędzie. Mój zegarek
wskazywał, że mieściła się ona między 29 a 32 stopni Celsjusza, a powietrze to
mogliśmy kroić nożem. Niekiedy tylko lekki wiaterek sprawiał nam ulgę. Ale dla
przeciwwagi wszelkie latające robactwo ochoczo do nas lgnęło, przyciągane przez
światełko czołówek.
Często pozwalam sobie w relacjach
na opis miejsc w których rozgrywane są biegi. Tutaj niewiele mogę napisać.
Biegaliśmy w zupełnych ciemnościach po terenach leśnych. Zdawałem sobie sprawę,
że niekiedy biegałem po mostach, albo na krawędzi dużych zapadlisk, był też
odcinek asfaltowy, gdy mijaliśmy Kopiec Piłsudskiego z czerwonym światełkiem na
szczycie.
Nic więc dziwnego, że z wielką ulgą powitałem kierunkowskaz, który kierował mnie na metę. Ale bieg tak łatwo nie pozwalał o sobie zapomnieć. Ostatni pożegnalny odcinek był stromym podbiegiem do samej bramki.
To nie był łatwy bieg, a właściwie to było spore wyzwanie dla każdego biegacza. Bez względu na to czy wybrał najkrótszy dystans czyli 3 km, czy tak jak my – najdłuższy.
Cała nasza trójka, która dotarła
do mety odczuwała wielką satysfakcję z ukończenia tego bardzo wymagającego
biegu. Wzajemnie pogratulowaliśmy sobie tego osiągnięcia, a medal który zawisł
na naszych szyjach miał swoją konkretną wartość i wymiar.
Dodatkowe wyrazy uznania i gratulacje należą się Magdzie, która w swojej kategorii biegowej zajęła trzecie miejsce. Jest to spory powód do dumy, ale też zachęta i motywacja do dalszego trailowego biegania. Magda przy okazji przepraszam, że koncertowo położyłem wykonanie zdjęcia z podium i wyszło "trochę" nieostre, ale jedyny reflektor w okolicy startu ustawiony był za Waszymi plecami i mój smartfon i ja przy okazji nie poradziliśmy sobie z tym wezwaniem. Ale był też obecny profesjonalny fotograf, więc na pewno godnie uwiecznił Twój wyczyn. Jeszcze raz wspólnie z Markiem nasze trzykrotne „hip, hip, hurra" na Twoją cześć 👏.
A po biegu nasza laureatka, poczęstowała nas koreczkami i ciastem biszkoptowym, a że izotoniki zawsze mamy na podorędziu, stąd ucztowanie było kompletne 😋😅😉.
W okolicach trzeciej nad ranem dotarłem do
domu, ale na tym nie zakończyły się biegowe emocje w ten weekend.
Bo już w niedzielne popołudnie
wybrałem się z Mariolą i Codim do
Krostoszowic na :
12 godzinny bieg i chód z
kijkami- Wspomnienie Zbyszka. Zdzieramy "szczewiki " dla Bereniki.
Okazja była szczególna. Moi Przyjaciele
z FORMY WODZISŁAW postanowili zorganizować bieg i chód z kijkami w 5 rocznicę
śmierci Zbigniewa Marszałkowskiego, założyciela i pierwszego prezesa tej grupy
biegowej. Nie zdążyłem poznać Go osobiście, ale z opowieści Heńka Szkatuły była
to postać wyjątkowa. Wielki pasjonat biegania i nordic walking. Biegacz, pasjonat
maratonów, ale jednocześnie organizator wielu biegowych imprez, które do dzisiaj
funkcjonują w kalendarzach biegowych.
Punktualnie o 14.00 zameldowaliśmy się w krostoszowickiej Buczynie i praktycznie mieliśmy cały las dla siebie. Byłem tam już kilka razy i za każdym razem zaskakuję się pięknem tego miejsca i wielością tras biegowych. No i oczywiście troską Heńka, który specjalnie dla mnie oznaczył szarfami czterokilometrową pętlę i przygotował tracka. Heniu nie zawiodłem Cię. Zrobiłem kilka pętelek i za każdym razem biegłem minimalnie inną trasą 😂.
Aż się zdziwiłem, że nie spotkałem Henia, który obiecał mi, że praktycznie cały czas będzie na trasie. A myśmy się, po prostu mijali i dopiero na początku mojej ostatniej pętelki spotkałem Henia i jego ekipę.
To było najbardziej wesołe okrążenie. Mimo, że żar cały czas lał się z nieba, pogadaliśmy na wiele tematów, przeprowadziliśmy relację na żywo z wydarzenia i mogłem wreszcie poznać właściwy przebieg całej przygotowanej na dzisiaj trasy 😅.
Lubię to miejsce i zachęcam wszystkich do skorzystania z okazji i wybrania się do Krostoszowic i polatania po tamtejszych lasach i biegowych ścieżkach.
Ale lubię także towarzystwo tamtejszych biegaczy. Różne style, różne preferowane dystanse i różne możliwości, ale zawsze znajdują czas, okazję i szczytny cel, dzięki któremu ich wspólna pasja przyczynia się do czynienia dobra. Tym razem zbierane zostały środki na pilną operację Bereniki. I jak zwykle wszyscy nie szczędzili złotówek, bo biegacze to ludzie o wielkim sercu .
Ja tam sobie gadu-gadu z Heńkiem i Jego ekipą, a Mariola wspólnie z Codim także dołożyli cegiełkę do tego wydarzenia pokonując wspólnie dwie pętle – gratuluję ogromnie 👏.
To był bardzo udany weekend,
polatałem nocą, polatałem za dnia, i tu i tu było bardzo gorąco, i tu i tu było
bardzo wesoło, zdarłem „szczewiki”, łyknąłem parę komarów, straciłem litry potu,
ale przede wszystkim wyniosłem kolejne tony wrażeń z tej przygody, która zwie
się bieganiem 😅.
Hip hip-dziękuję! :) Nieszkodzi zdjęcia z podium, jakieś jest, a tak jak piszesz, oficjalne jeszcze wpadną. Sam fakt okrzyków z tłumu był fantastyczny :D Podpisuję się pod tym co piszesz o trasie. Zdecydowanie wymagająca... Ja także zaliczyłam skok w dal :) Medal również dla mnie ma konkretną wartość, były momenty, gdzie poczułam co to znaczy biec głową. Ale co tam-bylo pięknie!! :)
OdpowiedzUsuńPs. A co z szalonym Jackiem?! To już może stać się tradycją,hmm...
Magda