Przejdź do głównej zawartości

Rykowisko czyli jak zostałem Rączą Łanią




Strasznie cieszyłem się na ten bieg 😀. Zapisałem się na niego sporo wcześniej, wybierając dystans 72 km. Niestety potem dopadł mnie covid i wybrałem dystans o połowę krótszy. Ale mój niespokojny duch nie pozwolił, abym na tym poprzestał, tym bardziej że dwa tygodnie wcześniej na Perle Paprocan zrobiłem sobie testowo 50 km i wypadło całkiem nieźle. Poprosiłem organizatorów o kolejną zamianę, a oni wspaniałomyślnie się zgodzili … i tym sposobem ponownie pojawiłem się na liście startowej na 72 km o wdzięcznej nazwie „Rącza Łania”. Ewa obsadziła dystans na 12 km czyli „Łoszak”, a Darek wybrał 36 km czyli „Szybkie Badyle”. Stresa miałem ogromnego, bo wyjątkowo wybrała się z nami moja żona, która chciała sprawdzić, jak po chorobie sobie radzę na tak długim dystansie 😱.

Przyjechaliśmy dzień przed biegiem, oczywiście musieliśmy nabrać sił i kalorii, co uczyniliśmy w jedynej restauracji o wdzięcznej nazwie „Pokusa” (polecamy). A potem nic już nas nie mogło powstrzymać od odwiedzin w miasteczku biegowym. Usytuowane ono było na terenie stanicy harcerskiej w Gorzewie - przepiękne i urokliwe miejsce w środku lasu z jedyną piaszczystą drogą dojazdową. 



Muszę to napisać – wróciła dawna atmosfera biegów ultra. Leśne parkingi, obsługa do rany przyłóż, dziewicze tereny – czego mogłem chcieć więcej. Zajrzeliśmy w każdy kąt, trochę luźnych rozmów z przemiłymi organizatorami, parę fotek dla lansu, odbiór pakietów startowych (na bogato) i powrót do naszego pensjonatu, aby załapać jakiś sen.





Dzień startowy był ściśle rozpisany. Ja zaczynałem o 6.00, Darek o 8.00, a Ewa o 10.00.

Jak się później okazało, przez cały bieg nie mieliśmy ze sobą kontaktu, bo po prostu zasięg sieci był praktycznie … zerowy. Stąd relacja dotyczy tylko mojego startu.

Parę minut przed biegiem czekała nas odprawa techniczna. Wlała ona we mnie dużą nadzieję. Organizator poinformował, że przebieg trasy oznakowany został gęsto żółtymi szarfami, a wszelkie inne odnogi obok właściwej trasy biegu, żeby się nie pomylić, oznakowane zostały taśmami biało-czerwonymi. Jak się później okazało, organizator nie znał moich możliwości 😂.




Przy salwie błękitnych dymów wystartowaliśmy. Nie wiem dlaczego, ale przed biegiem w komentarzach można było wyczytać, że trasa jest … w miarę płaska 😱🙃.

Była zaś ona bardzo trudna i wymagająca. Przede wszystkim w wielu miejscach była mega piaszczysta. Startowałem już w Półmaratonie Suhara na Pustyni Błędowskiej, ale tutaj tego piasku było zdecydowanie więcej, bo też dystans był dłuższy, i przede wszystkim spotkać go było można na podbiegach i zbiegach. A jeśli już przy nich jesteśmy, to było ich sporo. Zasadnicza trudność polegała na tym, że oprócz piasku, było na nich sporo szyszek, liści i luźnych gałązek. Stąd trzeba było patrzeć pod nogi, a kto nie patrzył … ten zaliczał glebę.





To co jednak, przede wszystkim przeszkadzało nam biegaczom, to ogromne ilości atakujących nas muszek. Doprawdy nie wiem, skąd one się brały. Próbowałem na początku z nimi walczyć, ale … ile razy można się policzkować 😂. Stąd machnąłem na to ręką (w przenośni) i skupiłem się na biegu.






Pierwsze zaskoczenie spotkało mnie już na piątym kilometrze. Biegacze, biorąc pod uwagę trudność trasy, bardzo szybko się rozproszyli. I nagle biegnąc sobie spokojnie, patrzę i widzę około 30 zawodników zmierzających wprost na mnie. I panika, czyżbym już teraz się pomylił 😱🙃. Ale okazało się, że ja biegłem dobrze, to pomyliła się cała duża grupa i wykonała skręt w moim kierunku . Tym sposobem, jeden jedyny raz znalazłem się w czołówce biegu. Ale było to tylko chwilowe. 

Oczywiście ja też nie chciałem być gorszy i tak na dwudziestym kilometrze poszedłem jak strzała z dosyć wysokiego zbiegu. Lecę, lecę i nagle jakaś taka cisza koło mnie, a piaszczysta trasa zawierała tylko odciski moich butów. Nie zauważyłem, że sto metrów od zbiegu był ostry skręt w lewo. I tak moja ułańska fantazja kosztowała mnie blisko dwa kilometry w plecy. Ale najbardziej zabolała mnie pomyłka na sześć kilometrów przed metą. Ostatni bufet, napojony i odżywiony, a także oblany solidną porcją wody, bo żar lał się z nieba, poleciałem za główną drogą. Tylko, że to nie była droga prowadząca do mety. Właściwą była przecinka, bardzo dobrze oznakowana. A mnie nawet nie powstrzymały biało-czerwone szarfy. Poooleciałem i … z ciężkim sercem musiałem zawrócić i tym sposobem miałem znowu dwa kilometry w plecy.                    

Chyba podratowanie mojego pocovidowego serca musi poczekać, a w pierwszej kolejności trzeba znaleźć sposób na schłodzenie głowy😉😂.

Trzeba oczywiście wspomnieć o wielkich pozytywach tego biegu. Tereny – po prostu bajka. 





To nic, że trasa była bardzo wymagająca, to nic że muszki i żar z nieba nie dawały nam żyć. Ale warto było pohasać po przepięknych miejscach Powiatu Gostynińskiego. 




Było wszystko – wijące się rzeczki, jeziora, poprzewracane drzewa, które przyszło nam pokonywać, sporo górek o różnym podłożu i nawet trochę tak ulubionego przeze mnie błotka też się znalazło.







Wywiozę stamtąd niezapomniane wrażenia. I gdyby ktoś chciał za rok tu wystartować, to mogę podjąć się roli … przewodnika😉🤣 .

Jako koneser ultra i smakosz w jednej osobie 😋😋😋, muszę także opisać odwiedziny w bufetach na trasie, które przygotował dla nas organizator. Ludzie, którzy je obsługiwali, mimo że sami pracowali tam wiele godzin i też byli kąsani przez muszki, zawsze witali nas uśmiechnięci, nie żałowali nam poczęstunku wszelakiego (i tego wątku nie będę rozwijał 😉), a gdy trzeba było to mogliśmy liczyć na solidne zroszenie naszych głów.




Wielkie podziękowania dla organizatorów - wykonaliście kawał dobrej roboty 👏👏👏. To był dla mnie powrót do starego, dobrego, przedcovidowego ultra.

A na mecie wśród orgów witał mnie krajan z okolic Wodzisławia Śląskiego – „chłopie przylecioł żeś sporo przed limitem, zrobił żeś dodatkowe kilosy, nic yno pogratulować” – usłyszeć coś takiego w środku Polski – bezcenne 😂😂😂 .




Mogłem też liczyć na gratulacje od Marioli i Ewy. Darek po udanym i zakończonym biegu (wielkie gratulacje)  poszedł mrozić izotoniki. Ewa zdążyła podzielić się wrażeniami ze swojego biegu na 12 kilometrów, a że orientację w terenie ma zbliżoną do mojej 😉, niewiele brakowało, a znalazłaby się na trasie na 36 kilometrów. Ewuś szczere gratulacje za udany bieg 👏.




Żonie dziękuję przede wszystkim za obecność na przepaku w połowie trasy. Była mobilizacja i dostawa … świeżych skarpet, bo te które założyłem na starcie zawierały tony piasku, którego nie sposób było usunąć.




A po biegu, nastał czas na nocne Polaków rozmowy i smakowanie różnych potraw. I właśnie dla takich momentów warto było przebiec 72 kilometrową trasę, która w moim przypadku liczyła 76 kilometrów.




Komentarze

  1. hmm według mojego zegarka i zegarka przyjaciółki było trochę ponad 74km (ani razu nie zboczyłem z trasy). Pierwszy punkt już był przesunięty o 1 km. Zegarek Coros Apex.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To są właśnie uroki biegania traila. Mnie też już właśnie na pierwszym oznakowaniu wydawało się, że coś nie pasuje. Co oczywiście nie zmienia faktu, że z własnej winy zaliczyłem dwie solidne pomyłki. Spotkałem jednak innych biegaczy, którzy według wskazań mieli 72 km. Dla mnie to w zasadzie bez znaczenia. Była fajna biegowa zabawa w fajnym miejscu Polski. Serdecznie pozdrawiam i do zobaczenia na kolejnych zawodach 😅

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

ULTRA BŁATNIA 24H DLA FILIPKA

  Z wiekiem człowieka łapią różne przypadłości, na jedną z takich, chyba już nieuleczalnych, zapadłem jakiś czas temu. W leksykonie chorób szczególnie dokuczliwych figuruje ona pod łacińską nazwą „Ultra Błatnia Vigintiquatuor horas caritatis”, co po polsku znaczy „Ultra Błatnia Charytatywnie 24 h” 😉😱😂. Gdy kilka lat temu trochę z przypadku, trochę z ciekawości zawitałem na tę imprezę dzięki zaproszeniu szalenie zakręconej pary młodych ludzi czyli Iwony i Arka Juzof, to przez myśl mi nie przyszło, że już po pierwszym starcie, w moim biegowym kalendarzu na stałe zagości zimowa i letnia edycja tej imprezy. Aby gościć na tegorocznej letniej edycji poświęciłem wiele. Ultra Błatnia została przeniesiona z czerwca na sam początek września. A początek września to także początek roku szkolnego. A już miałem zacząć studia na Uniwersytecie "Piątego" Wieku na kierunku „Topografia i orientacja w terenie”, na specjalizacji „Biegi i bufety, ze szczególnym uwzględnieniem limitów i kalori...

ULTRA BŁATNIA 24H DLA KSAWEREGO

  Moja kolejna relacja z Błatniej. I pewnie myślicie co nowego można napisać z imprezy, która odbywa się dwa razy do roku i na której od wielu lat się bywa ? A ja niezmiennie odpowiadam, zawsze mam potężne dylematy co pominąć, co skrócić, bo tak wiele się dzieje. I zawsze straszę Magdalenę, Mateusza i Grzegorza, że zostanę tu kiedyś pełną dobę i napiszę … epicką relację 😱😂. I Oni zawsze słuchają tej mojej zapowiedzi z przerażeniem w oczach. I bynajmniej nie martwią się rozmiarami mojej opowieści, ale tym, czy ten dobrze zaopatrzony bufet byłby w stanie wytrzymać moje wizyty przez całą dobę 😂😋. Nie uwierzycie, ale robiąc te kilometry na poszczególnych pętlach, przyplątała się do mnie pewna szlagierowa piosenka zespołu Baciary, którą usłyszałem na jakimś plenerowym festynie poprzedzonym biegiem. Przyplątała się i odczepić nie mogła 😉. I już oczyma wyobraźni słyszę te głosy oburzenia – Reclik ty słuchasz takich piosenek ? 😱 A ja zawsze zastanawiam się jak to możliwe, że pios...

10. Jubileuszowy BIEG O ZŁOTĄ SZYSZKĘ

  Wstyd mi to przyznać, ale co roku na „Bieg o Złotą Szyszkę” wybierałem się jak sójka za morze. Zawsze coś stawało na przeszkodzie, abym pojawił się na starcie tego biegu, którego start zlokalizowany był w Bystrej - urokliwej miejscowości w Beskidzie Śląskim. Wreszcie postanowione, na dziesiątej, jubileuszowej edycji nie może mnie zabraknąć 😀. Gdy wyjeżdżałem rano z Rybnika, termometr wskazywał tylko cztery stopnie na plus, ale ostre słońce i błękitne niebo zwiastowały piękną pogodę. Gdy GPS pokazywał niecały kilometr do biura zawodów, zaparkowane gęsto samochody były najlepszym dowodem na to, że poruszam się we właściwym kierunku 😀.  Swoje pierwsze kroki skierowałem przed Hotel Magnus Resort. Byłem w Bystrej pierwszy raz w życiu, ale dokładnie trzydzieści lat temu, w tym miejscu, kręcony był finał teleturnieju organizowanego przez TVP Katowice „Matka i Córka”, w którym wystąpiły ... moja teściowa i moja żona. Ciekawe, czy ktoś pamięta jeszcze ten teleturniej ? Stąd przed...