Przejdź do głównej zawartości

ULTRA BŁATNIA 24H DLA KSAWEREGO

 

Moja kolejna relacja z Błatniej. I pewnie myślicie co nowego można napisać z imprezy, która odbywa się dwa razy do roku i na której od wielu lat się bywa ? A ja niezmiennie odpowiadam, zawsze mam potężne dylematy co pominąć, co skrócić, bo tak wiele się dzieje. I zawsze straszę Magdalenę, Mateusza i Grzegorza, że zostanę tu kiedyś pełną dobę i napiszę … epicką relację 😱😂. I Oni zawsze słuchają tej mojej zapowiedzi z przerażeniem w oczach. I bynajmniej nie martwią się rozmiarami mojej opowieści, ale tym, czy ten dobrze zaopatrzony bufet byłby w stanie wytrzymać moje wizyty przez całą dobę 😂😋.

Nie uwierzycie, ale robiąc te kilometry na poszczególnych pętlach, przyplątała się do mnie pewna szlagierowa piosenka zespołu Baciary, którą usłyszałem na jakimś plenerowym festynie poprzedzonym biegiem. Przyplątała się i odczepić nie mogła 😉.

I już oczyma wyobraźni słyszę te głosy oburzenia – Reclik ty słuchasz takich piosenek ? 😱 A ja zawsze zastanawiam się jak to możliwe, że piosenka ma 20 milionów osłon na YouTube (sprawdziłem) i oczywiście nikt jej nie słuchał ? 😉

Refren brzmi :

„Jak się bawią ludzie, kiedy, kiedy pada deszcz,

Jak się bawią ludzie, gdy kochają się”

Zatem zapraszam Was na opowieść, jak na Błatniej, w deszczu, mgle i tonach błota bawili się ludzie, którzy się fest kochają… 💗

Zwiedziłem biegowo Polskę wzdłuż i wszerz, i autorytatywnie stwierdzam, że chyba nie ma drugiej takiej imprezy, na której czułbym się równie swobodnie i swojsko.

Magdalena, Mateusz i Grzegorz wkładają swoje ogromne serca w to, żeby każdy, kto dwa razy do roku zawita na Ultra Błatnią Charytatywnie, mógł czuć się doceniony, zauważony, zadowolony i … nakarmiony 👏. A że wszystko to zaprawione jest sporą dawką humoru, nic więc dziwnego, że impreza cieszy się ogromną popularnością wśród biegowej i nie tylko braci. Przy okazji pozdrawiam Grzegorza, który nie mógł być obecny na zimowej edycji, ale wytypował czcigodną małżonkę, która doskonale wywiązywała się ze swojej roli 👍.

Tradycją każdej UB24h jest finansowe wsparcie, które biegacze udzielają wybranemu dziecku. Tym razem zbieraliśmy na leczenie 6-letniego Ksawerego z Jaworza, który zmaga się m.in. z padaczką samoistną lekooporną. Proszę wesprzyjcie Go nawet drobnym datkiem, w Jego codziennej walce. 

www.siepomaga.pl/ksawery-suchy

 

Tegoroczna Błatnia była jakaś nietypowa. Normalnie, po raz pierwszy od wielu lat, bez problemu odnalazłem słynną wiatę na Jaworzu, gdzie mieściło się biuro zawodów i … bufet 😉. Serdeczne powitanie z Magdaleną i od razu … zgrzyt 😉. Każdy startujący mógł sobie wybrać numer startowy, ja wybrałem numer 54 (nie pytajcie dlaczego 😉) i numeru … brak. Rozglądam się po ludziach i widzę, że z numerem tym przechadza się facet o konkretnej posturze. I rada Mateusza, żebym mu ten numer … odebrał 😉😱. Ja z natury jestem osobą pokojowo nastawioną, stąd wybrałem inny numer mnie charakteryzujący - 181 czyli mój wzrost. Numer wybrany, datek do puszki wrzucony, bogaty pakiet startowy odebrany. Pozostało tylko wylosować nagrodę w loterii. Wygrałem pobyt dla dwojga w … parku linowym. Magdalena stwierdziła, że jest to nagroda idealna dla mnie. Przypną mnie do liny kilka metrów nad ziemią i nie ma szans, żebym się zgubił lub zboczył z trasy 😂. Coś w tym racji jest 😉.

Po tych wstępnych czynnościach zawsze idę w tłum przywitać się ze znajomymi. Zacząłem od moich przyjaciół ze Smaków Biegania czyli Ewy, Darka i Irka. Jak zwykle wiele tematów do wesołej rozmowy i już umawialiśmy się na wspólne zdjęcie, gdy Ewa poprosiła, żebyśmy zaczekali minutkę, aż założy sobie tylko kijki na ręce. Powiem Wam, że nigdy nie myślałem, że ta czynność jest tak skomplikowana i czasochłonna 😉. Patrzyłem z Irkiem, co Ewa wyczynia z tym uchwytem i doprawdy nie mogłem wyjść z podziwu dla Jej ekwilibrystycznych umiejętności 😉👏. I wreszcie, jak to wszystko zmierzało ku szczęśliwemu zakończeniu, to znaczy Ewa, kijki, uchwyt i rękawiczki zaczęły stanowić jedność, pojawił się Darek nie wiadomo skąd i powiedział – Ewa zapomniałaś ubrać … plecaczek 😂.


Dalszego ciągu nie będę Wam opisywał, bo musiałaby powstać z tego odrębna relacja, ale koniec końców, dzięki pomocy Irka i sekretnemu …„guziczkowi” 😉 mogliśmy w końcu zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie.

Czasu do startu pozostało niewiele. Wykorzystałem go na przywitanie się i zamienienie chociaż paru słów z ogromną rzeszą znajomych, którzy tak jak ja, zawitali w południe do Jaworza. Byli znajomi z daleka i bliska. Byli tacy co wpadli na kilka godzin, byli i tacy którzy postanowili zostać tutaj … całą dobę. Byli amatorzy biegania ze mną na czele, byli i Ci, którzy zgarniają nagrody na najbardziej uznanych biegach ultra w Polsce. Były dwie przyszłe uczestniczki Kreta (Agnieszka i Beata) – najdłuższego biegu w Polsce, byli i tacy, którzy dla obietnicy zjedzenia bez ograniczeń przepysznej pomidorowej zgodzili się zrobić zdjęcia z naszych zmagań (Tomek). Nie piszę tego dla uwypuklenia przeciwieństw, ale po to, aby pokazać że wszystkich nas połączyła szczytna idea, chęć pomagania i wielkie serce do niesienia dobra.








Obiecując sobie w duchu, że z resztą osób na pewno poprzybijam piątki i "poselfikuję" na trasie, pobiegłem na start, bo Magdalena miała do nas kilka technicznych uwag.

Z ogromnym wzruszeniem spojrzeliśmy w niebo i przez minutę pomilczeliśmy, wspominając w myślach Arka, którego po raz pierwszy zabrakło wśród nas. Arku odszedłeś zbyt wcześnie, ale głęboko wierzę, że tam wysoko w górze, dużo wyżej niż najwyższe szczyty, spoglądasz na nas z wysokości. Jednym pewnie kibicujesz, a do innych (jak do mnie) pobłażliwie się uśmiechasz, śledząc ich „dokonania” (zdjęcie z ostatniej, letniej edycji UB 24h).

Z tej chwili zadumy wyrwało mnie odliczanie oraz kolorowe dymy zwiastujące nieuchronny moment startu.

Nie wiem czy udało mi się zrobić kilometr, gdy dopadła mnie Magda, zapytując jak tam nasz „czelendż” ? Magdzie uznanej ultrasce zaproponowałem wyzwanie, aby wszędzie tam, gdzie w tym roku spotkamy się na zawodach, po których biega się pętelki, robić prywatne grand prix - kto najszybciej pokona … pierwsze okrążenie 😅.

Nie uwierzycie, ale po asfaltowych, Krakowie i Katowicach było 2:0 dla mnie. Ale tutaj na blisko 9 kilometrowej trasie, z czego połowę stanowił podbieg, wiedziałem, że nie mam szans. Magda szła naprawdę ostro pod górę, prześlizgując się zarówno między kroplami deszczu, jak i błotem, które zalegało na trasie. Ja wręcz przeciwnie 😱. Jakiś kilometr przed Błatnią, czułem że siły mnie już opuszczają, ale Magda zagrała mi na ambicji wręczając ... krówkę niby dla dodania mi energii 😂. Zdecydowałem wtedy w duchu, że choćbym miał zakończyć zawody na jednej pętli, ale podejmuję rękawicę i powalczę o zwycięstwo 😀. Wyciągnąłem przy okazji swoją tajną broń – postanowiłem … zamęczyć Magdę rozmową i prośbami o zrobienie zdjęć 😉. Było więc i schronisko na Błatniej, był słynny tron, były zdjęcia z napotkanymi po drodze znajomymi. Łapałem wtedy oddech, jak ryba, którą nagle wyciągnie się z wody 😱.





Były i dialogi pełne energii, wzajemnej motywacji i … podtekstów. Magda podsumowała je znanym hasłem „Co było na Błatniej, zostaje na Błatniej”, dodając przy okazji „ale pewnie Ty napiszesz coś więcej”. Więc piszę *****************************************************************, dodając przy okazji, że ********************************. 😉😂

I tym sposobem znaleźliśmy się dwieście metrów przed metą. To był finisz godny olimpijskiego finału. Wystąpił tylko mały problem - wpadliśmy na metę niemal jednocześnie. Musieliśmy zatem znaleźć sędziego, który wskazałby zwycięzcę. Wspólnie z Magdą, spotkaliśmy za metą Magdalenę, która wychodziła akurat z wiaty do samochodu. Ona po dogłębnym zapoznaniu się z sytuacją, a nawet … przed zapoznaniem 😉😂, jednoznacznie wskazała na mnie. Oczywiście Magda zaczęła tam coś mówić o … przekupnych organizatorach 😉(mam nadzieję Magdaleno, że to czytasz 😉). A ja, dodatkowo podniosłem Jej ciśnienie stwierdzeniem, że to po tej krówce tak dzielnie trzymałem tempo aż do samej mety 😂.

Po pierwszej pętli od razu wparowałem do bufetu. Postanowiłem, że na początek skupię moją uwagę na … słodkościach 😋. Mój ogromny i tak już podziw i szacunek do Organizatorów, wzrósł jeszcze bardziej, gdy zaproponowano mi, żebym nie szedł w jakiś detal, ale od razu wybrał sobie konkretną formę ze słodkościami 😂. No i powiem Wam, miał człowiek dylemat 😉.



Po drobnym „skubnięciu” tego i owego, z nową energią ruszyłem na drugą pętlę. A tam czekała na mnie Magda … proponując rewanż 😂.

Absolutnie nie mogłem się na coś takiego zgodzić. Bo to byłoby zaprzeczeniem co najmniej kilku punktów naszego czelendżowego regulaminu 😉. Musiałem jednak przyznać, przed sobą i Magdą, że nasza rywalizacja na UB24h zakończyła się …remisem. Było to uczciwe postawienie sprawy, a jednocześnie w żaden sposób nie zmniejszające mojej przewagi czyli 2,5:0,5. W towarzystwie Magdy i dzięki energii pozyskanej z wizyty w bufecie wspólnie dobiegliśmy na Błatnią, spotykając po drodze Dominika, olbrzymie ilości błota oraz drogowskaz do jakiegoś … drugiego bufetu 😉.




Tu nasze drogi się rozeszły. Magda pognała nieosiągalnym dla mnie tempem, a ja zmagając się z mega śliską nawierzchnią, coraz większą mgłą i ulewnym deszczem próbowałem biec w kierunku końca drugiej pętli.


Może bym i biegł, ale co rusz spotykałem biegnących z naprzeciwka znajomych, z którymi musiałem się chociaż przywitać 😅.

Byli dwaj panowie na M czyli Marek i Mariusz, którzy poprzez wyzwanie „365 dni w biegu” i codzienne pokonywanie co najmniej 10 kilometrów, ogromnie motywują mnie każdego dnia do jakiejkolwiek  aktywności 👍.


Byli ludzie z moich Smaczków czyli Ewa i Darek. Ewa pełna uśmiechu, bo doszła do porządku ze swoimi kijkami 😉. Za chwilę dołączył do naszej gromadki nie byle kto, bo ktoś dla którego „bieganie i góry to stan umysłu” czyli Leszek.


Dobiegając do mety spotkałem pełną energii Innę, która każdą wolną chwilę wykorzystuje, aby pohasać po górach. Uprzedzając fakty, z Inną zakończyłem swoją ostatnią, czwartą pętlę, odbywając przy okazji bardzo fajną rozmowę 👍.

Koniec drugiej pętli, to okazja do drugich odwiedzin w bufecie. Tym razem przyszedł czas na konkrety w postaci kromek chleba z „umastą” i kiszonym ogórkiem. Nie napiszę nic więcej, poza tym, że po moim skromnym posiłku musieli wymienić „kastrol z umastą” na pełny 😋😉😂.

Przed wyjściem na trzecią pętlę wspólne zdjęcie z Organizatorami czyli Magdaleną i Mateuszem, przy okazji pozdrawiamy trzeciego z muszkieterów Grzesia.


Z trzeciej pętli niewiele pamiętam poza ogromną liczbą napotkanych znajomych. Ci którzy poza przybiciem piątki zatrzymali się na chwilę, otrzymali prezent w postaci … selfika ze mną i paru słów na swój temat w tej relacji 😉😀.

Zaczynam od ekipy „Piratów z Szarloty” czyli Adriany (przez jedno „n”) i Mateusza. Gdzie się podziała reszta ekipy, która z nimi przyjechała czyli Janusz, Kasia i Agata ? Nic nie napiszę, ale z pewnym niepokojem spojrzałem w kierunku bufetu 😉.

Potem spotkałem zbiegającego członka ekipy Smaczków - Irka, który podobno wyruszył na trzecią pętlę, jednak zapach dobiegający z bufetu … okazał się pokusą nie do pokonania 😉😋.

Kolejna napotkana osoba zasługuje bezsprzecznie na miano „Mistrzyni Spostrzegawczości” 👏. Renata spotykając mnie, przy padającym deszczu, na trasie stwierdziła, "a wiesz, że prawie bym Cię nie poznała, bo nie biegniesz z numerem … 54". Renata – szacunek i czapki z głów. Wspólnie doszliśmy do wniosku, że to w ogóle cud, że ja postanowiłem jednak wystartować biorąc pod uwagę tak znaczne niedopatrzenie organizatorów 😉😂. Wyraziliśmy także nadzieję, że na letniej edycji taka sytuacja absolutnie nie będzie miała już miejsca 😂.

Deszcz, nie deszcz ale mój firmowy skok musiał być 😅. A uwiecznił go nie kto inny, jak Łukasz. Z niecierpliwością czekam na efekt Twojej pracy. Łukasz także poinformował mnie, że gdzieś tam dalej z aparatem czyha na biegaczy Tomek czym … uratowal mu życie😱😉 , ale o tym w stosownym momencie.

Deszcz, mgła i pierwsze oznaki zapadającego mroku. W takich okolicznościach wkroczyłem do krainy wiecznych bagien 😨. A tam napotkałem Maćka. Maćku serdecznie pozdrawiam i przypominam, że nasza znajomość ulegnie nagłemu zerwaniu, jeśli dalej będziesz mówił do mnie ... „Panie Jacku” 😉😂.





Wtedy też w tej mgle i na tych bagnach, dostrzegłem duży, nieruchomy i majaczący się w krzakach kształt. Chcąc uprzedzić atak dzikiego zwierza, odwróciłem mój kijek, ustawiłem niczym oszczep i już chciałem rzucić … gdy nagle przypomniałem sobie słowa Łukasza. Tomku wisisz mu duże piwo, bo w dosłownie ostatnim momencie, błyskawicznie schowałem kijek i … uśmiechnąłem się w kierunku obiektywu Twojego aparatu 😀.

Podejście pod schronisko i kolejny napotkany znajomy. Marek, który za punkt honoru postawił sobie ostrą walkę o palmę zwycięstwa w kategorii najlepszy mieszkaniec gminy Jaworze. Znając Jego możliwości wiem, że dziesięć pętli na pewno będzie Jego udziałem i przy okazji spora ilość środków trafi na konto Ksawerego 👏.

Potem chyba po raz pierwszy na tym biegu wkradł się w moje serce niepokój. Mgła zaczynała być tak duża, że zamiast schroniska dostrzegłem tylko taką tablicę 😋😉 .

Na szczęście zaraz potem wyłoniło się schronisko.


Trzeci pobyt na szczycie. I spotkanie z jedyną rodzinką, która zechciała mnie ... adoptować czyli Nowaki Team. Justynko, Marku jak fajnie Was było spotkać w tym miejscu. A że z rodziną najlepiej wychodzi się na fotografii, bez takowej nie mogło się obyć 😉😂(Marku dziękuję za przesłanie zdjęcia).



Im dalej od szczytu, tym mgła bardziej ustępowała i mogłem coś, niecoś dostrzec. A tam na trasie, najwięksi dzisiejsi dowcipnisie czyli Kasia, Adam i Mateusz. Dlaczego „dowcipnisie” ? Bo jeszcze godzinę wcześniej zabłądzili w Jaworzu i do mnie zadzwonili z prośbą, abym to ja … opisał im drogę dotarcia do wiaty 🤣 🤣🤣.

Jeszcze tylko spotkanie z Agnieszką, przyszłą „Panią Krecikową” 😉...

... i potruchtanie w kierunku wiaty. Najkrótszy z pobytów, bo chciałem jeszcze chociaż przez chwilę pobiec w górę bez czołówki. 

Ale jak tu biec, gdy spotyka się Beatę, a chwilę później dobiega do nas Jakub. Ci co pamiętają Maraton Trzech Jezior to pamiętają, Ci którzy nie wiedzą o co chodzi, to prawdy nigdy się już nie dowiedzą 😂😱. Ale doszło do historycznego wspólnego zdjęcia naszej trójki. A ja bez obaw będę mógł startować w kolejnych górskich biegach 😉.


Ostatnie zdjęcie, które wykonałem na trasie to zdjęcia ze zbiegającą z naprzeciwka Anią i dobiegającym do nas Leszkiem. Pierwsze zdjęcie wyszło trochę przyciemne. Ile ja się naustawiałem do kolejnego zdjęcia z Anią, żeby uzyskać lepsze światło, przy tych zapadających ciemnościach. I gdy wszystko już było odpowiednie, nagle pomiędzy nas wchodzi ... Leszek w żółtej kamizelce, że niby dla lepszego efektu 😉😂. Aniu wybacz, ale tę Macarenę ze smartfona to puszczę Ci kolejnym razem. Może i byłem stratny, ale podobno "kuzyn" Marek też tam nic nie potańczył. A tak się ponoć przygotowywał 😂😉


Kolejny kilometr pod górkę to fajna rozmowa z Leszkiem, a gdy doszliśmy do tematu naszych córek to wiadomo, że parę minut to było stanowczo za mało, aby wymienić się wiadomościami na Ich temat 😀. Leszek znał trasę jak własną kieszeń, więc przy dotarciu na bagna przyśpieszył, ja zaś mocno uważałem pod nogi i przyglądałem się tym dzikim klimatom, które natura przybrała w tym miejscu.



Do schroniska dotarłem w obecności Przemka z którym przez chwilę podyskutowałem sobie na tematy około biegowe, w tym różnych podejść biegaczy do startu w zawodach. Było i wspólne zdjęcie, które aby wyszło tak jak poniżej, wymagało pracy kilku osób, w tym solidnego oświetlenia nas czołówkami. 

Mgła była tak gęsta, że szczytu wraz z fotelem nawet nie zauważyłem. Za chwilę przestałem zauważać własne nogi 😱. Z czołówką na wysokości kolan po omacku schodziłem ze szczytu. Jedynymi oznakami, że idę dobrze były odblaski przymocowane do szlajfek (szarf). Na szczęście, im bardziej w dół, tym mgła ustępowała. Ostatnie dwa kilometry to zbieg w towarzystwie Inny i ciekawa rozmowa o Jej pobycie w Polsce. Inna dziękuję także za błyskawiczną reakcję na rozstaju dróg, bo gdyby nie Ty, poleciałbym w sobie tylko wiadomym kierunku 😉😱😂. 

Zaraz potem bufet – wersja 4. Zastanawiałem się co dalej ? Siły na piąte kółko były, ale też pójście „na całość” do bufetu bardzo kusiło 😋😉. W takich chwilach wątpliwości wykonuję telefon do Najwyższego Kierownictwa z prośbą o poradę. I jak zwykle otrzymałem konkretną odpowiedź 😂.

- Mariolko, skończyłem cztery pętle i tak się zastanawiam co dalej.

- Cztery pętle to ile kilometrów ?

- Jakieś 35.

- Ile robisz za tydzień na biegu ?

- 48 kilometrów.

- A za dwa tygodnie ?

- 70 kilometrów. Oczywiście nie licząc ... zagubień.

- No to na dzisiaj Ci wystarczy. Zjedz tam co trzeba, bo pora obiadowa już minęła i wracaj bezpiecznie. (i tak właśnie Moi Drodzy przez lata kształtuje się mój charakter ultrasa 😂😱).

Decyzja została podjęta nie pozostało zatem nic innego jak skupić się na konkretnym posiłku. Pomidorowa 😋. Pierwsza salaterka była jakby na skosztowanie 😉. Kolejna była degustacyjną 😉. I już chciałem przejść do tej … konsumpcyjnej, gdy biegacz przede mną zaczął pocierać chochlą o dno potężnego baniaka. Nie chciałem być kojarzony z wyczyszczeniem resztki zupy i przystąpiłem do grilla z kiełbasą i krupniokiem. Po prostu wszystko - palce lizać. Czy napisałem Wam ile zjadłem ? Nie. I dobrze. Zjadłbym i więcej, ale Tomek zaczął robić mi zdjęcia i wystraszyłem się, że być może, robi to w celach … dokumentacyjno-rozliczeniowych 😉😱😂.


Chciałem po cichutku odebrać medal i opuścić gościnne progi jaworzowej wiaty, ale nic z tego. Magdalena i Mateusz serdecznie mnie wyściskali, pogratulowali czterech pętelek i gorąco zaprosili na letnią edycję Ultra Błatnia Charytatywnie. Wróbelki ćwierkają, że będzie to pierwszy weekend września.


Ostatnio polubiłem określenie … lapidarnie 😉. Co jak co, ale ta relacja do takich się nie zalicza. Więc może chociaż podsumowanie takie będzie 😉.

Dziękuję Magdalenie, Mateuszowi i Grzesiowi, że po tylu latach nie zniknął ani gram z Ich energii, gdy po raz pierwszy zawitałem na Błatnią.  Magdalena, a z tym miastem na S. to ja naprawdę je lubię, to ten Tomek posługuje się jakimiś stereotypami 😉. Bo u Niego jest tak, że jak ja lubię, to On z zasady jest przeciw 😀. 

Poczytuję sobie za zaszczyt znać tę Waszą trójkę muszkieterów, która zaraziła nas wszystkich i ciągle zaraża kolejnych biegaczy kręceniem się w kółko i pomaganiem dzieciom w potrzebie 👏👏👏. Sześć godzin u Was dało mi pozytywnego kopa na wiele dni.

Gratuluję tym, którzy wykręcili na Błatniej najwięcej pętli. Nie o zwycięstwo tu chodziło, ale mam ogromny szacunek i podziw dla Waszych osiągnięć i determinacji 👏👏👏.

Gratuluję wszystkim z nas. Nieważne czy pętelka czy kilkanaście, nieważne czy zrobione za dnia czy w nocy, nieważne czy biegusiem czy spacerkiem. W tym wszystkim liczy się to, że każdy dał z siebie tyle na ile go było stać i wrzucając datek do puszki i pokonując kilometry na trasie. Wszystkim nam należą się za to wielkie brawa i podziękowania 👏👏👏.

I tutaj zakończę, tak jak zacząłem.

Każdy z nas z osobna i wszyscy razem, pokazaliśmy światu :

„Jak się bawią ludzie, kiedy, kiedy pada deszcz,

Jak się bawią ludzie, gdy kochają się”.




Ps. PRZEPRASZAM. Popełniłem niewybaczalny błąd i prawie bym podciął korzenie swojej biegowej egzystencji. Dziękuję wszystkim którzy dołożyli cegiełkę do wyposażenia bufetu 👏👏👏 . Dziękuję za przepyszne ciasta w różnych smakach (i wydało się, że każdego skromnie uszczknąłem 😋😉). Dziękuję za pomidorową. Za pyszne kiełbasy i krupnioki. Czy dziękowałem za smalec/tuste/umasta  (każdy niech sobie nazywa po swojemu) i za kiszone ogórki w komplecie ? Nie dziękowałem, to przepraszam i do nóg padam. Dziękuję za owoce i napoje … wszelakie. Dziękuję, że zostało to smakowicie przygotowane i na stoły podane. Mam nadzieję, że przyjmiecie moje przeprosiny i nie zapomnicie o Recliku na letniej edycji 😉😂.

 

 

 

Komentarze

  1. Autorze "powieści-relacji" z UB24H "Jacku Łaskawy"... czy winnam Ci dozgonną wdzięczność za prezent, który mi uczyniłeś tj...selfika z Tobą i słowo na swój temat 🤔🧐...dzięki Ci o Panie..🙏😍

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Anonimowa Pani a może Byś zdradziła kim Jesteś ??? 😉. Choć pewne domysły mam😀

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

ULTRA BŁATNIA 24H DLA FILIPKA

  Z wiekiem człowieka łapią różne przypadłości, na jedną z takich, chyba już nieuleczalnych, zapadłem jakiś czas temu. W leksykonie chorób szczególnie dokuczliwych figuruje ona pod łacińską nazwą „Ultra Błatnia Vigintiquatuor horas caritatis”, co po polsku znaczy „Ultra Błatnia Charytatywnie 24 h” 😉😱😂. Gdy kilka lat temu trochę z przypadku, trochę z ciekawości zawitałem na tę imprezę dzięki zaproszeniu szalenie zakręconej pary młodych ludzi czyli Iwony i Arka Juzof, to przez myśl mi nie przyszło, że już po pierwszym starcie, w moim biegowym kalendarzu na stałe zagości zimowa i letnia edycja tej imprezy. Aby gościć na tegorocznej letniej edycji poświęciłem wiele. Ultra Błatnia została przeniesiona z czerwca na sam początek września. A początek września to także początek roku szkolnego. A już miałem zacząć studia na Uniwersytecie "Piątego" Wieku na kierunku „Topografia i orientacja w terenie”, na specjalizacji „Biegi i bufety, ze szczególnym uwzględnieniem limitów i kalori

10. Jubileuszowy BIEG O ZŁOTĄ SZYSZKĘ

  Wstyd mi to przyznać, ale co roku na „Bieg o Złotą Szyszkę” wybierałem się jak sójka za morze. Zawsze coś stawało na przeszkodzie, abym pojawił się na starcie tego biegu, którego start zlokalizowany był w Bystrej - urokliwej miejscowości w Beskidzie Śląskim. Wreszcie postanowione, na dziesiątej, jubileuszowej edycji nie może mnie zabraknąć 😀. Gdy wyjeżdżałem rano z Rybnika, termometr wskazywał tylko cztery stopnie na plus, ale ostre słońce i błękitne niebo zwiastowały piękną pogodę. Gdy GPS pokazywał niecały kilometr do biura zawodów, zaparkowane gęsto samochody były najlepszym dowodem na to, że poruszam się we właściwym kierunku 😀.  Swoje pierwsze kroki skierowałem przed Hotel Magnus Resort. Byłem w Bystrej pierwszy raz w życiu, ale dokładnie trzydzieści lat temu, w tym miejscu, kręcony był finał teleturnieju organizowanego przez TVP Katowice „Matka i Córka”, w którym wystąpiły ... moja teściowa i moja żona. Ciekawe, czy ktoś pamięta jeszcze ten teleturniej ? Stąd przed wyjazdem