Przejdź do głównej zawartości

HAŁDA RUN EXTREME


Pod tą intrygującą nazwą kryła się pierwsza edycja biegów przełajowych organizowanych na terenie byłej kopalni „KRUPIŃSKI” w gminie Suszec. Początkowo nic nie zapowiadało, że tam wystartuję. Ale nie ukrywam, że zaskoczyło mnie to, że wyczytałem iż prowadzona będzie osobna klasyfikacja pracowników samorządowych. Jak kilka lat startuję z czymś takim spotykam się po raz pierwszy.

Nie wszyscy wiedzą, ale pracuję w rybnickim samorządzie i staram się na każdym kroku udowadniać, że w naszym zawodzie jest wiele niespokojnych, biegających dusz, czego ja jestem najlepszym przykładem. Studiując listę startową zdawałem sobie sprawę, że szans wywalczenia jakieś wysokiej lokaty (ostatecznie zająłem szóste miejsce) na tle dużo młodszych konkurentów nie mam zbyt dużych, ale przecież nie o miejsce w tym moim bieganiu chodzi a raczej o wielki FUN 😅. Stąd już tylko o krok od stwierdzenia, że na takim biegu muszę być obecny.


To że muszę być, wcale nie oznaczało, że ostatecznie wystartuję. Dzień przed biegiem solidnie uderzyłem łydką lewej nogi w twardy przedmiot i nie pozostawało nic innego jak smarować, rolować i czekać w nadziei, że w sobotni poranek siniak nie będzie zbyt duży, a noga nie będzie mocno boleć.

I rzeczywiście, było na tyle dobrze, że mogłem wsiąść w samochód i wybrać kierunek Suszec. W tej okolicy byłem pierwszy raz i przyznam, że teren zawodów zrobił na mnie ogromne wrażenie. Potężny parking, budynki przemysłowe, duże puste tereny. 


Ale nad tym wszystkim unosił się głos Jarka Świty, który w stroju górniczym podjął się roli konferansjera i jak zwykle wywiązał się z tego zadania pierwszorzędnie 👏. Słuchając go, tak sobie pomyślałem, że gdybym zaniemógł na trasie, to przynajmniej umrę dobrze poinformowany 😉. 



Ale dosyć szybko odgoniłem te smutne myśli, bo nastała pora odbioru pakietu w biurze zawodów - pakiet naprawdę na bogato, ale musztardy i przypraw na grilla, to jeszcze nigdy w pakiecie nie miałem. Dokupię jeszcze sobie kiełbasy i taki pakiet na przeżycie jak znalazł 😉.

I tak idąc po miasteczku biegowym spotkałem wielu biegowych znajomych. Mocna ekipa z LittleUltraRUNster na czele z Magdą, Karoliną i Danielem, teraz mogłem poznać resztę ich znajomych. Dodatkowo Roksana z Rydułtów, Adrian - kolega po fachu z Żor i Dominik - szalejący na trasie z aparatem w ręku. No i oczywiście Madzia, która zapisała się w ostatnim możliwym momencie i jeszcze się zastanawiała, kto ją do tego szaleństwa namówił (podpowiadam – koleżanka M 😂).






Nie napisałem nic o dystansie. Do wyboru były dwa i miały bardzo zabawne nazwy. Bieg na 11 km nazwany został „Pierwsza szychta”. A bieg na 23 km „Ściana płaczu”. Oczywiście nie ma co się zastanawiać co ja wybrałem . Noga mnie bolała – więc gdybym się rozpłakał z bezsilności, to przynajmniej zrobiłbym to dystansie z odpowiednią nazwą 😉.


Przyjęliśmy założenie, że każdy tym razem biegnie na swój indywidualny rachunek, jedynie dwie Madzie mocno trzymały się siebie. Tak w ogóle jedna z nich, jak żywo przypominała ambasadora tego biegu : opaska z biegu, koszulka z biegu, tak sobie żartowaliśmy, że gdyby jeszcze posmarowała się to musztardą z pakietu startowego to byłaby żywą reklamą Hałdy Run Extreme 😉😂. Jak się okazało organizator też zauważył jej starania, bo po biegu, niby zupełnie przypadkowo 😉, wylosowała … śpiwór. A ja jak zwykle nic. Tylko ja mam małe usprawiedliwienie – zapomniałem wrzucić los do skrzynki 😂.

Ale przejdźmy do biegu. Kompletnie nie wiedziałem co mnie czeka. No niby studiowałem profil trasy, tylko wiecie oprócz daru czytania, trzeba mieć jeszcze dar zrozumienia.

Sama trasa okazała się bardzo szybka i przyjemna. Były na niej tylko dwa „kopnięcia z koniem” 😱 czyli jakieś półtorej kilometra po starcie i przed metą naszym zadaniem było dosyć strome wbiegnięcie i zbiegnięcie z olbrzymiej hałdy. Ale gra była warta świeczki. Widok ze szczytu zapierał dech w piersiach. Dzisiaj biegałem trochę szybciej, ale w myślach obiecałem sobie, że po zakończonym biegu na pewno tu na spokojnie wrócę i podelektuję się krajobrazami. I słowa dotrzymałem.





Pozostałą cześć, perfekcyjnie oznakowanej trasy, stanowiły leśne tereny trailowe, z bardzo niewielkim fragmentem asfaltu. Pogoda była idealna. Słońce zza chmur, lekki wietrzyk pod narty (bo przy moim rozmiarze 47, to obuwie przypomina troszkę narty 😉). A do tego naprawdę ciekawa leśna trasa i dobrze rozmieszczone bufety spowodowały, że dawno tak szybko mi się nie leciało. Po paru kilometrach biegu lewa noga się nie odzywała, więc kilometry wyjątkowo szybko mi zleciały. Do doścignięcia Daniela zabrakło mi jakieś 50 metrów, no ale to przecież całe dwa pokolenia różnicy między nami 😅😉. Nie byłem jakoś przesadnie zmęczony po tym biegu. Muszę przyznać, że ostatnie biegania w górach wyrobiły u mnie pewną wytrzymałość.








Nic więc dziwnego, że zaopatrzony w butelkę wody mineralnej, zrobiłem sobie nawrotkę i poleciałem w kierunku hałdy, aby tym razem na jej szczycie spokojnie chociaż chwilę ponapawać się widokiem. Po drodze minąłem zmierzających do mety w wyśmienitych humorach i prawie niezmęczonych Roksanę, Karolinę i Adriana 😅. Mijałem też innych biegaczy – były zdawkowe życzenia powodzenia dla nich i zapewnienia z ich strony, że bardzo dobrze się bawią.



Na szczycie hałdy, zrobiłem sobie parę krajobrazowych zdjęć i pewnie zostałbym tam dłużej, ale z naprzeciwka już zbliżały się w moim kierunku dwie Madzie.








Fajnie Was było widzieć. Duży zapas do limitu sprawił, że bez wielkiego stresu i napinki mogliśmy dobiec do linii mety. Magda P nam trochę odbiegła, gdyż Magdę K złapał skurcz. Z tym, że tak do końca nie wiem jak było naprawdę. Bo gdy dzielny Jarek chciał porzucić mikrofon i jej pomóc, to nasza Magda, jakoś nie kwapiła się, aby skorzystać z jego pomocy i  oddała swe cenne nogi pod nadzór dużo młodszego ratownika medycznego 😂.


Magdalena, Marek, Roksana gratuluję Wam ogromnie miejsca na podium. 


A wszystkim napotkanym znajomym i poznanym kolejnym biegowym wariatom dziękuję za udział w takim fajnym biegu. Myślę, że moja forma będzie miała tendencję wzrostową, bo wyjeżdżam z gościnnego Suszca z silnym postanowieniem zrobienia sobie grilla, część składników już mam i jeszcze przed wyjazdem zdążyłem zaopatrzyć się w specjalnie na tę okazję wyprodukowany pakiet górniczych izotoników 😉. 

Takie produkty na pewno znacząco wpłyną na moje samopoczucie i kondycję, o czym będę miał okazję przekonać się już za tydzień na górskich trasach.

Na końcu pozostawiłem miejsce na podziękowanie dla Organizatorów. Pierwsza edycja zwykle ma pewne niedociągnięcia, które przy następnych się poprawia, tu tego nie było. Już teraz sami sobie zawiesiliście bardzo wysoko poprzeczkę. Dobre oznakowanie, bardzo dobra praca służb i wolontariuszy, dobra organizacja miasteczka biegowego i jeszcze pogoda Wam zagrała - czy można chcieć czegoś więcej. Dziękuję i pozdrawiam.

Komentarze

  1. Jacek oddałeś tą relacją świetną atmosferę tego wydarzenia.
    Pozdrawiam.
    Jarek Ś.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Jarku. Ale musisz wiedzieć, że miałeś swój znaczący udział w tym, że te zawody tak fajnie wypadły.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

ULTRA BŁATNIA 24H DLA FILIPKA

  Z wiekiem człowieka łapią różne przypadłości, na jedną z takich, chyba już nieuleczalnych, zapadłem jakiś czas temu. W leksykonie chorób szczególnie dokuczliwych figuruje ona pod łacińską nazwą „Ultra Błatnia Vigintiquatuor horas caritatis”, co po polsku znaczy „Ultra Błatnia Charytatywnie 24 h” 😉😱😂. Gdy kilka lat temu trochę z przypadku, trochę z ciekawości zawitałem na tę imprezę dzięki zaproszeniu szalenie zakręconej pary młodych ludzi czyli Iwony i Arka Juzof, to przez myśl mi nie przyszło, że już po pierwszym starcie, w moim biegowym kalendarzu na stałe zagości zimowa i letnia edycja tej imprezy. Aby gościć na tegorocznej letniej edycji poświęciłem wiele. Ultra Błatnia została przeniesiona z czerwca na sam początek września. A początek września to także początek roku szkolnego. A już miałem zacząć studia na Uniwersytecie "Piątego" Wieku na kierunku „Topografia i orientacja w terenie”, na specjalizacji „Biegi i bufety, ze szczególnym uwzględnieniem limitów i kalori

ULTRA BŁATNIA 24H DLA KSAWEREGO

  Moja kolejna relacja z Błatniej. I pewnie myślicie co nowego można napisać z imprezy, która odbywa się dwa razy do roku i na której od wielu lat się bywa ? A ja niezmiennie odpowiadam, zawsze mam potężne dylematy co pominąć, co skrócić, bo tak wiele się dzieje. I zawsze straszę Magdalenę, Mateusza i Grzegorza, że zostanę tu kiedyś pełną dobę i napiszę … epicką relację 😱😂. I Oni zawsze słuchają tej mojej zapowiedzi z przerażeniem w oczach. I bynajmniej nie martwią się rozmiarami mojej opowieści, ale tym, czy ten dobrze zaopatrzony bufet byłby w stanie wytrzymać moje wizyty przez całą dobę 😂😋. Nie uwierzycie, ale robiąc te kilometry na poszczególnych pętlach, przyplątała się do mnie pewna szlagierowa piosenka zespołu Baciary, którą usłyszałem na jakimś plenerowym festynie poprzedzonym biegiem. Przyplątała się i odczepić nie mogła 😉. I już oczyma wyobraźni słyszę te głosy oburzenia – Reclik ty słuchasz takich piosenek ? 😱 A ja zawsze zastanawiam się jak to możliwe, że piosenka

JURA FEST OLSZTYN - AMONIT MARATON

  Po raz kolejny będę się powtarzał, ale lubię zaglądać na pierwsze edycje imprez biegowych. Może nie wszystko działa już tak jak powinno, ale widać ten ogromny entuzjazm i zaangażowanie u organizatorów, które z biegiem lat ustępuje miejsca pewnej rutynie i powtarzalności. Stąd z dużym zaciekawieniem wybrałem się do Olsztyna koło Częstochowy, gdzie po raz pierwszy zorganizowano dwudniowy JURA FEST OLSZTYN z sześcioma różnymi zawodami. Nie ukrywam, że mnie szczególnie zainteresował najdłuższy dystans czyli   Amonit Maraton. Już na wstępie widziałem dwa duże plusy – stosunkowo niskie wpisowe, bo raptem 79 zł na mój dystans oraz nazwisko głównego organizatora – Leszka Gasika. Jeśli imprezę robią doświadczeni biegacze to wiadomo, że możemy spodziewać się naprawdę fajnej biegowo trasy. I uprzedzając fakty tak rzeczywiście było. Był też i trzeci argument – spore nagrody pieniężne dla zwycięzców, ale akurat dla mnie jest on całkowicie nieistotny, by my koneserzy biegania nie startujemy że