Dwunasta edycja biegu na którym
obecność jest bezwzględnie obowiązkowa. Co można napisać o biegu, z którego
dawałem już kilka relacji, po którym cały czas biega się po tej samej trasie,
na którym spotyka się tych samych ludzi ? Takie pytania zadawać mogą sobie tylko
ludzie, którzy na Głębokich Dołach nigdy nie gościli. Bo stawianie sobie takich
pytań w przypadku tego wydarzenia jest kompletnie bez sensu.
Zawsze dzieje się coś innego,
zawsze jest okazja pogadać i pośmiać się z dawno niewidzianymi znajomymi i
wreszcie zawsze jest okazja czynienia dobra. Tym razem cały dochód z imprezy
został przeznaczony na leczenie 3,5 rocznego Nikosia cierpiącego na rzadki
zespół genetyczny PITTA-HOPKINSA. Na zdjęciu rodzice Nikosia dziękują za nasze
gorące serca.
W taki składzie na bieg nigdy jeszcze nie jechałem, bo towarzyszył mi Wiceprezydent Rybnika Piotr Masłowski, a po drodze zabraliśmy jeszcze Beatę Szołtysek, Mariusza Carbona i oczywiście Boskiego. Po raz pierwszy na Głębokie Doły zawitałem od strony Ochojca, strasznie się bałem, że mogę się zgubić, stąd Beata pełniła rolę pierwszego nawigatora i … wskazała mi prosty jak strzała kilometrowy odcinek prowadzący do biura zawodów.
A tam już czekali na mnie sami starzy znajomi. Myślę, że prościej będzie zaprezentować parę zdjęć, które i tak niestety nie przedstawiają wszystkich, z którymi miałem okazję zamienić chociaż kilka słów.
Wspomożenie Nikosia to nie tylko zapłacenie za wpisowe, można było także zakupić cegiełkę i wylosować różne fajne upominki. Jako, że lubię równowagę zakupiłem od razu dwie cegiełki, a dzielna Iwonka Wrożyna wylosowała mi szczęśliwe numerki. Iwonko, jak Ty mnie dobrze znasz i wiesz co może mi być w życiu niezbędne 😉 : gruboziarnisty peeling do twarzy 😱 i zestaw sztućców do grilla 😋. Będę się tym kremem codziennie smarował, aż do dnia, gdy na te Wasze planowane ultra zawitam z tymi sztućcami i … coś upichcimy. Adam Wrożyna, a ten przewodnik po Cykladach to jakaś sugestia ciekawego ultra w tej egzotycznej okolicy 😉.
Jak następnym razem pojadę na Głębokie Doły (11 kilometrów od Rybnika) to chyba zamówię sobie nocleg 😉, bo godzina którą spędziłem przed startem była stanowczo za krótka, aby chociaż na chwilkę pożartować ze znajomymi, a tu jeszcze rodzinne zdjęcie w gronie ekipy „Decathlon i Przyjaciele, przy okazji dziękuję za fajną startową bluzę. Z jednego rodzinnego portretu, wskakuje się w kolejny, bo zaraz wielką grupą zaprezentowali się „Radlinioki w Biegu”. Człowiek nawet nie miał czasu, żeby przybić piątki, a już organizatorzy wzywali na rozgrzewkę. Podczas, gdy inni rozgrzewali mięśnie i stawy, ja mocno rozgrzewałem … język, wesoło konferując w końcu stawki zawodników.
Nasze „Smaki Biegania” postawiły na starą, sprawdzoną taktykę. Szwagry czyli Darek i Irek poszli jak konie po betonie i tyle ich wszyscy widzieli 😅. Natomiast ja w towarzystwie Ewy i Jolki, spokojnym, konwersacyjnym tempem weszliśmy na trasę, czując na plecach gorący oddech Cili, która utrzymywała z nami kontakt wzrokowy.
Oczywiście, Głębokie Doły nie służą do biegania, wie to każdy trailowy koneser. Stąd nie warto zawracać sobie głowy czasem czy miejscem, tylko jak najdłużej delektować się 10-cio kilometrowym dystansem, a przy okazji żartować, robić zdjęcia czyli jednym słowem nieźle się bawić. A, że niektórzy z zawodników pokonywali trasę … prąd (prawda Judyta i Hania), któż by sobie takimi drobnostkami zawracał głowę 😅😀.
Zwracałem także uwagę na bardzo humorystyczne napisy, które mijaliśmy po drodze, wprowadzały one nas biegaczy w wesoły nastrój podczas całego przebiegu trasy 😂.
Dobrą robotę wykonywały także Sylwka Galińska z koleżanką, które na Głębokie Doły zabrały swoich czworonożnych przyjaciół z rybnickiego schroniska – wielkie brawa dla Was 👏👏👏.
Służyłem też różnorakim wsparciem podczas tego jakże „wyczerpującego” biegu np. prowadząc mobilny punkt zagubionych dzieci. Tylko niektórzy chyba jeszcze cały czas myślą, że są dziećmi i też domagali się transportu (Ewa i Jolka). Następnym razem dacie mi numery do mężów, to oni już Was szybko odbiorą z trasy po moim telefonie … albo i nie.
Te 10 kilometrów zbyt szybko mi zleciało, pozdrawiam wszystkich, do których nie dotarłem. Jak wielka była potrzeba porozmawiania z długo niewidzianymi znajomi to najlepiej niech świadczy fakt, że np. Kasia Rek i Kasia Basista mimo kilkukrotnych wywoływań, tak były zaaferowane rozmową, a może kiełbaską z grilla, że nie dotarły odebrać dyplomów za miejsce na pudle, no chyba, że czekały aż ja je odbiorę i im wręczę – to w tej sytuacji są usprawiedliwione. Zresztą ja byłem tak zakręcony, że oddałem chip, ale nie odebrałem medalu, a podobno był ładny. A wracając do samochodu, odkryłem w swoim otwartym bagażniku … Iwonkę Wrożyna, która dopiero tam znalazła chwilę, aby odpocząć po trudach organizacji tej wesołej imprezy i wypalić odprężającego papieroska.
Adam i Iwona kolejny raz dziękuję za fajną, lajtową imprezę. I do zobaczenia na wiosnę, a może … jak ćwierkają wróbelki na zimowym ultra.
Ps. Baśka, numer przekazany, Patrycja godnie Cię zastąpiła.
Komentarze
Prześlij komentarz