Przejdź do głównej zawartości

„Biegamy Pomagamy, Trening Charytatywny dla Irka”



Dzisiejszy dzień po raz kolejny pokazał i uświadomił mi, że nie brak w narodzie ludzi o wielkim sercu. Wpierw szczęśliwy finał zbiórki na najdroższy lek na świecie. Filipek Cholewa z Jankowic cierpiący na SMA, otrzyma lek, który kosztuje 9,5 miliona złotych. Wydawałoby się, że jest to kwota nieosiągalna i poza jakąkolwiek granicą marzeń, a jednak trwająca rok akcja zakończyła się pełnym sukcesem, o czym poinformowali bliscy Filipka. Determinacja i solidarność wielu ludzi dobrej woli pokazała, że drzemie w nas siła, która może góry przenosić 👏💓.

I ta siła połączyła dzisiaj biegaczy, którzy zjednoczyli się we wspólnym treningu dla Irka, 11-letniego chłopca z Rydułtów, który w lipcu tego roku, podczas wycieczki rowerowej uległ ciężkiemu wypadkowi z udziałem tira.

Ciężko jest wyobrazić sobie skalę kosztów leczenia i rehabilitacji tego chłopca, który do czasu wypadku wiódł szczęśliwe i beztroskie życie. Stąd wiele osób dobrej woli włączyło się w zbiórkę pieniędzy, aby wesprzeć Irka i Jego Rodziców w walce o powrót do zdrowia.


Także mieszkańcy i biegacze z Rydułtów nie pozostali obojętni. "Stowarzyszenie Moje Miasto Rydułtowy" wraz z grupami biegowymi "Aktywni Rydułtowy" i "LittleUltraRUNster" i zorganizowali wydarzenie pod hasłem „Biegamy Pomagamy, Trening Charytatywny dla Irka”. Oczywiście nie mogło i mnie tam zabraknąć.


Wspólnie z Ewą, Adą, Anią i Darkiem udaliśmy się na miejsce startu - Pszowskie Doły, teren, który darzę ogromnym sentymentem. Oczywiście mimo, że byłem tam już wiele razy za dnia i nocy, zapraszany przez zaprzyjaźnioną grupę biegową pieRUNskie canGÓRY – nie do końca ogarnąłem system leśnych ścieżek, strumyków czy wąwozów, które oddają urok tego miejsca. Na szczęście nie musiałem lecieć tam sam. A jak zapewniło mnie mega sympatyczne małżeństwo Karolina i Daniel, pomagające przy organizacji imprezy, cała trasa treningu została dobrze oznaczona. I jak się później przekonałem, nie były to słowa bez pokrycia.

Z racji tego, że do biegu pozostawało sporo czasu i na razie wesołą rywalizację rozpoczynały dzieci, mieliśmy okazję pospacerować po miasteczku biegowym. Plan ułożył się od razu. Przywitanie z prowadzącym Pawłem Miturą – Zielonką. Powiem krótko, prowadzenie zawodów przez Pawła, jest gwarancją dobrej zabawy 👏😀. Ten człowiek jest w stanie rozruszać każde towarzystwo, a tematów i energii mu nigdy nie brakuje. Paweł wybacz tę reklamę, bo na brak zajęć nie narzekasz, ale jakby co, to proszę zarezerwuj termin na wrześniowy bieg po zdrowie, który będę organizował z Agnieszką.


Oczywiście przywitanie z Karoliną i Danielem, których wszędzie było pełno. Karola nawet znalazła czas, aby dobrać dla mnie odpowiednią tabliczkę na ściance biegu.



Był i czas na przywitanie podobnych do mnie zakręconych biegowo znajomych wariatów, dla których obecność na takim biegu to wręcz obowiązek. Najlepsze jest to, że mało kto wiedział na ile w ogóle biegniemy, bo przecież nie to było ważne w tym wydarzeniu. Gwoli ścisłości dodam, że podobno bieg był na pięć kilometrów, więc jakim cudem mnie wyszło prawie sześć tego już w ogóle nie wiem 😉.




Jeśli ścianka, to w towarzystwie Smaków Biegania i Ani.


Ale oczywiście w tym wszystkim zapomniałbym napisać o loterii z mnóstwem atrakcyjnych nagród. Tutaj każdy miał swoją faworyzowaną nagrodę, którą liczył wylosować, a trzeba przyznać że było ich co niemiara i jedna bardziej atrakcyjniejsza od drugiej. I tak Kasia Basista marzyła o locie samolotem 😉, podejrzewam, że jej pierRUNsko imienniczka o wizycie w studio tatuażu 😉, a ja jako smakosz potraw wszelakich skromnie wymarzyłem sobie buteleczkę z limitowanej edycji Ginjinha de Pszów. W gratisie butelka wypełniona miała być cieczą o wyjątkowej, głębokiej karmazynowej barwie o smaku wiśniowej nalewki i odpowiedniej mocy 😉😋😂. 


Biorąc pod uwagę, że szczęściu trzeba pomóc zakupiłem odpowiednią liczbę losów, wszak cały dochód z ich sprzedaży zasilał konto leczenia Irka. Jak się później okazało, moją wymarzoną flaszeczkę już wcześniej wylosował Łukasz, zaś mnie przypadły same ważne dla ultrasa rzeczy : czyli buffka z limitowanej edycji, miesięczny karnet do klubu fitness, voucher flower box, strzyżenie z ampułką na włosy (Kasia i Agata proszę mi wytłumaczyć co w tym jest śmiesznego 😂, gwarantuję że po tej wizycie to mnie nie poznacie 😉😂) oraz piękny zestaw malarski (sztaluga, pędzle i farby). Jako, że z malowania to aktualnie rozpocząłem malowanie domowej piwnicy i to jest cała moja znajomość tematu 😂, zestaw ten bardzo szybko znalazł nowego właściciela w osobie pewnej młodej i uzdolnionej nastolatki. Pozostałe zaś wylosowane przez mnie nagrody zostaną w pełni wykorzystane 👍👏.

Czas do startu upłynął nam bardzo szybko, jeszcze tylko energetyczna rozgrzewka i wylecieliśmy na trasę. Każdy kto mnie zna, wie że ja … nie trenuję 😉😀. Dzisiaj zaś po raz pierwszy przyszło mi uczestniczyć w zbiorowym treningu biegowym. Przypatrywałem się co robią inni, a tu jedni biegali, inni truchtali, a jeszcze inni spacerowali czyli było bardzo swojsko i normalnie 😅👍.



Parę słów o samej trasie. Tak jak pisałem Pszowskie Doły obszedłem z wielu stron i zawsze pozostaję pod wrażeniem tego miejsca. Wielorakość tras, różny stopień ich trudności, klimat terenu, atrakcje przyrodniczo – historyczne, słowem każdy znajdzie coś dla siebie. Nikt nas nie poganiał, trasa była dobrze, ale i … humorystycznie oznaczona, mogłem więc poznać kolejne zakamarki tego miejsca.








Praktycznie cały bieg pokonałem w towarzystwie Ady, Ewy i Darka. Niby była to tylko zabawa, ale sama trasa była na swój sposób wymagająca. Mało było płaskich odcinków za to sporo podbiegów i zbiegów. Zapisałem sobie tracka i podejrzewam, że jeszcze na nią wrócę, aby porobić sobie kilka pętelek.












Meta zbliżała się nieuchronnie. A tam już czekały na nas ładne medale, aplauz oraz energetyczny głos Pawła, który imiennie każdemu gratulował ukończenia biegu.






Po tym jakże wyczerpującym biegu czekał na nas wyborny posiłek. Przepyszna grochówka, kiełbasa z grilla i to wszystko podawane od serca i bez ograniczeń. Dla mnie po prostu raj 😋. A na deser wybór ciast wszelakich. Czegóż tam nie było i w jakich smakach. Nikt się nie oparł, bo i po co 😊. A przy okazji kolejne fundusze wsparły leczenie Irka i tak przynajmniej tłumaczyłem sobie ten zakup 😉. Ale ciekawe jakie tłumaczenie miały osoby, które podobno są na diecie, a zjadły dwie porcje grochówki, o ciastach nie wspominając 😉😋.




To było naprawdę udane wydarzenie 👍👍👍. Chylę czoła przed Organizatorami, że w tak krótkim czasie, wykonali taki kawał roboty 👏👏👏. Wyszło Wam wszystko, a i pogoda była dla Was wyjątkowo łaskawa. Z Pszowskich Dołów wyjeżdżałem pobiegany 😅, pojedzony 😋, w wyśmienitym humorze 😀, no i z pakietem jakże potrzebnych ultrasowi voucherów 👍. Wyjeżdżam także z wzruszającym poczuciem, że wniosłem swój mały wkład w leczenie Irka, któremu tą drogą składam życzenia powrotu do zdrowia 💓. Zaś Organizatorom ślę na koniec wielkie „dziękuję” 👏 i do zobaczenia.  



 W relacji wykorzystałem także zdjęcia autorstwa Dariusza Czyrnka.  


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

ULTRA BŁATNIA 24H DLA FILIPKA

  Z wiekiem człowieka łapią różne przypadłości, na jedną z takich, chyba już nieuleczalnych, zapadłem jakiś czas temu. W leksykonie chorób szczególnie dokuczliwych figuruje ona pod łacińską nazwą „Ultra Błatnia Vigintiquatuor horas caritatis”, co po polsku znaczy „Ultra Błatnia Charytatywnie 24 h” 😉😱😂. Gdy kilka lat temu trochę z przypadku, trochę z ciekawości zawitałem na tę imprezę dzięki zaproszeniu szalenie zakręconej pary młodych ludzi czyli Iwony i Arka Juzof, to przez myśl mi nie przyszło, że już po pierwszym starcie, w moim biegowym kalendarzu na stałe zagości zimowa i letnia edycja tej imprezy. Aby gościć na tegorocznej letniej edycji poświęciłem wiele. Ultra Błatnia została przeniesiona z czerwca na sam początek września. A początek września to także początek roku szkolnego. A już miałem zacząć studia na Uniwersytecie "Piątego" Wieku na kierunku „Topografia i orientacja w terenie”, na specjalizacji „Biegi i bufety, ze szczególnym uwzględnieniem limitów i kalori

ULTRA BŁATNIA 24H DLA KSAWEREGO

  Moja kolejna relacja z Błatniej. I pewnie myślicie co nowego można napisać z imprezy, która odbywa się dwa razy do roku i na której od wielu lat się bywa ? A ja niezmiennie odpowiadam, zawsze mam potężne dylematy co pominąć, co skrócić, bo tak wiele się dzieje. I zawsze straszę Magdalenę, Mateusza i Grzegorza, że zostanę tu kiedyś pełną dobę i napiszę … epicką relację 😱😂. I Oni zawsze słuchają tej mojej zapowiedzi z przerażeniem w oczach. I bynajmniej nie martwią się rozmiarami mojej opowieści, ale tym, czy ten dobrze zaopatrzony bufet byłby w stanie wytrzymać moje wizyty przez całą dobę 😂😋. Nie uwierzycie, ale robiąc te kilometry na poszczególnych pętlach, przyplątała się do mnie pewna szlagierowa piosenka zespołu Baciary, którą usłyszałem na jakimś plenerowym festynie poprzedzonym biegiem. Przyplątała się i odczepić nie mogła 😉. I już oczyma wyobraźni słyszę te głosy oburzenia – Reclik ty słuchasz takich piosenek ? 😱 A ja zawsze zastanawiam się jak to możliwe, że piosenka

JURA FEST OLSZTYN - AMONIT MARATON

  Po raz kolejny będę się powtarzał, ale lubię zaglądać na pierwsze edycje imprez biegowych. Może nie wszystko działa już tak jak powinno, ale widać ten ogromny entuzjazm i zaangażowanie u organizatorów, które z biegiem lat ustępuje miejsca pewnej rutynie i powtarzalności. Stąd z dużym zaciekawieniem wybrałem się do Olsztyna koło Częstochowy, gdzie po raz pierwszy zorganizowano dwudniowy JURA FEST OLSZTYN z sześcioma różnymi zawodami. Nie ukrywam, że mnie szczególnie zainteresował najdłuższy dystans czyli   Amonit Maraton. Już na wstępie widziałem dwa duże plusy – stosunkowo niskie wpisowe, bo raptem 79 zł na mój dystans oraz nazwisko głównego organizatora – Leszka Gasika. Jeśli imprezę robią doświadczeni biegacze to wiadomo, że możemy spodziewać się naprawdę fajnej biegowo trasy. I uprzedzając fakty tak rzeczywiście było. Był też i trzeci argument – spore nagrody pieniężne dla zwycięzców, ale akurat dla mnie jest on całkowicie nieistotny, by my koneserzy biegania nie startujemy że