Przychodzą takie dni, że trzeba sprawdzić czy stare kości,
stawy i mięśnie nie zardzewiały po okresie świąteczno-noworocznym i są w miarę
gotowe na nowy sezon startowy 😉. Bo muszę szczerze przyznać, że gdyby nogi
zaczęły zawodzić, to w połączeniu z moją wrodzoną zdolnością do zagubień na
trasie, stanowi to prosty przepis na biegową katastrofę 😱😂.
Okazja do wewnętrznych testów okazała się wspaniała. „Open
day czyli 12h cioranie na Klimczok o tytuł Hrabiego i Hrabiny Monte Klimczok”. Założeniem
tej biegowej zabawy była dowolna ilość wejść i … zejść na trasie Dębowiec -
Klimczok w dniu 6 stycznia miedzy godzinami 6.00 a 18.00. Bazą zawodów był
namiot obok Chaty na Dębowcu, a całość zorganizowana została w ramach
miesięcznego Wyzwania "Gry o Tron Władcy Klimczoka".
Skład po raz kolejny był zacny, bo podzielony został na dwie
grupy : turystyczną (Mariola, Monika oraz Cody) i biegową (Piotr i ja).
A jeśli Piotr (czyli „SIŁA KREW AWF”) to wiedziałem, że żartów
nie będzie 😅. Oczywiście z góry założyliśmy, że zrobimy dwie pętle czyli jakieś
24 km. Ale też wiedziałem, że to będą pętle, gdzie nie należy spodziewać się
zbyt wielu przerw.
Wybiegając po raz pierwszy na szlak, tak do końca nie zdawałem
sobie sprawy czego się spodziewać. Okazało się, że czeka nas 6-kilometrowa
mozolna wspinaczka na trasie w niektórych miejscach lekko zmrożonej, a w innych
lekko błotnistej. Kijki poszły w ruch, pogoda nam sprzyjała – nie było zbyt zimno,
nawet jakoś nie dokuczał nam wiatr, a gdzieniegdzie nawet można było dostrzec
fajne górskie krajobrazy.
W miarę zbliżania się do Szyndzielni pojawiło się już sporo śniegu, a wiatr zaczął przybierać na sile. Ale udało się. Klimczok zdobyty po raz pierwszy. Wpis na specjalną kartkę i premierowo mogłem z bliska zobaczyć to cudo, o który toczyła się walka czyli tron w całej swej okazałości. Było co podziwiać. A artyście-stolarzowi, który go wykonał składam szczere gratulacje 👏.
Oczywiście nie byłbym sobą gdybym się do niego nie przymierzył sam, a potem z Piotrem. To było szerokie dzieło i pomieściło nas obu 😀. Chociaż ja przy moim stylu biegania, to bardziej nadawałbym się na jakiś podnóżek czy taborecik w okolicach tego tronu 😉😂.
Krótka sesja zdjęciowa i Piotr zarządza powrót na trasę i zbieg. Ten nam poszedł wyjątkowo łatwo i przyjemnie. Trasę już znaliśmy i to, na co złorzeczyliśmy podczas długiego podbiegu, teraz było przyjemnym zbiegiem 😅. Oczywiście uważaliśmy na błotko i lód, ale dosyć szybko znaleźliśmy się obok namiotu na Dębowcu. Tam serdeczna i krótka wymiana zdań z organizatorami, skosztowanie małego co nieco 😋 i ponowne wejście na trasę.
Jednak tym razem żarty się skończyły. Góry kolejny raz pokazały, że potrafią zaskoczyć. Nagle zrobiło się ciemno, wzmógł się wiatr i zaczął padać gęsty śnieg. Do biegania w takich warunkach idealnie nadawałyby się gogle. Bufka przestała wystarczać, bo dosyć szybko przymarzła do twarzy. I co ciekawe, na brwiach pojawiły mi się sopelki 😅.
Oj drugie podejście pod Klimczok nie było już takie radosne, a nasz pobyt przy sławetnym tronie ograniczyliśmy do minimum. Zbieg też już nie był taki szybki jak pierwszy. Dopiero na jego półmetku, gdy znaleźliśmy się już w lesie, tak bardzo nie odczuwaliśmy skutków wiatru, śnieg też już nie padał tak intensywnie. Jedynie jego kilkucentymetrowa warstwa, która skutecznie pokryła i błoto i lód, przypominała nam, że jeszcze parę chwil temu intensywnie padało.
Zadanie zostało wykonane 👍. Oczywiście zameldowaliśmy się na pożegnanie w namiocie. Bo nie zamierzam zmieniać moich zwyczajów w nowym roku. Zawsze muszę znaleźć czas, żeby podziękować organizatorom za zorganizowanie nam tej przepysznej zabawy 👏👏👏. Akurat trafiłem na Dorotę, sprawnie zarządzającą specjałami, które czekały na biegaczy i ogniskiem, przy którym można było ogrzać zziębnięte kości. Od niej też na pożegnanie poczęstowany zostałem izotonikiem o dźwięcznej nazwie „dopalacz”. Oj gdybym go skosztował przed wybiegnięciem na trasę, to coś czuję, że na dwóch pętlach by się nie skończyło 😅😉😂😋. No i oczywiście Cody również dziękuje za kawałek kiełbasy, chociaż zrobił tylko cztery kilometry między schroniskami, a tak, to wiózł swój tyłek kolejką 😉.
A jak jesteśmy przy Codim, to oczywiście grupa turystyczna też doskonale się bawiła 😀. Nasze grupy spotkały się na krótko tylko dwa razy na trasie. Trochę zazdrościłem tego luziku panującego w tej grupie. Tam nie było tempa dyktowanego przez Piotra, ale fajny spacer między dwoma schroniskami na Szyndzielni i Klimczoku, a nawet zwiedzanie od środka tych schronisk 😉😋. No i oczywiście radość Codiego z powodu pierwszej w życiu wycieczki kolejką gondolową 🐕😂.
Na koniec chciałbym wspomnieć o znajomych, których spotkałem na trasie. Gdy zobaczyłem listę osób zapisanych, to od razu kilka nazwisk rzuciło mi się w oczy. Ogromnie chciałem Was spotkać i zamienić z Wami chociaż kilka słów 😀. Ale jak to zrobić, skoro całe wydarzenie trwało dwanaście godzin, a ja spędziłem na nim raptem niecałe trzy i pół godziny ? Ale niemożliwe stało się możliwe, spotkałem Was wszystkich, niektórych po kilka razy i to jeszcze z reguły, to Wy mnie rozpoznawaliście. Czy ja jestem naprawdę taki charakterystyczny ? 😉😂
Więc, według kolejności spotkania na trasie, chciałbym skierować do Was parę słów. Leszku, tyle razy byliśmy na różnych zawodach,
oczywiście Ty zawsze na tej najdłuższej trasie. Ja z kolei wybiegałem wszystkie
wytyczone przez Ciebie trasy w Pszczynie. I wreszcie nadarzyła się okazja do
pierwszej wspólnej fotki. Dla mnie Jesteś niedościgłym wzorem ultrasa. Fajnie
Cię było spotkać i oczywiście, a nie znam jeszcze wyników, gratuluję ilości
wejść na Klimczok 👏. Iwonko, no po prostu ta wspólna radość ze spotkania 😀. Ostatni
raz na Piekle Czantorii, teraz pod Klimczokiem. Zawsze pełna uśmiechu, zawsze
pełna energii i zawsze pełna pomysłów. To nie może się tak skończyć na tych paru
zdaniach przy naszej gadatliwości 😀😉. Chyba będę musiał znowu skorzystać z lekcji
nordic walking u Ciebie, bo w moim wieku zdarza mi się, że pewne Twoje wskazówki zdążyłem pozapominać 😉. Kasiu, no Ciebie to ostatnio widzę bardzo często, oczywiście nie
narzekam z tego powodu 😀. W tej kompletnej zamieci to byśmy się chyba nie
spotkali, gdyby nie solidarność … czapeczek 😂. Tak się złożyło, że założyliśmy dzisiaj
na głowę podarunki z Winter Trail Małopolska. I te charakterystyczne, ładne
czapeczki spowodowały, że dojrzeliśmy się na trasie. No i na koniec mój gość
specjalny. Tomek, wszyscy kojarzą Cię jako artystę kabaretowego związanego z
poznańskim kabaretem Czesuaf , jako stand-upera. A wiedzieliście, że Tomek jest także
zapalonym długodystansowcem. Dzisiaj po raz pierwszy miałem sposobność spotkać Go
na biegowej trasie i zamienić z nim parę słów. Przyznam, że szalenie
bezpośredni i sympatyczny z niego człowiek 😀👍.
Uwielbiam takie biegowe wydarzenia i już z niecierpliwością czekam, jaki kolejny beskidzki szczyt zostanie wzięty pod lupę w ramach miesięcznych wyzwań.
Jacku, ja Cię chyba nominuję do literackiej nagrody Nobla w przyszłym roku 😉 Miło było spotkać na trasie 👍
OdpowiedzUsuńLeszku, bardzo się cieszę, że podobają Ci się moje relacje 😀. Fajnie, że od czasu do czasu odbywają się biegi na pętlach jak ten. Jest wtedy szansa, że możemy się spotkać na trasie. A tak to mogę jedynie podziwiać, jak pokonujesz te kosmiczne dla mnie dystanse, zaczynające się od 100 km wzwyż 👏
Usuń