Jeszcze nie opadły emocje
związane z udziałem w sobotnim Ultra Błatnia Charytatywnie i szybką kuracją
prawego kolana, a już w niedzielę do południa zameldowałem się w Bielsku-Białej
na Czerwonej Karunbie – 20 km. Tym razem zatańczyłem na lodzie w połowie trasy,
trzy metry przed … punktem medycznym i upadłem na lewe kolano. W efekcie
odzyskałem tak ważną w bieganiu równowagę i … oczywiście mogłem pobiec dalej 😉😅.
Tyle w wielkim skrócie. Ale może
trzeba jakoś zacząć, a jak zacząć to najlepiej od … początku.
To był długo oczekiwany bieg.
Dlaczego ? Bo po raz pierwszy od niepamiętnych czasów nasza siódemka tworząca
„Smaki Biegania” zameldowała się w komplecie na biegu. Zameldowaliśmy się na
terenie parkingu przed Halą Widowiskowo-Sportową w Bielsku-Białej na godzinę
przed startem. I już wtedy pojawił się pierwszy dylemat. Jak pokonać te sto
metrów od parkingu do hali, gdzie mieściło się biuro zawodów. Pogoda była
najgorsza z możliwych – silny wiatr, gęsto padający śnieg i przenikliwe zimno,
a przecież prognozy głosiły „pogodę” na niedzielę 😉.
Ale udało się, zwiewani przez silne podmuchy trafiliśmy przed drzwi hali i do jej ciepłego wnętrza. Szybki odbiór pakietów i przywitanie się z naszymi znajomymi z Rybnika – Izą i Wojtkiem. Wspólne zdjęcie na ściance, bo wiadomo bez tego bieg się nie liczy. A zaraz potem rzut oka na puchar dla najlepszej drużyny, co jak co, ale taki puchar nam nie groził, więc nasza przedstawicielka Jolka chociaż przez chwilkę potrzymała go w ręku 😉😄.
My tu gadu, gadu, a tam już organizator wzywał nas na krótką odprawę i przedbiegową rozgrzewkę. Zdecydowana większość naszej grupy wolała utrzymać ciepło na … hali, ja zaś i owszem wyszedłem na zewnątrz, usłyszałem głos zachęcający nas do ćwiczeń, a zaraz potem dostrzegłem Panią Instruktor, która bardzo energetycznie poprowadziła rozgrzewkę.
Sam potem chwilę pobiegałem w okolicach startu, aby sprawdzić czy z kolanem wszystko ok i spotkałem Wojtka, który jak zwykle zaraz po starcie pognał przed siebie tempem, o którym ja mogę tylko pomarzyć.
To był dosyć kameralny bieg z kilkudziesięcioma osobami na 10 km i kilkudziesięcioma osobami na 20 km. Cała nasza ekipa wybrała dystans 20 km. Trasa była bardzo urozmaicona. Po początkowym, krótkim odcinku asfaltowym, dosyć szybko pojawiły się pofałdowane odcinki pełne błota. Szwagry czyli Irek i Darek w swoim zwyczaju wyrwały do przodu, ja większość trasy przebiegłem z Adą, a tuż za nami biegły Jolka, Ewa i Cila.
Ci z zawodników, którzy wybrali dystans 10 kilometrów mogli się pościgać. Było dużo błota, ale mieliśmy do czynienia z typowo crossowym, leśnym biegiem. Po pokonaniu 5 kilometrów czekała ich nawrotka i powrót do miejsca startu.
Natomiast na nas czekała dodatkowo „pętla wapienicka”. Trasa bardzo wymagająca, ale z naprawdę ładnymi widokami. Mijaliśmy Jezioro Wapienickie z piękną zaporą w tle, towarzyszył nam szum strumyków i piękne górskie krajobrazy.
Na plus trzeba dodać, że pogoda zdecydowanie się poprawiła, skończył się uporczywy wiatr i przestał padać śnieg. Na minus – teren cały czas stopniowo się wznosił, w końcu byliśmy na biegu górskim i rozpoczęło się bieganie, które pamiętałem z niektórych odcinków wczorajszej Ultra Błatniej czyli śnieg powyżej kostek, a pod nim lód. Obowiązywała zatem wzmożona uwaga.
I ja starałem się być uważnym. W połowie naszej trasy, na jej najwyższym wzniesieniu dyżurował ratownik medyczny, który ostrzegał nas przed silnym oblodzeniem. I wtedy ja, kilka metrów przed nim artystycznie się wywaliłem 😱. Były dwa plusy. W porównaniu do sobotniego biegania, upadłem tym razem na lewe kolano i nie … zniszczyłem leginsów 😉😄. Tym razem mi się udało. Mój upadek nie pociągnął za sobą żadnych skutków zdrowotnych, a nawet w wyniku dwudniowych uderzeń w prawe i lewe kolano - odzyskałem tak ważną w bieganiu równowagę i harmonię 👍😅.
Zbieg to już sama przyjemność.
Trasa łagodnie opadała w dół. A my mieliśmy kolejne okazje do podziwiania
pięknych krajobrazów i ponownego spotkania z jeziorem. To była dosyć wymagająca
10-ciokilometrowa pętla, ale takie … kocham najbardziej 👍😀.
Nieuchronnie zbliżaliśmy się do
miejsca, które stanowiło nawrotkę krótszego biegu, a zarazem punkt kontrolny.
Fotka z jednym z organizatorów, zaproszenie nas na letnią edycję KaRunBy i
można wyruszyć na ostatni, powrotny odcinek. Wiedzieliśmy co nas czeka, a
jednak po cichu liczyliśmy, że kolejny napotkany podbieg będzie tym ostatnim.
A jednak dopiero, gdy minęliśmy drewniany kościółek wiedzieliśmy, że do mety jest już naprawdę blisko. Nasza piątka doczekała się gorącego powitania przez szwagrów, a ja w całym tym zamieszaniu zapomniałem zapytać, który z nich zwyciężył tym razem w międzyszwagrowej rywalizacji 😉.
Tak jak powitała nas zimowa zawierucha, tak powrót do Rybnika następował w promieniach ostrego słońca. Czyżby pierwsze oznaki wiosny ? Myślę, że każdy z nas już na to czeka.
W relacji wykorzystałem dodatkowo zdjęcia Jolki Duszy i Darka Czyrnka
Komentarze
Prześlij komentarz