Przejdź do głównej zawartości

Półmaraton ... Chce Ci się ?

 

Tydzień, po blisko 140 kilometrach w Pabianicach człowiek się trochę zastanawiał czy w najbliższym czasie chce mu się startować. I wtedy przeglądając kalendarz biegów na maratonypolskie.pl moją uwagę zwrócił Półmaraton … Chce Ci się ? Z wrażenia, ale i lekkiego rozbawienia sprawdziłem, co to za bieg i gdzie się odbywa.

I już wtedy dawałem organizatorom dużego wirtualnego plusa za poczucie humoru 😀. Bieg odbywał się w miejscowości Cisie w gminie Blachownia koło Częstochowy. Dowiedziałem się, że przebiega praktycznie w stu procentach po terenach leśnych, a przewyższenia stanowią aż … 140 metrów na całej trasie 😅. Uwielbiam takie kameralne imprezy, gdzie liczba uczestników niewiele przekracza setkę. A że była to pierwsza oficjalna edycja tego biegu, to nic tylko na własne oczy i … nogi chciałem się przekonać, jak rodzą się nowe imprezy biegowe. Dla tych co nie lubią dużo czytać, uprzedzając fakty – poród był nadzwyczaj udany 👏👏👏.

Jako że damska część Smaków Biegania udała się do Jastrzębia Zdroju na Bieg Kobiet, naszą męską odpowiedzią był właśnie wspólny wyjazd z Darkiem i Irkiem do miejscowości Cisie.

Zarówno parkingi, jak i biuro zawodów zlokalizowane były w najbliższym sąsiedztwie szkoły podstawowej. Zaraz po przyjeździe trafiliśmy na start zawodników nordic walking, którzy na trasę półmaratonu wyszli godzinę przed biegaczami. A my mieliśmy okazję rozejrzeć się po okolicy. Było rodzinnie i swojsko, widać było że organizatorzy wkładają wiele serca, aby nikt z uczestników nie czuł się anonimowy. Dodatkowo energetyczny prowadzący, co chwilę przeprowadzał krótkie wywiady z biegaczami, wśród których oczywiście przeważały kurtuazyjne odpowiedzi, że najważniejsze to tylko ukończyć bieg. Słuchając tego człowiek przez chwilę miał złudną nadzieję, że a nuż, załapie się na pudło 😉😅.

Ale na wszelki wypadek, tuż przed biegiem, wdrapaliśmy się na podium, aby zrobić sobie zdjęcia na tle baneru z nazwą biegu.



Czasu dużo nie było, bo już sympatyczna instruktorka zapraszała nas na rozgrzewkę. Zrobiło się trochę zimno, więc chcąc nie chcąc, coś tam próbowaliśmy się rozruszać, ale tak średnio intensywnie, żeby sił wystarczyło nam na trasie półmaratonu 😉😅.


A potem, jak to zawsze u nas w zwyczaju, ustawiliśmy się na końcu stawki i spokojnie poczekaliśmy na sygnał startu.

Już teraz napiszę, a później rozwinę tę myśl – trasa to po prostu była bajka. Ja wiem, że tego typu rzeczy są jak gwiazdka z nieba dla organizatorów, bo albo takie tereny do biegania są, albo ich nie ma. Tutaj jednak było ich od zatrzęsienia. Całość biegu przebiegała po jednej dużej pętli, wśród pięknych leśnych traktów. Nie oślepiało nas słońce, nie przeszkadzał nam wiatr, bo drzewa roztoczyły nad nami swój ochronny parasol. Napisać, że w takich warunkach leciało się wyjątkowo lekko, to jakby nic nie napisać.




I nagle w środku tego lasu człowiek słyszy skoczną muzykę. Spotykałem już pojedyncze osoby, które grając na różnych instrumentach, na trasie, zagrzewały biegaczy do wysiłku, ale tutaj zagrała dla nas … cała formacja muzyczna. Wrażenie było po prostu niesamowite. Niektórzy przyspieszali, ale u mnie spowodowało to reakcję wprost przeciwną -  zatrzymanie się, bo takiej okazji do zdjęcia, po prostu nie mogłem zmarnować. Duże brawa dla tych wspaniałych artystów i oczywiście dla organizatorów za sam pomysł 👏👏👏.



Ale jak tu się rozpędzić, gdy obok swój punkt miała dzielna ekipa miejscowych strażaków. Wykonali oni kawał solidnej roboty 👏👏👏. Byli wszędzie tam, gdzie istniała ku temu chociażby mała potrzeba – zabezpieczali drogi, poruszali się na trasie sprawdzając czy nikomu nic się nie stało. I jeszcze w tym wszystkim znaleźli też czas, aby zrobić sobie ze mną pamiątkowe zdjęcie.


W duchu sobie powiedziałem, „dobra teraz trochę przyśpieszę”, a tu znienacka pierwszy bufet, z mnóstwem dobroci. No przecież, nie będę tak źle wychowany, że bez słowa minę te cudowne wolontariuszki, które opiekowały się tym miejscem 😉😀.

Zasiedziałem się w tym miejscu, Darek poleciał, ale wtedy dogonił mnie Irek i przez jakiś czas lecieliśmy sobie razem. I znowu poddałem się nastrojowi tego miejsca. Możecie mi wierzyć biegało się lekko, łatwo i przyjemnie.





I do tego te oznaczenia trasy. Było wszystko – szarfy, kartki z oznaczeniami kilometrów, strzałki kierunkowe i taśmy ogradzające różne odnogi na krzyżujących się trasach. Nic zatem dziwnego, że na tym półmaratonie zrobiłem zaledwie … kilkusetmetrowy naddatek 😅, ale z pełną świadomością, bo nie mogłem sobie odmówić zrobienia kilku zdjęć, jak na przykład dobrze zaopatrzonego „bufetu” dla leśnej zwierzyny.





I tak sobie wesoło biegnąc, tuż przed drugim bufetem dogoniłem Darka. Czekał nas wtedy króciutki odcinek asfaltu z wesołym logiem biegu i jeszcze weselszym fotografikiem, który nie złapał mnie podczas mojego pierwszego „lotu”, więc na wszelki wypadek i dla większego efektu zrobiłem jeszcze dwie nawrotki i wykonałem dwa podskoki 😅😉, i aż sam jestem ciekaw efektu zdjęciowego. Trochę się tymi podskokami zmęczyłem, więc bufet bardzo mi się przydał. Fajna rozmowa, łyk izotonika, wspólne zdjęcie i … lecim dalej.



I tak sobie truchtając, zastanawiałem się, co oni tam wlewali do tych izotoników, bo byłem już na piętnastym kilometrze, a jakoś w ogóle nie czułem zmęczenia 😉😅. Mijałem kolejnych biegaczy i zawodników nordic walking, wesoło pozdrawialiśmy się oklaskami i życzyliśmy sobie powodzenia. Zamieniłem też w trakcie biegu kilka słów z jednym z biegaczy z miejscowego klubu biegowego i pogratulowałem mu pomysłu na bieg.

A tu już trzeci bufet. I znowu sympatyczna obsługa, strażacy i … mój ogromny żal, że do mety zostało raptem parę kilometrów. Ale są wśród strażackiej braci osoby z poczuciem humoru 😂. Skoro było mi mało, to zaproponowali odbicie od trasy i podbiegnięcie ze dwa kilometry do cieszącego się wielką sławą miejscowego źródełka. Powiem Wam, że aż mnie korciło, żeby skorzystać z okazji, ale tam już trasa niestety nie była oznakowana 😉. Więc zamiast źródełkiem musiałem zadowolić się małym stawem, ale za to … na trasie biegu 😅.


Później jeszcze rzut oka na tablicę informacyjną, ale muszę przyznać, że mało znam się na gospodarce łowieckiej, no może ... poza łowieniem okazji do smakowania tego i owego 😉😋.

A w oddali zarysowała się już brama mety. Sami wiecie, że nigdy w relacjach nie podaję zajętych miejsc, czy czasów, ale tu zrobię bardzo mały wyjątek. Bo zastanawiałem się, czy aby w tych lasach nie występują jakieś zjawiska nadprzyrodzone 😉? Bo doskonale bawiąc się na trasie, prowadząc miłe dyskusje, robiąc zdjęcia i przestrzeliwując trasę o kilkaset metrów, minąłem metę półmaratonu kilka minut przed upływem dwóch godzin 😅😱.

Z wrażenia, to poszedłem nawet do punktu medycznego sprawdzić, czy aby ze mną wszystko w porządku 😉, ale pełniące tam dyżur panie, chyba w zamierzeniu przygotowane były na pomoc w leczeniu innych przypadłości 😉. A na poważnie ogromnie Wam dziękuję za Waszą służbę podczas biegu 👏👏👏. 

A zaraz potem mocno kibicowałem Darkowi i Irkowi, którzy minęli linię mety.



Jeśli myślicie, że na tym moja aktywność się skończyła, to jesteście w grubym błędzie 😀. Widząc jak Marcin - główny organizator zastanawia się - jak też ten bieg oceniany jest z perspektywy biegaczy, poszedłem szczerze mu pogratulować 👏. A musicie wiedzieć, że gratulacje te złożyłem jeszcze przed odwiedzeniem bufetu, który czekał na nas po zakończeniu biegu 😀.

Zaraz potem zamieniłem kilka słów z wiecznie rozgadanym i uśmiechniętym spikerem. Chłopie wykonałeś kawał solidnej roboty 👏👍. Często się zdarza, że osoby takie skupiają się na sponsorach i zwycięzcach. Ty skupiłeś się na … każdym z nas. Przywitałeś na mecie każdego biegacza i każdego kijkarza w taki sposób, jak gdyby to właśnie my byliśmy zwycięzcami tego biegu. I napiszę krótko – nawet nie wiesz, jak dla nas jest to ważne 👍.


Zresztą co tu ukrywać, po takim powitaniu na mecie, wraz z Darkiem i Irkiem, stanęliśmy sobie na podium do pamiątkowego zdjęcia 😀.


I dobrze, że te wszystkie czynności zdążyliśmy wykonać przed odwiedzeniem bufetu. Bufet to trochę za małe słowo na co zobaczyłem. To było kilka stołów na ciepło i zimno, słodko i kwaśno, sucho i mokro – słowem królestwo 😋😋😋👏👏👏. I to bez żadnego nadzoru, nikt nikogo w niczym nie ograniczał. Ile razy można iść po dokładki? Człowiek się robił przyciężkawy i aż w duchu prosił, żeby ktoś z organizatorów powiedział stop. A tu z znikąd pomocy, i jeszcze jeden z nich, Michał zaprosił nas do swojego koszyka na małą degustację 😉😋.






Na szczęście z tego konsumpcyjnego letargu wyrwał nas głos zapraszający na dekorację zwycięzców , co akurat nam nie groziło, ale i losowanie nagród wśród wszystkich uczestników. I żeby dopełnił się ten miły dzień, szczęście do mnie i do Darka się uśmiechnęło – ja wygrałem czołówkę, a Darek kopertę z zaproszeniem na … rozerwanie się, i to w dosłownym tego słowa znaczeniu 😉.


Ogromnie nam było smutno pożegnać się z tym miejscem. Impreza była na mega wysokim poziomie. I aż się zastanawiam, jaka będzie druga edycja, bo na tej organizatorzy bardzo wysoko zawiesili sobie poprzeczkę. Z racji dojrzałego wieku 😉, rzadko bywam dwa razy w tym samym miejscu. Tutaj już zapowiadam wyjątek, i w przyszłym roku ponownie do Was zawitam. Na pierwszej edycji z moich okolic czyli Rybnika, była trójka "zwiadowców", ale za rok na pewno przyjedziemy większą ekipą 😅.



Grupie biegowej „Chce Ci się” oraz pozostałym organizatorom ogromnie dziękuję za Waszą pracę, za pomysł na ten bieg, za włożone serce, za tę radość na Waszych twarzach, którą zarażaliście nas biegaczy, no i oczywiście za …. przepyszne wyżywienie 👏👏👏.

Jestem przekonany, że przyszłoroczne zapisy na Wasz półmaraton bardzo szybko się skończą, bo jak sami się domyślacie, szeptana reklama, którą na pewno zrobią Wam tegoroczni uczestnicy, ma swoją nieocenioną wartość.

W relacji wykorzystałem własne zdjęcia oraz zdjęcia autorstwa Dariusza Czyrnka i Ireneusza Zimnego.

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

ULTRA BŁATNIA 24H DLA FILIPKA

  Z wiekiem człowieka łapią różne przypadłości, na jedną z takich, chyba już nieuleczalnych, zapadłem jakiś czas temu. W leksykonie chorób szczególnie dokuczliwych figuruje ona pod łacińską nazwą „Ultra Błatnia Vigintiquatuor horas caritatis”, co po polsku znaczy „Ultra Błatnia Charytatywnie 24 h” 😉😱😂. Gdy kilka lat temu trochę z przypadku, trochę z ciekawości zawitałem na tę imprezę dzięki zaproszeniu szalenie zakręconej pary młodych ludzi czyli Iwony i Arka Juzof, to przez myśl mi nie przyszło, że już po pierwszym starcie, w moim biegowym kalendarzu na stałe zagości zimowa i letnia edycja tej imprezy. Aby gościć na tegorocznej letniej edycji poświęciłem wiele. Ultra Błatnia została przeniesiona z czerwca na sam początek września. A początek września to także początek roku szkolnego. A już miałem zacząć studia na Uniwersytecie "Piątego" Wieku na kierunku „Topografia i orientacja w terenie”, na specjalizacji „Biegi i bufety, ze szczególnym uwzględnieniem limitów i kalori

ULTRA BŁATNIA 24H DLA KSAWEREGO

  Moja kolejna relacja z Błatniej. I pewnie myślicie co nowego można napisać z imprezy, która odbywa się dwa razy do roku i na której od wielu lat się bywa ? A ja niezmiennie odpowiadam, zawsze mam potężne dylematy co pominąć, co skrócić, bo tak wiele się dzieje. I zawsze straszę Magdalenę, Mateusza i Grzegorza, że zostanę tu kiedyś pełną dobę i napiszę … epicką relację 😱😂. I Oni zawsze słuchają tej mojej zapowiedzi z przerażeniem w oczach. I bynajmniej nie martwią się rozmiarami mojej opowieści, ale tym, czy ten dobrze zaopatrzony bufet byłby w stanie wytrzymać moje wizyty przez całą dobę 😂😋. Nie uwierzycie, ale robiąc te kilometry na poszczególnych pętlach, przyplątała się do mnie pewna szlagierowa piosenka zespołu Baciary, którą usłyszałem na jakimś plenerowym festynie poprzedzonym biegiem. Przyplątała się i odczepić nie mogła 😉. I już oczyma wyobraźni słyszę te głosy oburzenia – Reclik ty słuchasz takich piosenek ? 😱 A ja zawsze zastanawiam się jak to możliwe, że piosenka

JURA FEST OLSZTYN - AMONIT MARATON

  Po raz kolejny będę się powtarzał, ale lubię zaglądać na pierwsze edycje imprez biegowych. Może nie wszystko działa już tak jak powinno, ale widać ten ogromny entuzjazm i zaangażowanie u organizatorów, które z biegiem lat ustępuje miejsca pewnej rutynie i powtarzalności. Stąd z dużym zaciekawieniem wybrałem się do Olsztyna koło Częstochowy, gdzie po raz pierwszy zorganizowano dwudniowy JURA FEST OLSZTYN z sześcioma różnymi zawodami. Nie ukrywam, że mnie szczególnie zainteresował najdłuższy dystans czyli   Amonit Maraton. Już na wstępie widziałem dwa duże plusy – stosunkowo niskie wpisowe, bo raptem 79 zł na mój dystans oraz nazwisko głównego organizatora – Leszka Gasika. Jeśli imprezę robią doświadczeni biegacze to wiadomo, że możemy spodziewać się naprawdę fajnej biegowo trasy. I uprzedzając fakty tak rzeczywiście było. Był też i trzeci argument – spore nagrody pieniężne dla zwycięzców, ale akurat dla mnie jest on całkowicie nieistotny, by my koneserzy biegania nie startujemy że