Przejdź do głównej zawartości

XIII Bieg po Głębokich Dołach

 

Startując 8 maja w XIII edycji Biegu po Głębokich Dołach, myślałem że na temat tych cyklicznych biegów (odbywają się zawsze na wiosnę i jesień) napisałem już absolutnie wszystko.

I znowu się myliłem. I znowu pojawiły się biegowe smaczki, które odróżniły ten start od poprzednich moich pobytów w tym pięknym uroczysku 😀.

Początkowo zapisany byłem, podobnie jak mój syn Piotr, na 10 kilometrów. Wszystko zmieniło się dwa dni przed biegiem. Szef wszystkich szefów czyli moja córka Monika, przyjeżdżając na weekend ze studiów do domu, wyraziła chęć wspólnego pobiegania ze mną. Takiej prośbie to ja nie odmawiam, szybkie zmiany na liście startowej dzięki uprzejmości Iwonki i Adama (organizatorów biegu) i "Reclik Team" poszerzony o Codiego zameldował się na starcie.

Jeśli XIII edycja biegu mogła przynieść jakiegoś pecha, to tylko z powodu mojej sklerozy i niemobilności, bo wśród blisko 200 startujących znałem prawie wszystkich, ale niestety nie do wszystkich zdołałem podejść i się przywitać, za co z góry przepraszam.

Był za to gość specjalny. Rysiek "Run", bo Jego mam na myśli, obchodzący dzień po biegu swoje urodzinki. Oczywiście musiały być życzenia i skromny prezent, nawiązujący pobocznie do mojej pracy. Ryśku wszystkiego co naj, naj, naj. A jak już wyściskałem się z Ryśkiem, to oczywiście nie mogłem pominąć Małżonki Solenizanta – Alicji i mojej dobrej znajomej Ani, z którą już „kilka” wspólnych kilometrów zrobiłem.



Byli też Celinka z Irkiem moi znajomi ze Smaków Biegania, którzy dzień wcześniej poszaleli w Myślenicach na Garminie Ultra Race.

I tak powitaniom, piąteczkom, wspólnym zdjęciom nie było końca, aż usłyszałem, że powoli należy ustawiać się do startu. 


Michał próbował przekazać nam ostatnie informacje, ale dla nas nie docierało kompletnie nic, bo Cody wdał się w ożywioną dyskusję z innymi czworonożnymi zawodnikami, których zebrało się na tym biegu wyjątkowo dużo.

I wreszcie powoli wystartowaliśmy. Pierwsze metry były nerwowe, aż pieski 😉 (nie ich właściciele) zdecydowały, jakim tempem pobiegną. Stawka zawodników mocno się rozciągnęła, i tak dobiegliśmy do miejsca, gdzie rozdzielały się drogi tych co biegli na piątkę i tych co biegli na dyszkę.


Teraz to już nie pozostawało nic, jak tylko sobie radośnie truchtać, podziwiając przy okazji uroki otaczającej nas przyrody. Wtedy Cody zdecydował, że czas na małą ochłodę i zbiegając do rzeczki, następne metry pokonał „na mokro”. Co najlepsze, pociągnął za sobą inne pieski, bo jak zauważyłem podopieczni Aśki i Sylwii też zwolnili i radośnie podbiegli do rzeczki 😅.

Po dobrze znanej mi trasie, pokonywaliśmy kolejne odcinki, aż na wprost nas pojawili się zawodnicy z dystansu na 10 kilometrów, którzy pokonywali tę premierową trasę (w ostatnich edycjach dyszki to były dwie piątki). Jako szósty z kolei zawodnik minął nas Piotr. Biegł takim tempem, że nawet próbując zrobić mu zdjęcie, nie wyszło ono całkiem ostre 😉. A ja w coraz czarniejszych barwach widzę nasz wspólny start na Rzeźniku. Wycisk, który tam od niego dostanę na pewno będę na długo pamiętał 😱.





Ale to dopiero za parę tygodni. Nie ma co martwić się na zapas. Na razie znaleźliśmy się na bardzo spokojnym, ostatnim odcinku do mety. Fajnym truchtem odliczaliśmy ostatni kilometr biegnąc w sąsiedztwie Wojtka i Jego córki Majki. Jak ten czas leci, a jeszcze pół roku temu na ostatnich Głębokich Dołach malutki fragment trasy niosłem Majkę „na barana”. A teraz wesoło biegła przede mną (zdjęcie z mety).

Jako koneser tego biegu, wiedziałem, że na pewno zaraz spotkam „kobietę wielu talentów” czyli Iwonę z aparatem w ręce 👏. I oczywiście była i zrobiła nam przepiękne zdjęcie z biegu.



A któż to towarzyszył nam na ostatnich metrach ? No oczywiście Tomek. Była okazja do pogadania o czekających mnie najbliższych startach czyli Ultramaratonie 40 Rybnickich Rond oraz klasycznym Rzeźniku. Tomek jest prawdziwym znawcą obydwóch tych imprez 👏. Chociaż tak do końca nie wiem, czy Jego obecność na trasie była taka przypadkowa. Według niepotwierdzonych informacji, podobno miał mnie eskortować do mety, żeby przez przypadek nie przyszło mi do głowy skręcić gdzieś po drodze 😉😅.

Finisz był naprawdę piorunujący. Monika pytała się co chwilę, jak daleko do mety, a gdy w pewnym momencie usłyszała, że meta jest już za pięćdziesiąt metrów za zakrętem, to wrzuciła takie tempo, że mnie aż przytkało 😅. Świetnie oddają to zdjęcia Oli z zaprzyjaźnionej grupy „Radlinioki w Biegu”. Olu dziękuję.


A na mecie zdjęcie naszej trójki z medalami. Spotkanie z Piotrem kolegą z pracy. I czekanie na przybycie Piotra, tym razem syna.


Piotr przybiegł naprawdę ostrym tempem i w dobrym czasie, a trzeba wiedzieć, że korzystając z okazji, zrobił sobie przed startem rozgrzewkowe dziesięć kilometrów 👍👏.







Cody na mecie dostał kiełbaskę, ja zaś pokręciłem się trochę po bufecie, dzieci samochodem udały się w drogę do domu. I wtedy zachęcony opowieściami, jak pięknie prezentuje się premierowa trasa na dziesięć kilometrów, postanowiłem skorzystać z okazji i sobie ją zrobić - sam 😱😅. Track przesłany dzień wcześniej przez Adama okazał się jakimś widmem. A moja wiedza na temat tej trasy, kończyła się w miejscu punktu, gdzie rozdzielały się trasy 5 i 10 km 😂. I do tego miejsca dotarłem, ale potem co za miła niespodzianka. Szlajfki powiewały tak średnio co 50 metrów. Pomyślałem, że z takim oznaczeniem nie mam prawa się zgubić. Do czasu. Na 1,7 km całe oznaczenie znikło, okazało się że zostało już po części posprzątane. Jak się później okazało, na trasie pozostały cztery tabliczki informacyjne, na całe osiem kilometrów 😅



Są zawodnicy, którzy raz zobaczą mapkę i potrafią z pamięci przebiec cały dystans (przoduje w tym mój znajomy Marek), są zawodnicy, którzy kierując się wstążkami nigdy się nie zgubią, są też i tacy, którzy do perfekcji opanowali posługiwanie się trackiem. Ja nie miałem nic. Ale miałem jeszcze „telefon do przyjaciela” z fotograficzną pamięcią czyli syna Piotra. Ja opisywałem mu co jakiś czas różne charakterystyczne miejsca (ambony, bagna, linie wysokiego napięcia, tablice przyrodnicze, mostki), które mijałem, a On wskazywał mi, gdzie mam dalej biec. Mijane trzy tabliczki były potwierdzeniem tej słusznej metody 👍.







Niestety do czasu. Gdy według mnie, do mety pozostały niecałe dwa kilometry, podziękowałem synowi za pomoc i stwierdziłem, że teraz to sobie już sam poradzę 😱. A już widząc biegnącego po biegu do domu Krystiana, z radością oczekiwałem potwierdzenia, że kieruję się właściwą trasą. Krystian, jak to On, z przymrużeniem oka 😉, powiedział że jak na mnie, to biegnę w sumie bardzo dobrze, tyle że w okolice mety wbiegnę z … przeciwnej strony 😂. Ale żebym już nie kombinował i nie wbiegał w las.


Jako „znawca” Głębokich Dołów … wbiegłem ponownie w las, zrobiłem małą przecinkę i znalazłem się na właściwej drodze. I co najważniejsze – miejsce mety przekroczyłem, gdy zegarek wskazywał 10,15 km. Niestety Adam szybko sprowadził mnie na ziemię. Podobno trasa liczyła około 10,60 km. Czyli byłby to pierwszy bieg w historii, w którym pokonany przeze mnie dystans był krótszy od tego co zaplanowali Organizatorzy 😉😅. Należy jednak zauważyć, że biegłem całkowicie „na żywioł”, jak zawsze zresztą 😉😱. Później jak tak przypatrzyłem się temu mojemu trackowi, to chyba jednak muszę stwierdzić, ze trasa na pewno zawiera pewne moje odautorskie pomysły, szczególnie w ostatnim fragmencie 😂.


A na mecie zastałem już tylko kilka osób. Koleżankę ze szkoły podstawowej Baśkę z mężem. No i organizatorów z Iwoną, Adamem i Michałem na czele. W takim towarzystwie zawsze jest wesoło. Teraz oczywiście było podobnie, a zwieńczeniem tego był dyplom, który otrzymałem, gdyż jako jedyny, w jednym biegu, pokonałem obydwie trasy i zdaniem Iwonki, nie zgubiłem się. Teraz pewnie jak poczyta tę relację, to zmieni zdanie 😂.



Wszystko co dobre, kiedyś się kończy. I mnie również pozostał do pokonania ostatni odcinek. 8 kilometrów do domu … oczywiście na biegowo 😅. Ludzie Wy nie macie pojęcia, jak ciężko się biegnie po zjedzeniu na grillu dwóch kiełbas, które mi przysługiwały za pokonanie obydwóch dystansów 😉😅😋.

Postanowiłem zmodyfikować trochę trasę do domu i spróbować czegoś nowego 😉. Do boiska klubu Unia Książenice jakoś mi szło. A potem no cóż, trochę pokluczyłem po lesie i dystans wydłużył się ostatecznie do 9 kilometrów 😉😅.





Gdy wreszcie dobiegłem do opłotek Wielopola, dzielnicy Rybnika, odetchnąłem z ulgą. Chwilę później na horyzoncie pojawiła się sylwetka drewnianego, zabytkowego kościółka, a ja już zbliżałem się do Kąpieliska „Ruda” i stadionu sportowego czyli w okolice mojego domu i końca tego jakże aktywnego biegowo dnia, w którym pokonałem w sumie 24 kilometry.





Wszystkim, którzy w najmniejszym chociaż stopniu przyczynili się do zorganizowania kolejnej edycji „Głębokich Dołów” serdecznie dziękuję na czele z Iwoną i Adamem 👏👏👏. Jak zwykle fajnie, jak zwykle bez spiny, jak zwykle swojsko. Co to oznacza ? Niestety nie pozbędziecie się mnie. Na kolejną edycję znowu przybędę 😀.

W relacji oprócz własnych wykorzystałem zdjęcia : Iwony Wrożyny, serwisu rybnik.naszemiasto.pl, Krzysztofa Głombika, Aleksandry Krzaczek i Katarzyny Parzych

Komentarze

  1. Hahaahha-Jacek... To jest najpiękniejszy dopisek na dyplomie jaki kiedykolwiek widziałam. I chyba tylko Ty taki mogłeś otrzymać. :) Fajna relacja, może w końcu jesienią uda mi się wybrać w tym zacnym gronie w las :P Magda

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Magda, jak to się stało, że nie było Cię na Głębokich Dołach ? A ten dyplom to jakby kwintesencja mojego biegania. Bez życiówek, miejsc, bo to nie dla mnie, ale za to z wesołą, swojską biegową zabawą.

      Usuń
  2. Jak ja lubię czytać te twoje zapiski😁😁😁a co do orientacji w terenie to ja jestem lepsza od Ciebie pewnie bym się zgubiła że trzy razy i zrobiła 10km więcej 🙈🙈🙈nic tylko musimy się wybrać razem na dyszkę to wyjdzie Nam Ultra 🤣🤣🤣

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mimo, że nie wiem, kto napisał ten fajny komentarz, to odpowiem "czemu nie" 😃. Jeszcze nigdy gdy przymierzałem się na dyszkę nie zrobiłem maratonu. Ale jak to mówią, zawsze jest ten pierwszy raz 😉

      Usuń
  3. Nie wkurza Cie, że wszyscy komentują jako anonimowi 😉 Fajna relacja😀 Pozdro

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety takie są uroki przy korzystaniu z bezpłatnych programów do pisania blogów. Ale jak ktoś chce zawsze może wpisać swoje imię na końcu komentarza. Serdecznie pozdrawiam

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

ULTRA BŁATNIA 24H CHARYTATYWNIE DLA KAZIA

  Ultra Błatnia 24 h miała swój mały jubileusz. Była to dziesiąta edycja i mój dziewiąty w niej udział. I zawsze, gdy potem piszę relację zauważam pewien fenomen, ale i paradoks. Ci sami organizatorzy (Madziu, Mati i Grzesiu – wybaczcie 😉, to nie jest przytyk), prawie ta sama trasa, w większości ci sami wariaci, którzy dwa razy do roku spotykają się przy słynnej wiacie w Jaworzu, nawet bufet tak samo doskonały 😋. A ja pisząc swoje wrażenia ze startu mam ten sam dylemat. Nie o czym tu znowu pisać, ale co wyrzucić, żeby relację zrobić krótszą, żeby nawet najwięksi fani mojego „talentu” wytrwali do końca opowiadania 😀. Nie inaczej było i tym razem. Mój przyjazd był w pewien sposób symboliczny. Koniec grudnia operacja łąkotki. Miesiąc później pierwszy asfaltowy start na „Dzikim Ultra”, tydzień później treningowe pohasanie z orgami po trasie biegu „Leśny Lament” (zawody 26 kwietnia) i wreszcie to co tygrysy (a może lwy😉) lubią najbardziej, kolejny tydzień i pierwsze górskie bieg...

ULTRA ZADEK - Dziki Orła Cień czyli 70 km na … kijkach

  Trzecia edycja Ultra ZADEK i mój trzeci w niej udział. O moich poprzednich startach w Key-Key napisałem już tysiące słów i pewnie teraz mógłbym napisać ponownie sążnistą relację. Ale całkiem niedawno przysłuchując się pewnej ważnej dla mnie dyskusji, ważnych dla mnie osób usłyszałem, że kluczowe jest … usystematyzowanie przekazu, cokolwiek to znaczy 😉. A dla Reclika znaczy to tyle, że z perspektywy trzech kolejnych startów można tę moją relację trochę … uporządkować, co nie znaczy, że stanie się przez to … krótsza 😀. Zdjęcie ze strony biegu  Stąd moi Drodzy Czytelnicy, cała prawda o ZADKU w … 15 punktach. Kolejność nie ma znaczenia, a może i … ma 😉. 1.     WYŻYWIENIE czyli zaczynamy od sprawy najważniejszej. Na te zawody nie trzeba brać niczego do jedzenia i mówi Wam to ... Reclik. Nie potrafię ogarnąć do końca proporcji między zadkowym bieganiem a zadkowymi bufetami 🤔😉. A w zasadzie co na ZADKU czemu służy 😂. Idealne rozmieszczenie bufetów co 10 kilometr...

ULTRA BŁATNIA 24H DLA KSAWEREGO

  Moja kolejna relacja z Błatniej. I pewnie myślicie co nowego można napisać z imprezy, która odbywa się dwa razy do roku i na której od wielu lat się bywa ? A ja niezmiennie odpowiadam, zawsze mam potężne dylematy co pominąć, co skrócić, bo tak wiele się dzieje. I zawsze straszę Magdalenę, Mateusza i Grzegorza, że zostanę tu kiedyś pełną dobę i napiszę … epicką relację 😱😂. I Oni zawsze słuchają tej mojej zapowiedzi z przerażeniem w oczach. I bynajmniej nie martwią się rozmiarami mojej opowieści, ale tym, czy ten dobrze zaopatrzony bufet byłby w stanie wytrzymać moje wizyty przez całą dobę 😂😋. Nie uwierzycie, ale robiąc te kilometry na poszczególnych pętlach, przyplątała się do mnie pewna szlagierowa piosenka zespołu Baciary, którą usłyszałem na jakimś plenerowym festynie poprzedzonym biegiem. Przyplątała się i odczepić nie mogła 😉. I już oczyma wyobraźni słyszę te głosy oburzenia – Reclik ty słuchasz takich piosenek ? 😱 A ja zawsze zastanawiam się jak to możliwe, że pios...