W swoich biegowych wycieczkach
staram się wybierać miejsca, gdzie nie ma jakieś dużej liczby zapisanych
biegaczy, gdzie start odbywa się w miejscowościach, których nazwy w pierwszej
chwili niewiele nam mówią, gdzie organizatorzy nie popadają w pewną rutynę,
która chcąc nie chcąc pojawia się przy okazji kolejnej edycji.
Tym razem, wraz ze znajomymi ze
Smaków Biegania, zawitaliśmy do Załęczańskiego Parku Krajobrazowego, a
konkretnie do przeuroczej wioski Kamion położonej w województwie łódzkim, w powiecie
wieluńskim, w gminie Wierzchlas.
To właśnie tam miała odbyć się
pierwsza edycja Załęczański Ultra Run, czyli cyklu biegów na dystansie 21 km, 42 km,
60 km, a także wyścigu rowerowego oraz wyścigu kajaków. Słowem dla każdego coś
miłego.
Już pierwsze wrażenie związane z przyjazdem było bardzo pozytywne. Parking usytuowany przy samej rzece Warcie, która mimo leniwego biegu, szerokością swego koryta przyciągała nasz wzrok. Jak się później okazało, Warta towarzyszyła nam na ogromnych fragmentach pokonywanych przez nas biegowych tras. Krótkie przebranie się, spakowanie najpotrzebniejszych rzeczy i spacer do biura zawodów. Nasza trasa wiodła przez uliczkę, która wprost tonęła w różnorodnych kwiatach, w tym moich ulubionych liliach drzewiastych.
Przechodząc w kierunku biura zawodów mijaliśmy stanowiska z asortymentem rowerowym, ale było też coś na ząb, atrakcje dmuchane dla dzieci, miejsce do dekoracji przyszłych zwycięzców, a nawet mini zoo, które wzbudziło szczere zainteresowanie Irka 😀.
Jak jest ścianka, to oczywiście nie mogło nas tam zabraknąć 😄.
Te zawody miały też swoje
gwiazdy. Patrycja Bereznowska czyli największa gwiazda biegania
długodystansowego oraz Henryk Szost – rekordzista Polski w biegu maratońskim.
Korzystając z obecności takich mistrzów, na takiej kameralnej imprezie,
zamieniliśmy z nimi kilka słów, życzyliśmy im powodzenia i zrobiliśmy sobie z
nimi pamiątkowe zdjęcia. Przyznam, że bardzo ujęła nas ich bezpośredniość i
życzliwość w kontakcie z nami, mniej utytułowanymi biegaczami 😉.
Z drugiej strony, jak to jest,
same takie znane nazwiska, ale do wywiadu proszony jest … Reclik 😉😂.
Konferansjerka prowadzona była w sposób żywiołowy przez dwójkę energetycznych spikerów. Właśnie oni oznajmili nam, że zbliża się moment startu dużej grupy zapisanych kolarzy. Profesjonalne rowery, profesjonalny ubiór, a wśród tych wszystkich startujących ... trzy osoby na modelach rowerów miejskich, którymi ja jeżdżę do pracy. I właśnie te osoby zyskały olbrzymi aplauz kibiców i biegaczy.
Po jakimś czasie, gdy kolarze
wystartowali i zrobili jedną pętelkę, na miejscu startu pojawili się
półmaratończycy, a wśród nich osoby, za które szczególnie mocno trzymałem kciuki
czyli Ewa, Cila, Irek i Darek. Nie wiem gdzie i jak przemknęli mi dwaj szwagrowie,
ale za to siostry zrobiły to tak szybko, że w zasadzie wyszło mi tylko jedno
zdjęcie … ich pleców 😃.
Jak się to mówi, wszystko zostało
w rodzinie, cała czwórka w zadowalającym dla siebie czasie zaliczyła dystans,
który okazał się ciut krótszy od półmaratonu. Jednak najważniejsze było to, że
pobiegali sobie po nowych biegowych trasach, zamienili parę zdań z innymi
biegaczami i z pełnym bananem na twarzy mijali linię mety. No i w bilansie „międzyszwagrowej”
rywalizacji jest znowu remis. Tydzień temu wygrał Irek, a tym razem Darek 😅
Nie towarzyszyłem im na trasie, więc korzystając z okazji zamieszczam kilka
zdjęć, ich autorstwa z trasy …
… oraz z linii mety.
Parę minut po kolarzach i półmaratończykach, na linii startu ustawili się uczestnicy biegów na dystansie maratonu oraz ultra (60 km). Niewiele wcześniej dowiedzieliśmy się, że trasa maratonu liczy parę kilometrów naddatku, co w zasadzie dla mnie oznaczało jedno : te dodatkowe kilometry w połączeniu z moją tendencją do gubienia się mogło plasować mnie w okolicach najdłuższego z dystansów 😉😱😂. Część z Was zastanawia się pewnie dlaczego w ogóle nie wybrałem dystansu 60 kilometrów ? Odpowiedź jest jedna. Pozostała część Smaczków oznajmiła mi, że Oni po ukończeniu półmaratonu, nie będą tak długo czekać na mnie z przygotowanym przez nich jedzeniem, którego dla mnie w tej sytuacji może zabraknąć 😱. Przyznacie Państwo, że był to bardzo przekonywujący argument 😋😉😂.
Większość z Was, startując pierwszy
raz na nieznanej sobie trasie, już po paru kilometrach wie, w jakim nastroju
pokonywać będzie pozostały dystans. Mnie często się tak zdarza. Tutaj,
praktycznie od razu wiedziałem, że trasa dostarczy mi niezapomnianych wrażeń.
To były naprawdę piękne biegowo tereny i jednocześnie bardzo urozmaicone. Wspomniałem
już o towarzyszącej mi w sporych fragmentach trasy Warcie. Napotykałem ludzi,
którzy łowili ryby, pływali kajakami lub też zwyczajnie wypoczywali.
Mijałem także taką małą przeprawę promową. A nawet małe źródełko, którego woda nadawała się do picia. Miły chłodek, który bił od rzeki podczas "nadwarciańskich" fragmentów trasy, sprawiał, że biegło się
bardzo przyjemnie.
Ale na pokonane przeze mnie
kilometry, nie składały się wyłączne te przebiegnięte w sąsiedztwie rzeki. Było
sporo terenów leśnych z przepięknymi wąwozami, były bezkresne obszary łąk,
ukwiecone krzyże, przydomowe hodowle owiec, krów czy koni. Byli gospodarze,
którzy stojąc przy swoich domostwach serdecznie nas pozdrawiali i dopingowali.
Człowiek miał niekiedy wrażenie, że biega w jakimś baśniowym świecie.
Był też fragment trasy szalenie
wymagający, który zaintrygował mnie swoją nazwą. Rezerwat Węże zmusił nas do
dłuższego podbiegu, ale jednocześnie zaskoczył dużą liczbą jaskiń. Tak bardzo
chciałem je zobaczyć z bliska, jednak oznaczałoby to zejście z trasy i przy
mojej orientacji w terenie, sporo kłopotów z powrotem na właściwą trasę 😱😉.
A jeśli jesteśmy przy oznakowaniu trasy, krótko i zwięźle – pierwsza klasa. Rzadko na długich biegach spotyka się sytuację, że organizatorzy tak gęsto znaczą trasę szarfami i jednocześnie przy wszelkiego rodzaju rozgałęzieniach tras, odgradzają taśmą te niewłaściwe odnogi. Duże brawa w tym zakresie 👏👏👏. A ja przyznam się, że też jakoś specjalnie nie szarżowałem. Skoro organizator powiedział, że dystans trasy jest dłuższy od maratonu, to jakoś mi się nie marzyło dokładać jeszcze dodatkowych kilometrów. I do czego to doszło ? 😃. Po prostu zawierzyłem organizatorowi i można by rzec, że pierwszy raz w życiu, dodatkowe kilometry dołożyłem … regulaminowo 😉😅😂.
Ale o tym, że bieg ma swój klimat
nie decyduje tylko trasa. Decydują też ludzie. Spory fragment trasy biegłem w
towarzystwie Arka. To był czas poświęcony na rozmowy, zaproszenie mnie na
prywatny bieg, który Arek organizuje w swojej miejscowości czyli Chwałowicach,
ale także na próbę zrobienia sobie zdjęcia z napotkanym … pawiem. Próba jak się
okazało, była całkowicie nieudana, ale ileśmy się przy okazji wyśmiali to nasze 😉😂.
W tym miejscu muszę także wspomnieć o dużej liczbie strażaków oraz wolontariuszy, którzy czuwali nad naszym bezpieczeństwem, właściwym kierunkiem biegu i … naszymi żołądkami. Spisaliście się na medal. Dziękuję Wam za poświęcony nam czas i każdy uśmiech, którym nas obdarzaliście 👏👏👏.
I bardzo dobrze, że na drogach
publicznych pilnowaliście biegania z dopuszczalną prędkością, bo ja się
zapomniałem i od razu zostałem … zatrzymany i poproszony do kontroli 😉😂😅.
Niestety meta zbliżała się nieuchronnie, a tam czekała na mnie czwórka znajomych. Człowiek w podskokach zbliżał się do mety i wtem nagła myśl … gdzie ja schowałem mojego czipa, bo ze względu na sposób wiązania nie mogłem go umieścić na bucie ? 😱 Na szczęście przypomniałem sobie, że leżał w kieszonce spodenek. Meta tuż tuż, nie było czasu go wyciągać, więc metę przekroczyłem w pozycji „samochodzika” 😂😂😂. Śmiechu było sporo, większość myślała, że to taki żart, ale jak widzicie prawda była dużo bardziej prozaiczna.
A potem zaczęła się uczta
przygotowana przez Celinę i Ewę. Warto było biec te 45 kilometrów, aby tego
skosztować. Palce lizać 👏😋. To właśnie lubię najbardziej. Wspólna podróż, wspólny
wysiłek, ale potem nie szybkie spakowanie się i powrót, ale chęć pobycia chwilę razem,
przy degustacji pysznych przekąsek, sałatek i słodkości. Moja mina mówi wszystko - kończmy robić zdjęcia i bierzmy się za pyszności 😉😋😂.
Myśmy tu sobie wesoło rozmawiali i smakowali potraw, a tu okazało się, że zająłem trzecie miejsce w mojej kategorii wiekowej, i to wcale nie na trzech czy czterech startujących 😉😅. Sami wiecie, że nie przywiązuję wagi do czasów czy miejsc, ale tu tak wyszło coś z niczego. Przeczytaliście moją relację, obejrzeliście zdjęcia, więc widzieliście, że jak zwykle, nie oczekiwałem niczego poza dobrą biegową zabawą. Zabawa była przednia, a że przy okazji trafiło się miejsce na pudle, to nic tylko się ogromnie cieszyć 😅👏😃.
Żal było opuścić gościnny Kamion, wspólne zdjęcia w miasteczku biegowym i nad Wartą, chociaż na chwilę osłodziły nam smutek pożegnania, z tym jakże urokliwym miejscem. Będą też fajną pamiątką z biegu, który okazał się dla mnie taki szczęśliwy.
A ja dochodzę do wniosku, jak wiele prawdy jest w stwierdzeniu, że życie nie znosi pustki, także w odniesieniu do biegów. Covid zamieszał biegowym światkiem, wypadło wiele ciekawych biegowych imprez, ale w ich miejsce pojawiają się nowe, chociażby takie jak dzisiejsze Załęczański Ultra Run. Pierwsza edycja zawsze niesie pewne drobne uchybienia, patrzę na nie z ogromną życzliwością i wyrozumiałością, bo ta impreza ma duże i ciekawe perspektywy na przyszłość 👏👏👏.
Nastały wakacje, ale dla mnie nie będą to wakacje od biegania. Narodziły się nowe pomysły, nowe wyzwania. Liczę, że uda mi się je zrealizować i przy okazji Wam je zrelacjonować.
A tymczasem życzę Wam udanych urlopów.
W relacji wykorzystałem własne zdjęcia oraz zdjęcia autorstwa Ewy i Dariusza Czyrnków oraz Celiny i Ireneusza Zimnych.
Gratulacje Jacku jeszcze raz i dziękujemy za tak piękne słowa i chwile spędzone razem na biegowo 👏👏👏
OdpowiedzUsuńI tak żadne słowa nie oddają magii miejsca tego biegu. To był naprawdę pięknie spędzony czas w gronie pozytywnie zakręconych osób
UsuńBardzo fajna relacja z tego pięknego biegu. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń