Dawno, dawno temu w grodzie
Kraku był Szewczyk Dratewka co Smoka poskromił! Ale to nie był nas Smok! Smok
Jurajski! Nas Smok już potrafi latać i i między skałami też się zmieści!!! Już
na początku Smoki napotkają próbę Szewczyka Dratweki! Po pirsych śterech
kilometrach sakramenckiego biegu poddamy te nase Smoki próbie! Cy będąc
spragnieni wody się zaczymią przy Źródle Pióro (cudne Jurajskie wywierzysko
skąd wszyscy okoliczni mieszańcy i nie tylko czerpią wodę do picia) się
poddadzą i jak ten Pseudo – Smok spod Wawelu się skusom na picie cy polecom
dalyj? Prawdziwe Smoki pić nie musą! One gonią jak ten wioter po ostańcach! One
sukajom swego gniozda! I je znajdą! Na Górze Smoków! Tam se mogom dychnąć kiela
cza! Byle nie za długo! Bo im skrzydła się zrosną i już dalyj nie polecom! A
dalyj….. to samuśka frjada dla prawdziwego Smoka! Doliny takie Żorskie! Zamki!
Kamieniołomy! Jaskinie! Istny Raj dla Smoka! Tam se pohasa! Pocuje Smoczą
Ślebodę, by na końcu pozierać na Sokolicę przy londowaniu na Brandysówce!
Hej!!! – cytat ze strony Organizatora.
Zacząłem swoją relację trochę
nietypowo, ale po moim starcie na Jurajskim Festiwalu Biegowym pokochałem
bieganie po Jurze i koniecznie chciałem jeszcze raz w tym roku ponownie zawitać w
to miejsce.
Okazja nadarzyła się wyśmienita.
W ramach Tour De Zbój pojawiła się nowa impreza pod hasłem SMOCZY CROSS MARATON
z czterema dystansami : Smoczuś (11km), Smoczek (19 km), Smok (30 km) i
Smoczysko (47 km). Ja mając jeszcze w pamięci mój start tydzień temu na
Ultramaratonie Leśna Doba wybrałem dystans 30 km.
Jako, że mój bieg startował o
9.00 mogłem całość zamknąć w jednym dniu. Pierwsze zaskoczenie było takie, że
wyjeżdżając przed szóstą z Rybnika termometr wskazywał 10 0C, zaś
dojeżdżając na miejsce, w okolice Doliny Będkowskiej za Krakowem było już tylko
5 0C.
Z najbliższego parkingu miałem
około kilometra piechotką do biura zawodów, więc mogłem przyjrzeć się okolicy,
w której przyjdzie mi rywalizować. Jura po raz kolejny pozytywnie mnie
zaskoczyła. Nigdy w tym miejscu jeszcze nie byłem, stąd pozytywnych zaskoczeń
krajobrazowych było sporo. Polska złota jesień w pełnej krasie, a wszystko to w
otoczeniu cudownych lasów i pięknych jurajskich skałek.
Szybkie i sprawne załatwienie formalności w biurze zawodów, przy okazji pozdrawiam sympatyczną wolontariuszkę z Żor i mogłem rozejrzeć się po miejscu, w którym za godzinę przyjdzie mi startować.
Na wstępie przywitanie z człowiekiem orkiestrą, głównym organizatorem Sławkiem Konopką. Ten człowiek był dosłownie wszędzie, prowadził spikerkę, udzielał porad, witał się z nami, a jak się potem okazało każdemu indywidualnie składał gratulacje na mecie 👏. Fajnie było zamienić z Tobą parę słów, usłyszeć zapewnienia, że mimo panującego zimna, pogoda jest zamówiona i słoneczko na pewno nas niebawem poogrzewa. Tylko ciekawe Sławku czy znasz „Klątwę Reclika” ? 😉
Rozglądałem się dalej wśród, walczących z zimny porankiem, zawodników próbując dostrzec jakąś znajomą twarz i wreszcie się udało. Spotkałem Marka – dobrego znajomego z mojego miasta. I tym sposobem, rozdzielone zostały miejsca na mecie wśród mieszkańców Rybnika 😉. Oczywiście drugie dla mnie. Przy tej okazji, uprzedzając fakty, ogromnie gratuluję Ci Marku miejsca na pudle w kategorii wiekowej 👏👏👏.
A ja wśród banerów organizatora dostrzegłem jeden z nich i tak zupełnie nieprzypadkowo zrobiłem sobie z nim zdjęcie. Czyżby moje nowe zimowe wyzwanie na przyszły rok ?
Moment startu zbliżał się nieuchronnie. Ostatnie przedstartowe zdjęcia, przybicie piątki z Markiem, wzajemne życzenia sobie powodzenia i w oparach dymu ruszyliśmy na trasę.
Gdyby w dwóch słowach wypowiedzieć się o trasie, którą przygotowali dla nas organizatorzy, można powiedzieć, że była równie piękna co wymagająca 👏😅👍.
Po doświadczeniu wyniesionym z
Jurajskiego Festiwalu Biegowego, mniej więcej domyślałem się czego można się
spodziewać. A jednak trochę się zaskoczyłem. Gruba warstwa liści, która
niekiedy sięgała nam do kostek, kryła różne niespodzianki. A to korzenie, a to
błotko, a to mniej lub bardziej ruchome kamole. Nie ukrywam, że początkowo
sprawiało mi to trochę trudności, ale potem przywykłem i miałem przy okazji
zupełnie darmowy masaż stóp, które kręciły się podczas biegania na wszystkie
możliwe strony 😅😉.
Bardzo fajnym pomysłem było nazwanie wybranych odcinków czy miejsc „smoczymi nazwami”, stąd „smocze ucho igielne”, „smocza woda”, „smocza wspinaczka”, „smoczy jar” czy „smocza grota”. Nazwy na tyle czytelne, że każdy domyśla się co nas tam czekało. Z drugiej strony nawet najlepsze zdjęcia nie oddają urody tych miejsc. Każde na swój sposób ciekawe, każde ze swoją historią i każde w … pocie czoła przez nas pokonane 😅.
Jura to przede wszystkim skałki, a jak skałki to odcinki góra – dół. I tak w istocie było. Przyznam się, że dużo bardziej odpowiadały mi podbiegi niż krótkie, bardzo strome i „wyślizgane" zbiegi.
Ale uspokajam, były też w miarę
płaskie odcinki, w których przy pięknej jesiennej pogodzie, do woli mogliśmy
podziwiać piękno jurajskich krajobrazów. Mnie najbardziej utkwił w pamięci
drugi fragment trasy, gdy przebiegaliśmy wzdłuż pięknej leśnej rzeczki.
Jak to w moim przypadku słów parę o oznakowaniu trasy. Perfekcyjne – i tyle w temacie 👏👏👏. Tabliczki, strzałki, jaskrawe znaki na nawierzchni. Można by rzec, że nie sposób się zgubić. A jednak na drugim kilometrze, duża grupa ze mną pośrodku, mimo widocznego oznakowania, wybrała szeroką drogę prosto, zamiast ostrego skrętu w górę 😂. Ale co to z dwieście metrów nawrotki przy trzydziestu kilometrach trasy 😅😉.
Wyżywienie też i obsługa też
niczego sobie. Fajni ludzie, wiecznie uśmiechnięci, powiem aż chce się
zatrzymać, przekąsić co nieco i trochę pogadać 👍😋👏.
Wielkie podziękowania dla osób kierujących ruchem 👏👏👏, jak zwykle i Policja i Straż Pożarna wykazały się w tym względzie pełnym profesjonalizmem. A ja, jak to przy każdym biegu nie mogłem sobie odmówić zrobienia wspólnego zdjęcia z przedstawicielką tych służb 😉.
NIESPODZIANKI I ZASKOCZENIA
Tutaj wspomnę o kilku ciekawostkach
związanych z tym biegiem.
1. Oznakowanie
kilometrów. Po raz pierwszy spotkałem się z sytuacją, że tabliczki wskazywały nie na
którym jesteśmy kilometrze, ale ile kilometrów pozostało do mety. Przyznam się,
że trochę trwało zanim to rozgryzłem 😉. Przy mijaniu pierwszych tabliczek
rozmieszczonych co pięć kilometrów miałem wrażenie, że biegnę … pod prąd 😉😂.
Bo cyfry na tabliczkach były coraz …
niższe. Dopiero gdy do mety pozostało osiem kilometrów, tabliczki zaczęły
pojawiać co kilometr, a pod cyfrą pojawił się dopisek „do mety”. Myślę,
że to był bardzo dobry pomysł i jakoś tak w końcówce biegu nastrajał bardzo
optymistycznie 😃.
2. Drugie zaskoczenie to widok na obrzeżach rezerwatu przyrody … kopalni. A konkretnie kopalni dolomitu z informacją o wystrzałach, ciężkim sprzęcie itp.
3. Jako uczestnik kilku biegów z cyklu Tour de Zbój zdążyłem poznać Sławka Konopki jako świetnego organizatora. Teraz mogłem poznać Jego zdolności w zakresie … budowy mostów 😉. Podczas odprawy technicznej poinformował On nas, że na jednej z rzeczek samodzielnie zbudował mostek dla biegaczy. Z ciekawością biegłem żeby zobaczyć to cudo. I powiem, że była to bardzo solidnie wykonana konstrukcja, skoro nawet ja bezpiecznie ją pokonałem 😅.
4. Pogoda. Tutaj specjalnego zaskoczenia nie było. Przewidywania i zapowiedzi Sławka co do pogody przegrały z … „Klątwą Reclika” 😂😱. Początkowo rzeczywiście pogodę mieliśmy iście złotojesienną. Ale na jakieś pięć kilometrów przed metą zaczęło lekko kropić, a już ostatni kilometr i wbiegnięcie na metę, to padało bardzo konkretnie. Tak więc moi drodzy, sprawdzajcie listy startowe i jeśli ja na nich jestem, zabierajcie na trasę kurtki przeciwdeszczowe 😉😅.
PARĘ LUŹNYCH MYŚLI NA SAM KONIEC
Te nowe biegowe zawody w cyklu
Tour De Zbój mają, moim zdaniem, duży potencjał. Piękne, niespecjalnie
eksploatowane biegowo miejsce, sprzyjający termin, mnóstwo niespodzianek na
trasie, różne dystanse do wyboru – wszystko to sprawia, że zadowoleni powinni
być zarówno doświadczeni biegacze górscy, jak i zawodnicy stawiający swoje
pierwsze kroki w bieganiu trailowym.
Niby nie przywiązuję do tego specjalnej wagi, ale doceniam również dbałość organizatora o takie szczegóły jak imienny medal dla każdego na mecie, bo o imiennym numerze startowym nawet nie wspominam.
A ja rozkoszując się pysznym bograczem 😋 (po raz pierwszy wybrałem wersję vege, Monika masz zbyt duży wpływ na mnie 😉) zdążyłem jeszcze zrobić sobie zdjęcie z medalem na ściance.
Uciekając przed deszczem do smochodu rzuciłem okiem na plan trasy wywieszony w miasteczku biegowym i porównałem go z trackiem przebytej przeze mnie trasy. I aż nie mogłem uwierzyć, ale przy moich „zdolnościach orientacyjnych” wszystko się zgadzało 😀. A może to zasługa Darka, który usprawnił nieco mój zegarek 😉.
Pożegnałem się z tym cudnym miejscem i w myślach już sobie powiedziałem „do zobaczenia za rok na najdłuższym dystansie”. A do Sławka mam tylko małą reklamację … nie spotkałem smoka 😂😂😂, chociaż było sporo śladów jego obecności 😉.
Komentarze
Prześlij komentarz