Przejdź do głównej zawartości

V Bieg Śladami Żubra – Półmaraton

To był mój powrót do Studzienic koło Pszczyny po trzech latach. Jako, że w czeluściach Internetu nic nie ginie, odszukałem sobie zdjęcie z tego biegu. Patrząc na nie z sentymentem, stwierdzam że w zasadzie nic się nie starzejemy, prawda Marcin ? 😉 No może poza moim gończym Codym. Marcin Borchert (na pierwszym planie) był jedyną osobą z kręgu moich znajomych, których ponownie spotkałem z tamtego biegu, który odbył się w końcówce 2019 roku. 

A jakie wrażenia odniosłem z tegorocznej edycji i dlaczego ponownie zawitałem do tej uroczej miejscowości koło Pszczyny ?

Napisać, że lubię biegać w okolicach Pszczyny, to jakby nic nie napisać. Myślę, że w jakimś stopniu przyczyniły się do tego czasy pandemiczne, w których zmuszeni byliśmy biegać sami lub w gronie najbliższych znajomych. Odkryłem wtedy w Internecie tracki z biegów „Pszczyński Cross Terenowy -cztery pory roku” opracowane przez Leszka Pławeckiego. Zaliczyłem wszystkie te trasy, niektóre nawet dwa razy. Oprócz tego bieganie nocne po Pszczynie, biegi powstańcze, słowem polubiłem wracać w te piękne lasy czy parkowe aleje.

Zapamiętałem sprzed tych trzech lat cudowną, swojską atmosferę „Biegu Śladami Żubra”, jego kameralność i … sporo błota na trasie. Wtedy startowałem na dystansie 12 kilometrów, który stanowił dwie 6-kilometrowe pętle. Teraz po raz pierwszy wprowadzony został dystans półmaratonu i to na jednej pętli. Co Wam będę pisał – musiałem tam być 😅.

Już na starcie zaskoczyło mnie ogromne zainteresowanie tym biegiem. Na biegi na dystansach 6 km, 12 km i 21 km oraz nordic walking na 6 km i 21 km zapisało się 800 osób czyli górny limit określony przez organizatora i to już na kilka dni przed biegiem. Przyznacie, że w dzisiejszych, trudnych biegowo czasach, to spory organizacyjny sukces 👏.

Ja też bogatszy o kilkuletnie biegowe doświadczenia oraz zawarte przez ten okres znajomości, co rusz spotykałem znajomych, którzy także postanowili odwiedzić Studzienice.

Na bieg wybrałem się z przyjaciółmi ze Smaków Biegania czyli Ewą, Darkiem i Irkiem. Niby było wesoło, ale tym dwóm ostatnim wyraźnie udzieliło się zdenerwowanie. Co będę dużo pisał. To właśnie dzisiaj miał nastąpić wielki finał Grand Prix Szwagrów czyli podsumowanie ich całorocznej rywalizacji. Kto z nich ostatecznie zwyciężył dowiecie się na końcu relacji.

Niż w ogóle było nam dane wystartować, zawitaliśmy w gościnne progi remizy OSP, gdzie mieściło się biuro zawodów. Wokół mnóstwo śniegu i mroźnie, a tam cieplutko i wesoło. Podobno wymagane było okazanie dokumentu tożsamości. Może i tak, ale nie, gdy moją skromną osobą zajęła się Kasia Pławecka. Kasiu na Twoje ręce wielkie podziękowania dla całego biura zawodów za ich profesjonalną pracę 👏. 


Człowiek odebrał pakiet, a tu już kolejne przywitanie, tym razem z Tomkiem Wysockim. I teraz nie wiem co napisać : czy przede wszystkim biegaczem czy przede wszystkim fotografikiem, którego nieraz mam okazję spotkać podczas trailowych biegów. Tomek pewnie napisze, że i to i to, bo tyle kilometrów ile On przemierza z aparatem, aby wykonać te swoje piękne zdjęcia, to chyba nawet On nie zliczy.

I potem już poszło. Co krok spotykani kolejni znajomi, a wraz z nimi kolejne okazje do rozmów i zdjęć. I nagle człowiek sobie uświadamia, że przecież tyle osób (łącznie ze mną) nie może się mylić – tu w Studzienicach zanosi się na naprawdę fajne bieganie. A co najdziwniejsze, ja tu spotykałem zarówno specjalistów zarówno od asfaltowych sprintów, jak i górskich biegów ultra. Aż byłem ciekaw, jak sobie poradzą obydwie te grupy na zaśnieżonych, mroźnych trasach. Trasę na 6 km znałem, ale kompletnie nie wiedziałem czego spodziewać się po trasie połówki.





Mając jeszcze trochę czasu, poszliśmy na krótki spacer po najbliższej okolicy startu. Dla Ewy, Darka i Irka to były nowości, ale dla mnie miłe wspominki sprzed trzech lat.


I tak powoli zmierzaliśmy w okolice startu. Podziwiałem kondycję i humor spikera, który wesoło dodawał nam energii przed startem. Miałem okazję zamienić z nim parę słów przed startem i na mecie – mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że facet zna się na swojej robocie. I to jak potrafił utrzymać formę i energię podczas tych kilku mroźnych godzin, to tylko On wie najlepiej. Były i radosne dialogi z zawodnikami przed startem, a także i gorące przywitania nas na mecie. Myślę, że zarówno ja, ale także większość ze startujących docenia takie gesty. Chłopie duże brawa od biegacza w czapeczce „Winter Trail Małopolska” 👏👏👏😅.

Jeszcze ostatnie pamiątkowe zdjęcia przed startem, ostatnie życzenia sobie powodzenia. I wtedy naszła mnie taka śmieszna myśl, że takie biegi powinny sponsorować … służby odśnieżania miast. Normalnie mróz, padający śnieg, mnóstwo białego puchu na trasie i … ani jednego słowa żalu czy pretensji, że nie da się iść, biec czy zaparkować 👍😉😂.




Ale nadchodzi wielkopomna chwila startu, w jednym momencie tracę z oczu całą moją ekipę, ale czuję jednocześnie szturchnięcie w plecy. To Dawid Kopiec, którego wcześniej nie zauważyłem. Oczywiście jest i fotka, jest i fajna dyskusja, w ferworze której nie zauważyłem, że biegacze wystartowali. Ale skoro Dawid jeszcze stoi, to znaczy, że czas jeszcze jest. Z tego wesołego letargu wybudza mnie głos Dawida, który informuje, że On startuje na nordic walking, a start w tej dyscyplinie rozpocznie się za pięć minut 😂😂😂. 

I wtedy wystartowałem ja, jako ostatni, chciałoby się powiedzieć cały na biało, ale było wręcz przeciwnie 😉😂.   

Wystartowanie jako ostatni ma swój urok i atut. Nikt cię już nie wyprzedzi 😅. I z perspektywy tego biegu, uprzedzając fakty, jest to bardzo motywujące. Udało mi się wyprzedzić dokładnie sto osób 👍.

Mijając kolejnych zawodników, dotarłem i do bohaterów biegu czyli szwagrów. Ja sobie tu biegam dla żartów, a Oni finał sezonu potraktowali niezwykle poważnie. Wzajemnie się szachowali, trzymali się blisko siebie i wcale bym się nie zdziwił, gdyby w słuchawkach zamiast muzyki wsłuchiwali się w polecenia wirtualnych trenerów 😱😉😂.

Ja za to delektowałem się trasą. I chyba jest to najwłaściwsze określenie. Szerokie, leśne aleje. Pełne lekkiego, zmrożonego śniegu, czasem oblodzone. Dla mnie trasa bajka. Może było trochę z górki czy pod górkę, ale jakoś nie odczuwałem tego specjalnie. Dawno nie biegło mi się tak lekko i radośnie. Spotykałem wesołe grupy przebranych biegaczy, spotykałem i znajomych.






Mijałem leśne zagajniki, ambony, drzewa uginające się pod ciężarem śniegu. Widziałem gałęzie łamiące się od nadmiaru śniegu. Powiem Wam, że normalnie nie wiem, jak minąłem półmetek biegu. Sam się również dziwiłem, że utrzymuję tak wysokie dla mnie tempo biegu. Wynikało to poniekąd z faktu, że w tym biegu kompletnie nie martwiłem się, że pomylę trasę. Po prostu biegło się wydeptanymi szerokimi ścieżkami. Każde ewentualne zejście z kursu kończyłoby się zapadnięciem po kolana.





I tak dotarłem do dziesiątego kilometra. Bufet na trasie. I tu kolejne duże brawa dla wolontariuszy, którzy dzielnie na tym mrozie obsługiwali punkty z napojami, a kilka takich punktów było 👏👏👏. 

W okolicach dwunastego kilometra po raz pierwszy zaczęła świtać mi myśl, że ja tego swojego wysokiego tempa raczej nie utrzymam. Ale wtedy otrzymałem … kroplówkę w postaci Marcina 😅. Spojrzałem, tak sobie, kto leci obok mnie i oczom nie wierzyłem – Marcin we własnej osobie. A wraz z nim ekipa Jego znajomych. To były dwa kilometry, w których Marcin swobodnie  sobie ze mną rozmawiał, a ja chcąc jakoś mu odpowiadać wydobywałem ostatnie pokłady energii 😅. Stąd nasze wspólne zdjęcia z tego fragmentu trasy są lekko zamazane 😉, bo sapałem jak parowóz. Ale jednak dzięki niemu i tym naszym dialogom pokonałem kolejne dwa kilometry. Musieliśmy się jednak pożegnać, bo podczas gdy ja zastanawiałem się jak utrzymać tempo, Marcin starał się je na ostatnich kilometrach podkręcić 😱. On i Jego ekipa poleciała dalej, a ja zostałem na siedem kilometrów przed metą z pustką w głowie i … wyplutymi płucami 😰.


I wtedy dostrzegłem kilkadziesiąt metrów przed sobą pewną biegaczkę. I tak sobie w myślach postanowiłem, że albo będę trzymał równy dystans do niej albo … padnę 😱😉. Ku mojemu zdziwieniu zacząłem ten dystans systematycznie skracać i gdy prawie się zrównaliśmy, jakby przez mgłę i jakby z oddali usłyszałem … cześć Jacek 😀. I to była moja druga kroplówka, a raczej Katarzyna Piechula-Bobla we własnej osobie. Jakoś tak wstąpiły we mnie nowe siły, chociaż bardziej prawdziwe będzie stwierdzenie, że wykrzesałem tę ostatnią resztkę, którą miałem. Oj Kasia to był prawdziwy mistrz motywacji 😂😉. Ta to potrafiła człowiekowi dodać otuchy. Na przykład przy pewnym mostku, gdy mój zegarek wskazywał niecałe cztery  kilometry do mety, Kasia uparcie twierdziła, że Ona zna trasę i jeszcze co najmniej pół godziny biegu przed nami 😱. Ale poza tym bardzo wesoło nam się rozmawiało na biegowe i życiowe tematy. I w toku takich dyskusji zadzwonił mój telefon. Pewna znajoma, gdy poinformowałem ją, że przede mną jeszcze 3,5 kilometra biegu, odpowiedziała : „ok, to zadzwonię za kwadrans” i się odłączyła 😂😂😂. Teraz myślę, ze to chyba była pomyłka 😉. Trzy i pół kilometra w kwadrans, to prawie na pewno nie była osoba, która by mnie znała. 

Po jakimś czasie, cieszyłem się, gdy zobaczyłem chorągiewkę z napisem „4 kilometry”, bo w tym miejscu półmaraton łączył się z trasą biegu na 6 kilometrów i oznaczało to, że do mety są dwa kilometry. Kasia zaś stanowczo twierdziła, że … cztery 😱. Kasia, w swojej relacji z biegu, przepraszała mnie za marudzenie, ja po raz drugi stanowczo stwierdzam, Kasiu to było najlepsze podniesienie ciśnienia i motywacja, jaką mogłem sobie wymarzyć 😱😉😂.

I tak w równym tempie i bardzo radośnie minęliśmy linię mety i podziękowaliśmy sobie za ostatnie wspólne, wesołe kilometry.



Ja chwilkę odczekałem na złapanie oddechu i … powróciłem na trasę biegu 😱😉😀. Mam już taki swój mały zwyczaj, że dobiegam wtedy do spotkania z Ewą i towarzyszę Jej w końcówce biegu. Nie inaczej było i tym razem. Teraz już na luzie biegnąc w przeciwnym kierunku mijałem kolejnych biegaczy. Gorąco zagrzewałem ich do biegu, biłem im brawo, przybijałem piątki, słowem byłem w swoim żywiole 👏👍. Oni odwzajemniali pozdrowienia, a  na ich pytania czy daleko jeszcze, widząc niekiedy zmęczone twarze, niezmiennie zapewniałem, że już naprawdę niewiele 😅. Ogromnie lubię takie wesołe dialogi, bo sam wiem jak potrafią one człowiekowi dodać energii. I tak w odwrotnej już kolejności mijałem najpierw dwudziesty kilometr biegu, a potem dziewiętnasty. 

I tak jak na starcie zagadałem się z Dawidem, tak teraz spotkałem Go na trasie. Dawid ogromne gratulacje i szacunek za czwarte miejsce w nordic walking 👏.

Byłem już tak około 2,5 kilometra od mety, gdy słyszę, że ktoś zza drzew pyta „A pan co tu robi w tej samej czapeczce” ? Oczom nie wierzyłem, Leszek Pławecki we własnej osobie 👍, który pilnował porządku w tym miejscu. Tylko dlaczego ja Go nie zauważyłem, gdy biegłem wcześniej z Kasią ? Zaiste oczy moje zaszły już wtedy mgłą całkowitą 😉. Fajna, ale krótka rozmowa z Leszkiem, bo  zbliżała się już do nas Ewa.

Lubię  te nasze wspólne, ostatnie kilometry. Zawsze wesoło, zawsze na luzie. Człowiek może robić za znawcę trasy, co mi się zdarza niezwykle rzadko 😂. A tam rzuci, że w tym miejscu jest lód, a tu zauważy, że za chwilę skończy się las i wbiegniemy w zabudowania, czy wreszcie oznajmi, że za tym domem to jest sto metrów do mety. Głośny doping zgromadzonych na mecie osób, spiker który wymawia imię Ewy. Taka atmosfera zdarza się niezwykle rzadko, ale właśnie to powoduje, że każdy zawodnik czy to pierwszy czy ostatni czuje się doceniony i potem chce wracać do tego miejsca 👏😃.


To był czas na wspólne i indywidualne zdjęcia. To był czas na podzielenie się wrażeniami z trasy, to był wreszcie czas na udanie się do miejsca … gdzie serwowali przepyszną grochówkę 😋😋😋. A ja w takich miejscach cudownie się czuję 😉😂👍. Po grochówce, przy wspólnym ognisku, w gronie innych zawodników piekliśmy kiełbasę.


To był pięknie spędzony czas. Dziękuję Organizatorom za zapewnienie tej swojskiej atmosfery, która udzielała się wszystkim zawodnikom. Niby warunki trudne, niby mróz, ale jakoś nie spotkałem jednej osoby, która by narzekała. Piąta edycja biegu, a Wy ciągle udoskonalacie ten bieg i wprowadzacie jakieś nowości. Bez dwóch zdań dla mnie strzałem w dziesiątkę było wprowadzenie półmaratonu i znalezienie dla niego takiej bajkowej trasy. Wielkie podziękowania i szacunek dla Was i do zobaczenia 👏👏👏.



I na koniec, obiecane podsumowanie wielkiego finału Grand Prix Szwagrów. Ze względu na lokowanie produktu, proszę aby tę część czytały tylko i wyłącznie osoby pełnoletnie.

Wszystko zaczęło się na pozór niewinnie. Przypatrując się startom w gronie Smaków Biegania, gdzie w ogóle nie zwracamy uwagi na miejsce, czasy czy tempa, jedna rzecz dla Darka i Irka zawsze miała znaczenie. Który z nich był lepszy. I tak pewnego razu rzuciłem hasło „Wy to normalnie rywalizujecie ze sobą choćby w jakimś grand prix” 😉. Ja się w duchu zaśmiałem, ale Oni miny mieli poważne. A moje hasło dla hecy, kto w ciągu roku będzie lepszy ? Dla nich stało się początkiem zorganizowanej rywalizacji. Opracowałem skomplikowany wzór dodawania punktów do klasyfikacji uwzględniający wszystkie możliwe czynniki i systematycznie wpisywałem wszystko do tabelki 😂😉😂.

I wreszcie nastał wielki finał sezonu. Różnica pomiędzy nimi była minimalna i wszystko miało rozstrzygnąć się na zaśnieżonej studzienickiej ziemi. Już na wstępie, żeby nie było wątpliwości ustaliliśmy, że wielką nagrodą za zwycięstwo będzie … zaszczyt uściśnięcia mojej dłoni, a nagrodą pocieszenia izotonik przywieziony z okolic moich górskich startów 😂😉. We wcześniejszej części relacji napisałem, że od początku biegu, była to dla nich wielka partia szachów. Mimo, że wystartowałem ostatni minąłem ich dosyć szybko, gdyż wzajemnie się pilnowali i czekali na dogodny moment, żeby zaatakować 😉😂.

Stąd zaraz po dotarciu na metę i powrocie po Ewę, ogromnie byłem ciekaw, kogo z nich spotkam pierwszego biegnącego w kierunku mety. I wreszcie dojrzałem ich sylwetki, gdy zmęczeni, ale radośni biegli w pewnej odległości od siebie. Nie omieszkałem tego uwiecznić.


I potem, gdy już z Ewą minąłem powtórnie linię mety, wpadłem w wir gorącej dyskusji między nimi. Okazało się, że do końca nie wiadomo kto wygrał ostatecznie w całorocznej klasyfikacji 😱. Bo podobno pierwszy na linię mety wpadł Irek, ale od razu oskarżył Darka, że ten specjalnie się podłożył, aby zająć drugie miejsce i załapać się na izotonik 😂😉😂. Takie insynuacje, to ja od razu odrzuciłem, bo czyż może być coś bardziej nobilitującego niż … uścisk mojej dłoni 😂😉😂. 


W tej sytuacji wziąłem się za ponowne przeliczanie punktów według części mojego wzoru 😱😉. Piszę części, bo kartka ze wzorem zawilgotniała mi w kieszeni podczas biegu i tylko jej fragment udało się ocalić. Widząc z jakim trudem przychodzi mi odtworzenie klasyfikacji, zaproponowałem Darkowi i Irkowi, że obu uścisnę dłoń, ogłoszę ich zwycięzcami i dodatkowo obydwu przydzielę nagrody za drugie miejsce. Szczególnie to ostatnie zdanie spowodowało, że z radością i w wielkiej zgodzie przyjęli propozycję 😂😂😂.


Słowem rywalizacja nie została rozstrzygnięta i już nie mogę się doczekać, co w tym temacie czeka nas w przyszłym roku 😱😉😂. A że Bieg Śladami Żubra z reguły zamyka biegowy sezon, już rozpoczęły się negocjacje z organizatorami, aby także i w przyszłym roku Studzienice były areną wielkiego finału Grand Prix Szwagrów 😅😉😂.

W relacji wykorzystałem własne zdjęcia, a także zdjęcia autorstwa Ewy Czyrnek i Ireneusza Zimnego.

Komentarze

  1. Jak zawsze pięknie to wszystko opisałeś,a te wzory matematyczne🙂mówią same za siebie 😉

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Kasiu za miły komentarz, ale przede wszystkim za ostatnie kilometry i Twoją motywację 😅👍

      Usuń
  2. Przyjemne bieganie, jeszcze lepsze spotkanie👊. Pozdrawiamy!😊

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Strasznie długo się naczekałem na to biegowe spotkanie, liczę że następne będzie dużo szybciej. Serdeczne pozdrowienia dla Ciebie i Ninki 😀

      Usuń
  3. Wzór do wyliczenia tej rywalizacji bardzo zacny. Nie dziwię się że coś się stało z kartką to były trudności z jej odtworzeniem. Co do biegu rewelacyjna trasa a ten śnieg zrobił mega klimat.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podpisuję się pod tym obiema rękami. Naprawdę świetne bieganie w świetnej scenerii 😀👏

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

ULTRA BŁATNIA 24H DLA FILIPKA

  Z wiekiem człowieka łapią różne przypadłości, na jedną z takich, chyba już nieuleczalnych, zapadłem jakiś czas temu. W leksykonie chorób szczególnie dokuczliwych figuruje ona pod łacińską nazwą „Ultra Błatnia Vigintiquatuor horas caritatis”, co po polsku znaczy „Ultra Błatnia Charytatywnie 24 h” 😉😱😂. Gdy kilka lat temu trochę z przypadku, trochę z ciekawości zawitałem na tę imprezę dzięki zaproszeniu szalenie zakręconej pary młodych ludzi czyli Iwony i Arka Juzof, to przez myśl mi nie przyszło, że już po pierwszym starcie, w moim biegowym kalendarzu na stałe zagości zimowa i letnia edycja tej imprezy. Aby gościć na tegorocznej letniej edycji poświęciłem wiele. Ultra Błatnia została przeniesiona z czerwca na sam początek września. A początek września to także początek roku szkolnego. A już miałem zacząć studia na Uniwersytecie "Piątego" Wieku na kierunku „Topografia i orientacja w terenie”, na specjalizacji „Biegi i bufety, ze szczególnym uwzględnieniem limitów i kalori

ULTRA BŁATNIA 24H DLA KSAWEREGO

  Moja kolejna relacja z Błatniej. I pewnie myślicie co nowego można napisać z imprezy, która odbywa się dwa razy do roku i na której od wielu lat się bywa ? A ja niezmiennie odpowiadam, zawsze mam potężne dylematy co pominąć, co skrócić, bo tak wiele się dzieje. I zawsze straszę Magdalenę, Mateusza i Grzegorza, że zostanę tu kiedyś pełną dobę i napiszę … epicką relację 😱😂. I Oni zawsze słuchają tej mojej zapowiedzi z przerażeniem w oczach. I bynajmniej nie martwią się rozmiarami mojej opowieści, ale tym, czy ten dobrze zaopatrzony bufet byłby w stanie wytrzymać moje wizyty przez całą dobę 😂😋. Nie uwierzycie, ale robiąc te kilometry na poszczególnych pętlach, przyplątała się do mnie pewna szlagierowa piosenka zespołu Baciary, którą usłyszałem na jakimś plenerowym festynie poprzedzonym biegiem. Przyplątała się i odczepić nie mogła 😉. I już oczyma wyobraźni słyszę te głosy oburzenia – Reclik ty słuchasz takich piosenek ? 😱 A ja zawsze zastanawiam się jak to możliwe, że piosenka

JURA FEST OLSZTYN - AMONIT MARATON

  Po raz kolejny będę się powtarzał, ale lubię zaglądać na pierwsze edycje imprez biegowych. Może nie wszystko działa już tak jak powinno, ale widać ten ogromny entuzjazm i zaangażowanie u organizatorów, które z biegiem lat ustępuje miejsca pewnej rutynie i powtarzalności. Stąd z dużym zaciekawieniem wybrałem się do Olsztyna koło Częstochowy, gdzie po raz pierwszy zorganizowano dwudniowy JURA FEST OLSZTYN z sześcioma różnymi zawodami. Nie ukrywam, że mnie szczególnie zainteresował najdłuższy dystans czyli   Amonit Maraton. Już na wstępie widziałem dwa duże plusy – stosunkowo niskie wpisowe, bo raptem 79 zł na mój dystans oraz nazwisko głównego organizatora – Leszka Gasika. Jeśli imprezę robią doświadczeni biegacze to wiadomo, że możemy spodziewać się naprawdę fajnej biegowo trasy. I uprzedzając fakty tak rzeczywiście było. Był też i trzeci argument – spore nagrody pieniężne dla zwycięzców, ale akurat dla mnie jest on całkowicie nieistotny, by my koneserzy biegania nie startujemy że