Od zeszłego roku rozgrywana jest
także zimowa odmiana „Chudego”. Tutaj trasa biegu swój początek ma w Sopotni
Wielkiej i poprzez Rysiankę prowadzi nas na szczyt Pilska. W założeniu całość
liczy około 20 kilometrów i była ogromna szansa, że w tym roku, podczas drugiej
edycji, uda się zawodnikom po raz pierwszy przebiec całą trasę. Jak przeczytałem,
rok temu, ze względu na bardzo trudne warunki, organizatorzy zmuszeni byli
skrócić trasę do 17,5 kilometra, co wiązało się z ominięciem wbiegnięcia na
Pilsko.
Na bieg wybrałem się z Irkiem.
Jak zwykle towarzyszyło nam pragnienie uczestnictwa w fajnej biegowej imprezie,
potruchtania po nieznanych nam terenach, zimowego dotarcia do miejsc, które
mieliśmy okazję widzieć tylko latem podczas pieszych wycieczek. Tradycyjnie
walkę o zaszczyty, sławę i trofea pozostawiliśmy innym, młodszym i bardziej
ambitnym od nas zawodnikom 😉.
W Rybniku i okolicach, śniegu jak
na lekarstwo, za to mijając Bielsko stopniowo poczuliśmy się jak w innym
świecie. Kameralna Sopotnia Wielka wchodząca w skład Gminy Jeleśnia powitała
nas oblodzonymi drogami, mnóstwem śniegu i rysującymi się w oddali zaśnieżonymi
szczytami gór. Część samochodów wykonywała istny lodowy taniec próbując
zaparkować, a my nieśpiesznie, bo przyjechaliśmy sporo przed czasem, udaliśmy
się do Ośrodka KORDON, w okolicach którego usytuowany był start i biuro zawodów.
Paręset metrów drogi piechotką, a już
zdążyliśmy lekko zmarznąć. Nic więc dziwnego, że fajnie było ogrzać się we
wnętrzu ośrodka, usłyszeć biegowy gwar, no i przybić piątkę z Wojtkiem,
organizatorem Maratonu Trzech Jezior, który pracował w biurze zawodów, a którego
później miałem okazję spotkać jeszcze raz na trzy kilometry przed metą, gdy
góralskimi dzwonkami zachęcał zawodników do wykrzesania z siebie ostatnich
rezerw energii. Cały festiwal biegowy Maratonu Trzech Jezior wpisałem w
tegoroczny kalendarz i jeżeli życie pozwoli, bardzo chciałbym Cię Wojtku
odwiedzić i pobiegać po wytyczonych przez Ciebie trasach Beskidu Małego 👍.
Oj ciężko było opuszczać
przytulne wnętrze ośrodka, ale nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy nie zrobili sobie przedstartowych
zdjęć. Była to też okazja, żeby przywitać się z mocną ekipą naszych krajanów z
Rybnickiej Grupy Biegowej, zamienić parę słów z Darkiem z Gliwic, który później
towarzyszył nam na większości trasy i poznać Dominika z Babic, który jak się
okazało, stawia swoje pierwsze kroki w trailowym bieganiu.
Po krótkiej dyskusji z Irkiem,
nie mieliśmy wątpliwości, że do butów założymy raczki. Naszego zdania nie
zmieniła ani odprawa techniczna przed startem, ani to, że na takie rozwiązanie
zdecydowało się niewielu zawodników.
Są harpagani, którzy jak zwykle
ustawiają się w pierwszym rzędzie wśród startujących, ale i są koneserzy
biegania, jak ja, Irek, Darek czy Dominik, którzy zabezpieczają tyły 😉😅. My nie
startujemy z pierwszymi numerami startowymi, nas specjalnie nie wita się
podkreślając nasze zasługi, ale za to my tworzymy ten barwny tłum biegaczy,
którzy potem poprzez pocztę pantoflową zachęcają lub nie, swoich znajomych do
udziału w takim, a nie innym biegu.
Start, bieg z górki obok ośrodka
i od razu pierwsze wywrotki na śliskim zbiegu, a my z Irkiem spokojnie, z
raczkami, pokonywaliśmy początkowe fragmenty trasy.
Piękne zimowe krajobrazy, drzewa
pokryte grubymi warstwami śniegu, mnóstwo białego puchu na trasie. I w tym
wszystkim my, zawodnicy, którzy mieli mnóstwo czasu, aby to podziwiać.
Na starcie zapisanych było
przeszło 200 biegaczy. Jak się okazało, wystartowało ostatecznie 179. I
pokonując pierwsze kilometry trasy, tak się zastanawiałem ilu spośród nas, tak
z ręką na sercu, przebiegło czy choćby przetruchtało całą trasę biegu. Dlaczego
zadałem sobie to pytanie ? Trzy czwarte trasy, aż do szczytu Pilska, prowadziło
praktycznie pod górę. Poza bardzo nielicznymi odcinkami, poruszaliśmy się
wąziutką ścieżką, gdzie i tak buty zapadały się często po kostki. Stąd
praktycznie aż do szczytu Rysianki, z mojej perspektywy, utworzył się długi
szpaler zawodników, poruszających się mniej lub bardzie żwawym marszem w górę.
Oczywiście czołówka pewnie mocno
pobiegła, ale cała reszta stawki przeplatając szybki marsz z odcinkami
truchtania mogła delektować się otaczającym nas zimowym krajobrazem. Nie
mogliśmy przy tym zapominać o patrzeniu pod nogi, bo najmniejsze nawet
zboczenie z wąskiej ścieżki groziło zapadnięciem się nogi po kolana i wywrotką.
Wiem co mówię, bo dwa razy spotkało to i mnie. A sądząc po głębokości i ilości
dziur na biegowej trasie, takich osób które się pozapadały było dużo więcej.
Trasa była naprawdę dobrze
oznakowana, ale akurat na tym biegu miało to znaczenie tylko dla pierwszych
zawodników. Całej reszcie, widząc na większości trasy wąską ścieżkę kopnego
śniegu, nawet do głowy nie przychodziło, aby szukać jakieś alternatywnej wersji 😅.
I wreszcie, po bardzo długim,
stromym i wyczerpującym podbiegu mój track wskazywał, że podeszliśmy do szczytu
Rysianki i znajdującego się tam schroniska. Musiałem wierzyć we wskazania
Garmina, bo mgła była taka, że widoczność sięgała zaledwie kilku metrów, a
tabliczka z nazwą szczytu była cała pokryta zmrożonym śniegiem.
Pierwszy bufet na trasie
zlokalizowany był w bacówce. Była więc okazja troszkę się ogrzać, napić się
ciepłego izo, zjeść przepyszne drożdżówki i posłuchać góralskiej muzyki.
Jednak dosyć tego dobrego.
Zderzenie z mroźnym powietrzem od razu wyrzuciło z nas resztki małego
rozleniwienia. Troszkę zbiegu, chociaż trudno to nazwać zbieganiem. Bieganie po
tej masie luźnego, proszkowego śniegu raczej przypominało niekontrolowany
skipping A 😉😅. A zaraz potem, pierwsze tabliczki informujące nas ile jeszcze czasu
do szczytu Pilska.
Druga edycja biegu, ale dopiero na niej mogliśmy zaliczyć całą planowaną trasę, właśnie z podejściem na Pilsko. Nie było to łatwe podejście, mróz trzymał coraz bardziej, wiał zimny wietrzyk i znowu pojawiła się mgła. Człowiek miał tylko jedno marzenie. Przybić piątkę z tabliczką „Granica Państwa” i jak najszybciej opuścić to miejsce. Czekając chwileczkę na Irka, przetruchtałem kilkadziesiąt metrów dalej do tabliczki z nazwą szczytu, bo inaczej chyba zamarzłbym w tym miejscu. Współczułem wolontariuszowi, który stojąc w tej okolicy wskazywał biegaczom trasę zbiegu z Pilska. Ten chłop musiał mieć odporność, wytrzymałość i kondycję 👏👍.
Jeszcze tylko pamiątkowe zdjęcie z Irkiem i 1,5 kilometrowy zbieg do drugiego punktu odżywczego zlokalizowanego obok schroniska na Hali Miziowej.
I jeśli mogę w tym miejscu trochę ponarzekać, to muszę zwrócić uwagę na rzecz, która bardzo mi się nie podobała,
ale z góry możecie to zwalić na karb mojego wieku. Tak jak jestem zdecydowanym
przeciwnikiem jeżdżenia quadami po lesie, tak również tutaj nie mogę zrozumieć
mody jeżdżenia skuterami śnieżnymi po górskich trasach. Wiadomo służby
ratownicze, leśne – to nie podlega dyskusji. Ale te wszystkie śnieżne skutery
poruszające się po naszej trasie, czy też równolegle do naszych tras, robiące
sporo hałasu – proszę mi wytłumaczyć czemu taka „przyjemność” ma służyć 😡.
Przepraszam za tę małą dygresję i
już wracam do właściwej relacji.
Krótka przerwa „bufetowa” na Hali Miziowej. Spotkanie z piękniejszą częścią Rybnickiej Grupy Biegowej i przed nami podobno już tylko zbieg.
Piszę „podobno”, bo spotkany na
trasie Wojtek, robiąc małą przerwę w dzwonieniu góralskimi dzwonkami, poinformował nas, że zbieg owszem i jest, ale przedtem musimy pokonać … mały podbieg 😅😱.
Brodząc zatem nogami w kopnym śniegu pokonaliśmy podbieg, pokonaliśmy stromy
zbieg i kilkusetmetrowym asfaltowo-lodowym odcinkiem zmierzaliśmy z Irkiem do
mety.
Podziwiam przy tym poczucie
humoru mojego biegowego towarzysza, bo na każdą moją sugestię, że możemy trochę przyśpieszyć, Irek przez
większość trasy odpowiadał, że On swojej pracy nie może wykonywać zdalnie,
zatem w jednym kawałku i bez szaleństw musi dobiec do mety 😅.
Koniec wieńczy dzieło. I tak też
było w naszym przypadku. Przybicie piątki przed samą metą i podziękowanie sobie
za wspólne pokonanie Chudego zaraz po minięciu mety. Medal na szyi i wspólna
fotografia na ściance, a zarazem świadomość, że nazwa „Chudy Wawrzyniec” nie wzięła
się z niczego i pokonanie tej trasy jest swego rodzaju wyzwaniem zarówno dla
nóg, głowy i całej reszty.
Komentarze
Prześlij komentarz