Przejdź do głównej zawartości

GORCE ULTRA-TRAIL WINTER Zimny Wdżar

GORCE ULTRA-TRAIL WINTER Zimny Wdżar

Po ubiegłotygodniowym "Dzikim Ultra" na asfalcie, nastał czas, aby wybrać się polatać trochę w górach. Wybór padł na Gorce, gdzie z uroczej miejscowości Ochotnica Górna wystartowały cztery biegi : ZaDyszka (10 km), Którędy na Lubań (24 km), Zimny Wdżar (34 km) oraz Śnieżne Wyzwanie (42 km).

Tym razem wybrałem się z synem Piotrem i wspólnie zdecydowaliśmy się sprawdzić czy ten Wdżar jest rzeczywiście taki zimny ? 😉

Jako, że bieg startował już o siódmej rano, do biura zawodów zawitaliśmy w piątek wieczorem, aby dopełnić wszelkich formalności. GUT Winter to zawody kameralne, gdzie na poszczególne dystanse mogło się zapisać po stu uczestników. A takie zawody lubię najbardziej 👍. Urzekła nas atmosfera tego miejsca. W Wiejskim Ośrodku Kultury było wszystko co potrzebne : stoisko obsługujące zawody, sklepik z akcesoriami biegowymi, możliwość zakupienia gadżetów związanych z GUT. Były także przemiłe panie częstujące nas biegaczy, przybywającymi z odległych niekiedy miejsc, słodkościami, konkretami i ciepłą herbatą. Zaintrygowało mnie stoisko z napisem „trudne sprawy” 😉😂, ale nie zdołałem rozwikłać co tam się załatwia, bo po kilkugodzinnej podróży zwyciężyła chęć położenia się jak najszybciej spać. Ale oczywiście czas na wspólne zdjęcie z synem na ściance zawsze się znajdzie 😀.


Z naszego zakwaterowania do miejsca startu mieliśmy kilometr. Całą noc mocno padało i jakoś rankiem wcale padać nie przestawało. Stąd po drodze do miejsca startu zahaczyliśmy ponownie o Ośrodek Kultury, aby trochę przeczekać deszcz. Do mnie i Piotrka dołączyła moja dobra znajoma Kasia Koplin, która zapisała się na najdłuższy dystans. Było wspólne zdjęcie na ściance i skromna sugestia Kaśki, że skoro nie potrafię dogadać się z moim Garminem i wiecznie się gubię, to może wypożyczę od Organizatorów papierową wersję trasy 😂. Ale dość żartów. Nastała najwyższa pora, aby udać się na miejsce startu.


Zaraz po przybyciu, pierwsze co rzuciło się w oczy, to prawie pusty plac. Niby zawody kameralne, ale dwa najdłuższe dystanse miały około dwustu uczestników, a widać było może z pięćdziesiąt osób. I gdy już nadzieja na miejsce w pierwszej dziesiątce zaczęła tlić mi się w głowie 😉, Kasia szybko sprowadziła mnie na ziemię wskazując namiot i przeszło sto osób, które się tam stłoczyły, aby chociaż na chwilę uchronić się od deszczu 😃.


Nie sposób było nie zauważyć, że w roli spikera dwoił się i troił członek duetu Polnych Pizgaczy, robił kapitalną robotę i ładował ogromne dawki energii w nasze serca 👍👏, a mimo to nasz opór przed opuszczeniem namiotu był spory. Przełamało go dopiero postraszenie nas … nadmuchiwanym krokodylem, którego miał ze sobą 😱😂.

Ogromnym zaskoczeniem było spotkanie na tych zawodach najlepszej ultramaratonki świata Patrycji Berenzowskiej, która wystartowała na najdłuższym dystansie i - uprzedzając fakty – w nim zwyciężyła 👏. A ja niezmiennie jestem pod wrażeniem skromności i serdeczności naszej mistrzyni, która nigdy nie odmawia wspólnej fotografii z przedstawicielem szarego tłumu biegaczy ... czyli ze mną 😃.

Deszcz powoli zamieniał się w śnieg i jednocześnie nadchodził moment startu. Dwa najdłuższe dystanse miały wspólnie biec prawie 25 kilometrów i dopiero potem następował podział tras.



ieg wystartował i od razu czekało nas kilkukilometrowe podejście. Krótki odcinek asfaltu i zaraz potem wbiegliśmy w góry. Żeby nie było wątpliwości już pierwszy napotkany znak drogowy informował nas, że łatwo nie będzie 😅.

 


Pierwszym zaskoczeniem było napotkanie stosunkowo szybko sporej ilości śniegu. Niby na nizinach pierwsze oznaki wiosny, ale w górach zima mocno się trzyma. Biegałem ostatnimi czasy na różnych odmianach śniegu. Tutaj mieliśmy do czynienia z ciężką i mokrą mazią. Biegało się po wąziutkiej, w miarę ubitej, ale przez to śliskiej i nierównej ścieżce, gdzie każde nawet najmniejsze zejście z trasy skutkowało zapadnięciem się delikwenta od kostek po kolana w śniegu 😱.  



W zasadzie wyprzedzanie odbywało się na własne ryzyko, bo wymagało wbiegnięcia poza wąski, przedeptany korytarzyk.

Jednego nie mogłem pojąć. Jak można biegać i jak w ogóle można zmieścić się na tak wąskiej ścieżce. Moje kajaki w rozmiarze 47 😉😱 raz po raz okopywały się wzajemnie po kostkach, gdy próbowałem troszkę zwiększyć tempo. Oczywiście biegaczkom to w ogóle nie przeszkadzało i z gracją radziły sobie - i z nierównościami i z wąską trasą.

Muszę podkreślić wzajemny szacunek i postawę fair play zawodników względem siebie 👏👏👏. Rywalizacja rywalizacją, ale podczas różnych drobnych upadków zawsze padało pytanie – czy nie trzeba w czymś pomóc ? Często także biegacze ostrzegali się wzajemnie, gdy gałęzie lub drobne drzewka naprężone były niczym łuk w kierunku biegu.




Śmialiśmy się, że podczas tych zawodów mieliśmy istne cztery pory roku – deszcz, śnieg, zadymka śnieżna, było też i sporo słońca, a wtedy napotkane przez nas miejsca zamieniały się w bajkowe krainy, a widok na sąsiednie Tatry zapierał dech w piersiach. Zawsze truchtam w połowie stawki, wśród podobnych do mnie koneserów biegania 😅, a tacy ludzie zawsze znajdą chwilkę, aby nacieszyć się takimi widokami i je uwiecznić.






Ja się chyba nacieszyłem zbyt mocno, bo podobnie jak sporo innych biegaczy nie trafiłem w ścieżkę, ale w miejsce obok i moja noga przebijając warstwę śniegu, zanurzyła się po kolano w wodzie 😱. Nie uwierzycie, ale będąc na jakieś biegowej adrenalinie , nie zauważyłem że w tej wodnej zapadlinie pozostał mój but, a ja pobiegłem dalej … w samej nieprzemakalnej skarpetce 😂. Dopiero okrzyk innej biegaczki trochę mnie ostudził. Zacząłem szukać mojego buta, z tą małą trudnością, że w bliskim sąsiedztwie były ... trzy takie zapadliska 😱. Zanurzając rękę po łokieć udało mi się wydobyć ten niezbędny ekwipunek każdego zawodnika i pobiec dalej 😅.

Postanowiłem sobie być bardziej uważnym i nie dawać się rozpraszać, bo a nuż nie zauważę jedynego wypasionego bufetu w Kluczkowcach, na około dwudziestym kilometrze trasy. To był ten moment, że z wyżyn wbiegliśmy na niziny, na krótki asfaltowy odcinek, a tam słoneczko i prawie wiosna.


Talerz pysznej zupy smakował wybornie 😋, parę słów z innymi biegaczami, upewnienie się u Organizatorów o właściwy kierunek biegu i samotne wybiegnięcie na trasę. Piszę samotne, bo ostatni szeroki asfaltowy odcinek oraz pyszności serwowane w bufecie spowodowały, że kameralna stawka zawodników mocno się rozciągnęła.


Czekało mnie kilkukilometrowe, solidne podejście na szczyt Lubania w błocie i wodzie. Dla Reclika to nic nowego, a znajomi wręcz mówią, że to moja ulubiona nawierzchnia 😉.




Minąłem po drodze trzech zawodników, podejście robiło się coraz bardziej strome i śliskie i widać było, szczególnie przy szczycie, że łatwo nie będzie. Ale wreszcie jest – szczyt Lubania z charakterystyczną wieżą widokową. Chwila na zrobienie paru zdjęć, złapanie oddechu i powiedzenie sobie, że teraz to już będzie jedynie z górki.



Oj powiedziałem to sobie w złej godzinie. Bo gdy tylko ostatni raz obejrzałem się w kierunku wieży widokowej, zaczął się stromy, ostry i śliski zbieg. Słowem istna jazda bez trzymanki 😱😅. 

Nie mam częstego doświadczenia z taką zdradliwą nawierzchnią, myślałem że wspomogę się kijkami, ale wszystko to zaczęło przypominać w moim wykonaniu jakiś chocholi taniec na zboczu 😂😱. W końcu stwierdziłem, że wszystko mi jedno i polecę sobie w bardziej lub mniej kontrolowany sposób w dół. Nie przewidziałem tylko jednego, że w przeciwnym kierunku poruszać się będą w drodze na Lubań zawodnicy z krótszych dystansów, którzy wystartowali później. Napiszę krótko, nie doszło do żadnych czołowych zderzeń, ale to tylko dzięki zasadzie wzajemnego szacunku, fair play i sporej dawce humoru mijanych osób. I wśród takich mijanych osób spotkałem Kasię Piechulę-Boblę, która jak zwykle z niespożytą energią pokonywała kolejne kilometry.

Dopiero łagodniejsze zbiegowe odcinki pozwoliły na chwilę złapać oddech, nacieszyć się mijanymi wzniesieniami, podziwiać sąsiedztwo otaczających nas gór. To był czas na krótką wymianę zdań z towarzyszącymi mi przez ostatnie fragmenty trasy innymi biegaczami.



Ale cały czas trzeba było być czujnym, bo nawierzchnia kryła wiele niespodzianek. Ostatnie półtorej kilometra to już był hardcore w czystej postaci 😱. Błoto, woda i ostry zbieg. Ja stwierdziłem tylko jedno – moje buty już bardziej mokre nie będą, więc leciałem praktycznie środkiem trasy, pilnując tylko aby nie zaliczyć solidnej gleby 😅. I to się udało.


Zanim przejdę do zakończenia biegu, krótko o czymś w czym jestem niekwestionowanym ekspertem 😂😉. Oznaczenie trasy. Było doskonałe pod każdym względem 👏. Organizatorzy zadali sobie sporo trudu, aby nie doszło do jakichkolwiek pomyłek. Były wstążki, strzałki, tabliczki. Była również … wąska trasa, która uniemożliwiała jakiekolwiek wariacje czy alternatywne rozwiązania, no chyba że ktoś chciał zapaść się po kolana lub … zgubić but 😂. Kompletną nowością, niespotykaną dotychczas, była „mobilna strzałka” 😉. Jakieś dwa kilometry przed metą spotkałem pewien wesoły duet, który sprzątał początek oznakowania tras. Tak wesoło sobie pożartowaliśmy, że na moje pytanie, to w jakim kierunku mam teraz lecieć, otrzymałem … wszystkie warianty do wyboru 😂😉. I takie podejście do zawodnika, to ja sobie bardzo cenię 😂👏.




Ale jeszcze bardziej cenię sobie minięcie linii mety 👍. A tam już czekał na mnie medal, gorąca zupa i Polny Plizgacz, z którym zrobiłem sobie pożegnalne zdjęcie 😂. Byłem w górach – więc fotka z góralem jest prawie obowiązkowa 👍. Jak i pouczająca rozmowa z Kasią Piechulą-Boblą na temat różnic językowych pomiędzy gwarą śląską a gwarą góralską, bo Kasia jako osoba pochodząca z tych stron była dobrą partnerką do dyskusji.





Wyjeżdżam z Ochotnicy zadowolony z możliwości zrobienia paru kilometrów w górach, zawarcia nowych znajomości. Dla konesera Smaków Biegania miejsca czy czasy mają drugorzędne znaczenie, ale … wstydu nie przyniosłem 😅. Piotrek był tradycyjnie lepszy ode mnie 👏. Kasia Koplin też dala z siebie wszystko na najdłuższym dystansie i uśmiechnięta i w jednym kawałku dobiegła do mety 👏. Duże brawa.



Duże brawa dla Organizatorów, którzy zorganizowali po raz kolejny fajny biegowy festiwal 👏👏👏. Rozsądne wpisowe, spokojne limity czasowe, możliwość wyboru różnych dystansów – wszystko to w połączeniu z Waszą ogromną sympatią do zawodników, sprawia że warto wybrać się do Ochotnicy i „zakosztować” przygotowanych tam biegowych tras.   

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

ULTRA BŁATNIA 24H DLA FILIPKA

  Z wiekiem człowieka łapią różne przypadłości, na jedną z takich, chyba już nieuleczalnych, zapadłem jakiś czas temu. W leksykonie chorób szczególnie dokuczliwych figuruje ona pod łacińską nazwą „Ultra Błatnia Vigintiquatuor horas caritatis”, co po polsku znaczy „Ultra Błatnia Charytatywnie 24 h” 😉😱😂. Gdy kilka lat temu trochę z przypadku, trochę z ciekawości zawitałem na tę imprezę dzięki zaproszeniu szalenie zakręconej pary młodych ludzi czyli Iwony i Arka Juzof, to przez myśl mi nie przyszło, że już po pierwszym starcie, w moim biegowym kalendarzu na stałe zagości zimowa i letnia edycja tej imprezy. Aby gościć na tegorocznej letniej edycji poświęciłem wiele. Ultra Błatnia została przeniesiona z czerwca na sam początek września. A początek września to także początek roku szkolnego. A już miałem zacząć studia na Uniwersytecie "Piątego" Wieku na kierunku „Topografia i orientacja w terenie”, na specjalizacji „Biegi i bufety, ze szczególnym uwzględnieniem limitów i kalori

ULTRA BŁATNIA 24H DLA KSAWEREGO

  Moja kolejna relacja z Błatniej. I pewnie myślicie co nowego można napisać z imprezy, która odbywa się dwa razy do roku i na której od wielu lat się bywa ? A ja niezmiennie odpowiadam, zawsze mam potężne dylematy co pominąć, co skrócić, bo tak wiele się dzieje. I zawsze straszę Magdalenę, Mateusza i Grzegorza, że zostanę tu kiedyś pełną dobę i napiszę … epicką relację 😱😂. I Oni zawsze słuchają tej mojej zapowiedzi z przerażeniem w oczach. I bynajmniej nie martwią się rozmiarami mojej opowieści, ale tym, czy ten dobrze zaopatrzony bufet byłby w stanie wytrzymać moje wizyty przez całą dobę 😂😋. Nie uwierzycie, ale robiąc te kilometry na poszczególnych pętlach, przyplątała się do mnie pewna szlagierowa piosenka zespołu Baciary, którą usłyszałem na jakimś plenerowym festynie poprzedzonym biegiem. Przyplątała się i odczepić nie mogła 😉. I już oczyma wyobraźni słyszę te głosy oburzenia – Reclik ty słuchasz takich piosenek ? 😱 A ja zawsze zastanawiam się jak to możliwe, że piosenka

JURA FEST OLSZTYN - AMONIT MARATON

  Po raz kolejny będę się powtarzał, ale lubię zaglądać na pierwsze edycje imprez biegowych. Może nie wszystko działa już tak jak powinno, ale widać ten ogromny entuzjazm i zaangażowanie u organizatorów, które z biegiem lat ustępuje miejsca pewnej rutynie i powtarzalności. Stąd z dużym zaciekawieniem wybrałem się do Olsztyna koło Częstochowy, gdzie po raz pierwszy zorganizowano dwudniowy JURA FEST OLSZTYN z sześcioma różnymi zawodami. Nie ukrywam, że mnie szczególnie zainteresował najdłuższy dystans czyli   Amonit Maraton. Już na wstępie widziałem dwa duże plusy – stosunkowo niskie wpisowe, bo raptem 79 zł na mój dystans oraz nazwisko głównego organizatora – Leszka Gasika. Jeśli imprezę robią doświadczeni biegacze to wiadomo, że możemy spodziewać się naprawdę fajnej biegowo trasy. I uprzedzając fakty tak rzeczywiście było. Był też i trzeci argument – spore nagrody pieniężne dla zwycięzców, ale akurat dla mnie jest on całkowicie nieistotny, by my koneserzy biegania nie startujemy że