Przejdź do głównej zawartości

GRILL+RUN=FUN 2023 Szychta Na Gichcie Ultramaraton

Z pisaniem relacji z ultramaratonu „Szychta na Gichcie” czy „Biegu po Głębokich Dołach” mam zasadniczy problem. Jestem zbyt blisko związany z Organizatorami, Zawodnikami i tymi miejscami, żeby być obiektywny.

Zatem kto nie chce niech nie czyta, a kto chce to zapraszam na kompletnie nieobiektywną relację biegową 😉. Bo w tego typu relacjach nie o bieganie przecież chodzi, a o to co się działo w równym stopniu przed, w trakcie, jak i po biegu.

Początek tegorocznego lata jest bardzo kapryśny. Dni upalne przeplatają się z całkiem zimnymi, a w międzyczasie jeszcze przydarza się ulewa.

Nie inaczej było w dniu zawodów, już o godzinie czwartej obudziły mnie krople deszczu, które uderzały o szyby okna. No tak Reclik i ultramaraton równa się „klątwa Reclika” 😱. Deszcz był rzęsisty i ustał dopiero jakieś pół godziny przed startem. Już sobie w myślach wyobrażałem te błotniste ścieżki, po których przyjdzie nam biegać i … nie pomyliłem się.

Piękne chwile przed startem, przeszło dwie setki biegaczy z czego połowa … znajomych. Fajnie było się z Wami przywitać, fajnie było zamienić kilka słów, fajnie strzelić selfiaczka przed startem. Te wszystkie rozmowy o tym co za nami i o tym co przed nami, i jakoś mało tematów związanych z Gichtą. Bo tutaj mało kto przyjeżdża z zamiarem rywalizacji „na ostro” 😅. 





Osobne przywitanie miałem przed startem z Magdą. Ta to dopiero sprawiła mi niespodziankę. Otrzymałem od Niej sporych rozmiarów worek z wszelkiej maści cukierkami. I takie prezenty to ja baaaardzo cenię👏😋. Było to bardzo miła forma podziękowania, za to że na wspólnym 24-godzinnym biegu w początku czerwca przewidziałem, że w nocy może być … mróz i miałem przy sobie zapas ogrzewaczy, które stosuję do … biegów zimowych. Ja nie wiem kiedy się ta Magda nauczy, że ja w plecaku … mam wszystko 😂. Oczywiście taki podarek nie mógł pozostać bez mojej odpowiedzi, ale wyjaśnienie znajdziecie na końcu relacji.

Moment startu zbliżał się nieubłagalnie. Tym razem większość czasu przypadającego na bieg spędziłem w towarzystwie Karoliny, Wioli i Sylwka. Historia tej znajomości to 12-godzinny nocny bieg na Jurze parę dobrych lat temu i potem różne biegowe koleje naszych losów. Jednak kontakt z Karolą pozostał i teraz było mi bardzo miło, że zawitaliście w moje prawie rodzinne strony, a ja mogłem potowarzyszyć Wam na tej szalonej szychcie. No i mogliście naocznie przekonać się jaki zakręcony ze mnie zawodnik 😂😱.


Gichta to była doskonała okazja, aby trochę pogadać (nie wiem tylko czy spodziewaliście się aż takich moich możliwości w tym zakresie 😂😱), pobiegać i być może przekroczyć po raz drugi barierę ultra przez Karolinę, która miała przerwę w pokonywaniu takich dystansów.

Pojezierze Palowickie jak zwykle zaskoczyło mnie przecudnej urody krajobrazami, urokliwymi miejscami, ale zaskoczyło mnie też na trasie ogromem błota - takiej ilości nie pamiętali nawet najstarsi górale 😱. No i te powietrze, a w zasadzie jego brak. Powiedzieć, że było wilgotno, parno i duszno, to jak gdyby nic nie powiedzieć. Nasze koszulki już po paru kilometrach wyglądały, jak gdyby wyciągnięto je z wody. Ale nie ma co narzekać, takie jest po prostu ultra 😅.





Karola miała pewien plan na ten bieg – zrobić sobie pętelkę, a może i dwie (bieg rozgrywa się na 7,5 kilometrowych pętlach), a potem się zobaczy 😉. Plan ten już po paru kilometrach zmienił się na – "robimy szybkie trzy pętle i zobaczymy czy wytrzymamy" 😱. Wytrzymaliśmy i podjęliśmy próbę pokonania wspólnie 45 kilometrów. Jakoś tak osobiście, nawet przez moment nie miałem chwili zwątpienia, że mogłoby się nam to nie udać 😅 - trasa była doskonale oznaczona, bufet co 7,5 kilometra, słowem nic tylko wesoło sobie latać.




Ale w tak zwanym międzyczasie sporo się działo. Mijaliśmy, albo byliśmy mijani przez spore grono znajomych (raczej to drugie 😉😅) i jak to z tej okazji nie przybić nawet piątki i nie zamienić z  wszystkimi chociażby paru słów. Ale taka właśnie jest Gichta. Jedno, wielkie przyjacielskie bieganie. Oczywiście pod nadzorem punktów pomiaru czasu. Mati pozdrawiam.




Tym razem zaplanowany dystans przestrzeliłem raptem o ... 500 metrów, bardzo niewiele jak na 52,5 km 😉. Ale co to było za przestrzelenie 😱. Jako stały bywalec „Szychty na Gichcie” postanowiłem jeden jedyny raz pobiec sobie równoległą drogą do właściwej trasy, ale biegnącej bliżej jeziorka. Nie spodziewałem się, że na końcu tej dróżki spotkam … całkiem sporą łabędzią rodzinę. Jakoś tak od razu nie spodobałem się rodzicom, a gdy jedno z nich rozpostarło skrzydła i popędziło w moim kierunku z syczeniem jak żywo przypominającym węża, to czym prędzej wybrałem się w drogę powrotną 😂😱.





A my dalej walczyliśmy z barierą 45 kilometrów i powiem, że szło nam całkiem nieźle. Nawet jeśli były małe kryzysy, to w ogóle nie miały one wpływu na naszą chęć parcia do przodu. Jedni nas motywowali (prawda Marysiu 😅), innych my musieliśmy zmotywować do większego wysiłku (prawda Madziu 😉), ale tak się zawsze dzieje na tych mega swojskich imprezach trailowych, gdzie pokonuje się przede wszystkim swoje słabości i swoje demony, ale przy wydatnym wsparciu tej biegowej, zwariowanej rodziny.



Oczywiście nie sposób nie wspomnieć o organizacji wydarzenia. PIERWSZA KLASA. Dziękuję przyjaciołom z LUXTORPEDY, że za niewielkie w sumie wpisowe, chce im się robić takie imprezy. Ogromny szacunek dla Was 👏👏👏. I dziękuję, że mogłem od kuchni przyglądać się przez chwilę Waszej pracy. Przy takiej atmosferze, to może za rok, ja Wam pomogę przygotowywać wyżywienie. Tylko, że taka pomoc to jak wpuszczenie lisa do kurnika 😂😱. Osobne podziękowania dla Kasi za prezent w postaci … domowej musztardy 👏😋.


Muszę także wspomnieć o dodatkowym na trasie punkcie nawadniającym w okolicach prywatnej posesji. Stworzyła go czwórka dzieciaczków, która dzielnie przez kilka godzin częstowała nas wodą i owocami. Byliście ogromnie szczerzy w tym co robiliście i po prostu woda od Was smakowała jak najlepszy izotonik. A podpisywane przez Was własnoręcznie kubeczki z numerami zawodników - po prostu mistrzostwo świata 👏👏👏.


I tak zupełnie niespodziewanie, trochę gadając, trochę truchtając, dobiegliśmy z Karoliną do końca szóstej pętli czyli 45 kilometra. Po drodze spotkanie z moją ulubioną parą fotografików Iwoną i Adamem. No i mój mój firmowy wyskok potwierdzający, że zabawa była naprawdę extra 😉👍. A potem już … autostrada do mety. 


Na naszych rękach pojawiła się czarna opaska świadcząca o wejściu przez nas do … strefy ultra. Karola wielki wyczyn, mała przerwa w startach (ale nie treningach) nie wpłynęła na Twoją formę 👏👏👏. Ale przecież biegania się nie zapomina. Fajnie, że mogłem Ci „trochę” potowarzyszyć na trasie, pogadać, pożartować i ... ponarzekać na panującą duchotę 😉. Zdaję sobie sprawę, że być może te moje gadanie spowodowało, że chciałaś skrócić sobie męki i dlatego tak w miarę szybko zrealizowałaś swoje założenia 😉😅, ale pisząc poważnie - jestem pod wrażeniem Twojego pomysłu na ten bieg i konsekwencji w jego realizacji 👏. To była naprawdę solidnie wykonana przez Ciebie praca i masz pełne prawo być z siebie dumna, podobnie jak Wiola, Małgosia, Sylwek i wszyscy, którzy tego dnia zawitali na Gichtę 👏👏👏.

                                                    

Po przekroczeniu przez nas szóstej pętli, pozostał pewien margines czasowy, który wykorzystałem na ... samotne zrobienie siódmej pętli 😅. Trochę poszalałem i poleciałem, ile jeszcze maszyna miała paliwa 😅😱. Dałem radę. A że moja gorąca głowa pracowała na pełnych obrotach, nie pozostawało nic innego jak natychmiast ją … schłodzić. Asiu bardzo dziękuję, za jakże wprawną obsługę ... urządzenia chłodzącego 😉😂.



Potem tradycyjna ścianka i oczywiście parę zdjęć z innymi znajomymi, których zastałem na mecie.




Zaraz potem, spotkanie z Magdą, która dzięki mojemu specjalnemu systemowi motywacyjnemu i towarzyszącemu mu rozmowie, dostała takiego powera, że z biegu który miał mieć wybitnie charakter treningowy, poszła na całość i zajęła … pierwsze miejsce 👏😅. Magda olbrzymie gratulacje i … nie musisz mi dziękować 😉. Ja wiem, że Organizatorzy nagrodzili Cię pucharem, ale dodatkowo także ode mnie otrzymałaś „puchar” za wygraną i za ten … worek cukierków, który od Ciebie otrzymałem. Forma tego pucharu niech pozostanie tajemnicą i niech Ci służy 😉.

Po takim biegu, to nic tylko iść najkrótszą drogą ... do bufetu. Tylko, że ja tę drogę pokonywałem kilkanaście minut, bo tylu znajomych spotkałem po drodze. Ale dotarłem przywitany przez Przyjaciół ze Smaków Biegania i innych znajomych. Ewa i Darek dziękuję, że zechcieliście przyjechać do gościnnych Palowic i przywitać nas na mecie. A te Wasze kotlety i sałatka, to było to czego oczekiwał zziajany i głodny ultras na mecie 😋😋😋.


Potem jeszcze pożegnanie z osobami, które tym razem najdłużej towarzyszyły mi na trasie : Karola, Wiola, Małgosia i Sylwek. Ogromnie miło było Was spotkać, pożartować na trasie, pogadać i wypić pożegnalnego, zimnego izotonika. Wiem, że macie swoje pasje czy zainteresowania, ale fajnie też od czasu do czasu się spotkać i zrobić na zawodach te parę kilometrów. I oby na nasze następne biegowe spotkanie nie musieliśmy czekać kolejne cztery lata.



Wszystkim napotkanym znajomym ogromnie dziękuję za to, że postanowiliście wspólnie ze mną spędzić szychtę na przepięknym Pojezierzu Palowickim. Wierzę, że nie żałujecie tej decyzji. To był fajny czas, w którym porywalizowaliśmy ze sobą, ale przede wszystkim doskonale biegowo-kijkowo się bawiliśmy i motywowaliśmy do pokonywania kolejnych kilometrowych barier. Do zobaczenia za rok. 





W relacji wykorzystałem własne zdjęcia, a także zdjęcia autorstwa Janusza Dadasia, Iwony Wrożyny, Karoliny Głowackiej, Dariusza Czyrnka , Małgorzaty Burakowskiej, KrzysztOFOto i Artura Gliwickiego.


Komentarze

  1. Jacku wszystko dobrze napisałeś 👌ale do kuchni z maszketami Ty się lepiej nie wybierej bo nic nie pojemy Ty lepiej se polotej 😁😄🏃

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 😂😂😂 ja bym chciał wiedzieć, kto jest taki dowcipny 😉

      Usuń
  2. 🤔🤔🤔 i biegać potrafi i pisać o tych swoich biegach również potrafi 😉💪😉
    Gratuluję serdecznie 😉 świetnie się czyta 😉😉😉

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

ULTRA BŁATNIA 24H CHARYTATYWNIE DLA KAZIA

  Ultra Błatnia 24 h miała swój mały jubileusz. Była to dziesiąta edycja i mój dziewiąty w niej udział. I zawsze, gdy potem piszę relację zauważam pewien fenomen, ale i paradoks. Ci sami organizatorzy (Madziu, Mati i Grzesiu – wybaczcie 😉, to nie jest przytyk), prawie ta sama trasa, w większości ci sami wariaci, którzy dwa razy do roku spotykają się przy słynnej wiacie w Jaworzu, nawet bufet tak samo doskonały 😋. A ja pisząc swoje wrażenia ze startu mam ten sam dylemat. Nie o czym tu znowu pisać, ale co wyrzucić, żeby relację zrobić krótszą, żeby nawet najwięksi fani mojego „talentu” wytrwali do końca opowiadania 😀. Nie inaczej było i tym razem. Mój przyjazd był w pewien sposób symboliczny. Koniec grudnia operacja łąkotki. Miesiąc później pierwszy asfaltowy start na „Dzikim Ultra”, tydzień później treningowe pohasanie z orgami po trasie biegu „Leśny Lament” (zawody 26 kwietnia) i wreszcie to co tygrysy (a może lwy😉) lubią najbardziej, kolejny tydzień i pierwsze górskie bieg...

ULTRA ZADEK - Dziki Orła Cień czyli 70 km na … kijkach

  Trzecia edycja Ultra ZADEK i mój trzeci w niej udział. O moich poprzednich startach w Key-Key napisałem już tysiące słów i pewnie teraz mógłbym napisać ponownie sążnistą relację. Ale całkiem niedawno przysłuchując się pewnej ważnej dla mnie dyskusji, ważnych dla mnie osób usłyszałem, że kluczowe jest … usystematyzowanie przekazu, cokolwiek to znaczy 😉. A dla Reclika znaczy to tyle, że z perspektywy trzech kolejnych startów można tę moją relację trochę … uporządkować, co nie znaczy, że stanie się przez to … krótsza 😀. Zdjęcie ze strony biegu  Stąd moi Drodzy Czytelnicy, cała prawda o ZADKU w … 15 punktach. Kolejność nie ma znaczenia, a może i … ma 😉. 1.     WYŻYWIENIE czyli zaczynamy od sprawy najważniejszej. Na te zawody nie trzeba brać niczego do jedzenia i mówi Wam to ... Reclik. Nie potrafię ogarnąć do końca proporcji między zadkowym bieganiem a zadkowymi bufetami 🤔😉. A w zasadzie co na ZADKU czemu służy 😂. Idealne rozmieszczenie bufetów co 10 kilometr...

10. Jubileuszowy BIEG O ZŁOTĄ SZYSZKĘ

  Wstyd mi to przyznać, ale co roku na „Bieg o Złotą Szyszkę” wybierałem się jak sójka za morze. Zawsze coś stawało na przeszkodzie, abym pojawił się na starcie tego biegu, którego start zlokalizowany był w Bystrej - urokliwej miejscowości w Beskidzie Śląskim. Wreszcie postanowione, na dziesiątej, jubileuszowej edycji nie może mnie zabraknąć 😀. Gdy wyjeżdżałem rano z Rybnika, termometr wskazywał tylko cztery stopnie na plus, ale ostre słońce i błękitne niebo zwiastowały piękną pogodę. Gdy GPS pokazywał niecały kilometr do biura zawodów, zaparkowane gęsto samochody były najlepszym dowodem na to, że poruszam się we właściwym kierunku 😀.  Swoje pierwsze kroki skierowałem przed Hotel Magnus Resort. Byłem w Bystrej pierwszy raz w życiu, ale dokładnie trzydzieści lat temu, w tym miejscu, kręcony był finał teleturnieju organizowanego przez TVP Katowice „Matka i Córka”, w którym wystąpiły ... moja teściowa i moja żona. Ciekawe, czy ktoś pamięta jeszcze ten teleturniej ? Stąd przed...