Z pisaniem relacji z
ultramaratonu „Szychta na Gichcie” czy „Biegu po Głębokich Dołach” mam
zasadniczy problem. Jestem zbyt blisko związany z Organizatorami, Zawodnikami i
tymi miejscami, żeby być obiektywny.
Zatem kto nie chce niech nie
czyta, a kto chce to zapraszam na kompletnie nieobiektywną relację biegową 😉. Bo w tego typu relacjach nie o bieganie przecież chodzi, a o to co się działo w
równym stopniu przed, w trakcie, jak i po biegu.
Początek tegorocznego lata jest bardzo kapryśny. Dni upalne przeplatają się z całkiem zimnymi, a w międzyczasie jeszcze przydarza się ulewa.
Nie inaczej było w dniu zawodów,
już o godzinie czwartej obudziły mnie krople deszczu, które uderzały o szyby
okna. No tak Reclik i ultramaraton równa się „klątwa Reclika” 😱. Deszcz był
rzęsisty i ustał dopiero jakieś pół godziny przed startem. Już sobie w myślach
wyobrażałem te błotniste ścieżki, po których przyjdzie nam biegać i … nie
pomyliłem się.
Piękne chwile przed startem,
przeszło dwie setki biegaczy z czego połowa … znajomych. Fajnie było się z Wami
przywitać, fajnie było zamienić kilka słów, fajnie strzelić selfiaczka przed
startem. Te wszystkie rozmowy o tym co za nami i o tym co przed nami, i jakoś
mało tematów związanych z Gichtą. Bo tutaj mało kto przyjeżdża z zamiarem rywalizacji
„na ostro” 😅.
Osobne przywitanie miałem przed startem z Magdą. Ta to dopiero sprawiła mi niespodziankę. Otrzymałem od Niej sporych rozmiarów worek z wszelkiej maści cukierkami. I takie prezenty to ja baaaardzo cenię👏😋. Było to bardzo miła forma podziękowania, za to że na wspólnym 24-godzinnym biegu w początku czerwca przewidziałem, że w nocy może być … mróz i miałem przy sobie zapas ogrzewaczy, które stosuję do … biegów zimowych. Ja nie wiem kiedy się ta Magda nauczy, że ja w plecaku … mam wszystko 😂. Oczywiście taki podarek nie mógł pozostać bez mojej odpowiedzi, ale wyjaśnienie znajdziecie na końcu relacji.
Moment startu zbliżał się
nieubłagalnie. Tym razem większość czasu przypadającego na bieg spędziłem w
towarzystwie Karoliny, Wioli i Sylwka. Historia tej znajomości to
12-godzinny nocny bieg na Jurze parę dobrych lat temu i potem różne biegowe
koleje naszych losów. Jednak kontakt z Karolą pozostał i teraz było mi bardzo miło, że zawitaliście w moje prawie rodzinne strony, a ja mogłem potowarzyszyć Wam na tej szalonej szychcie. No i mogliście naocznie przekonać się jaki zakręcony ze mnie zawodnik 😂😱.
Gichta to była doskonała okazja, aby trochę pogadać (nie wiem tylko czy spodziewaliście się aż takich moich możliwości w tym zakresie 😂😱), pobiegać i być może przekroczyć po raz drugi barierę ultra przez Karolinę, która miała przerwę w pokonywaniu takich dystansów.
Pojezierze Palowickie jak zwykle
zaskoczyło mnie przecudnej urody krajobrazami, urokliwymi miejscami, ale
zaskoczyło mnie też na trasie ogromem błota - takiej ilości nie pamiętali nawet najstarsi górale 😱. No i te powietrze, a w zasadzie jego brak. Powiedzieć, że
było wilgotno, parno i duszno, to jak gdyby nic nie powiedzieć. Nasze koszulki
już po paru kilometrach wyglądały, jak gdyby wyciągnięto je z wody. Ale nie ma co narzekać, takie jest po prostu ultra 😅.
Karola miała pewien plan na ten bieg – zrobić sobie pętelkę, a może i dwie (bieg rozgrywa się na 7,5 kilometrowych pętlach), a potem się zobaczy 😉. Plan ten już po paru kilometrach zmienił się na – "robimy szybkie trzy pętle i zobaczymy czy wytrzymamy" 😱. Wytrzymaliśmy i podjęliśmy próbę pokonania wspólnie 45 kilometrów. Jakoś tak osobiście, nawet przez moment nie miałem chwili zwątpienia, że mogłoby się nam to nie udać 😅 - trasa była doskonale oznaczona, bufet co 7,5 kilometra, słowem nic tylko wesoło sobie latać.
Ale w tak zwanym międzyczasie
sporo się działo. Mijaliśmy, albo byliśmy mijani przez spore grono znajomych (raczej
to drugie 😉😅) i jak to z tej okazji nie przybić nawet piątki i nie zamienić z wszystkimi chociażby paru słów. Ale taka właśnie jest Gichta. Jedno, wielkie
przyjacielskie bieganie. Oczywiście pod nadzorem punktów pomiaru czasu. Mati
pozdrawiam.
Tym razem zaplanowany dystans przestrzeliłem raptem o ... 500 metrów, bardzo niewiele jak na 52,5 km 😉. Ale co to było za przestrzelenie 😱. Jako stały bywalec „Szychty na Gichcie” postanowiłem jeden jedyny raz pobiec sobie równoległą drogą do właściwej trasy, ale biegnącej bliżej jeziorka. Nie spodziewałem się, że na końcu tej dróżki spotkam … całkiem sporą łabędzią rodzinę. Jakoś tak od razu nie spodobałem się rodzicom, a gdy jedno z nich rozpostarło skrzydła i popędziło w moim kierunku z syczeniem jak żywo przypominającym węża, to czym prędzej wybrałem się w drogę powrotną 😂😱.
A my dalej walczyliśmy z barierą 45 kilometrów i powiem, że szło nam całkiem nieźle. Nawet jeśli były małe kryzysy, to w ogóle nie miały one wpływu na naszą chęć parcia do przodu. Jedni nas motywowali (prawda Marysiu 😅), innych my musieliśmy zmotywować do większego wysiłku (prawda Madziu 😉), ale tak się zawsze dzieje na tych mega swojskich imprezach trailowych, gdzie pokonuje się przede wszystkim swoje słabości i swoje demony, ale przy wydatnym wsparciu tej biegowej, zwariowanej rodziny.
Oczywiście nie sposób nie wspomnieć o organizacji wydarzenia. PIERWSZA KLASA. Dziękuję przyjaciołom z LUXTORPEDY, że za niewielkie w sumie wpisowe, chce im się robić takie imprezy. Ogromny szacunek dla Was 👏👏👏. I dziękuję, że mogłem od kuchni przyglądać się przez chwilę Waszej pracy. Przy takiej atmosferze, to może za rok, ja Wam pomogę przygotowywać wyżywienie. Tylko, że taka pomoc to jak wpuszczenie lisa do kurnika 😂😱. Osobne podziękowania dla Kasi za prezent w postaci … domowej musztardy 👏😋.
Muszę także wspomnieć o dodatkowym na trasie punkcie nawadniającym w okolicach prywatnej posesji. Stworzyła go czwórka dzieciaczków, która dzielnie przez kilka godzin częstowała nas wodą i owocami. Byliście ogromnie szczerzy w tym co robiliście i po prostu woda od Was smakowała jak najlepszy izotonik. A podpisywane przez Was własnoręcznie kubeczki z numerami zawodników - po prostu mistrzostwo świata 👏👏👏.
I tak zupełnie niespodziewanie, trochę gadając, trochę truchtając, dobiegliśmy z Karoliną do końca szóstej pętli czyli 45 kilometra. Po drodze spotkanie z moją ulubioną parą fotografików Iwoną i Adamem. No i mój mój firmowy wyskok potwierdzający, że zabawa była naprawdę extra 😉👍. A potem już … autostrada do mety.
Na naszych rękach pojawiła się czarna opaska świadcząca o wejściu przez nas do … strefy ultra. Karola wielki wyczyn, mała przerwa w startach (ale nie treningach) nie wpłynęła na Twoją formę 👏👏👏. Ale przecież biegania się nie zapomina. Fajnie, że mogłem Ci „trochę” potowarzyszyć na trasie, pogadać, pożartować i ... ponarzekać na panującą duchotę 😉. Zdaję sobie sprawę, że być może te moje gadanie spowodowało, że chciałaś skrócić sobie męki i dlatego tak w miarę szybko zrealizowałaś swoje założenia 😉😅, ale pisząc poważnie - jestem pod wrażeniem Twojego pomysłu na ten bieg i konsekwencji w jego realizacji 👏. To była naprawdę solidnie wykonana przez Ciebie praca i masz pełne prawo być z siebie dumna, podobnie jak Wiola, Małgosia, Sylwek i wszyscy, którzy tego dnia zawitali na Gichtę 👏👏👏.
Po przekroczeniu przez nas szóstej pętli, pozostał pewien margines czasowy, który wykorzystałem na ... samotne zrobienie siódmej pętli 😅. Trochę poszalałem i poleciałem, ile jeszcze maszyna miała paliwa 😅😱. Dałem radę. A że moja gorąca głowa pracowała na pełnych obrotach, nie pozostawało nic innego jak natychmiast ją … schłodzić. Asiu bardzo dziękuję, za jakże wprawną obsługę ... urządzenia chłodzącego 😉😂.
Potem tradycyjna ścianka i oczywiście parę zdjęć z innymi znajomymi, których zastałem na mecie.
Zaraz potem, spotkanie z Magdą, która dzięki mojemu specjalnemu systemowi motywacyjnemu i towarzyszącemu mu rozmowie, dostała takiego powera, że z biegu który miał mieć wybitnie charakter treningowy, poszła na całość i zajęła … pierwsze miejsce 👏😅. Magda olbrzymie gratulacje i … nie musisz mi dziękować 😉. Ja wiem, że Organizatorzy nagrodzili Cię pucharem, ale dodatkowo także ode mnie otrzymałaś „puchar” za wygraną i za ten … worek cukierków, który od Ciebie otrzymałem. Forma tego pucharu niech pozostanie tajemnicą i niech Ci służy 😉.
Po takim biegu, to nic tylko iść najkrótszą drogą ... do bufetu. Tylko, że ja tę drogę pokonywałem kilkanaście minut, bo tylu znajomych spotkałem po drodze. Ale dotarłem przywitany przez Przyjaciół ze Smaków Biegania i innych znajomych. Ewa i Darek dziękuję, że zechcieliście przyjechać do gościnnych Palowic i przywitać nas na mecie. A te Wasze kotlety i sałatka, to było to czego oczekiwał zziajany i głodny ultras na mecie 😋😋😋.
Potem jeszcze pożegnanie z osobami, które tym razem najdłużej towarzyszyły mi na trasie : Karola, Wiola, Małgosia i Sylwek. Ogromnie miło było Was spotkać, pożartować na trasie, pogadać i wypić pożegnalnego, zimnego izotonika. Wiem, że macie swoje pasje czy zainteresowania, ale fajnie też od czasu do czasu się spotkać i zrobić na zawodach te parę kilometrów. I oby na nasze następne biegowe spotkanie nie musieliśmy czekać kolejne cztery lata.
Wszystkim napotkanym znajomym
ogromnie dziękuję za to, że postanowiliście wspólnie ze mną spędzić szychtę na
przepięknym Pojezierzu Palowickim. Wierzę, że nie żałujecie tej decyzji. To był
fajny czas, w którym porywalizowaliśmy ze sobą, ale przede wszystkim doskonale
biegowo-kijkowo się bawiliśmy i motywowaliśmy do pokonywania kolejnych
kilometrowych barier. Do zobaczenia za rok.
Jacku wszystko dobrze napisałeś 👌ale do kuchni z maszketami Ty się lepiej nie wybierej bo nic nie pojemy Ty lepiej se polotej 😁😄🏃
OdpowiedzUsuń😂😂😂 ja bym chciał wiedzieć, kto jest taki dowcipny 😉
Usuń🤔🤔🤔 i biegać potrafi i pisać o tych swoich biegach również potrafi 😉💪😉
OdpowiedzUsuńGratuluję serdecznie 😉 świetnie się czyta 😉😉😉
Dziękuję za miłe słowa 👍
Usuń