Z wiekiem człowieka łapią różne
przypadłości, na jedną z takich, chyba już nieuleczalnych, zapadłem jakiś czas temu. W leksykonie chorób szczególnie dokuczliwych figuruje ona pod łacińską
nazwą „Ultra Błatnia Vigintiquatuor horas caritatis”, co po polsku znaczy „Ultra
Błatnia Charytatywnie 24 h” 😉😱😂.
Gdy kilka lat temu trochę z
przypadku, trochę z ciekawości zawitałem na tę imprezę dzięki zaproszeniu
szalenie zakręconej pary młodych ludzi czyli Iwony i Arka Juzof, to przez myśl
mi nie przyszło, że już po pierwszym starcie, w moim biegowym kalendarzu na
stałe zagości zimowa i letnia edycja tej imprezy.
Aby gościć na tegorocznej letniej edycji poświęciłem wiele. Ultra Błatnia została przeniesiona z czerwca na sam początek września. A początek września to także początek roku szkolnego. A już miałem zacząć studia na Uniwersytecie "Piątego" Wieku na kierunku „Topografia i orientacja w terenie”, na specjalizacji „Biegi i bufety, ze szczególnym uwzględnieniem limitów i kalorii” 😉😂. I znowu klapa, i znowu będę się bujał przez cały następny rok na zagubionych biegowych ścieżkach i bardziej kierował się zapachem punktów żywnościowych niż wskazaniami mojego Garmina. Jedynym pocieszeniem w tej sytuacji był fakt, że i inni przyszli studenci, którym na pewno przydałyby się wykłady z tej tematyki, również wybrali wagary na Błatniej kosztem uniwersyteckiej ławki, na czele z Justyną z Nowaki Team 😉.
Na tej imprezie, w przeciwieństwie do innych biegów, zawsze promowani są zawodnicy, którzy wnoszą swój indywidualny wkład do kolejnej edycji tego biegu. U mnie były już skoki a’la Małysz 😀, nieumyślne poranienie kogoś kijkami 😱, efektowna wywrotka ze zranionym kolanem i zniszczonymi leginsami 😱, bieg pod prąd właściwej trasy 😂, autorskie wytyczenie nowej zimowej trasy do … Wapienicy 😉 i tak można wymieniać bez końca.
W tym roku nie mogło być inaczej.
Już na starcie miałem zamiar pobrać … dwa numery startowe. Symboliczną pierwszą
pętlę chciałem pokonać w zastępstwie Moniki, która ostatecznie nie dojechała na
zawody, ale duchem i … numerem startowym była ze mną i wsparła leczenie
Filipka. Dlaczego pierwszą pętlę ? Bo na pierwszej pętli, jeszcze w miarę
zwracam uwagę na oznakowanie trasy. Kolejne pętle już z reguły lecę … na
pamięć, zawierzając swojemu instynktowi 😱😂.
Miał rację Arek mówiąc mi, że
Ultra Błatnia to okazja do spotkania wielu górskich ultrawariatów, których
niekiedy nie sposób spotkać przez kilka miesięcy. Nie inaczej było i tym razem.
To miejsce przyciąga swoim klimatem, chęcią niesienia pomocy i … niesamowitym
bufetem. Nic więc dziwnego, że dwa razy do roku, setki osób na zaproszenie
Magdy, Grzesia i Mateusza przybywają do słynnej wiaty w Jaworzu, aby tak po
prostu i od serca wspomóc leczenie wybranego dziecka i przy okazji zmierzyć się
z Błatnią.
Zmierzyć się, spacerując, biegając czy jeżdżąc na rowerze. Zmierzyć się, biegnąc 4,5 kilometra pod górę i 4,5 kilometra w dół. Zmierzyć się, włączając się do tej zabawy w sobotnie południe lub o dowolnej porze do niedzielnego południa. Zmierzyć się, robiąc jedną pętelkę czy też robiąc ich kilkanaście. Zmierzyć się, robiąc to indywidualnie czy też startując w gronie przyjaciół czy życiowych partnerów.
Nikt tu nikogo nie pogania, nikt tu nikomu czasów nie mierzy, zaliczone pętelki samemu odhacza się w specjalnym zeszycie, no i najważniejsze - nikt nikomu nie liczy zjedzonych w bufecie pyszności 😉😋. Ta Błatnia roztacza tu jakąś specjalną aurę, bo nawet szybkobiegacze plasujący się na czołowych miejscach w górskich biegach, tutaj pokazują swoje … ludzkie oblicze i nawet zatrzymują się na trasie, aby podziwiać widoki czy zrobić sobie selfie z … Reclikiem 😉.
I tak jakoś na samym wstępie, spotkałem dwie osoby, które na Ultra Błatniej są od … zawsze. Marek jest
jedynym znanym mi facetem, któremu długich nóg … zazdrości mu większość
zawodniczek 😉. Ja natomiast zazdroszczę mu systematyczności i konsekwencji w
realizacji biegowych wyzwań 👏. I Kasia, której relacje z biegowych wędrówek
śledzę zawsze z zainteresowaniem, a która na dzisiejszym wydarzeniu z ogromną energią,
wraz ze swoimi znajomymi, przeprowadzała kwestę wśród napotkanych na trasie
turystów 👏.
Bohaterem tegorocznej letniej edycji był czteroletni Filipek, który cierpi na mózgowe porażenie dziecięce, niedowład czterokończynowy, padaczkę, diagnoza obejmuje również chorobę neurologiczną, niepełnosprawność ruchową, opóźnienie rozwoju psychoruchowego, a także zmienne napięcie mięśniowe.
Gorąco wierzę, że dzięki
wielkiemu sercu wszystkich uczestników, a także spotkanych na trasie czy w
okolicach schroniska turystów, wśród których także prowadzono zbiórkę, ten
dzielny chłopczyk będzie mógł uczestniczyć w kolejnym turnusie
rehabilitacyjnym.
Jeśli chcielibyście wesprzeć
Filipka najdrobniejszą nawet kwotą poniżej zamieszczam link do zbiórki https://www.siepomaga.pl/nasz-filip?
Z góry ogromnie Wam dziękuję.
Tyle tytułem wstępu, ale czas
zameldować się w biurze zawodów. Lepiej trafić nie mogłem. Zastałem tam i zostałem
ogromnie sympatycznie przywitany przez Magdę – jedną z trójki organizatorów
wydarzenia. Nie było problemów z wydaniem drugiego numeru i drugiego pakietu
startowego. Musicie wierzyć, że na tej imprezie pakiety są losowane i każdy
jest trochę inny. I tutaj muszę przyznać, że na tym serdeczności się skończyły. Bo ja
nie wierzę, że dla mnie, dla którego szczytem kulinarnych umiejętności jest …
ugotowanie jajka, zupełnie przypadkowo wylosowano pakiet … z książką kucharską 😉😂. Uważam, że losowanie
było tendencyjne i chciałem zażądać jego … reasumpcji 😂😂. Ale na to podobno
wymagana jest zgoda wszystkich trzech członków zarządu stowarzyszenia, a Grześ
i Mateusz gdzieś się zapodziali 😉.
I tak się zastanawiam, czy nie zawziąć się w sobie i na kolejną edycję nie przygotować własnoręcznie jakieś potrawy z tej książki ? Tylko kto wtedy wziąłby odpowiedzialność za zdrowie uczestników wydarzenia ? 😉😱
Pokornie zabrałem swoje dwa pakiety
(Monika co było w Twoim, dowiesz się za dwa tygodnie) i rozejrzałem się po
najbliższym otoczeniu. A tam dwie prawdziwe mistrzynie : Agnieszka i Marta.
Serdeczne powitanie i gratulacje za Ich niecodzienny wyczyn - pokonanie dla
Filipka na biegowo Głównego Szlaku Beskidzkiego 👏👏👏. Przyznam się, że z ogromnym
zainteresowaniem czytałem ich filmowe i pisemne relacje z tego biegu oraz
oglądałem niesamowite zdjęcia Tomka.
Mając obok siebie takiej klasy zawodniczki, skorzystałem z okazji i poprosiłem o kilka cennych uwag i wskazówek dotyczących pewnego biegu, w Beskidzie Małym, w którym mam zamiar za dwa tygodnie uczestniczyć. Dziewczyny podkreśliły doskonałą organizację, dobrze oznakowaną trasę, wysokiej klasy bufety i spokojne limity czyli wszystko to, na co ja najbardziej zwracam uwagę. Co prawda Marta wspominała coś o jakimś bufecie pod … Czantorią czyli w kompletnie innym paśmie górskim 😉😱. Na szczęście Agnieszka szybko wyprowadziła Ją z błędu (a ja już byłbym gotów tam polecieć 😉😂) i jeszcze zapewniła mnie, że będzie tam wolontariuszką i jako ostatnia będzie sprzątać wszystko co zastanie na trasie 😱 … i wtedy zrobiło się strasznie poważnie, bo nie wiedzieć czemu dziewczyny spojrzały na … mnie 😱😉.
Na szczęście w pobliżu stała dwójka z trzech fotografików obsługujących tę imprezę czyli Tomek i Arek i zupełnie niezobowiązująco, zacząłem głośno zastanawiać się, który z Nich zrobi mi lepsze zdjęcie na trasie podczas moich firmowych skoków 😉😂. I teraz z niecierpliwością czekam na efekty Ich prac.
Mógłbym tak rozmawiać w nieskończoność, bo znajomych spotkałem sporo, ale oto znalazły się zguby czyli pozostała dwójka organizatorów. Mateusz w paru słowach wszystkich powitał i przedstawił założenia wydarzenia, a Grzegorz sto metrów po starcie przybijał z każdym piątkę 👍.
Wszyscy Ci, którzy chcieli zacząć od samego początku, w samo południe wystartowali na liczącą blisko 9 kilometrów pętlę.
Była to pętla zapoznawcza, ale pokonałem ją w dosyć szybkim tempie. Po pierwsze biegłem ją w imieniu Moniki i z przypisanym Jej numerem startowym (41). A jak w Jej imieniu, to zamiast swoich 80+ kilogramów dźwigałem tylko Jej 50 kg, tak to sobie przynajmniej wyobrażałem 😉😅. Po drugie, podobno w okolicach schroniska przeniesiony miał być … bufet. I dopiero przed samym schroniskiem dotarło do mnie, a w zasadzie Marek uświadomił mnie, że bufet pozostał tam gdzie zawsze czyli ... w wiacie na starcie.
Na tej pętli ani razu się nie pomyliłem i w dwóch najbardziej charakterystycznych miejscach czyli w okolicach schroniska oraz w fotelu na Błatniej zrobiłem zdjęcia z numerem 41. Monika jakby co, masz to zaliczone. Ale zrobienie przynajmniej dychy w okolicy Twojej ulubionej Puszczy Kampinoskiej Cię nie minie 😉😅.
Pętle 2,3 i 4 już takie łatwe nie były. Te robiłem już jako ja, a te moje kilogramy jednak ważą 😉😅. Co prawda napotkany na trasie Arek uświadomił mi po długim kilkumiesięcznym niewidzeniu się, że ciągłe bieganie mi służy, bo podobno … zeszczuplałem. Nie wiem ile w tym jest prawdy, a ile chęci przypodobanie mi się, w tym konkursie fotograficznym z Tomkiem 😉.
Ale pętle te to przede wszystkim podziwianie przepięknych krajobrazów, bo pogoda w sobotę była do biegania idealna. I tak pokonując kolejne kilometry i wpatrując się w te piękne beskidzkie pejzaże człowiekowi naprawdę robiło się lekko na duszy i ciele, i jednocześnie uświadamiał sobie, że góry dają takie poczucie wolności, którego nie uświadczy się w żadnym innym miejscu.
Jednak podziwiając te krajobrazy człowiek musiał patrzeć też pod nogi, bo po ostatnich ulewach na trasie zalegało sporo błota.
Były też i chwile zadumy, bo ilekroć mijałem Siodło pod Przykrą, to przypominałem sobie, jak w poprzedniej, zimowej edycji, wiedziony intuicją zamiast do Jaworza poleciałem do … Wapienicy 😉😱.
Pętle te to także spotkania, przybijanie piątek i krótkie rozmowy z tymi, których nie spotkałem na starcie .
Инна ogromnie miło było Cię wreszcie osobiście poznać, po blisko rocznej wirtualnej znajomości. Podziwiam tempo Twoich górskich biegów, ale dopiero przy tym osobistym spotkaniu muszę przyznać, że Twoja ukraińska wymowa słowa Jacek jest po prostu the best i żałuję, że tego nie nagrałem. No i GRATULUJĘ zwycięstwa na tegorocznej Ultra Błatniej 👏👏👏
Beata, fajnie było Cię spotkać na trasie biegu i cieszę Cię że okazja do najbliższego spotkania już za dwa tygodnie w Beskidzie Niskim.
Leszek, Kasia, Dominik i Marek to kolejni z moich znajomych, których gdzie jak gdzie, ale na Ultra Błatniej zabraknąć nie mogło.
Przy jednej z kolejnych pętli spotkałem moich krajanów z Rybnika czyli Blankę i Rafała z synem. Rafał jako biegacz jest moim zdaniem nie do uratowania 😉– biega szybko, jest wytrzymały, stać Go naprawdę na dobre wyniki. Za to dla Blanki widzę nadzieję. Rozpoczęła ona swoją przygodę z bieganiem. Ale robi to w moim stylu i według tych samych zasad, którymi ja się kieruję. I na przykład gdy Jej małżonek w pocie czoła pokonywał kolejne kilometry, Ona w okolicach schroniska znalazła krzaki z jagodami i uznała, że jest to idealne miejsce na krótką, bufetową przerwę. Blanka idź tą drogą i tego się trzymaj 👏😅😋👍.
A jeśli już wspomniałem o schronisku, to ja także, już z moim numerem, zrobiłem sobie tam zdjęcia. I tak się tylko zastanawiałem czy ten numer startowy mi czegoś nie przypomina ? 😉
A ze schroniska, to już tylko mały przeskok do tronu – fotela na Błatniej. Kolejne zdjęcie, ale zarazem rozejrzenie się po krajobrazach rozciągających się wokół. I taka chwila rozmarzenia się, jak to byłoby fajnie być właścicielem tego cudownego miejsca 😉😄.
Po czwartym zbiegu z Błatniej naszła mnie bardzo niepokojąca myśl – „ty sobie tak truchtasz i truchtasz, napotkanych ludzi po przeszło pięciu godzinach jakby coraz mniej, a co jeśli wszyscy pozostali, siedzą w tej chwili … w bufetowej wiacie i wcinają te wszystkie smakołyki 😋😱. Myśl ta stała się strasznie natarczywa i nie dawała mi spokoju 😉.
Moje założenie na te wydarzenie to było cztery lub pięć pętelek. Czwarta się kończyła. Bałem się, że jak wejdę do tej wiaty, to już stamtąd nie wyjdę 😂😱.
Pomyślałem, że wstąpię tylko na małą chwilkę, zrobię zdjęcie tego co tam się mieści, a potem wylecę na ostatnią, piątą pętlę. Założenie było rozsądne, wszedłem, zrobiłem zdjęcie i … człowiek jest jednak bardzo słabą istotą 😂.
Skosztowałem na wzmocnienie tylko jednej porcji pomidorowej, potem skosztowałem drugiej porcji, bo przypomniało mi się, że biegłem też w imieniu Moniki. I jak już zjadłem zupę, to przecież nie mogłem odmówić drugiego dania w postaci pysznej kiełbasy i krupnioka, zagryzionego chlebem ze smalcem i ogórkiem. Oczywiście musiałem też skosztować owoców, a wręcz grzechem byłoby odmówić popróbowania pysznych ciast 😋😂😉. Po tym wszystkim stwierdziłem, że liczba czterech pętli brzmi równie atrakcyjnie jak pięć 😂😉, i w zasadzie po takim posiłku, w trosce o zdrowie, człowiek nie powinien nadwyrężać bieganiem żołądka. Stąd w zgodzie z samym sobą, podjąłem, jedyną możliwą decyzję, o zakończeniu mojego udziału w wydarzeniu.
Kolejny raz, nawet nie wiem który, miałem uczucie, że dane mi było uczestniczyć w czymś wyjątkowym. Ultra Błatnia łączy w sobie wszystko to, co ja osobiście cenię w bieganiu. Tę autentyczną radość z pokonania kolejnych kilometrów 😅. Tę chęć niesienia pomocy osobie w potrzebie. Warto to robić, bo dobro wraca, gdyż nigdy nie wiemy, czy nam osobiście nie przyjdzie prosić o taką pomoc. I nie dziwię się, że po każdej takiej edycji biegu, udaje się zebrać całkiem pokaźne kwoty, bo tutaj każdy daje tyle ile może, z potrzeby serca 💖. I wreszcie tę chęć obecności wśród ludzi, którzy myślą podobnie 👍. Widać to szczególnie na trasie. Nie ma nerwowego patrzenia na zegarek, wołania „lewa wolna”, szybkiego mijania wolniejszych biegaczy. Zamiast tego są piątki, uśmiechy czy słowa otuchy i mobilizacji od zupełnie nieznanych osób. Takie wartości i takie zachowania są najbliższe mojemu sercu i nic dziwnego, że na Ultra Błatniej czuję się zawsze jak ryba w wodzie.
Magdo, Mateuszu i Grzegorzu
ogromnie się cieszę, że udało mi się zrobić wspólne zdjęcie z całą Waszą
trójką. Ciekawe czy ktoś jeszcze ma takie ? Ale też ogromnie dziękuję za
Błatnią. Za to, że w dzisiejszych skomercjalizowanych czasach robicie coś
kompletnie bezinteresownie, robicie coś z potrzeby serca, robicie coś dla tych
najbardziej potrzebujących. Kolejna edycja i kolejne dziecko doczeka się
pomocy. Bardzo, bardzo, bardzo Was podziwiam i szanuję 👏👏👏. I tylko proszę,
kontynuujcie to wydarzenie do końca świata i o jeden dzień dłużej.
Ja kończyłem swój udział w Ultra Błatniej zaliczając cztery wejścia, co dało 35 kilometrów. Ale zabawa cały czas trwała. Jedni kończyli jak ja, inni pokonywali kolejne pętle, a jeszcze inni dopiero włączali się do gry. Jak na przykład moja znajoma Magda, która zamierzała pokonać pięć pętli ciemną nocą. Trzymam za Ciebie kciuki, ale tak do końca nie wiem co Tobą kierowało – chęć biegania nocą czy może nie chciałaś wysłuchać kilku moich, jakże drobnych i jakże życzliwych uwag, po ostatnim całonocnym bieganiu w Turawie 😉😂.
Żarty żartami, ale mocno trzymam
kciuki i mocno gratuluję wszystkim tym, którzy na letniej edycji Ultra Błatnia
24 h pokonali chociaż jedną pętelkę. Jesteście wspaniali 👏👏👏.
Wspaniali są także Marek, Ania i
Jej koleżanka za … brawurowe wykonanie Macareny, ale to już temat na zupełnie
inną opowieść 😉😂.
Ja cię kręcę dziękujęmy 🥲
OdpowiedzUsuńTo ja dziękuję, że mogłem uczestniczyć w tym mega wydarzeniu 😀
UsuńZe smakiem opisane wydarzenie, o wielu twarzach😍i z wieloma twarzami😊pięknie...widzieć tyle i tylu😍ps...nie tylko Tobie Twój numer..."coś przypominał"😂
OdpowiedzUsuńDziękuję, za taki fajny i ciepły komentarz. A gdybym poznał jeszcze imię Jej/Jego autora to byłoby super, bo widzę po "numerze", że czytanie było bardzo dokładne 😀
UsuńPiękne rzeczy. Mega energia w świetnej publikacji - wielkie dzięki 🤗
OdpowiedzUsuńGRATULACJE 💙💙
Dziękuję za taki motywujący komentarz 👍
Usuń