Sobota. 5 października. 22 kilometry. Dzień Dobry Kędzierzyn-Koźle - festiwal biegowy. 2 Miejsce w kategorii.
"Jak do tego doszło, nie wiem?" 😉😂. Z tą piosenką jest jak z moim
bieganiem. U Zenka wszyscy znają słowa, ale podobno nikt nie słucha disco polo.
Reclik podobno potrafi biegać, ale nikt tego nie widział 😉.
Gdyby mnie ktoś zapytał, jakie miasto robi nie jeden, ale kilka najbardziej zakręconych biegów w Polsce w ciągu roku, to wskazałbym na Kędzierzyn-Koźle czyli tak z amerykańska Key-Key. Pojechałem tam kiedyś na Ultra Zadek i od tego czasu systematycznie u nich goszczę.
Gdzie jak gdzie, ale w tym Key-Key to lubią sobie pospać.
Organizują festiwal biegowy zaczynający się od „dzień dobry”, a pierwszy bieg
startuje o … 14.16 😂. Wychodzi jednak na to, że największym śpiochem jestem … ja.
Bo właśnie na bieg na dystansie 44 kilometrów, startujący o tej godzinie, byłem zapisany,
ale … nie dojechałem. Na usprawiedliwienie mam to, że … Kraków jest ładnym
miastem, a Córkę mam tylko jedną i odwiedziny u Niej zawsze się przeciągają 😀.
Zdążyłem za to na 16.16, a właśnie o tej porze startował dystans 22 kilometrów. Przepisanie pakietu dla Organizatorów nie stanowiło problemu, bo też muszę dodać, że u nich jeśli chodzi o pomoc zawodnikom, nigdy nic nie stanowi problemu. Nawet widziałem swego rodzaju ulgę w ich oczach, że wystartuję na dystansie o połowę krótszym. Rachunek był prosty. Połowę krótszy dystans, to zarazem o 50 % niższa frekwencja Reclika na bufetach. Potem miłe spotkanie z Pauliną w biurze zawodów, gdzie odebrałem właściwy numer startowy i jednocześnie zapewnienie, że bufety jak zwykle przygotowane są na odpowiednim poziomie 😀😋.
A później już mogłem rozejrzeć się wśród uczestników biegu. Bieg w Key-Key to stuprocentowa pewność spotkania wielu znajomych. Nie inaczej było i tym razem. Na początek przywitanie się z Ojcami Dyrektorami czyli Tomkiem i Witkiem.
Potem prorocze spotkanie z Łukaszem i Beatą. Dlaczego prorocze? Bo zaledwie kilka godzin później spotkaliśmy się na jednym … pudle podczas dekoracji naszej kategorii 😅.
No i oczywiście wspólne zdjęcie z Anią, dobrym duchem
Key-Key, którą dotychczas znałem z obsługi zawodów, a która teraz wystartowała
na moim dystansie.
Nie mógłbym także nie wspomnieć o pozdrowieniach dla jakże mocnej ekipy z Zatyrani Gratisownia.pl, która miała swoich przedstawicieli na wszystkich dystansach i na każdym z nich uplasowali się oni na pudle.
Czasu na rozglądanie specjalnie nie było, bo to był ten
moment, gdy zostaliśmy zaproszeni na odprawę techniczną i rozgrzewkę. Z odprawy
zapamiętałem pytanie jednego z zawodników, który zauważył, że o ile rozumie w
wyposażeniu obowiązkowym folię nrc i czołówkę, to po co obowiązkowy jest …
gwizdek ? Odpowiedź Tomka, trochę mnie zmroziła – „Bieg startuje o 16.16, do
pokonania są 22 kilometry, a zmrok zapada o 18.16. Więc jeśli po tej godzinie
zobaczycie w lesie kilka par świecących oczu, to macie gwizdać ile sił i równie
szybko uciekać”😱. Słysząc to zacząłem intensywnie myśleć, gdzie schowałem mój
gwizdek? Czy w kieszonce z … dwoma czołówkami 😀, a może w kieszonce gdzie
zapakowałem kilka batonów na czarną godzinę 😀, i potem przypomniałem sobie, że
włożyłem go do podręcznej apteczki, którą zawsze mam ze sobą. Ale na wszelki
wypadek, na sucho, poćwiczyłem sobie gwizdanie na palcach. To był też pierwszy moment, gdy pomyślałem sobie,
że może ten jeden raz zaliczyć jakiś bieg na … biegowo 😅.
Po odprawie rozpoczęła się rozgrzewka, którą profilaktycznie … ominąłem. W końcu nie mogę zbytnio eksploatować mojego kolana, przed czekającym go zabiegiem .
A potem już odliczanie do biegu. Podczas gdy inni głośno odliczali 9, 8, 7, ja jak mantrę powtarzałem w duchu 5, 9, 15, 19. Nie moi drodzy, to nie są szczęśliwe numerki w totolotku, ale kilometry na których ustawione zostały bufety 😀😋.
Po odliczeniu do jednego, poszły konie po betonie, a w zasadzie
przy padającym ciągle deszczu pobiegliśmy po wyjątkowo błotnistej trasie.
Przyszła jesień i przyszły warunki, które są moimi wymarzonymi – mokro nad głową i mokro pod stopami. No to pociągnąłem 😅. Leciałem sobie, leciałem całkiem niezłym tempem, aż zobaczyłem tabliczkę … „dla ciekawskich” czyli dla mnie 😆. Mocno zaciągnąłem hamulec i poszedłem w las oglądać … kamienie runiczne. Pierwsze zaskoczenie mnie naszło, że po wyjściu z lasu mój zegarek wskazywał średnie tempo 5:15/km. To jakim tempem ja biegłem od startu ?
Zaraz potem przyszło kolejne zaskoczenie, bo bez żadnej tabliczki, na trasie czekała mnie ogromna niespodzianka – czyli Tomasz Wysocki z aparatem. No jeżeli Tomek pojawia się na nizinnym biegu, to bieganie w Key-Key ma przyszłość. Oczywiście musiałem wykonać swój firmowy skok, a on odwdzięczył mi się świetnym zdjęciem. Jak to dobrze, że nie eksploatowałem się na rozgrzewce, bo teraz miałem spore skokowe rezerwy 😅.
A ja znowu ruszyłem ostro z kopyta i z przerażeniem zauważyłem, że mój zegarek wskazuje czas nieznacznie powyżej 4 minut na kilometr 😱. Nawet nie wiecie jak ciężko hamuje się przy takiej prędkości 😅. Ale musiałem, bo to czym dla kierowców jest znak stopu na drodze, tym dla mnie jest tablica … „czas na lancz!” 😉.
Powiem, krótko – mega wypasiony bufet i to zaledwie po przebiegnięciu 5 kilometrów 😋👏. Z drugiej strony, nawet nie wiecie, jak wiele można spalić kalorii i jak olbrzymia jest potrzeba ich uzupełnienia w moim wykonaniu 😀. Nie wiem tylko dlaczego Alan zalecił mi dezynfekcję przed degustacją na bufecie 😉. A Tomek na odprawie ostrzegał, że Alan … to samo zło 😉. A to naprawdę bardzo pomocny człowiek. Tu zdezynfekuje, tam zrobi pomiar … alkomatem – słowem do rany przyłóż 😂. Nic więc dziwnego, że człowiekowi po opuszczeniu tego bufetu, zrobiło się jakoś ciepło na duszy i na ciele 😅.
Potem znowu sam sobie narzuciłem spore tempo, ale pogoda jak wspominałem wymarzona, a bieganie Traktem Królewskim zobowiązuje.
Szybkie cztery kilometry i znowu bufet. Ale tam długo nie zabawiłem. Dziewczyny niby miłe i pomocne, ale podskórnie czułem, że to tylko pozory, i tam chyba przetrzymywana była ... jakaś zakładniczka 😉😱. Zatem naprędkie wrzucenie czegoś na ruszt i … mknę do przodu.
Przede mną piękne leśne tereny na tej wyjątkowo szybkiej trasie.
Znowu się człowiek rozpędził, a już kolejny znak stopu czekał na mojej drodze. Ponowne spotkanie ze znajomą ekipą z pierwszego bufetu. Zaryzykowałem i bez dezynfekcji pochłonąłem spore porcje, chociaż Adrian krzywym okiem patrzył na moją niehigieniczną postawę 😉.
Zaczęło już prawie zmierzchać, więc szybkim tempem leciałem do mety, tym bardziej że wydawało mi się, że słyszę jakieś dziwne odgłosy z lasu. Tempo niby szybkie, ale małe zatrzymanie się przy kolejnej trasowej atrakcji – odnowionej kapliczce św. Huberta - musi być.
Trzy kilometry do mety i tu kolejny, czwarty już, bufet na trasie. Ktoś mógłby pomyśleć, że po co się zatrzymywać, jak już za chwilę meta. Każdy tak mógł pomyśleć, ale nie … Reclik 😅😋.
Jednak potem szpula do mety. Ta szpula to w moim wykonaniu 4:05/km. Biegłem tak szybko, że czekający kilkaset metrów przed metą, Tomek Wysocki z wrażenia nie zdążył ustawić obiektywu 😂.
Meta, medal, zdjęcie na tle ścianki, chciałoby się
powiedzieć standard. Ale zaraz potem przepyszna potrawa z kotła, przepyszne jabłka i
te słodkości – wszystko wyborne. Widok tych smakowitości uświadomił mi jaki ja byłem … głodny 😋👍😉.
Po tym dniu pełnym wrażeń najwyższa pora powoli wracać do domu. Rzuciłem tylko okiem na mój czas na biegowym monitorze, a tam obok czasu pojawiła się informacja, że zająłem drugie miejsce w swojej kategorii, tuż za Łukaszem, z którym zrobiłem sobie zdjęcie przed biegiem.
Gorąco oklaskiwałem zawodników, którzy znaleźli się na
pudle. Pięknie było dzielić z Wami Waszą radość. Setnie się uśmiałem, jak
Ewelina siłą swojej perswazji przekonała resztę osób na podium, łącznie z
prowadzącymi, żeby podobnie jak ona ułożyli nogi do zdjęcia 😉. Co prawda nie startowałem
na jej dystansie, ale obiecała mnie nauczyć takiego pozowania do zdjęcia.
A potem nastał czas na mój dystans i moją kategorię. Były brawa, wzajemne gratulacje od "europaletowych" współtowarzyszy i organizatorów czyli Tomka i Witka. Nie powiem, fajnie tak raz do roku znaleźć się na pudle. Ale obiecuję więcej już tego w tym roku nie robić 😉😂.
Organizatorom serdecznie gratuluję kolejnej bardzo udanej imprezy w Key-Key. Warto do Was wpadać na krócej i na dłużej, bo u Was nigdy atrakcji nie brakuje, bufety są zawsze pełne, a limity elastyczne 😀.
Chciałabym stanąć w obronie Reclika, bo widziałam, że umie biegać, więc heloł! Swoją drogą, co dawali na tych punktach, żeś osiągnął takie tempo? Ta wiedza by mi się przed maratonem przydała... Co do KK - to zdecydowanie kwestia atmosfery. Jednak zakłady chemiczne robią robotę ;). No i ta godzina! Wreszcie przyzwoita godzina porannego startu, nie jakieś fanaberie o 6.00. Aż żałuję, że nie pobiegłam! Ale czytając Reclikową relację, to jakbym tam była. Muszę się jeszcze odnieść do gestu nogą - potrzebujesz od P więcej korepetycji. I nie zasłaniaj się kolanem, bo po tych podskokach widać, że aparat ruchu działa :) Brawo za pudło! Widzę, że to zaraźliwe jest ;) No i ubolewam nad tym hotelem - uściski dla M.
OdpowiedzUsuńJustku bardzo dziękuję za ten komentarz. Z jednej strony jest tu widoczna znajomość pana R, ale z drugiej strony widać, że jeszcze pewne zagadki wymagają rozwiązania 😉
Usuń