Fajnie mieć biegowych przyjaciół.
A jak jeszcze Ci przyjaciele zapraszają cię na biegowe urodziny, to nie sposób
odmówić, a gdy do tego przez część biegowej trasy tworzycie orkiestrowy patrol,
to cóż można więcej dodać.
Agnieszka obchodziła 43-cie urodziny
i z tej okazji zaprosiła swoich znajomych na 43 – kilometrowy bieg po
urokliwych miejscowościach ziemi wodzisławskiej. Tutaj muszę pokusić się o
pewną refleksję. Moim zdaniem Agnieszka miała 34-te urodziny, a tylko dlatego, że Henio chciał sobie zrobić
ultra to zamienił cyfry 😉. Ale przecież nie będę protestował, gdy można zrobić
dodatkowe 10 kilometrów.
Trasa biegu składała się z dwóch części. Pierwsze 18 kilometrów to był typowy trial obejmujący okolice Krostoszowic z wbiegnięciem na charakterystyczną baniową górę lub poprawniej Hałdę Bania. Druga część to biegowa wizyta w kilku miejscowościach w ramach orkiestrowego patrolu. Tak jak pisałem łącznie miało wyjść 43 kilometry na cześć naszej solenizantki. Agusia wybacz, nie chciałem Cię postarzeć, ale przecież mnie znasz. Wszystkim wyszło 43 km, no mnie wyszło 45 km 😂. Były drobne zagubienia i później głośne nawoływania : Jacek, Jacek, Jacek. A ja już wiem, że siódma wersja Garmina oprócz opcji powrót do miejsca startu, powinna zawierać opcję „powrót do grupy” 😉.
Start zaplanowano na 9.00 i o tej
porze zameldowaliśmy się na gościnnym terenie Intera Krostoszowice powitani
przez przesympatycznego Marcina. Pogoda sprawiła nam mega niespodziankę. Było
mroźnie, słonecznie, bezwietrznie czyli warunki stworzone do biegania. A my
ruszyliśmy nieprzetartymi leśnymi szlakami, aby pokonywać kolejne kilometry.
Były drobne narzekania, bo Heniek obiecał nam, że w nocy wydepta nam dróżki,
ale nic z tego. I potem filigranowe dziewczyny musiały zrobić to za niego 😉. Latałem
już parę razy lasem Buczyna, ale ilekroć tam jestem, to zawsze jestem
pozytywnie zaskoczony. Tak wiem, przy mojej orientacji w terenie, ja zawsze
jestem mile zaskakiwany, ale to nie to. W Buczynie po prostu chce się latać -
zapomniane ścieżki, urokliwe stawy, pojawiające się znienacka podbiegi i
zbiegi, wszystko to na nowo odkrywałem w towarzystwie wesołych i energetycznych
osób, które wpadły na urodzinowy bieg Agnieszki. I tak śpiesznym-nieśpiesznym
tempem, ostro pilnowani przez Heńka, który dbał, żeby nasze ultra nie skończyło
się po zmroku, dotarliśmy do Hałdy Bania.
I tutaj mała dygresja, kolejny raz podkreślam, ja nie biegam dla życiówek, czasówek czy innych wynalazków. Moja filozofia opiera się o możliwość poznania nowych ludzi i nowych miejsc. Stąd jestem Ci Heniu mega wdzięczny, że w ciekawy sposób opowiedziałeś mi o tej „górce”. Obiecuję, że dobrze zapamiętam historię tworzenia się tego miejsca i nazwę „bania”, która pochodzi od śląskiego słowa oznaczającego dynię. Mrozik sprawił, że mogliśmy w miarę czyści przebyć przez hałdę, bo gdyby był roztop, to zdaniem naszej seniority Kaśki, od stóp do pasa bylibyśmy czarni od węgla😉 .
A tak to tylko pobłądziliśmy dzięki Heńkowi i żeby dotrzeć na szczyt to trochę poprzedzieraliśmy się wąskim grzbietem. Niektórzy może mieli i strach w oczach, ale dla niektórych to była doskonała okazja, aby chwytać w locie dziewczyny, które zbiegały na właściwy szlak – prawda Franku 😉😂.
Na szczycie poza pięknymi widokami, czekał na nas tor motocrossowy. I tutaj polecenie Heńka było krótkie – pokonujemy go biegowo. Śmiechu było naprawdę sporo 😅😂.
Potem już tylko szybki powrót do Krostoszowic do naszej bazy.
Paruminutowa przerwa na małe co nieco i już w nieco mniejszym, kilkuosobowym składzie, jako orkiestrowy patrol z Gminy Godów ruszyliśmy na biegową trasę po małych miejscowościach ziemi wodzisławskiej.
Tutaj już czekała nas trasa w większości asfaltowa. Można powiedzieć, że wręcz dziewicza, bo praktycznie nikt z naszej ekipy, nigdy ją w takiej wersji nie pokonywał. Oczywiście można ją było wgrać, bo track został przygotowany. Ja z założenia tego nie zrobiłem, bo przecież i tak nie ufam garminowi. Heniek ją wgrał na swojego bardzo dziwnego smartfona. Dziwnego … bo jego smartfon nie pracuje w niskich temperaturach 😉. Naszym zbawcą okazał się „Pieruński Cangór” Tomek, który zainstalował tracka na swoim fenixie. Od tego momentu trzymałem się blisko niego, a że biega on dosyć szybko, to nieźle sobie polatałem. I oczywiście wybaczam Ci Tomku, te dwukrotne próby zgubienia mnie. Mało mnie znasz i te dodatkowe 2 kilometry, to w zasadzie tyle co nic 😉.
Mimo, że bardzo nie lubię biegać po asfalcie, to tutaj czas i dystans upływał wyjątkowo szybko. Nasłuchałem się różnych opowieści i anegdot dotyczących miejscowości przez które biegliśmy. Czy do końca miało to wartość historyczną – śmiem wątpić. Ale zawsze to ciekawe usłyszeć, gdzie większość grupy w młodości chodziła na dyskoteki, gdzie popełniono głośne morderstwo, albo historię wybudowania czeskiej elektrowni przy samej granicy. Biegliśmy też fragmentem Żelaznego Szlaku Rowerowego. Zobaczyłem to miejsce po raz pierwszy i od razu sobie obiecałem, że wiosną lub latem wrócę tutaj na rowerze. I przy okazji muszę dodać, że ja z całej naszej grupy biegłem tym Szlakiem najkrócej, bo lecąc na czele, nie wiedzieć czemu, zbiegłem sobie z niego i leciałem takim wąwozem parę metrów poniżej. Po zetknięciu naszych tras i spotkaniu z grupą, od razu wyjaśniły mi się dwa nurtujące mnie pytania. Dlaczego lecąc prawie dwa kilometry sam nie widziałem nikogo za sobą i dlaczego słyszałem znajome głosy w górze. A już myślałem, że mam jakieś omany 😉😂😱.
Druga część trasy miała swoją wisienkę na torcie. W miejscowości Skrbeńsko, Heniek nagle zarządził skręt na prywatną posesję. To było coś niezwykłego i …wzruszającego (jestem w tym wieku i mogę tak pisać). Tadeusz, kolega Heńka, w towarzystwie swojej uroczej małżonki i rodziny zorganizował nam plenerowy bufet. Napiszę krótko, tak dobrego żurku, swojskiej kiełbasy, chleba z żurawiną to ja w życiu nie jadłem 😋. Kawa dopełniła całości. Było kolejne gromkie „sto lat” dla naszej solenizantki. Były też próby ustalenia czy ma ona 34 czy 43 lata, bo gdyby zwyciężyła opcja pierwsza, to w zasadzie u naszych przemiłych gospodarzy, w ogrodzie, moglibyśmy zakończyć bieg 😉.
A tak, po przebiegnięciu kilkunastu kilometrów powróciliśmy do naszej bazy, a tam … kolejny plenerowy catering 😋 . Jak ja kocham ultra 😂. To był czas na wspominki z naszego urodzinowego biegu. To był czas, w którym udowodniłem, że posiłek smakuje najbardziej, gdy się go spożywa dwoma widelcami i nożem jednocześnie 😂. To był wreszcie czas, gdy wysłuchaliśmy bardzo ciekawych opowieści Tomka o jego kilkusetkilometrowych biegach i … historii jego oświadczyn. Już teraz życzę Ci powodzenia na wymarzonym 1001 kilometrowym biegu.
Ciężko się było pożegnać. Ale czas biegnie nieubłagalnie. Fajnie Was było spotkać. Przekonuję się, że osób z moją biegową filozofią jest naprawdę sporo, a i znajdują się osoby, które podobnie orientują się w terenie co ja. Fajnie się pośmiać, pożartować, naładować pozytywną energią na kolejny tydzień.
Agnieszko dziękuję za
zorganizowanie tego dnia. Cieszę się, że miałem okazję Cię wcześniej poznać.
Podziwiam za rozliczne pasje i życzę żeby ten figlarny uśmiech nigdy nie
schodził z Twojej twarzy 😀.
Brawo Jacku opisane w szczegółach 👏🙂Nic nie pominięte no może poza moim upadkiem na lodzie 😂❄️⛄
OdpowiedzUsuńCoś na ten temat niby do mnie dotarło, ale żaden ze świadków nie chciał mówić pod nazwiskiem 😂
Usuń