To był dla mnie specjalny weekend. Weekend bez jakichkolwiek zawodów, nawet w tak modnej ostatnio formule … turystycznej. To był weekend, w którym miałem zaszczyt pobiegać, aby wspomóc leczenie trójki chłopców. Pogoda dopisała, polatałem sobie jak zawsze z uśmiechem na ustach i w wesołych towarzystwach, ale przede wszystkim biegałem ze świadomością, że wylatane przeze mnie kilometry i wpłacone na konta kwoty przyczynią się do leczenia i w co wierzę, do całkowitego wyleczenia Wiktora, Wojtka i Olka, i od tego robiło się jakoś cieplej na sercu. Dziękuję organizatorom tych wydarzeń, że zaprosili mnie do współuczestniczenia w tych fajnych imprezach, wszystkim współuczestnikom ogromnie gratuluję za chęć niesienia pomocy, a tych którzy czytają mojego bloga, proszę o aktywne włączenie się do chociażby jednej z tych charytatywnych akcji.
5 kółek dla Wiktora
Pomysłodawcą akcji jest Andrzej
Gorzawski. Odsyłam wszystkich do strony wydarzenia, bo są jeszcze wolne
miejsca. Zasady są banalnie proste. Od 20 lutego rejestrujemy się na
wydarzeniu, wpłacamy 30 zł i robimy 5 kółek na dowolnym dystansie. Nawet wokół
swojego samochodu, a jak ktoś ma TIRA i jest mu to za dużo, to może sobie zrobić kółka wokół stołu 😉.
Na każdego uczestnika czekają medale i drobne upominki od sponsora czyli sklepu
DECATHLON. No ja nie wiem na co czekacie.
Ja z samego rana zrobiłem sobie pięć rozgrzewkowych kółek w miejscu, w którym często bywam, ale jeszcze nigdy nie biegałem, chociaż mam je na wyciągnięcie ręki – w parku Wiśniowiec. Wszystkim to miejsce polecam, a szczególnie amatorom sportów rowerowych, i to tych w bardziej ekstremalnym wydaniu. W parku tym, w ramach budżetu obywatelskiego, stworzono prawdziwy raj dla osób uprawiających kolarstwo górskie, jeżdżących na bmx. Teraz jest trochę trudniej, bo po solidnych opadach śniegu park został opanowany przez amatorów zjeżdżania na sankach, jabłuszkach i innych podobnych urządzeniach, ale zapowiadane ocieplenie na pewno sprawi, że od wczesnej wiosny do późnej jesieni w parku królować będzie kolarstwo górskie.
I w tych pięknych okolicznościach przyrody, na lekko zmrożonej nawierzchni postanowiłem zrobić sobie z moim nieodłącznym przyjacielem Codim pięć pętelek na Wiśniowcu. Nie przeforsowywałem się zbytnio, bo wiedziałem, że w południe będę już w Jaworzu. Ale taki fajny poranny rozruch okazał się przyjemną rozgrzewką przed dużo dłuższymi dystansami czekającymi mnie już za parę godzin. Oczywiście Codi był wniebowzięty. Mroźny poranek i cały Wiśniowiec do naszej dyspozycji.
Chyba na tych pięciu skromnych kółkach nie poprzestanę i gdyby nadarzyła się w ramach tej akcji możliwość zrobienia kolejnych pięciu kółek dla Wiktora, to z chęcią przyjmę zaproszenie.
ULTRA BŁATNIA TRENING
24 H Charytatywnie DLA WOJTUSIA
Na to wydarzenie czekałem z
biciem serca. I pilnowałem, żeby znaleźć się wśród tych nielicznych
kilkudziesięciu osób, które w ciągu 24 godzin będą latać tam i z powrotem z
Jaworza na Błatnią. Udało się. Krótko, to była impreza organizowana przez
biegowych wariatów, dla biegowych wariatów, w bardzo szczytnym celu, bo
wybiegana, zebrana czy wylicytowana kwota wspomaga leczenie Wojtka. Wspaniałego
Wojtka i jego kochanych rodziców miałem okazję poznać już w zeszłym roku, gdy
uczestniczyłem w charytatywnym półmaratonie organizowanym przez Grupę YNO
ULTRA. Więc teraz nie zastanawiałem się ani pół minuty, żeby się od razu zapisać. Na to wydarzenie wybrałem się z Adą, a już na miejscu spotkałem całe
grono dobrych znajomych, co zresztą widać na zdjęciach. Przy okazji poznałem
kolejnych pozytywnych biegowych wariatów. Srebrne usta przypadają Arkowi, który
przedstawiał mnie swoim znajomym słowami : „To jest ten wariat z Rybnika, który
jeździ do nas półtorej godziny, aby polatać z nami godzinę” 😂. W samo południe,
różnym tempem, najczęściej parami, wystartowaliśmy na pierwszy zapoznawczą pętlę.
Już na starcie okazało się, że zwycięzcami byli wszyscy ci, którzy wyposażyli
się w raczki i kijki. Czyli większość, w tym ja z Adą. Pogoda wyśmienita, trasa
wymierzona tak, że mogłaby służyć za wzór dokładności – 4 kilometry z Jaworza
na Błatnią i 4 kilometry z powrotem. A wszystko to bez praktycznie płaskich
odcinków. Czyli mozolne i solidne wspinanie się po lodzie, z jednym
pięciusetmetrowym wąziutkim odcinkiem, gdzie zalegał głęboki śnieg, a z powrotem, to co lubię czyli zbieg na złamanie karku.
Już na drugim okrążeniu towarzystwo rozbiegło się na całej trasie. Jedni biegli w jednolitym tempie bez względu czy wbiegali czy zbiegali, inni równomiernie gospodarowali siłami, bo chcieli spędzić na trasie całe 24 godziny, jeszcze inni potraktowali trasę wyjątkowo rekreacyjnie – wszystko to nie miało żadnego znaczenia, każdy dokładał kilometry, które przeliczane były na złotówki na leczenie Wojtka. Towarzystwo wesoło pozdrawiało się na trasie, a do tego napotkani na drodze turyści, których nie brakowało, dodawali nam otuchy, często zastanawiając się, który to już raz widzą nas podczas ich jednokrotnego wejścia i zejścia z Błatniej 😅.
Wspólnie z Adą, już przed startem ustaliliśmy, że zabawimy w Jaworzu około pięciu godzin. Czas ten pozwolił zaliczyć Adzie trzy pętelki (24 km), a mnie cztery pętelki (32 km). Zaczęliśmy i zakończyliśmy wspólnie. Adriano szczerze Ci gratuluję. Po raz pierwszy biegłaś zimą w górach w raczkach, różnica wysokości, na każdym czterokilometrowym podejściu, wynosiła przeszło 500 metrów, czyli było się gdzie zmęczyć. Dałaś radę, a jeszcze zostałaś przeze mnie lekko uszkodzona, jak podczas skoku w piątym ujęciu na potrzeby fotografików, niechcący uderzyłem Cię kijkiem w palec. Jak zapoznałaś się przy pierwszym podejściu z trasą, powiedziałaś „jak zrobię trzy pętle, to będę wielka”. I zrobiłaś. I rzeczywiście JESTEŚ WIELKA. Duże brawa 👏👏👏 i przy okazji, wsparłaś pomoc dla Wojtka.
Pozdrawiam wszystkich, których miałem okazję spotkać lub poznać dzisiaj w Jaworzu. Dziękuję, że zaprosiliście mnie do udziału w tej szalonej imprezie. Jestem pod wrażeniem Waszych ogromnych serduch i kondycji. Dzisiaj wszystkich zarażaliśmy uśmiechem i dobrocią. Wróciłem naładowany pozytywną energią, która oby starczyła jak najdłużej.
Teraz czekam na ostateczne wyniki, bo podobnie jak sporo współbiegaczy, zadeklarowałem pewną kwotę darowizny obejmującą wejścia moje i Mariusza na Błatnią przemnożoną przez 10 zł i 5 zł. Swój wynik znam, a jak widziałem w jakim tempie wbiegał Mariusz i jego słowa, że może tak 24 godziny bez przerwy, to myślę że konto leczenia Wojtka sporo urośnie. Trzymam mocno kciuki za tych wszystkich gigantów, którzy będą obecni na trasie pełne 24 h. Duży szacunek i wyrazy uznania dla Was. Wielkie podziękowania dla organizatorów, wolontariuszy i fotografików, którzy bezinteresownie wspomagali nas - biegaczy.
I jeszcze jedno, muszę się pochwalić. Wspomagając leczenie Wojtka, wykupiłem także godzinną lekcję nordic walking u Iwony Juzof, prywatnie żony mojego biegowego znajomego Arka. Iwonko, podczas biegu próbowałem Go podpytać czy zostanę solidnie przeczołgany, i wiesz jaką dostałem odpowiedź „ja ją znam i kocham wiele lat, ale lekcji nordic walking nie odważyłem się pobierać” 😂. A poważnie, już się cieszę na tę lekcję, którą wykorzystam w marcu podczas zdobywania Czantorii.
I na końcu tej relacji muszę
dodać, że autorką większości tych ładnych, klimatycznych zdjęć krajobrazowych, szczególnie z
zachodu słońca jest Ada 👍.
Kilometry dla Oleczka
Do tej akcji zachęcił mnie mój
przyjaciel Marek. Biegam z nim już parę lat i wiem, że serducho u niego do
pomocy ogromne.
Wiem także, że potrafi
samodzielnie zaprojektować i zaproponować ciekawe trasy w najbliższej okolicy w
ten sposób, że jak sam to określa, „ja cieszę się jak dziecko, a on cieszy się,
że ja się cieszę”. Nie latamy ścieżkami stworzonymi dla biegaczy, ale niekiedy
dziewiczymi terenami, gdzie spotykamy zające, sarny czy … dziki. I to wszystko
w Rybniku lub najbliższej okolicy.
Teraz jeszcze doszła niecodzienna okazja. Podczas wczesnoporannego niedzielnego biegania, Marek miał po raz pierwszy przebiec dystans 30 kilometrów. I mnie miało tam nie być ? Za żadne skarby nie mógłbym przepuścić takiej okazji. Zbiórka została wyznaczona na 6.00 czyli jeszcze, gdy na świecie było ciemno i zimno. I jakie było moje zaskoczenie, gdy w Paproci oprócz Marka i mnie, zameldowały się także Jolka i Magda. Magda podobnie jak Marek po raz pierwszy chciała przekroczyć barierę 30 kilometrów podczas jednego biegu.
Z tą Magdą, to w ogóle jest ciekawa historia, jeszcze parę miesięcy temu wracała do przygody z bieganiem, półtora miesiąca temu w słynnym biegu na sześć Garminów z moim udziałem, zrobiła półmaraton, a dzisiaj, uprzedzam, z uśmiechem na ustach pokonała 30 kilometrów. Jak tak dalej pójdzie to 1 kwietnia zaproszę ją na pierwszy maraton i nie będzie to prima a prilis.
Role w tym biegu zostały bardzo
szybko rozdzielone. Mnie przypadła rola lodołamacza, czyli leciałem z przodu i
sprawdzałem czy można bezpiecznie przebiegać po zmrożonej nawierzchni, a Marek
miał bardziej odpowiedzialne zadanie, zabawiania miłych pań rozmową. Wczoraj
kończyłem bieg przy zachodzie słońca na Błatniej, a dzisiaj zaczynałem przy
wschodzie słońca w Rudach. I tu i tu widoki palce lizać. Czas i kilometry
biegły nam bardzo szybko. Jak zwykle w biegach z udziałem Marka, mnóstwo
ciekawych, nieodkrytych miejsc. Zapomniane kapliczki, klimatyczne ławeczki, ciekawe,
opuszczone budowle i … tylko nie pytajcie mnie, gdzie byliśmy. Marek miał
oczywiście przygotowane wyjścia awaryjne i co 5 kilometrów wskazywał nam skrót
do samochodu, ale kto go tam słuchał.
Lecieliśmy, żartowaliśmy, pozowaliśmy w miejscach, które urzekały nas swoją urodą. I ja to się w ogóle nie spostrzegłem, kiedy licznik wskazał 25 kilometrów. Wtedy nastąpiła mała przerwa na gorącą herbatkę, którą wytrwale taszczyłem w plecaku, i wtedy chyba do Magdy i Marka tak naprawdę dotarło, że bariera 30 kilometrów na pewno pęknie. I pękła, MOJE OGROMNE GRATULACJE. Oczywiście musiałem zrobić kilka okazjonalnych zdjęć tej cudownej parze, które Magda określiła mianem „rozwodowych”, ale co tam. Tylko raz przekracza się za po raz pierwszy 30 kilometrów. Później już jest tylko maraton, czego Wam szczerze życzę. Magda pamiętaj byłem przy Twoi pierwszym półmaratonie, teraz przy 30 kilometrach, nie może mnie nie być przy maratonie. Bo ja to w ogóle szczęście przynoszę. A zresztą, jak ja tego nie opiszę, to się nie liczy i nikt Ci nie uwierzy. I tym razem dla Oleczka nasze zwariowane towarzystwo wylatało grubo ponad 100 kilometrów. I bardzo się cieszę, że mogłem być wśród Was.
Zamiast podsumowania
To były bardzo szalone dwa dni.
Za dwa tygodnie miałem startować w Krościenku w wymarzonej Zimowej Triadzie
Biegowej w wersji ultra. W sobotni wieczór dostałem maila o odwołaniu imprezy.
I wiecie co, po pierwszy zmartwieniu, przyszła refleksja. Tam w ciągu dwóch dni
miałem przebiec przeszło 65 kilometrów. Ten dystans zrobiłem w dwa dni już
teraz, wspomagając tym samym trzy szczytne cele. I gdy dotarła do mnie ta
prawda, to jakby żal za odwołaną imprezą stał się dużo mniejszy.
Pozdrawiam wszystkich moich
czytelników, zachęcam do włączenia się do różnych charytatywnych biegowych
zbiórek, bo dobro zawsze powraca. I do zobaczenia na tym blogu już za tydzień,
z kolejnej mam nadzieję szalonej biegowej imprezy, na którą wybieram się w nie
mniej szalonym i licznym towarzystwie.
Magda:
OdpowiedzUsuńJacku uwielbiam czytać Twoje biegowe relacje, a znaleźć się w nich to już zaszczyt :) Z uśmiechem na ustach czytałam część wpisu poświęconą dzisiejszym 30 kilometrom. Było fantastycznie. Nie wiem czy sama zebrałabym się w sobie na taki dystans,ale jak już wiesz Twój niesamowicie zorientowany w terenie przyjaciel po prostu taki dystans wyznaczył, a,że mnie nie trzeba długo namawiać no to zameldowałam się na miejscu :) Oczywiście na maraton z Tobą się piszę, jeśli tylko nogi dogadają się z głową i będą nieść tak samo jak i ona. Myślę, że nowe dystanse w Twoim towarzystwie to będzie niepisana tradycja-ale co tam, wiem, że jestem w dobrych rękach. Zdjęcia "rozwodowe" przecudne, fajnie było pokonać wspólnie tą magiczną dla mnie do tej pory granice. Dziękuję raz jeszcze i do zobaczenia znów.. w dziczy, po ciemku... :)
Magdo, bardzo dziękuję za te miłe słowa. I napiszę tak : do zobaczenia jak najbardziej, w dziczy jak najbardziej, bo uwielbiam takie tereny, ale że ... po ciemku :) . Gratuluję i wiem, że osiągniesz zamierzone cele, bo dobry humor Cię nie opuszcza i nie ma przed Tobą rzeczy niemożliwych - na miejscu Marka zacząłbym się bać. Bo Ty za chwilę zmotywujesz Go do maratonu :)
UsuńMagda: Ja Marka? On to już się zapowiedział z maratonem i ja ani trochę go nie namawiałam :) Ostrożnie do połówek podchodzę, ale ten kwiecień brzmi zachęcająco. Oczywiście pod Twoim czujnym okiem-a w zasadzie plecami :D
OdpowiedzUsuńJak w kwietniu to tylko Obłędny Maraton, wyszukaj go sobie :) ;). No chyba, że przetarcie trasy Zbója ;)
Usuń