Przejdź do głównej zawartości

Popołudniowy wypad na Soszów i Stożek

Chyba zachorowałem na chorobę, którą ciężko wyleczyć – bieganie po górkach.

Już w zasadzie od XRUN-a jakoś ciągnęło mnie żeby do tego półmaratonu z niedzieli zrobić małą dogrywkę i dokręcić kolejną połówkę.

Mój trener od przygotowania fizycznego czyli syn Piotr wymyślił dla mnie trasę biegnącą od wyciągu w Wiśle-Soszowie poprzez Soszów, Stożek i powrót do Wisły. Miał wyjść półmaraton.

Zaopatrzony w tracka wgranego w zegarek, białą karteczkę z opisem ważniejszych punktów na trasie i zapewnieniem Piotra, że każdy metr tej trasy biegnie jakimś kolorem szlaku, byłem prawie pewny, że tym razem zrobię wszystko według planu. A gdy jeszcze przed wystartowaniem na trasę okazało się, że zapomniałem słuchawek to praktycznie zrozumiałem, że teraz mogę skupić się już tylko na pilnowaniu biegowego szlaku i nic nie zakłóci moich myśli. Zamiast 21 km zrobiłem 24 km, a wszystkiemu winny był … koń 😉😂.

Początek bardzo mocno pod górkę, trochę śniegu trochę błotka i tak dotarłem w okolice schroniska na Soszowie.














Potem już śniegu i lodu nie brakowało, piękne widoki, bo też pogoda była słoneczna, Góra Cieślar, Mały Stożek i mega oblodzone podejście do schroniska na Wielkim Stożku. Tam tylko chwila na podziwianie widoków i w myśl zasady „z górki na pazurki” ostry zbieg po lodzie aż do Małego Stożka.










Tam niestety zaczął się asfalt, ale taki bardzo kameralny. Bo na wąskiej drodze nie spotkałem ani samochodu, ani człowieka.



I tak dotarłem do czegoś co nazywało się Kobyla Sałasz, cokolwiek to znaczy, ale dla mnie zwiastowało błotno-śniegowy zbieg, gdzie na może dwóch kilometrach naliczyłem całe mnóstwo górskich potoków. Ilość spływającej wody powoli uświadamia nam, że chociaż do kalendarzowej wiosny jeszcze 19 dni, to w górach, szczególnie w tych niższych partiach po śniegu zostanie za chwilę wspomnienie.











I tak wpadłem na kolejny kilkukilometrowy asfaltowy odcinek Wisła-Jurzyków. I znowu niby asfaltowa droga, ale jakaś taka cisza i spokój, minęły mnie może z dwa samochody.




A potem ostatnie mozolne wspinanie się pod górkę. Dróżka wykonana z płyt ażurowych, a na jej szczycie kilka domków. Ludzie, którzy tam mieszkają muszą bardzo lubić ciszę i spokój i … muszą mieć bardzo dobre samochody terenowe.






Wszystko szło zgodnie z planem, karteczka i Garmin cudownie ze sobą współpracowały. Do miejsca zaparkowania samochodu pozostawało jakieś 1,5 kilometra. Wbiegłem na odcinek asfaltowy, wyłonił się wyciąg i na jednej z posesji zobaczyłem konika, który tak wspaniale na mnie patrzył 😀. To sobie tam pobiegłem. Zegarek zwariował, wysyłał mi jakieś wibrujące sygnały, ale przecież ja widziałem wyciąg na wyciągnięcie ręki 😂. I tak sobie biegłem i biegłem … no właśnie jakoś ten ostatni kilometr dziwnie się dłużył. Wyciąg był, ale nie było samochodu. Pierwsza myśl … ukradli mi auto, ale żeby z całym parkingiem 😂. Zresztą wyciąg też trochę taki inny. Znalazłem się w Wiśle-Jaworniku, a nie w Soszowie.





Wtedy wróciłem do mojej karteczki i zegarka. Zrobiłem dodatkowe 3 kilometry, minąłem kolejny raz mojego przyjaciela konika i poprzez Rowienki dotarłem do Soszowa. Zegarek wskazał 23,950 km, parking był, samochód także.




To był naprawdę udany wypad biegowy, przy pięknej słonecznej pogodzie.

Dodatkowo dołączam zrzuty z Garmina. Tajemnicze zapisy białej karteczki niech pozostaną owiane tajemnicą 😂😂😂








 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

ULTRA BŁATNIA 24H CHARYTATYWNIE DLA KAZIA

  Ultra Błatnia 24 h miała swój mały jubileusz. Była to dziesiąta edycja i mój dziewiąty w niej udział. I zawsze, gdy potem piszę relację zauważam pewien fenomen, ale i paradoks. Ci sami organizatorzy (Madziu, Mati i Grzesiu – wybaczcie 😉, to nie jest przytyk), prawie ta sama trasa, w większości ci sami wariaci, którzy dwa razy do roku spotykają się przy słynnej wiacie w Jaworzu, nawet bufet tak samo doskonały 😋. A ja pisząc swoje wrażenia ze startu mam ten sam dylemat. Nie o czym tu znowu pisać, ale co wyrzucić, żeby relację zrobić krótszą, żeby nawet najwięksi fani mojego „talentu” wytrwali do końca opowiadania 😀. Nie inaczej było i tym razem. Mój przyjazd był w pewien sposób symboliczny. Koniec grudnia operacja łąkotki. Miesiąc później pierwszy asfaltowy start na „Dzikim Ultra”, tydzień później treningowe pohasanie z orgami po trasie biegu „Leśny Lament” (zawody 26 kwietnia) i wreszcie to co tygrysy (a może lwy😉) lubią najbardziej, kolejny tydzień i pierwsze górskie bieg...

ULTRA ZADEK - Dziki Orła Cień czyli 70 km na … kijkach

  Trzecia edycja Ultra ZADEK i mój trzeci w niej udział. O moich poprzednich startach w Key-Key napisałem już tysiące słów i pewnie teraz mógłbym napisać ponownie sążnistą relację. Ale całkiem niedawno przysłuchując się pewnej ważnej dla mnie dyskusji, ważnych dla mnie osób usłyszałem, że kluczowe jest … usystematyzowanie przekazu, cokolwiek to znaczy 😉. A dla Reclika znaczy to tyle, że z perspektywy trzech kolejnych startów można tę moją relację trochę … uporządkować, co nie znaczy, że stanie się przez to … krótsza 😀. Zdjęcie ze strony biegu  Stąd moi Drodzy Czytelnicy, cała prawda o ZADKU w … 15 punktach. Kolejność nie ma znaczenia, a może i … ma 😉. 1.     WYŻYWIENIE czyli zaczynamy od sprawy najważniejszej. Na te zawody nie trzeba brać niczego do jedzenia i mówi Wam to ... Reclik. Nie potrafię ogarnąć do końca proporcji między zadkowym bieganiem a zadkowymi bufetami 🤔😉. A w zasadzie co na ZADKU czemu służy 😂. Idealne rozmieszczenie bufetów co 10 kilometr...

ULTRA BŁATNIA 24H DLA KSAWEREGO

  Moja kolejna relacja z Błatniej. I pewnie myślicie co nowego można napisać z imprezy, która odbywa się dwa razy do roku i na której od wielu lat się bywa ? A ja niezmiennie odpowiadam, zawsze mam potężne dylematy co pominąć, co skrócić, bo tak wiele się dzieje. I zawsze straszę Magdalenę, Mateusza i Grzegorza, że zostanę tu kiedyś pełną dobę i napiszę … epicką relację 😱😂. I Oni zawsze słuchają tej mojej zapowiedzi z przerażeniem w oczach. I bynajmniej nie martwią się rozmiarami mojej opowieści, ale tym, czy ten dobrze zaopatrzony bufet byłby w stanie wytrzymać moje wizyty przez całą dobę 😂😋. Nie uwierzycie, ale robiąc te kilometry na poszczególnych pętlach, przyplątała się do mnie pewna szlagierowa piosenka zespołu Baciary, którą usłyszałem na jakimś plenerowym festynie poprzedzonym biegiem. Przyplątała się i odczepić nie mogła 😉. I już oczyma wyobraźni słyszę te głosy oburzenia – Reclik ty słuchasz takich piosenek ? 😱 A ja zawsze zastanawiam się jak to możliwe, że pios...