Przejdź do głównej zawartości

CROSS ŚWIĘTOJAŃSKI i PÓŁMARATON KSIĘŻYCOWY czyli ... szaleństwo sobotniej nocy 😅



CROSS ŚWIĘTOJAŃSKI

W sobotnie duszne i skwarne popołudnie zawitałem wraz z Ewą i Darkiem do urokliwej miejscowości Pogórze koło Skoczowa, aby wziąć udział w biegu, który na stałe wrósł w historię tej okolicy. Cross Świętojański odbywał się tu już po raz 32, a nasz bieg główny na dystansie 12,5 km był tylko wisienką na torcie całego szeregu imprez, które mu towarzyszyły.

Sucho napisać, ze cała miejscowość żyła tą imprezą, to jakby nic nie napisać. Miałem wrażenie, że jakby każdy tutejszy mieszkaniec chciał przyczynić się do tego, żeby wszyscy uczestnicy wynieśli jak najlepsze wspomnienia z przyjazdu do Pogórza. Służby porządkowe, które sprawnie kierowały ruchem i wskazywały nam parkingi, ulica „Krossowa”, którą szliśmy do miejsca startu (a była jeszcze ulica „Biegaczy”), mnóstwo stoisk z konkretami i słodkościami. Aż cud, że przy takich pokusach człowiek doszedł do biura zawodów i jeszcze miał siłę wystartować.


Boisko miejscowego klubu LKS Pogórze przywitało nas dźwiękami „We are the champions”. Tak honorowano wszystkich uczestników biegów dzieci i młodzieży, które właśnie powoli się kończyły. 




Także i nasza trójka znalazła swoje miejsce na zielonej trawce boiska i zastanawiała się jak wypełnić czas do rozpoczęcia naszego biegu. Darek rozpoczął solidną rozgrzewkę i chcąc nie chcąc ruszyliśmy z Ewą cztery litery, żeby mu potowarzyszyć. Ale znaleźliśmy także czas, aby pogadać z właścicielami … armaty, której wystrzał miał dać początek crossu. Zamieniliśmy parę słów z pewnym dziennikarzem, który zrobił zdjęcie naszej trójce. I tak ani się nie spostrzegliśmy, gdy spiker poprosił na miejsce startu zawodników nordic walking startujących dziesięć minut przed nami.



Żarty się skończyły, bo jak oni wystartowali, to za chwilę kolej na nas. Nie ukrywam, że mimo iż dystans nie był za długi, bo raptem 12,5 km to jednak duchota, która panowała wzbudzała mały niepokój. Role mieliśmy dawno podzielone. Darek miał biec ile sił w nogach, a ja wspólnie z Ewą mieliśmy „smakować” trasę. Oczywiście w granicach rozsądku, bo limit na jej pokonanie był określony na 95 minut.



Wszystkie moje dylematy związane z panującymi warunkami atmosferycznymi rozwiązał wystrzał armatni rozlegający się punktualnie o 18.00. Huknęło, polecieliśmy na trasę … ale tutaj rodzi się zasadnicze pytanie. Czy ta kula z tej armaty nie przebiła nieba nad nami 😉. Po prostu jak lunęło - to była jedna wielka ściana deszczu. I w tej ścianie deszczu przyszło nam biec przez przeszło trzy kilometry. W mgnieniu oka byliśmy przemoczeni do suchej nitki. Przy okazji odpadł też dylemat jak pokonać początkowy błotnisty odcinek biegnący wśród stawów. Odpowiedź prawidłowa brzmiała – ostrożnie.


Mnie ten „deszczyk” jakoś nie przeszkadzał. Rozgonił moją początkową senność i rozleniwienie. Trasa była bardzo przyjemna. Piękna widokowo, były i górskie pejzaże, tęcza zwiastująca koniec deszczu, bociany przyglądające się nam z dachów domostw, tablice informujące o atrakcjach przyrodniczych. Było wreszcie coś co było tradycją tego biegu – ogniska świętojańskie. Zaś  podbiegi, które napotykaliśmy po prostu … musiały być, bo przecież byliśmy w górach.




Zastanawiałem się jeszcze nad jedną sprawą, gdy stanąłem na starcie. Jakoś nie widziałem zbyt wielu elementów oznakowania jak np. szarf, a znając mój talent w myleniu tras, jest to rzecz nieodzowna. Ale tutaj ta skromność tych elementów, bo jednak były tabliczki i strzałki sprayem na drodze, miała swoje pełne uzasadnienie. Tego oznakowania być nie musiało, bo na trasie towarzyszyła nam niebywała liczba kibiców. Parę ładnych lat już startuję, stary ze mnie chłop, to mam prawo się wzruszyć, ale też wierzcie mi, tylu kibiców którzy żywiołowo wspierali każdego zawodnika, czy to pierwszego czy ostatniego to już dawno nie widziałem. Miałem wrażenie, że społeczność Pogórza podzieliła się na dwie części – jedni poszli na stadion, a drudzy wylegli przed swoje domostwa aby zagrzewać nas do pokonania własnych słabości. Były góralskie dzwonki, głośne brawa, gorący doping, przybijanie piątek, a pana który przed ostatnim podbiegiem częstował każdego kropelką stosownego napoju to długo nie zapomnę 😂. I do tego opieka wszystkich możliwych służb mundurowych, które sprawnie kierowały ruchem, wskazywały kierunek czy zapewniały asystę podczas całego biegu.

Muszę to napisać – za stworzenie takiej rewelacyjnej atmosfery do biegania, mieszkańcom Pogórza należą się ogromne oklaski 👏👏👏.

Jednak wszystko co dobre, niestety szybko się kończy. Na niecałe dwa kilometry przed metą minąłem ulicę, która szybko przypomniała mi, że w dniu dzisiejszym moja przygoda z bieganiem się jeszcze nie kończy. Jak brzmiała nazwa tej uliczki ? ULICA KSIĘŻYCOWA 😀.


Na mecie czekały na nas kolejne brawa od licznie zgromadzonej publiczności. Ewa dziękuję za wspólny bieg w deszczu i w słońcu. Gratuluję Ci pokonania własnych słabości i ukończenia biegu. Jesteś dla mnie wielką wojowniczką.  Przepraszam za moje gadulstwo, ale ten typ tak ma 😉. No i przy okazji pozdrawiamy panów z asysty motorowo-quadowej 😃👏.



Potem czekało nas losowanie nagród dla wszystkich uczestników zawodów. Oczywiście my nie wygraliśmy nic, bo mamy szczęście w innych dziedzinach 😉. Po skonsumowaniu posiłku przygotowanego przez organizatorów. Ewa zaprosiła nas na małe co nieco przygotowane przez nią. Wielki mix truskawek, bananów i brzoskwiń to było to, czego najbardziej w tamtej chwili pragnąłem 😋.

A zaraz potem kolejna fala ulewy i rozpoczęcie jednej z największych operacji logistycznych czyli dowiezienie mnie na start Półmaratonu Księżycowego 😂. Darku byłeś szybki na crossie i jednocześnie sprawnie i szybko (oczywiście zgodnie z przepisami) dostarczyłeś mnie wieczorem pod dom, chociaż co rusz spotykaliśmy się z zamknięciem poszczególnych fragmentów ulic, bo musicie wiedzieć, ze mieszkam w okolicy miejsca startu półmaratonu. Wielkie podziękowania dla Ciebie, bo wiem, że lekko nie było, gdyż Ewa często doradzała Ci w kwestii prowadzenia pojazdu 😉. Potem szybki prysznic i zmiana stroju (czy może odwrotnie 😂) i spacer na miejsce startu półmaratonu.

PÓŁMARATON KSIĘŻYCOWY

Start w tym biegu to taka oferta last minute. Początkowo w tym biegu w ogóle nie miałem startować. A właściwie to powinienem napisać - nie miałem możliwości startu. Gdyby wszystkich uczestników puścili zgodnie z tradycją o 22.00, to bym się nie wyrobił. Ale … pojawiły się fale, w tym ostatnia o 23.15 stąd, dzięki uprzejmości i życzliwości wielu osób mogłem wystartować. Bardzo Wam dziękuję 👏. I oczywiście Ci którzy mnie znają zaraz pomyślą, że wystartowałem trochę wbrew swoim poglądom, bo już w księżycowym biegałem, bo nie biegam po asfalcie i takich „bo” można wymienić dużo więcej. Ale jest jedna rzecz nadrzędna – Rybnik to mój heimat (mała ojczyzna), trasa biegnie przez Wawok czyli moją dzielnicę, ryzyko zagubienia jest zerowe, za to spore możliwości spotkania znajomych wśród biegaczy i kibiców.

I tak też było. Okolice Kąpieliska „Ruda” gdzie odbywał się start tętniły życiem już od godzin popołudniowych. Tutaj również odbywały się starty dzieci, zaś wieczorem dania główne : bieg na 10,5 km i trzy fale Półmaratonu Księżycowego. Ja przyszedłem w momencie przygotowań do startu fali drugiej, a w niej mnóstwo znajomych na czele z Madzią, Hanią i Marysią, a na dokładkę niezniszczalny kolega z pracy na rowerze czyli Tadek, który w kamizelce koniec fali drugiej miał towarzyszyć i wspierać ostatniego uczestnika tej grupy. Tadku mijaliśmy się na trasie i wielki szacunek dla wykonanej przez Ciebie pracy 👏. A słowo „szalony” to już chyba przylgnęło do mnie na stałe, skoro już Ty mnie tak określasz 😂. Ale było to użyte w zbożnym celu czyli zmotywowania Twojej podopiecznej, więc wybaczam 😉.


A na starcie trzeciej fali to już dopiero była ekipa. Ireneusz, Jacek, Celina, pierunszczok Tomek jako peacemaker, Magda i ja.


Ja ten bieg miałem przebiec w towarzystwie Magdy, dla której był to pierwszy atestowany półmaraton. Jako że wpadłem na bieg przed startem, nie było zbyt dużo czasu, aby obgadać taktykę. Pierwsze rozbieżności pojawiły się, gdy ustawialiśmy się przed startem. Ja się ustawiłem przed balonikiem „2:19”, ale Magda cały czas przepychała się do przodu, aż znalazła się w okolicach balonika „1:50”, tak daleko to się nawet … Irek nie dopchał 😉😂. Rzadko się stresuję na biegach, ale to był właśnie jeden z tych nielicznych momentów. Zapytałem Magdę jaki ma plan na swój debiutancki bieg, odrzekła że może by tak złamać dwie godziny ? I to o mnie mówią, że jestem szalony 😂. Z drugiej strony młodzież ma swoje prawa, lubi wysoko ustawiać poprzeczkę, sięgać gwiazd (wszak to półmaraton księżycowy) – pomyślałem więc, a może by tak faktycznie spróbować. I zaraz też zacząłem sięgać pamięcią do jednego z moich ostatnich asfaltowych półmaratonów sprzed lat, który przybiegłem w okolicach 1:47. Jak ja to wtedy zrobiłem ?  

Wynik wymaga umartwień, więc zapowiedziałem Magdzie, że jak mamy szybciej biec, to musimy się dużo nie odzywać, no w zasadzie ... poza mną. Dobrze, że Magda biegła wtedy z boku, bo nie musiałem widzieć jej wyrazu twarzy po tej informacji 😂😉. Dopiero na trasie minął nas Irek, który został lekko przyblokowany na starcie, ale szybko pognał do przodu. Ja na pierwszej pętli (były dwie pętle) starałem się  biec pół kroku za Magdą i pełny podziwu zastanawiałem się jak dług utrzyma narzucone przez siebie dosyć wysokie tempo. Nawet balonik z napisem „1:59” biegł za nami. Pogoda sprzyjała bieganiu, trasa bardzo przyjemna, gdzieniegdzie punkty z muzyką na żywo, wśród nich pan grający na … konewce 😂, skutecznie zachęcały nas do biegu. I tak pokonywaliśmy kolejne kilometry, mojego kochanego Rybnika – Obwiednia Północna, rondo z kolarzami, Bulwary nad Nacyną, okolice targowiska z bardzo energetycznym punktem bufetowym, teren inwestycyjny Rybnika przy Hallera, który zmienia swoje oblicze - na czele z parkingiem wielopoziomowym, a dla wielu z nas kojarzący się także z mobilnym punktem pobierania wymazów. A stąd już tylko mały kroczek na tętniący życiem Rynek (było po północy) z zapełnionymi stolikami, gdzie ludzie wreszcie po obluzowaniu obostrzeń mogli nacieszyć się swoją obecnością. I zaraz potem, przy naszym szybkim biegu, znaleźliśmy się przy najstarszym rybnickim kościele, odcinek ulicą Rudzką i … napiszę krótko WAWOK. Moja dzielnica 👍. I gorący doping znajomych, którzy przyszli pokibicować biegaczom i niekiedy zdumiewali się widząc mnie wśród nich. 


Wydawało się, że jeszcze nawrotka na Gliwickiej i zaczynamy drugą pętlę, ale co to była za nawrotka. Drugi punkt bufetowy, a w nim jak zwykle żywiołowi Beata i Mariusz. Ta dwójka wlewała w biegaczy tyle pozytywnej energii, że człowiek był wręcz najedzony po takiej duchowej uczcie, zapominał o pobraniu wody i niczym na skrzydłach mógł biec dalej 😅. 

Półmetek miał nam dać odpowiedź, czy złamanie dwóch godzin jest realne. Idealny półmetek i idealnie jedna godzina biegu. Z Magdą to już w ogóle nie musieliśmy wiele gadać, spojrzeliśmy na siebie i po prostu polecieliśmy do przodu stawić czoła drugiej pętli 😅. Szło nam naprawdę dobrze. Byłem już po jednym biegu i realnie liczyłem na wynik w okolicach 2:10. Jednak mięśnie mi się nie odzywały. Z Magdą wszystkie sprawy dograliśmy na pierwszej pętli, więc teraz bez napinki lecieliśmy swoje. Żaden z nas nie wymagał od drugiego cudów, wiedzieliśmy że jeśli teraz nie pękną Magdzie dwie godziny, to na pewno uczyni to w najbliższej przyszłości.

I tak też się stało. Po raz drugi minęliśmy Beatę i Mariusza (bardzo Wam dziękujemy za wszystko co zrobiliście dla nas biegaczy 👏), a to był wiadomy znak, że do mety pozostało już niewiele ponad pół kilometra. Znacie mnie – nie podaję czasów i zajętych miejsc, ale zrobię mały wyjątek. Magda wbiegła na metę tuż przede mną i osiągnęła czas 2:01:20.


Jak na pierwszy atestowany półmaraton jest to wynik fenomenalny i świetny punkt wyjścia do jego polepszania. O ile oczywiście taka będzie Jej wola. Madziu wielkie brawa 👏. Przepraszam, że nie pozwalałem Ci się zbytnio odzywać na trasie i niekiedy zbyt soczyście 😉 przekazywałem Ci informacje związane z biegiem. Fajnie się z Tobą biegło i dziękuję za te dwie godziny tego trochę szalonego biegu 👍😅.




Ten półmaraton miał moim zdaniem jeszcze jednego bohatera – Celinę. Jak dla mnie jesteś zwycięzcą tej połówki 👏. Podziwiam Cię za bardzo mocną psychikę, za walkę do końca i za to, że na mecie, mimo zmęczenia, nie zapomniałaś podziękować każdemu z obsługi za towarzyszenie przy pokonywaniu przez Ciebie kolejnych kilometrów. Cilko wielki szacunek dla Ciebie i cieszę się, że byłem w tej grupie przyjaciół, którzy wspólnie z Tobą pokonali ostatnie metry biegu 😅.

Ten dzisiejszy wieczór to była taka trochę gorączka sobotniej nocy. Kilka godzin i dwa biegi o różnej specyfice i to w różnych miejscowościach. Ktoś może pomyśleć, że to szalone, ktoś inny że niedorzeczne, ale w tym szaleństwie jest metoda. Dla mnie to był taki ostatni sprawdzian przed pewnym szalonym biegiem, którym biegowa znajoma zaraziła mnie blisko dwa lata temu. Coś tego określenia "szalony" jest za dużo😂. Nie udało mi się wystartować w wersji zimowej (bo została odwołana z powodu covida), więc polecę w równie ciekawej wersji letniej. Jaki to bieg i czy uda mi się go skończyć? O tym, żywię wielką nadzieję, poczytacie w następnej relacji.

 

 


 

Komentarze

  1. Jacku!!! Powtórzę to po raz kolejny, ale DZIĘKUJĘ! :) Ja nawet nie byłam w stanie za dużo mówić, ale najgorsze były te momenty gdy już coś z siebie wydobyłam resztkami sił, a Ty odpowiadałeś "słucham?" :) Więc i Ty wybacz moje słownictwo ograniczone do - wody, idę, nie dam rady. :D Dałam z siebie wszystko, więcej nie potrafiłam pomimo wyłączenia wszystkiego co mogloby mnie spowolnić. Ale to wiesz :) Mogę napisać, że kiedyś to złamię, ale...czy ja wiem? Sprawdziłam się i to jest ważne. Pobiec asfalt z Jackiem i to trasę którą już robił to i tak dużo :) Dzięki za te 2h, dobre słowa i targanie wody. Inni Pacemakerzy mają na noc, powinnam Ci przywiązać balonik z Supermanem :D Było ciężko i cudownie. Do znów!
    Magda

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No muszę pewne rzeczy sprostować. Może to starość, ale ja w ogóle nie słyszałem hasła "nie dam rady", na którym kilometrze ono padło ? Następna bezdyskusyjna dla mnie sprawa, jak będziesz chciała to na pewno złamiesz dwie godziny. Tej trasy księżycowego nigdy nie robiłem, ale nawet gdybym robił ... to i tak bym nie pamiętał 😂. Ja nie targałem żadnej wody dla Ciebie, te butelki trzymane w obu rękach to był mój sposób na zachowanie podczas biegu równowagi 🤣. Gdyby mi przywiązali jakiś balonik, to na bank bym nim o coś lub o kogoś 😱 zahaczył i nieszczęście gotowe 😂. Natomiast zgadzam się z jednym - było ciężko i cudownie 😅

      Usuń
    2. Moje pierwsze "nie zrobię tego" padło na czwartym kilometrze :) ale mniejsza, to już przeszłość :) Pozostał tylko lekki...dyskomfort nóg. Czytam raz jeszcze relacje na spokojniej i odtwarzam trasę bez emocji. Kojarzę, że w okolicach rozrywkowego bufetu mówiłeś, że nie bierzesz wody bo niewiadomo co tam leją, albo jak kątem oka widziałam pana na którego miałam patrzeć bo siedział bez koszulki? Był taki epizod czy to fatamorgana?!:D Gdyby nie tempo nie pozwalające na śmiech to ten bieg mógłby być całkiem... normalny :P A ludzie, którzy się w ostatniej chwili orietnowali, że to Ty byli pocieszni :) Jacek, Jacek?!
      Magda

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

ULTRA BŁATNIA 24H DLA FILIPKA

  Z wiekiem człowieka łapią różne przypadłości, na jedną z takich, chyba już nieuleczalnych, zapadłem jakiś czas temu. W leksykonie chorób szczególnie dokuczliwych figuruje ona pod łacińską nazwą „Ultra Błatnia Vigintiquatuor horas caritatis”, co po polsku znaczy „Ultra Błatnia Charytatywnie 24 h” 😉😱😂. Gdy kilka lat temu trochę z przypadku, trochę z ciekawości zawitałem na tę imprezę dzięki zaproszeniu szalenie zakręconej pary młodych ludzi czyli Iwony i Arka Juzof, to przez myśl mi nie przyszło, że już po pierwszym starcie, w moim biegowym kalendarzu na stałe zagości zimowa i letnia edycja tej imprezy. Aby gościć na tegorocznej letniej edycji poświęciłem wiele. Ultra Błatnia została przeniesiona z czerwca na sam początek września. A początek września to także początek roku szkolnego. A już miałem zacząć studia na Uniwersytecie "Piątego" Wieku na kierunku „Topografia i orientacja w terenie”, na specjalizacji „Biegi i bufety, ze szczególnym uwzględnieniem limitów i kalori

ULTRA BŁATNIA 24H DLA KSAWEREGO

  Moja kolejna relacja z Błatniej. I pewnie myślicie co nowego można napisać z imprezy, która odbywa się dwa razy do roku i na której od wielu lat się bywa ? A ja niezmiennie odpowiadam, zawsze mam potężne dylematy co pominąć, co skrócić, bo tak wiele się dzieje. I zawsze straszę Magdalenę, Mateusza i Grzegorza, że zostanę tu kiedyś pełną dobę i napiszę … epicką relację 😱😂. I Oni zawsze słuchają tej mojej zapowiedzi z przerażeniem w oczach. I bynajmniej nie martwią się rozmiarami mojej opowieści, ale tym, czy ten dobrze zaopatrzony bufet byłby w stanie wytrzymać moje wizyty przez całą dobę 😂😋. Nie uwierzycie, ale robiąc te kilometry na poszczególnych pętlach, przyplątała się do mnie pewna szlagierowa piosenka zespołu Baciary, którą usłyszałem na jakimś plenerowym festynie poprzedzonym biegiem. Przyplątała się i odczepić nie mogła 😉. I już oczyma wyobraźni słyszę te głosy oburzenia – Reclik ty słuchasz takich piosenek ? 😱 A ja zawsze zastanawiam się jak to możliwe, że piosenka

JURA FEST OLSZTYN - AMONIT MARATON

  Po raz kolejny będę się powtarzał, ale lubię zaglądać na pierwsze edycje imprez biegowych. Może nie wszystko działa już tak jak powinno, ale widać ten ogromny entuzjazm i zaangażowanie u organizatorów, które z biegiem lat ustępuje miejsca pewnej rutynie i powtarzalności. Stąd z dużym zaciekawieniem wybrałem się do Olsztyna koło Częstochowy, gdzie po raz pierwszy zorganizowano dwudniowy JURA FEST OLSZTYN z sześcioma różnymi zawodami. Nie ukrywam, że mnie szczególnie zainteresował najdłuższy dystans czyli   Amonit Maraton. Już na wstępie widziałem dwa duże plusy – stosunkowo niskie wpisowe, bo raptem 79 zł na mój dystans oraz nazwisko głównego organizatora – Leszka Gasika. Jeśli imprezę robią doświadczeni biegacze to wiadomo, że możemy spodziewać się naprawdę fajnej biegowo trasy. I uprzedzając fakty tak rzeczywiście było. Był też i trzeci argument – spore nagrody pieniężne dla zwycięzców, ale akurat dla mnie jest on całkowicie nieistotny, by my koneserzy biegania nie startujemy że