Przejdź do głównej zawartości

UltraSowa


 Dzień przedstartowy

Mnóstwo imprez biegowych przypadało w weekend 17-18 lipca. Chyba taką największą był Dolnośląski Festiwal Biegów Górskich w Lądku-Zdroju. Ja wybrałem się nieopodal, bo do Bielawy na kameralne ultra – UltraSowę. Piszę „kameralne”, bo była to dopiero trzecia edycja tego biegu i wystartowało w nim niespełna stu zawodników.

W drodze do Bielawy, tym razem towarzyszyła mi żona oraz mój sprawdzony partner biegowy, gończy polski Cody. Oczywiście Cody z góry oświadczył, że co jak co, ale pięćdziesięciu kilometrów z hakiem to on nie poleci 😉.

Po przyjeździe w duszne sobotnie popołudnie, odbyliśmy spacer po sportowej części Bielawy. Był tu i basen kąpielowy, i jezioro z żaglówkami, a także wydzielone miejsca do  wakeboardingu i windsurfingu, a całość uzupełniało miasteczko campingowe.




Wszystko się tak fajnie prezentowało, że nawet Cody postanowił zakotwiczyć przy brzegu i poprzyglądać się "rusałce", która pływała w wodzie 😂.




Ale w sobotę królem wszystkiego było MTB. Ogromne miasteczko rowerowe usytuowane na terenie campingu kusiło sklepikami rowerowymi oraz czekało na kolarzy, którzy startowali na różnych dystansach w ramach „BIKE MARATON”.




Na mecie zamieniłem słowo z jednym z uczestników tej imprezy i jakoś nie powiało optymizmem. Stwierdził, że trasa była wymagająca, duszna pogoda zrobiła swoje. W każdym razie cieszył się, że trasę zrobił na rowerze i tak ze współczuciem pomyślał o osobach, które na drugi dzień miały ją robić „z buta” czyli między innymi o mnie. A potem już odbiór pakietu startowego i grzeczne pójście spać.


Dzień startowy

Budząc się w niedzielny ranek przywitała nas ulewa. A to zwiastowało solidną porcję błota na trasie i jak się później okazało tak w istocie było, czyli w sam raz dla mnie. Ale w godzinie startu pogoda do zrobiła się idealna – deszcz ustał, niebo pokryte chmurami i lekki wietrzyk, czego chcieć więcej ?

Parę zdjęć w miasteczku biegowym, które w dalszym ciągu prezentowało się bardzo ładnie, jedynie banery rowerowe zastąpione zostały biegowymi. O 9.00 miało wystartować ultra na 51 kilometrów, a dwie godziny później biegi na 21 km i 10 km. Przed samym startem spojrzałem jeszcze w niebo, a tam gęsta mgła spowijała szczyty.




Start i od razu dwa asfaltowe kilometry pod górkę, które wprowadziły nas w las, ale też znacząco podzieliły biegowe towarzystwo. Nie było łatwo, ale też nikt nam tego nie obiecywał. Biegowa trasa była mieszaniną błota i śliskich kamieni i już na początek czekała nas wspinaczka na Wielką Sowę. Po blisko siedmiu kilometrach osiągnęliśmy ją po raz pierwszy. Na szczycie czekała nas mgła, punkt żywieniowy i bardzo śliski zbieg. W drodze ze szczytu spotkała mnie niespodzianka. Żona z Codim wybrała się na szczyt i Codi ogromnie ucieszył się z naszego spotkania.






Ostry zbieg w dół i jak w klasycznym rollercoasterze czekała nas ponowna wspinaczka na Wielką Sowę, tym razem innym szlakiem. Pogoda zmieniła się diametralnie. Wyjrzało słońce i od razu zrobiło się dosyć ciepło. Ale miało to też swój plus – mgła się rozeszła i odsłoniły się cudowne krajobrazy Gór Sowich.






Ponowny wbieg na Wielką Sowę. Tam czekali na mnie Mariola z Codim. Tam też po raz pierwszy skorzystałem z mocnego schłodzenia mojej głowy, który zaserwował mi wolontariusz z bufetu 😅. I tu muszę wspomnieć w paru słowach o bufetach. Było ich sześć, rozstawionych w dobrych miejscach. I w zasadzie stanowiły one dla nas cenne wsparcie przy tej systematycznej zabawie góra-dół (jakoś na te przeszło dwa tysiące przewyższeń ta trasa musiała zapracować). Wolontariusze chętnie i bez ograniczeń częstowali nas izotonikami, słodyczami i owocami, a ja za każdym razem korzystałem z ich uprzejmości i byłem solidnie polewany wodą. Jednak w ostatnim punkcie na parę kilometrów przed metą, słońce zrobiło swoje i zamiast wody zimnej, dostałem porcję dosyć ciepłej, ale dobre i to 😉.




Muszę także napisać parę słów o oznakowaniu trasy. Ja się tak nie bawię. Było to pierwsze ultra, gdzie nie pomyliłem się nawet o metr. Tak fenomenalnie oznakowanej trasy nie spotkałem 👍👏. Gęsto rozmieszczone, czytelne znaki, a na zawodników, którzy w bieganiu cenią wolność i nie lubią ograniczeń 😉😂czekały dodatkowe taśmy biało-czerwone w newralgicznych miejscach, aby nie przyszło nam do głowy niespodziewanie skręcić 😂. I do tego oznaczenie kilometrów pasujące jak ulał do mojego garmina. W efekcie zapłaciłem za ultra z określoną ilością kilometrów i dostałem tyle kilometrów, ile było w pakiecie. Niby dobrze, ale jakoś żal za dodatkowymi kilometrami pozostał.

Ale żarty na bok. Moje znajome Sylwia i Dorota, które przebiegły pierwszą edycję UltraSowy ostrzegały mnie, że jest pięknie, ale trasa jest wymagająca. I tak w istocie było. Góry pokazały mi, że potrafią zaskakiwać - zmienna pogoda, trudne warunki na trasie, solidne przewyższenia. Ale jednocześnie piękne widoki, samotne zmierzenie się z dystansem i pewna doza pokory wobec tego, co zastałem na trasie.






Wywiozę z UltraSowy wiele fajnych wspomnień, z których jedno jest szczególne. Po raz pierwszy spotkałem się z tak dużą liczbą napotkanych turystów, którzy na widok biegaczy, całymi rodzinami, ustępowali nam miejsca, stawali obok i bili nam brawo. Nie powiem, było to bardzo podbudowujące, a nawet wzruszające 👍👏.

A dobiegając do mety, już widziałem jak moja czarna strzała wyrwała się właścicielce i wybiegła mi na spotkanie. Tak więc w obecności Codiego pokonałem ostatnie sto metrów. Potem się na chwilę położyłem i od razu Codi położył się koło mnie, tak jak gdyby ze mną pokonał cały dystans (jest to na filmiku na moim profilu na Fb). Ale po chwili sentymenty odeszły już na bok i korzystając z tego, że dosyć wolno zabierałem się do spożycia mojego pobiegowego posiłku, Codi wyręczył mnie w tej czynności 😂😂😂.









Jeśli ktoś doczytał do końca, to chciałbym napisać parę słów o mojej biegowej filozofii. Startuję dosyć często, bo sprawia mi to radość. Radość z poznania nowych osób, nowych miejsc. Radość ze zmierzenia się z ciekawą trasą. Specjalnie nie piszę w swoich relacjach o uzyskanych czasach i zajętych miejscach. Nie krytykuję tego co było w pakiecie startowym, ani tego że trasa była źle oznakowana, a każdy dodatkowy kilometr sprawia mi dodatkową frajdę 😀. 

I do tego też Was zachęcam. Mam pełen szacunek dla biegaczy ze szpicy 👏, ale wiele ciekawego dzieje w drugiej połówce stawki. Tam każdy mierzy się ze swoimi ograniczeniami, tam jest autentyczna radość z każdego pokonanego kilometra i tam nikt nie odmówi, gdy poprosi się go o zrobienie zdjęcia, bo zawsze to jest chwila na złapanie dodatkowego oddechu 😅. 

Staram się w swoich relacjach oddawać klimat tej części stawki, bo jesteśmy w większości, a trochę się o nas zapomina. Codziennie bombarduje się nas wiadomościami o pokonywaniu kolejnych biegowych barier, zapominając że dla wielu z nas barierą jest pierwsza piątka, dycha czy półmaraton. Trzymam za nas kciuki. Zachęcam wszystkich do aktywności, do podzielenia się swoimi relacjami z biegów, do pobawienia się bieganiem. Nie piszcie tylko o suchym wyniku i zajętym miejscu, i o tym że je poprawicie, bo teraz wypadacie blado. Niech do Was dotrze, że jesteście mistrzami, a daleko w tyle za Wami jest cała armia tych, którzy sport znają tylko z ekranu telewizora. Niech będzie „RUN”, ale niech też będzie „FUN” 😅😅😅.  Do zobaczenia na biegowych szlakach.

Komentarze

  1. Jacku muszę skomentować bo ta relacja wywołała we mnie wiele uśmiechu :) Uwielbiam góry Sowie, szczególnie ten szczyt, o czym kiedyś rozmawialiśmy.Cody musiał się niesamowicie cieszyć gdy spotkał Cię na szlaku i to zdjęcie i również z Twoją małżonką na szczycie mnie wzruszyło :)-czy oni tam dotarli szybciej?!:D Ostatni odcinek z Codim przepiękny, a jego empatia z poziomu podłoża niesamowita-tutaj znów się wzruszam! Zdjęcia jak zawsze piękne, w połączeniu z Twoją relacją Twoja idealną całość. Kilometrów pokonanych gratuluję, dobrze patrzeć/czytać jaką sprawia Ci to radość. Zrobię babską relację ze Zbója bo taka opcja rzadko się zdarza :) Do poczytania znów Szalony Jacku!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. *TWORZĄ idealną całość.
      *To ja-biegająca głową Magda.

      Usuń
  2. Dzięki Madziu za komentarz. Cieszę się, że relacja Ci się spodobała i wywołała wiele uśmiechu, bo o to mi właśnie chodzi. Bawić się bieganiem i zachęcać do tego innych. Życzę Ci równie udanego biegania na Zbóju i z zainteresowaniem będą czekał na Twoją "babską" relację z tego biegu 😀

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

ULTRA BŁATNIA 24H CHARYTATYWNIE DLA KAZIA

  Ultra Błatnia 24 h miała swój mały jubileusz. Była to dziesiąta edycja i mój dziewiąty w niej udział. I zawsze, gdy potem piszę relację zauważam pewien fenomen, ale i paradoks. Ci sami organizatorzy (Madziu, Mati i Grzesiu – wybaczcie 😉, to nie jest przytyk), prawie ta sama trasa, w większości ci sami wariaci, którzy dwa razy do roku spotykają się przy słynnej wiacie w Jaworzu, nawet bufet tak samo doskonały 😋. A ja pisząc swoje wrażenia ze startu mam ten sam dylemat. Nie o czym tu znowu pisać, ale co wyrzucić, żeby relację zrobić krótszą, żeby nawet najwięksi fani mojego „talentu” wytrwali do końca opowiadania 😀. Nie inaczej było i tym razem. Mój przyjazd był w pewien sposób symboliczny. Koniec grudnia operacja łąkotki. Miesiąc później pierwszy asfaltowy start na „Dzikim Ultra”, tydzień później treningowe pohasanie z orgami po trasie biegu „Leśny Lament” (zawody 26 kwietnia) i wreszcie to co tygrysy (a może lwy😉) lubią najbardziej, kolejny tydzień i pierwsze górskie bieg...

ULTRA ZADEK - Dziki Orła Cień czyli 70 km na … kijkach

  Trzecia edycja Ultra ZADEK i mój trzeci w niej udział. O moich poprzednich startach w Key-Key napisałem już tysiące słów i pewnie teraz mógłbym napisać ponownie sążnistą relację. Ale całkiem niedawno przysłuchując się pewnej ważnej dla mnie dyskusji, ważnych dla mnie osób usłyszałem, że kluczowe jest … usystematyzowanie przekazu, cokolwiek to znaczy 😉. A dla Reclika znaczy to tyle, że z perspektywy trzech kolejnych startów można tę moją relację trochę … uporządkować, co nie znaczy, że stanie się przez to … krótsza 😀. Zdjęcie ze strony biegu  Stąd moi Drodzy Czytelnicy, cała prawda o ZADKU w … 15 punktach. Kolejność nie ma znaczenia, a może i … ma 😉. 1.     WYŻYWIENIE czyli zaczynamy od sprawy najważniejszej. Na te zawody nie trzeba brać niczego do jedzenia i mówi Wam to ... Reclik. Nie potrafię ogarnąć do końca proporcji między zadkowym bieganiem a zadkowymi bufetami 🤔😉. A w zasadzie co na ZADKU czemu służy 😂. Idealne rozmieszczenie bufetów co 10 kilometr...

10. Jubileuszowy BIEG O ZŁOTĄ SZYSZKĘ

  Wstyd mi to przyznać, ale co roku na „Bieg o Złotą Szyszkę” wybierałem się jak sójka za morze. Zawsze coś stawało na przeszkodzie, abym pojawił się na starcie tego biegu, którego start zlokalizowany był w Bystrej - urokliwej miejscowości w Beskidzie Śląskim. Wreszcie postanowione, na dziesiątej, jubileuszowej edycji nie może mnie zabraknąć 😀. Gdy wyjeżdżałem rano z Rybnika, termometr wskazywał tylko cztery stopnie na plus, ale ostre słońce i błękitne niebo zwiastowały piękną pogodę. Gdy GPS pokazywał niecały kilometr do biura zawodów, zaparkowane gęsto samochody były najlepszym dowodem na to, że poruszam się we właściwym kierunku 😀.  Swoje pierwsze kroki skierowałem przed Hotel Magnus Resort. Byłem w Bystrej pierwszy raz w życiu, ale dokładnie trzydzieści lat temu, w tym miejscu, kręcony był finał teleturnieju organizowanego przez TVP Katowice „Matka i Córka”, w którym wystąpiły ... moja teściowa i moja żona. Ciekawe, czy ktoś pamięta jeszcze ten teleturniej ? Stąd przed...