Przejdź do głównej zawartości

PROGRES tour de Rabka-Zdrój

 


PROGRES tour de Rabka-Zdrój. Pisząc te moje relacje biegowe czasami zastanawiam się czy nadejdzie kiedyś taki moment, w którym wyczerpią mi się tematy i z danego biegu nie znajdę żadnych ciekawostek ani smaczków do opisania ? Bo czym jest bieg, gdy ktoś zapyta ? Przebiegnięciem dystansu od startu do mety w określonym czasie, z myślą o najlepszym miejscu. I tak też wygląda wiele biegowych informacji – "biegałem tu, zająłem miejsce takie, z czasem takim, obiecuję że następnym razem będzie lepiej". Nie neguję tego, ale ja w swoich relacjach, jako koneser biegania 😉, nigdy Wam nie obiecam, że poprawię swój czas czy miejsce. Często biegając w okolicach połówki czy wręcz dolnej stawki zawodników, staram się „sprzedać” Wam biegową otoczkę, atmosferę na trasie, napotkane atrakcje historyczne czy turystyczne. Być może to kogoś drażni, ktoś inny powie, że to nie jest bieganie, ale ja się już nie zmienię.

A jak obserwuję biegi, biegaczy podobnych do mnie, jest zdecydowana większość. Czyli osób, które bieganie traktują jako fajną formę rekreacji, poprawy kondycji czy samopoczucia. Decydując się wystartować, nie myślą o medalu czy wypasionym pakiecie startowym. Po prostu chcą wylać litry potu i dobrze się bawić. I takim osobom zawsze kibicuję i za nich zawsze trzymam kciuki 👍👏.

I takie kolejne osoby spotkałem na trasie tour de Rabka-Zdrój. Był to najbardziej zwariowany bieg, w którym brałem udział 😅😉. A, że już trochę startuję, to wiem co mówię.

Wykorzystanie biegowej nagrody jeszcze z zimy, sprawiło że pierwszy weekend września spędziłem w okolicach Szaflar. Wygrzewanie starych kości w gorących źródłach ma swoje uroki, ale dla takiego adehadowca jak ja, weekend bez biegania jest weekendem straconym 😉😅 i tym sposobem zawitałem do Rabki na półmaraton.

Półmaraton bardzo kameralny, wszak w tym czasie w okolicy odbywało się sporo biegów, z Europejskim Festiwalem Biegowym na czele. Półmaraton w bardzo ciekawej formule – 8 km biegu, blisko kilometr marszu (ze względu na brak zgody na przebieganie przez drogę krajową) i potem znowu przeszło 12 km biegu. I wreszcie półmaraton kompletnie zwariowany, bo jeszcze na dzień przed biegiem dokonano ostatnich korekt na trasie (ze względu na różne nagłe sytuacje), korekt których nie uwzględniał udostępniony track. Organizatorzy pokazali nam różne rysunki obejmujące te zmiany i zapewnili nas, że na pewno sobie poradzimy 😉😂. 




Już wtedy wiedziałem, że szykuje się coś wprost wymarzonego dla mnie i ... nie pomyliłem się 😉😂.

Bardzo szybko odprawiłem się w biurze zawodów. Pakiet z izotonikiem i okazjonalną szklanką, na pewno robił wrażenie. I równie szybko … zrezygnowałem z udziału w losowaniu nagrody głównej po biegu. Trochę się obawiałem, że skok na 100-metrowym bungee w Karkonoszach mógłby być moją ostatnią imprezą sportową w życiu 😱😉.


I tak zaoferowany udałem się na miejsce startu ze wszystkim … poza numerem startowym 😉. Na szczęście orgowie czuwali. Wtedy też poznałem Mateusza z Wieliczki, który podobnie jak ja, po raz pierwszy miał biec w tych terenach i po cichu mi się przyznał, że … ma dosyć słabą orientację w terenie. No trafił swój na swego 😉. Obiecaliśmy trzymać się razem, a próbkę naszych olbrzymich możliwości pokazaliśmy idąc samotnie w kierunku startu. Zamiast na start … trafiliśmy na mały lokalny basen. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło.


Osoby, które znały trochę trasę ostrzegały nas, że króluje na niej błoto, błoto i jeszcze raz błoto. I miały sporo racji. Błoto towarzyszyło nam praktycznie na całej trasie. Były więc upadki, poślizgnięcia czy wypadnięcie z trasy na zakręcie (jak w moim przypadku). Już po dwóch kilometrach przestałem zwracać uwagę na kompletnie mokre obuwie, tylko dbałem o to, aby nie wpaść w poślizg. Sama trasa była wymagająca, ale bardzo fajna. Stopniowo wspinając się, mijaliśmy górę Bania, Grzebień i Królewską Górę. Pogoda była bardzo przyjemna. W niepamięć poszły ostatnie deszcze i chłód. Mijani na biegu liczni turyści życzyli nam powodzenia i dodawali otuchy.










Końcówkę pierwszej części trasy stanowił ostry zbieg z Polczakówki, a tam już czekała na nas jedna z organizatorek, żeby spisać nasze czasy i zadbać o nasze bezpieczeństwo przy przekraczaniu drogi.







Potem była chwila, żeby złapać oddech podczas blisko kilometrowego marszu wzdłuż drogi krajowej, na którego końcu czekał na nas bufet. Słońce coraz bardziej przygrzewało, więc odprawiłem mój rytuał z polewaniem głowy 😅 i mogłem wyruszyć na dłuższy i jak się później okazało znacznie trudniejszy odcinek. 


Czekało nas podejście na Luboń Wielki. Podejście dosyć strome. Nic więc dziwnego, że mijając bardzo liczne grupy turystów, ci często poza dopingiem, z niedowierzaniem kręcili głowami, że są wariaci, którzy próbują biec tą stromizmą. 




Wisienką na torcie był ostatni etap zdobywania Lubonia. Stroma ściana pełna kamieni. Z nosem przy samej ziemi, wspólnie z innym biegaczem, mozolnie zbliżaliśmy się do celu. Łatwo nie było, ale daliśmy radę 👍. 







Luboń przywitał nas charakterystycznym schroniskiem, dużą ilością turystów, którzy sącząc różne napoje na ławeczkach przypatrywali się naszym zmaganiom 😀.







Od Lubonia czekał nas już w zasadzie zbieg. Zbieg znowu pełen błota, z korektami trasy. Ale ja, o dziwo byłem … czujny 😂👍. Zaatakowany przez stado dziwnych muszek 😱, w ostatnim momencie zauważyłem skręt, który wyznaczał początek zmienionej trasy. Po kolei widziałem wszystkie nowe oznaczenia, czego niestety nie można powiedzieć o innych. Było trochę pomyłek i zagubień, ale wszyscy szczęśliwie dotarli do mety 👍. Ostatnie kilometry pokonałem dosyć szybko i w towarzystwie osoby, z którą rozpocząłem bieg czyli Mateusza. Był młodszy, więc to on dyktował tempo i na koniec mi odskoczył, ale i tak udało nam się wyprzedzić jeszcze dwóch zawodników.




A na mecie, sam byłem zaskoczony, że na tak trudnej trasie, udało mi się całkiem nieźle polecieć 😅. Ale najważniejsze, że nie odniosłem żadnej kontuzji, bo było wyjątkowo ślisko. W bardzo wesołej i luźnej atmosferze, co jest zaletą kameralnych biegów, wspólnie podziękowaliśmy sobie za bieg, nie zapominając o dzielnej Pani Fotograf, która towarzyszyła nam na różnych fragmentach trasy. Potem był grill 😋.





A mnie jeszcze czekała pełna biegowa regeneracja w „Gorącym Potoku” 😉😂, ... ale to już jest temat na inne opowiadanie 😉 


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

ULTRA BŁATNIA 24H DLA FILIPKA

  Z wiekiem człowieka łapią różne przypadłości, na jedną z takich, chyba już nieuleczalnych, zapadłem jakiś czas temu. W leksykonie chorób szczególnie dokuczliwych figuruje ona pod łacińską nazwą „Ultra Błatnia Vigintiquatuor horas caritatis”, co po polsku znaczy „Ultra Błatnia Charytatywnie 24 h” 😉😱😂. Gdy kilka lat temu trochę z przypadku, trochę z ciekawości zawitałem na tę imprezę dzięki zaproszeniu szalenie zakręconej pary młodych ludzi czyli Iwony i Arka Juzof, to przez myśl mi nie przyszło, że już po pierwszym starcie, w moim biegowym kalendarzu na stałe zagości zimowa i letnia edycja tej imprezy. Aby gościć na tegorocznej letniej edycji poświęciłem wiele. Ultra Błatnia została przeniesiona z czerwca na sam początek września. A początek września to także początek roku szkolnego. A już miałem zacząć studia na Uniwersytecie "Piątego" Wieku na kierunku „Topografia i orientacja w terenie”, na specjalizacji „Biegi i bufety, ze szczególnym uwzględnieniem limitów i kalori

ULTRA BŁATNIA 24H DLA KSAWEREGO

  Moja kolejna relacja z Błatniej. I pewnie myślicie co nowego można napisać z imprezy, która odbywa się dwa razy do roku i na której od wielu lat się bywa ? A ja niezmiennie odpowiadam, zawsze mam potężne dylematy co pominąć, co skrócić, bo tak wiele się dzieje. I zawsze straszę Magdalenę, Mateusza i Grzegorza, że zostanę tu kiedyś pełną dobę i napiszę … epicką relację 😱😂. I Oni zawsze słuchają tej mojej zapowiedzi z przerażeniem w oczach. I bynajmniej nie martwią się rozmiarami mojej opowieści, ale tym, czy ten dobrze zaopatrzony bufet byłby w stanie wytrzymać moje wizyty przez całą dobę 😂😋. Nie uwierzycie, ale robiąc te kilometry na poszczególnych pętlach, przyplątała się do mnie pewna szlagierowa piosenka zespołu Baciary, którą usłyszałem na jakimś plenerowym festynie poprzedzonym biegiem. Przyplątała się i odczepić nie mogła 😉. I już oczyma wyobraźni słyszę te głosy oburzenia – Reclik ty słuchasz takich piosenek ? 😱 A ja zawsze zastanawiam się jak to możliwe, że piosenka

JURA FEST OLSZTYN - AMONIT MARATON

  Po raz kolejny będę się powtarzał, ale lubię zaglądać na pierwsze edycje imprez biegowych. Może nie wszystko działa już tak jak powinno, ale widać ten ogromny entuzjazm i zaangażowanie u organizatorów, które z biegiem lat ustępuje miejsca pewnej rutynie i powtarzalności. Stąd z dużym zaciekawieniem wybrałem się do Olsztyna koło Częstochowy, gdzie po raz pierwszy zorganizowano dwudniowy JURA FEST OLSZTYN z sześcioma różnymi zawodami. Nie ukrywam, że mnie szczególnie zainteresował najdłuższy dystans czyli   Amonit Maraton. Już na wstępie widziałem dwa duże plusy – stosunkowo niskie wpisowe, bo raptem 79 zł na mój dystans oraz nazwisko głównego organizatora – Leszka Gasika. Jeśli imprezę robią doświadczeni biegacze to wiadomo, że możemy spodziewać się naprawdę fajnej biegowo trasy. I uprzedzając fakty tak rzeczywiście było. Był też i trzeci argument – spore nagrody pieniężne dla zwycięzców, ale akurat dla mnie jest on całkowicie nieistotny, by my koneserzy biegania nie startujemy że