Przejdź do głównej zawartości

ULTRAMARATON LEŚNA DOBA


Pisząc tę relację muszę zmierzyć się z pewnym fenomenem. Bo też Ultramaraton Leśna Doba jest wydarzeniem  zjawiskowym. Po raz pierwszy usłyszałem o nim od mojej szalonej znajomej Asi Fojcik, która ma to szczęście polecać mi biegi niezwykłe.

Już pierwsze zaskoczenie spotkało mnie w zeszłym roku podczas zapisów, które trwały około półtorej minuty. Potem wszystko się zablokowało i … upływie jakiegoś czasu pojawiła się lista startowa, a tam moje nazwisko. Gdybyście mogli usłyszeć tę radość 😀. A po paru miesiącach usłyszeć ten smutek 😢, gdy pandemia zablokowała organizację biegu. Mój żal był tak ogromny, że w dniu tamtego biegu, w deszczowej pogodzie, z moją biegową partnerką i znajomą  Adą Tomalą trzasnęliśmy sobie 100 kilometrów w bardzo zbliżonych okolicznościach przyrody, tyle że w naszych okolicach czyli na żorsko-palowickiej Gichcie.

I oczywiście z niecierpliwością czekaliśmy na Leśną Dobę Anno Domini 2021. I tu niestety pech nas nie opuszczał. Na niecały miesiąc przed startem, ważne sprawy zawodowe uniemożliwiły Adzie start. Ale na sprawdzonych przyjaciół zawsze można liczyć i w miejsce Ady, jej pakiet odkupił Darek Czyrnek, a ja przy okazji dziękuję jego żonie Ewie, że dała zgodę 😉 na jego start.

Wczesnym rankiem opuściliśmy Śląsk i wybraliśmy się w kierunku Łodzi, a konkretnie do małej miejscowości o wdzięcznej nazwie Róża w gminie Dobroń. Będąc już w najbliższych okolicach miejsca startu, wiedziałem, że tam mi się spodoba. Dzień budził się do snu, a my wjeżdżaliśmy w cudny bajkowy, leśny krajobraz. Darek zza szyby samochodu co chwilę robił zdjęcia.



I wreszcie banery, brama startowa i siedziba OSP Róża wskazywały nam, że dotarliśmy we właściwe miejsce. Jakiś pozytywnie zakręcony facet dokładnie wskazał nam jak mamy zaparkować na okolicznej łączce i serdecznie się z nami przywitał, jak gdyby byliśmy długo oczekiwanym gościem.

Niby świeciło słońce, ale było dosyć chłodno, więc szybko porzuciliśmy plany rozbicia namiotu w okolicach samochodu, chociaż jeden taki już stał. Zabraliśmy cały niezbędny ekwipunek i zdecydowaliśmy, że naszą bazą będzie sala w remizie. Jak zauważyłem, na taki sam pomysł wpadło 99 % towarzystwa. Rozkładając karimaty i śpiwory szybko nawiązaliśmy znajomość z naszymi sąsiadami czyli Agatą, Ewą i Marcinem z Warszawy. Odtąd to z nimi, czy na to sali czy to na trasie, wymienialiśmy serdeczne pozdrowienia i dzieliliśmy się wrażeniami.







Nieuchronnie zbliżała się godzina 10.30, a więc pora gdy kierownik całego zamieszania czyli Piotr Pazdej zaprosił nas na przedstartową odprawę. Czy ona tak naprawdę była potrzebna, gdy na wielkiej płachcie w tle odczytałem najważniejsze informacje czyli … godziny wydawania ciepłych posiłków 😋😀. Z całej odprawy usłyszałem, że mamy się dobrze bawić i … niezwłocznie postanowiłem wprowadzić to w czyn. Ada nie mogła ze mną dzisiaj wystartować, więc postanowiłem z tego miejsca ją gorąco pozdrowić przy pomocy dwóch gadżetów. Jako zapalonej zbieraczce trasowych „szlajfek” 😉 (po polsku szarf) zrobiłem jej zdjęcie całego zwitka taśmy używanej podczas Leśnej Doby. No i oczywiście pomachałem do niej, jej zawodowym rekwizytem 😉. Było jeszcze troszkę czasu do startu i rzuciłem okiem na listy startowe, a tam osoba … o tym samym nazwisku co Ada. Trochę to trwało, ale odszukałem dziewczynę z numerem startowym 36 i poprosiłem Monikę Stupińską-Tomalę o … zrobienie wspólnego zdjęcia. Dziewczyna była tak zaskoczona, że nie odmówiła. A po biegu napisała mi, że tą niezwykłą prośbą „zrobiłem jej dzień” i tak się uśmiechała podczas biegu na to wspomnienie, że nawet nie wiedziała, kiedy zrobiła setkę 😀.






Równo z wybiciem jedenastej wystartowaliśmy z Darkiem na nieznaną nam trasę. Trasę, która składała się z 12,3 kilometrowej pętli i którą każdy biegacz mógł pokonać dowolną ilość razy podczas 24 godzinnego biegu. Pierwsze kilkaset metrów asfaltu, który zaprowadził nas na pole, potem wzniesienie i wbiegnięcie do lasu. Jako osoba, która orientację w terenie opanowała w sposób „wybitny” 😂, chciałem jak najwięcej zapamiętać z pierwszych pętli, które przyszło nam pokonywać korzystając jeszcze ze światła dziennego.





Co mogę powiedzieć o samej trasie ? Na pewno to, że była urozmaicona i mimo wszystko wymagająca. Było troszkę podbiegów i zbiegów. Był odcinek tak szeroki i twardy, że samochody by się minęły, a na którym spotkałem pędzący … konny pojazd, ale były też odcinki tak wąskie, że raz za razem człowiek zahaczał o wystające gałęzie. Było podłoże przypominające fragmentami pustynię, ale też w innym miejscu takie koleiny, że trzeba było solidnie uważać. Całe fragmenty błotka i mnóstwo wystających korzeni. Czyli krótko mówiąc … moje naturalne biegowe środowisko. Niby nie lubię biegać pętli, ale tutaj jakoś dziwnym trafem, to mi nie przeszkadzało. A raz nawet, mimo kapitalnego oznakowania, żeby tradycji stało się zadość, pomyliłem trasę, i to biegnąc wtedy razem z Darkiem. Jednak szybko wróciliśmy na właściwe tory. Może to była i pętla, ale raz za razem dostarczała mi nowych atrakcji. Kwestią chwili było zapoznanie się z osobami, które odpowiadały za bufety i pomiar czasu na trasie, w końcu spotykaliśmy się z nimi podczas tego biegu kilkanaście razy. Wraz z upływaem czasu robiło się coraz ciemniej i zimniej. Sprawdziły się przewidywania organizatorów i czekała nas mroźna noc, najzimniejsza w całej historii Leśnej Doby. Towarzystwo biegowo-kijkowe znacząco się na trasie rozluźniło. Część przed zmrokiem zakończyła zmagania, część wybrała rozkoszowanie się ogromnym bogactwem jedzenia, a część ucięła sobie drzemkę. Darek wybrał to ostatnie i też mnie do tego namawiał. Ja jednak wybrałem postawę samarytanina 😉. Mając do wyboru : "wszyscy śpią a ja biegam" lub "ja śpię a wszyscy zmuszeni są biegać", z ciężkim sercem wybrałem to pierwsze. Darek wiedział, jak głośno chrapię i miał w pogotowiu stopery do uszu, inni niestety o tym nie wiedzieli, więc nie chciałem ich stresować 😂.












I tak biegając, a w zasadzie truchtając, a niekiedy szybko maszerując w tę mroźną noc wsłuchiwałem się w odgłosy i życie lasu. A tu znienacka, sarny wyskoczyły tuż przede mną, a tu na mojej drodze pojawił się lis, który patrzył się w moją czołówkę jak zahipnotyzowany i wcale nie zamierzał uciekać. Mijałem innych biegaczy, a nawet rowerzystów, którzy zrobili sobie nocną eskapadę. Spotkałem nawet jednego z biegaczy, który jak na tę porę i warunki biegł bardzo szybko. Po zamienieniu paru słów okazało się, że zapomniał ustawić budzenie, sen się w bazie przeciągnął i teraz nadrabia stracone kilometry. Jednak w największe osłupienie wprawiły mnie małe czerwone światełka. Robiłem wtedy jeden z podbiegów, gdy je znienacka zauważyłem. Dwa małe migające oczka, jeden za drugim, i ten głos w środku nocy dobiegający nie wiadomo skąd : „bardziej w lewo”. Wokół nikogo, więc na wszelki wypadek, grzecznie wykonałem polecenie. A tam jak nie błyśnie jakaś super profesjonalna wielka, filmowa wręcz lampa. Chciałbym zobaczyć to zdjęcie i swoją minę, na tym szczególnym punkcie, który upatrzyli sobie  fotograficy 😂. I jeszcze to hasło, gdy ich mijałem „wyszło ok”.

I tak co pętlę wpadałem coś przekąsić, trochę się ogrzać i zamienić na sali parę słów z moimi przemiłymi warszawskimi  sąsiadami, których też miałem okazję tam zastać. Darka nie ruszałem, bo wydał czytelny komunikat „ponownie ruszam na trasę po piątej”.  Zgodnie z tym oświadczeniem, Darek zwarty i gotowy o piątej zaczął towarzyszyć mi na trasie. Nie ukrywam, byłem już trochę zmęczony, ale w momencie w którym noc ustąpiła pola i słońce zaczęło się pojawiać na horyzoncie, wstąpiły we mnie nowe siły. Postanowiłem, że powalczę do końca. Darek przyśpieszył i mocnym tempem pognał do upragnionych i premierowych stu kilometrów. A ja już wiedziałem, że moją metą będzie punkt pomiarowy usytuowany w środku trasy, na którym oprócz bazy zawodów można było zakończyć bieg. Dzięki temu, miałem możliwość pokonania ostatniego odcinka w towarzystwie Edyty Ryder przyszłej zwyciężczyni Leśnej Doby 😀. Edytko dziękuję za te ostatnie spokojne kilometry, za bardzo fajną rozmowę, która jasno pokazała, że trailowi ultrasi to jedna wielka biegowa rodzina, która nawet myśli podobnie, szczególnie w zakresie radzenia sobie z różnymi dolegliwościami. I oczywiście wielkie gratulacje ode mnie, byłem później podczas dekoracji i wspólnie z innymi biłem Ci gorące brawa 👏.





A ja też jestem z siebie bardzo zadowolony. Licznik oficjalnie zatrzymał się na 142 kilometrach, mój biegowy zegarek pokazał kilka kilometrów więcej, chyba od tych częstych wizyt w bufecie usytuowanym z tyłu budynku 😘😂. W sumie trzecie miejsce w mojej kategorii wiekowej.


Muszę wspomnieć też o trzech elementach, które wywindowały Leśną Dobę do miana fenomenu.

ORGANIZATORZY 👏👏👏 - robią oni kameralną imprezę po 125 uczestników w biegach i nordic walking. Dzięki temu tak dopieszczają każdego zawodnika, że ten czuje się jak VIP. Miałem wrażenie, że dobrała się grupa ludzi, która rozumiała się bez słów. Zrobiłem sobie z Wami kilka zdjęć, ale nie ze wszystkimi, a chciałbym każdemu z Was podziękować z osobna i każdego z Was wyściskać. Po prostu nie wiem skąd czerpaliście siły, szczególnie o mrozie w nocy, aby każdego z nas indywidualnie powitać na zakończeniu każdego odcinka, pogratulować, dodać otuchy. Kochane osoby kierujące ruchem i zatrzymujące samochody, abyśmy mogli bezpiecznie dotrzeć do bazy. Panie pracujące w kuchni i podające posiłki, dziękuję to za mało, a wiem co mówię, bo u mnie dwie sprawy obrosły legendą : orientacja w terenie i apetyt. Fotograficy na trasie, poziom zakręcenia podobny do uczestników, mróz czy ciemność, a Wy cały czas w gotowości i szukający ciekawych ujęć. Obsługa bufetów na trasie – wielki szacunek. Jeśli kogoś pominąłem, to kierowniku Piotrze – wielkie, wielkie dziękuję, a Tobie szczególnie, że mimo zmęczenia każdemu z nas osobiście gratulowałeś i wręczałeś medale. A jednak zapomniałem 😀. Szczególne podziękowania dla człowieka z inesSport, który prowadził punkt pomiarowy na półmetku. Dotychczas punkt pomiarowy na trasie kojarzył się wszystkim z „piknięciem” i biegnięciem dalej. Ty po prostu uczyniłeś z tego swojego punktu jakąś bajkę. Było wyżywienie, własnoręcznie zrobiona leśnym sposobem ścianka do zdjęć, a zrobienie ze słupka drogowego tuby do witania zawodników, to już był majstersztyk😀👏.  Stąd niemożliwością było, żebym nie wybrał Twojego punktu na zakończenie całego biegu. I wtedy nastąpiła kulminacja szaleństwa w naszym wspólnym wydaniu. Byłem na punkcie pół godziny przed zamknięciem pomiaru i na godzinę przed przyjazdem busa, który miał nas zawieźć do bazy zawodów. Moje wrodzone ADHD buzowało i wtedy co Ty robisz ?. Dajesz mi rower, który był na wyposażeniu firmy pomiarowej i mówisz, że mogę nim sobie dotrzeć do mety i przekazać go obsłudze pomiaru czasu z bazy zawodów. I zrobił mi się na zakończenie taki mały duathlon 😅. Jeśli ktoś z inesSport czyta te słowa, to proszę dajcie mi namiary na tego faceta. Muszę go mieć wśród znajomych i koniecznie spotkać na kolejnych obsługiwanych przez Was zawodach.








WYŻYWIENIE 😋😋😋 – czegoś takiego nie widziałem i nie jadłem. 24 godziny na dobę, dwa stoły usytuowane w bazie zawodów pełne jedzenia i co chwilę innego i na bieżąco uzupełnianego. Na przyszłą Leśną Dobę nie ma sensu brać jakiegokolwiek jedzenia z domu, a dla innych ważna informacja – na tym biegu nie zapychajcie żołądka jakimiś żelami, tylko konsumujcie miejscowe naturalne jedzenie.  Jak widziałem, te panie pracujące w kuchni, aby to wszystko przygotować – to pełen szacunek do Waszej pracy (raz trafiłem tam przez pomyłkę myśląc, że to drzwi do łazienki 😉😂). Wiem, że był potworny dylemat : bufet czy bieg. I wiem, że niektórzy dali się złamać i już się nie podnieśli 😉. Mam tylko jeden mały niedosyt. Było ustalone, że nie chcę dyplomu za trzecie miejsce w kategorii, tylko chciałem miejscowy specjał. Jak przedstawiłem swą prośbę jednemu z organizatorów to się zgodził, ale chyba nie do końca mnie zrozumiał, a przecież wyraźnie mu powiedziałem żeby mi „narychtowoł bonclok umasty” 😉😋😂 (przygotował garnek smalcu). Gdy po biegu wyjaśniliśmy sobie zawiłości śląskiej gwary, to smalcu już została znikoma ilość.





INNI BIEGACZE 👍👍👍 – tu po prostu wszyscy wszystkich znają, a jeśli nie znają, to od razu się zapoznawają. Atmosfera tego biegu sprawia, że jest tu swojsko i rodzinnie. Niby jest jakaś rywalizacja, ale jakoś nie wierzę, że ktoś zwraca na to uwagę. Jest za to przybijanie piątek na trasie, wzajemny doping i motywowanie. Są nocne Polaków rozmowy czy to na trasie, czy w bazie. Wszyscy są uśmiechnięci i wyluzowani. Nie ma tej pogoni za jakimiś miejscami na pudle, bo i po co. Zawarłem tu wiele znajomości, a część z nich oparła się nawet o bufet. I jestem gotów w przyszłym roku przebiec z kimś dystans między 50 a 100 km, bo tym razem jeszcze większy nacisk i czas poświęcę na kwestię wyżywienia 😉😋😂😅.

Słowem dla tych ORGANIZATORÓW, WYŻYWIENIA I INNYCH BIEGACZY WRACAM TU ZA ROK. I PIOTRZE drogi, nie ma takiej możliwości, abym nie zdążył się zapisać 😀.

Osobne podziękowania dla Darka za wspólny wyjazd, bieg i wyrozumiałość dla moich rozlicznych szaleństw. Mając takich przyjaciół, to człowiek z radością wybiera się na bieg. I oczywiście ogromne gratulacje za pokonanie pierwszej w życiu setki. Dziękuję także za zrobienie zdjęć, które wykorzystałem w relacji 👍.




Ps. Jakoś na tym moim blogu ciężko zamieszcza się komentarze (korzystam z bezpłatnej platformy), stąd gdybyście dobrnęli do końca i chcieli skomentować tę relację lub podzielić się uwagami, a nie umieli tego zrobić, to zapraszam na mój profil na Fb i na zamieszczoną tam zajawkę relacji.

 


Komentarze

  1. Jak zwykle w punkt. Organizacja i atmosfera biegu niepowtarzalna.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zgłaszam się, tak to ja znów zakłócałem ciszę nocną w środku lasu ;D A ile można słuchać pik .. pik trzeba było to trochę zagłuszyć muzyką. Ile można siedzieć? No to wyszła ścianka wspólne dzieło z kolegą Adamem to on wpadł na pomysł klejonych literek. Spać w nocy? Lepiej wyrwać biegaczy światłem i nawoływaniem z ciemności lasu. Rower był kolegi ale że mogliśmy go zabrać samochodem to go "przehandlowałem" :D Do zobaczenia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kolego z inesSport jeszcze raz dziękuję za wszystko. Fajnie było pogadać na każdym okrążeniu. Swoim wesołym usposobieniem, wprowadzałeś nas biegaczy w radosny nastrój i dodawałeś energii.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

ULTRA BŁATNIA 24H DLA FILIPKA

  Z wiekiem człowieka łapią różne przypadłości, na jedną z takich, chyba już nieuleczalnych, zapadłem jakiś czas temu. W leksykonie chorób szczególnie dokuczliwych figuruje ona pod łacińską nazwą „Ultra Błatnia Vigintiquatuor horas caritatis”, co po polsku znaczy „Ultra Błatnia Charytatywnie 24 h” 😉😱😂. Gdy kilka lat temu trochę z przypadku, trochę z ciekawości zawitałem na tę imprezę dzięki zaproszeniu szalenie zakręconej pary młodych ludzi czyli Iwony i Arka Juzof, to przez myśl mi nie przyszło, że już po pierwszym starcie, w moim biegowym kalendarzu na stałe zagości zimowa i letnia edycja tej imprezy. Aby gościć na tegorocznej letniej edycji poświęciłem wiele. Ultra Błatnia została przeniesiona z czerwca na sam początek września. A początek września to także początek roku szkolnego. A już miałem zacząć studia na Uniwersytecie "Piątego" Wieku na kierunku „Topografia i orientacja w terenie”, na specjalizacji „Biegi i bufety, ze szczególnym uwzględnieniem limitów i kalori

ULTRA BŁATNIA 24H DLA KSAWEREGO

  Moja kolejna relacja z Błatniej. I pewnie myślicie co nowego można napisać z imprezy, która odbywa się dwa razy do roku i na której od wielu lat się bywa ? A ja niezmiennie odpowiadam, zawsze mam potężne dylematy co pominąć, co skrócić, bo tak wiele się dzieje. I zawsze straszę Magdalenę, Mateusza i Grzegorza, że zostanę tu kiedyś pełną dobę i napiszę … epicką relację 😱😂. I Oni zawsze słuchają tej mojej zapowiedzi z przerażeniem w oczach. I bynajmniej nie martwią się rozmiarami mojej opowieści, ale tym, czy ten dobrze zaopatrzony bufet byłby w stanie wytrzymać moje wizyty przez całą dobę 😂😋. Nie uwierzycie, ale robiąc te kilometry na poszczególnych pętlach, przyplątała się do mnie pewna szlagierowa piosenka zespołu Baciary, którą usłyszałem na jakimś plenerowym festynie poprzedzonym biegiem. Przyplątała się i odczepić nie mogła 😉. I już oczyma wyobraźni słyszę te głosy oburzenia – Reclik ty słuchasz takich piosenek ? 😱 A ja zawsze zastanawiam się jak to możliwe, że piosenka

JURA FEST OLSZTYN - AMONIT MARATON

  Po raz kolejny będę się powtarzał, ale lubię zaglądać na pierwsze edycje imprez biegowych. Może nie wszystko działa już tak jak powinno, ale widać ten ogromny entuzjazm i zaangażowanie u organizatorów, które z biegiem lat ustępuje miejsca pewnej rutynie i powtarzalności. Stąd z dużym zaciekawieniem wybrałem się do Olsztyna koło Częstochowy, gdzie po raz pierwszy zorganizowano dwudniowy JURA FEST OLSZTYN z sześcioma różnymi zawodami. Nie ukrywam, że mnie szczególnie zainteresował najdłuższy dystans czyli   Amonit Maraton. Już na wstępie widziałem dwa duże plusy – stosunkowo niskie wpisowe, bo raptem 79 zł na mój dystans oraz nazwisko głównego organizatora – Leszka Gasika. Jeśli imprezę robią doświadczeni biegacze to wiadomo, że możemy spodziewać się naprawdę fajnej biegowo trasy. I uprzedzając fakty tak rzeczywiście było. Był też i trzeci argument – spore nagrody pieniężne dla zwycięzców, ale akurat dla mnie jest on całkowicie nieistotny, by my koneserzy biegania nie startujemy że