Przejdź do głównej zawartości

Zimowy Maraton Leśnika

 

Do startu w tym biegu zabierałem się już od dawna i zawsze coś stawało mi na drodze. Wreszcie w tym roku postanowiłem, że muszę wystartować w któreś z edycji i to najlepiej od razu na wiosnę. I wtedy, na tydzień przed startem, dopadł mnie covid. No to teraz, już nie ma zmiłuj – muszę być na edycji zimowej, choćby nie wiem co. I byłem, wystartowałem i ukończyłem. A o tym czego doświadczyłem, przeczytacie w tej relacji.

Organizatorzy na różne sposoby zachęcają biegaczy do startu w ich zawodach. Nie inaczej było i w przypadku Leśnika. Pisząc relację z Leśnika, trzeba wiedzieć, czym Leśnik jest. Posłużę się cytatem z ich profilu na Facebooku:

Są biegi górskie i jest LEŚNIK. Cztery razy w roku, w czterech różnych miejscach Beskidów przygotowujemy za każdym razem nowe trasy na 3 dystansach SPEED, PÓŁ i MARATON. Nie sugeruj się nazwami - dystanse to około 12 , około 25 i około 45. Może więcej - może mniej. Nie sugeruj się nazwą to nie łatwe leśne przebieżki turystycznymi szlakami. My obiecujemy, że będzie trudno - Wy musicie tylko ukończyć. LEŚNIK- prawdziwe górskie bieganie.

Ktoś może powiedzieć fajne hasełka. Tylko, że ja te hasełka sprawdziłem u kilku, bardziej ode mnie, doświadczonych biegaczy i ich opinie były jednakowe. Chcesz się nieźle wytarmosić na górskim bieganiu, to Leśnik jest do tego idealny. Ale też od razu zaznaczali, bo mnie dobrze znają …tylko się tam nie zgub 😉. I to już dawało mi do myślenia. Tak sobie pomyślałem, niby maraton na nieokreślonym dystansie, ale przecież aż 10 godzin limitu, no po prostu muszę dać radę. Ale na wszelki wypadek podjąłem pewne asekuracyjne działania : spakowałem dwie czołówki plus komplet baterii, dołożyłem kurtkę do plecaka, wgrałem tracka do mojego garmina i na smartfona, zaopatrzyłem się w numer telefonu „Ojca Dyrektora” biegu i gdyby to wszystko zawiodło … wróciłem, od bardzo dawna, do słynnej „białej karteczki”, w której zawarte były najważniejsze informacje organizacyjne przekazane przez Orgów. Oczywiście jak zawsze w plecaku znalazła się apteczka, sporo jedzenia i picia, dodatkowa czapka, rękawiczki, gotówka i karta kredytowa – ktoś mógłby pomyśleć, że jadę na kilkudniowy obóz przetrwania 😱😉. A uprzedzając fakty wszystkie te rzeczy odbyły ze mną fajny maraton i … nietknięte wróciły do domu 😅.


Godzinkę przed startem przekroczyłem gościnne progi Ośrodka Wypoczynkowego „Pod Świerkami” w Brennej, gdzie była baza zawodów. Kolejka spora, ale czy komuś się śpieszyło? Towarzystwo uśmiechnięte, rozgadane. A ja od razu wpadłem na znajomych Kasię i Krzysztofa z Radlina, Adriana z Żor i solenizanta Wojtka z mojego Rybnika (Wojtku jeszcze raz 100 lat 👏 ). Kaśka przyszła kibicować, a trójka panów wybrała dystans PółLeśnika, zaś ja postanowiłem powalczyć o pełną pulę czyli Leśnika. Fajnie Was było widzieć – jak zwykle mnóstwo żartów, pozytywnej energii i parę zdjęć, bo jak sami zauważyliście … różnie to na trasie może wyglądać i warto mieć pamiątkę, chociażby ze startu.






Sam start trochę się przeciągał, bo ostatni spóźnialscy zapisywali się na bieg, ale wreszcie doczekaliśmy się odprawy „Ojca Dyrektora”. Słyszałem, że Michał lubi zaskakiwać i faktycznie tak było. Po co ja zrobiłem te wszystkie przygotowania, gdy okazało się, że Orgowie zużyli trzy razy więcej taśmy znakującej niż ostatnio 😂. Kaśka rzuciła hasło „Jacek dla Ciebie to dalej za mało” 😉, ja swoje dorzuciłem i tak jakoś poszło. Prowadziliśmy rozmowy w naszym gronie, przerwane przez Michała, który zaproponował mi za przeszkadzanie … dodatkowe 20 kilometrów 😱😉. Żarty żartami, ale ma chłop dryg do prowadzenia takich odpraw. Dowiedzieliśmy się wszystkiego, co było nam potrzebne, żeby przeżyć Leśnika, bez względu na dystans, który wybraliśmy. Taką fajną informacją było to, że jeśli będzie nam naprawdę trudno, to będą miejsca, gdzie możemy przejść na niższy dystans, bez groźby dyskwalifikacji 👍.

Jaka była trasa przygotowana przez organizatorów. Poniżej zrzuty z mojego zegarka, już po ukończeniu biegu. Jak widzicie, żartów nie było.



Wszyscy, bez względu na dystans wystartowaliśmy wspólnie po godzinie ósmej. Jeszcze przed startem zauważyłem Irka, z którym biegłem półmaraton w Rabce oraz Leszka z Pszczyny, górskiego ultrasa z krwi i kości, który dzisiaj nie startował i uwijał się z aparatem fotograficznym.




I poszliśmy, lekki mrozik, lekki wietrzyk i całkiem duże słoneczko. I już pierwsza niespodzianka kilkaset metrów po starcie, zapowiadana przez organizatorów. Przeprawa przez rzekę i od razu po niej, ostro w górę. A potem ostro w dół. A ja sobie zapomniałem o zasadzie z Piekła Czantorii – nie biegaj środkiem trasy, jeśli są na niej liście. Skusiłem się i w pewnym momencie lewą nogą zapadłem się po kolano. Miałem ogromne szczęście – nic sobie nie zrobiłem. Ale nauczkę dostałem. Widoki przepiękne, bo też mieliśmy słońce i krystaliczne powietrze, czego można chcieć więcej. Jednocześnie im wyżej, tym więcej śniegu. Już nie było liści, ale sporo zmarzniętej nawierzchni. Pierwsze kilometry to też czas, w którym co chwilę spotykałem Adriana lub Krzyśka. Wojtek pognał hen szybko – wiadomo śpieszyło mu się na urodzinową ucztę 😅. Adrian też wystartował dosyć mocno. Ja z kolei chciałem w spokoju zaliczyć pierwszy szczyt i trochę się rozgrzać po przeprawie przez rzekę.






Wreszcie jest Stary Groń, a po nim moment rozstania z większością zawodników. Maratończycy polecieli w prawo, a pozostałe dystanse prosto. Na tle przeszło dwustu osób, została nas tak trochę więcej niż ćwiartka. Zmieniła się trasa, ale pozostały urokliwe miejsca, które mijaliśmy, pozostały też spore ilości lodu na trasie, co wymagało naszej wzmożonej uwagi. Jednocześnie na szczytach nieźle wywijał nami wiatr.







Na trasie maratonu spotkałem sporo biegaczy i turystów. Ale o dwójce biegaczy muszę wspomnieć, bo towarzyszyli mi już praktycznie do mety. Ile razy tasowałem się na trasie z Kingą, nie jestem w stanie policzyć. Reprezentowaliśmy dwie różne biegowe moce. To co ja zyskiwałem na podbiegach, Ona z łatwością nadrabiała na zbiegach. I tak cały czas. A że Bieg Leśnika kończył się zbiegiem, to jak łatwo się domyślacie, to Kinga okazała się zwycięzcą tego naszego kameralnego pojedynku, przy okazji zgarniając puchar za trzecie miejsce kobiet. Kinga ogromne gratulacje 👏👏👏 (zdjęcie ze strony fb organizatora biegu)

Drugą osobą był Adam. Dzięki za fajne rozmowy o górskich biegach. I dziękuję za zaproszenie na Bieg Szlak Trafi do Kazimierza. Jako jego organizator, opowiadałeś o tym biegu z taką pasją i zaangażowaniem, że spróbuję wygospodarować czas w sierpniu i zawitać do Ciebie 👍.

Kolejne zdobywane z ogromnym mozołem szczyty, kolejne ślizganie się na oblodzonej trasie i ani się spostrzegliśmy jak minęliśmy półmetek biegu.









A na półmetku czekał na nas punkt żywieniowy z gorącą herbatą, innymi napojami, słodyczami i owocami. W tym miejscu zawsze dziękuję osobom, które w tym chłodzie cierpliwie czekały na nas biegaczy, służąc nam wyżywieniem i dobrym słowem 👏. Niestety, pozwoliłem tam też sobie na małą krytykę, stwierdzając że organizatorzy tak dobrze i bogato oznakowali trasę, że jakoś nie dali mi okazji chociaż raz zaznać skoku adrenaliny przy okazji zagubienia się 😉.


Oj jak gorzko pożałowałem tych słów. Chwilę po oddaleniu się od bufetu poleciałem w sobie tylko znanym kierunku, ciągnąc przy okazji za sobą Kingę. Jednak Ona zreflektowała się dosyć szybko i pobłądziłem tylko paręset metrów. Tak gdzieś mniej więcej około 25 kilometra, poczułem jak gdyby ktoś przesunął pogodową wajchę. Zrobiło się pochmurno, zimno, zaczął padać śnieżek, ale najgorsze było to, że wiatr zaczął wiać naprawdę mocno. Wspinaczka na Kotarz, potem minęliśmy ośrodek narciarski Beskid Arena i zaczął się dosyć ostry zbieg. A jak zbieg to kolejne tasowanie z Kingą i jej skierowanie mnie na właściwe tory, bo dziwnym trafem odczytała mój zamiar pobiegnięcia pod wyciągiem 😅. Ten zbieg zapamiętam na długo, wyjątkowa pika w dół, po zaśnieżonym, kamienistym szerokim zboczu. Kusiło włączyć pełny gaz, ale zdradliwa nawierzchnia działała jak lód na rozgrzaną głowę.












Przekroczyliśmy trzydziesty kilometr i głośne bicie góralskiego dzwonka oznajmiało nam, że zbliżamy się do drugiego bufetu. Tu już, pomny poprzedniej krytyki, głośno oznajmiałem, że wszystko mi się podoba, za co zostałem poczęstowany przez obsługę dobrym grejfrutowym izotonikiem 😋. I moje kolejne wyrazy szacunku i podziękowania za Waszą pracę i pomoc nam biegaczom 👏. Na odchodne usłyszałem jeszcze, że przed nami już tylko taka mała góreczka i potem taki mały zbieg do mety. „Mała góreczka i mały zbieg”, jakoś na moim zegarku wyglądały na coś wprost przeciwnego 😱. Zaraz przypomniało mi się ostatnie podejście na Piekle Czantorii. A jeśli jesteśmy przy podejściu, to enty raz tasując się z Kingą i jeszcze jednym towarzyszem niedoli, Kinga poprosiła nas o wysłuchanie Jej opinii o tym podejściu. Oj „Ojcze Dyrektorze” nie chciałbyś tego wysłuchać 😱😂. Z naszej trójki doczłapałem pierwszy do ostatniego szczytu, i w myślach wyraziłem tę samą opinię co Kinga, widząc zbieg. Robiłem co mogłem, ale to był jakiś antypokaz jazdy figurowej na lodzie. Oczywiście Kinga mnie wyprzedziła z lekkością motyla, a ja modliłem się tylko, żeby nie wywinąć orła i nie zakończyć biegu półtorej kilometra przed metą.






I wiecie co, udało się. Zadowolony w myślach widziałem się na mecie, zapominając że po drodze czeka mnie przeprawa przez rzekę. Pokonałem rzekę z dostojeństwem czapli, ale z gracją zawodnika sumo 😂. I potem już, chlupocząc wesoło wodą wbiegłem na metę głośno powitany i godnie udekorowany przez organizatorów z Anią na czele. W budynku już czekał na mnie pyszny talerz leczo, a zaraz potem zdjęcie na ściance. I tylko ta ogromna żałość, że nie zgarnę pięknej nagrody za … ostatnie miejsce czyli Leśnego Dziadka, o przepraszam Leśnego Górnika, bo biegliśmy przecież w Barbórkę (przy okazji gorące pozdrowienia i życzenia dla wszystkich górników). To znaczy zaświtała mi przez głowę pewna przebiegła myśl, że jestem tak dobrze zaopatrzony, że mógłbym rozbić obóz przed metą i poczekać te trzy i pół godziny do upływu limitu i zgarnąć maskotkę. Na szczęście od czego była „Ania z mety”, która własnoręcznie zrobiła mi zdjęcie z pluszowym Dziadkiem. Dobre chociaż i to.





Strasznie smutno było mi pożegnać się z tym miejscem i z tymi ludźmi. Pozostało parę przybitych piątek i obietnice spotkań przy okazji kolejnych Leśników w innych miejscach Beskidów. Wielkie podziękowania dla Organizatorów i wolontariuszy za Wasz wysiłek poniesiony w organizację biegu 👏👏👏. Napiszę po męsku - dostałem to co chciałem i nie otrzymałem nic z tego czego nie chciałem. Dobrze się wybawiłem, a że trochę poprzeszkadzałem i zrobiłem wokół siebie trochę fermentu, to już macie w pakiecie, Drodzy Orgowie, zgadzając się na umieszczenie mnie na liście startowej 😂.

I oczywiście wielkie podziękowania i gratulacje dla współtowarzyszy niedoli czyli wszystkich biegaczy z trzech dystansów 👏👍. Wierzę, że cało dotarliście do mety i podobnie jak ja, przeżyliście niezapomnianą górską przygodę. Miejsce czy czas, to jest tylko jakaś tam cyferka, którą prędzej czy później się zapomni. Ważne, że udowodniliśmy tym niedobrym Orgom 😉, że Leśnik nie taki straszny jak go malują i każdy dystans na nim jest dla ludzi, no może nie takich zwykłych, ale takich szalonych wariatów, jak my wszyscy dzisiaj 😉😅 .

Zacząłem cytatem z profilu biegu na Facebooku. A zakończę cytatem z oficjalnej strony biegu :

Jeśli szukasz łatwych asfaltowych tras, nagród, pucharów, kategorii wiekowych, parku rozrywki, waty cukrowej, baloników, bitej śmietany na punktach, masażystów, fajerwerków i cukierków - musisz szukać dalej. My jesteśmy z tych prostych raczej...., u nas się po prostu biega, czasami podchodzi na czworaka, czasami pokonuje strumień wpław. Widoki zapierają dech w piersi, leśne rasy pełne są niespodzianek a na mecie witamy gospodarską kwaśnicą i chlebem ze smalcem. Dlatego u nas nie spotkasz tłumów, Telewizji ani samochodów do wygrania! Możemy pogadać o błocie, o kamieniach, o morderczych zbiegach i rwących strumykach. Nie będziemy głaskać i pytać czy boli - bo przecież musi boleć. Ale zrozumiemy czemu klniesz jak szewc na trasie i uśmiechasz się na mecie. Damy Ci piwko i razem ponarzekamy na tego co wymyślał trasę a potem rozjedziemy się do domu i.... za czas jakiś zapewne zobaczymy się znowu. Bo góry czekają i my czekamy :) Bo czasem LEŚNIK to BOleśnik ale za to zawsze na długo zapada w pamięć i w serce. Jeśli nie boisz się wyzwań - Zapraszamy!

Ja na takie zaproszenie odpowiadam „w to mi graj” 👍. A jak Wy ?

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

ULTRA BŁATNIA 24H DLA FILIPKA

  Z wiekiem człowieka łapią różne przypadłości, na jedną z takich, chyba już nieuleczalnych, zapadłem jakiś czas temu. W leksykonie chorób szczególnie dokuczliwych figuruje ona pod łacińską nazwą „Ultra Błatnia Vigintiquatuor horas caritatis”, co po polsku znaczy „Ultra Błatnia Charytatywnie 24 h” 😉😱😂. Gdy kilka lat temu trochę z przypadku, trochę z ciekawości zawitałem na tę imprezę dzięki zaproszeniu szalenie zakręconej pary młodych ludzi czyli Iwony i Arka Juzof, to przez myśl mi nie przyszło, że już po pierwszym starcie, w moim biegowym kalendarzu na stałe zagości zimowa i letnia edycja tej imprezy. Aby gościć na tegorocznej letniej edycji poświęciłem wiele. Ultra Błatnia została przeniesiona z czerwca na sam początek września. A początek września to także początek roku szkolnego. A już miałem zacząć studia na Uniwersytecie "Piątego" Wieku na kierunku „Topografia i orientacja w terenie”, na specjalizacji „Biegi i bufety, ze szczególnym uwzględnieniem limitów i kalori

ULTRA BŁATNIA 24H DLA KSAWEREGO

  Moja kolejna relacja z Błatniej. I pewnie myślicie co nowego można napisać z imprezy, która odbywa się dwa razy do roku i na której od wielu lat się bywa ? A ja niezmiennie odpowiadam, zawsze mam potężne dylematy co pominąć, co skrócić, bo tak wiele się dzieje. I zawsze straszę Magdalenę, Mateusza i Grzegorza, że zostanę tu kiedyś pełną dobę i napiszę … epicką relację 😱😂. I Oni zawsze słuchają tej mojej zapowiedzi z przerażeniem w oczach. I bynajmniej nie martwią się rozmiarami mojej opowieści, ale tym, czy ten dobrze zaopatrzony bufet byłby w stanie wytrzymać moje wizyty przez całą dobę 😂😋. Nie uwierzycie, ale robiąc te kilometry na poszczególnych pętlach, przyplątała się do mnie pewna szlagierowa piosenka zespołu Baciary, którą usłyszałem na jakimś plenerowym festynie poprzedzonym biegiem. Przyplątała się i odczepić nie mogła 😉. I już oczyma wyobraźni słyszę te głosy oburzenia – Reclik ty słuchasz takich piosenek ? 😱 A ja zawsze zastanawiam się jak to możliwe, że piosenka

10. Jubileuszowy BIEG O ZŁOTĄ SZYSZKĘ

  Wstyd mi to przyznać, ale co roku na „Bieg o Złotą Szyszkę” wybierałem się jak sójka za morze. Zawsze coś stawało na przeszkodzie, abym pojawił się na starcie tego biegu, którego start zlokalizowany był w Bystrej - urokliwej miejscowości w Beskidzie Śląskim. Wreszcie postanowione, na dziesiątej, jubileuszowej edycji nie może mnie zabraknąć 😀. Gdy wyjeżdżałem rano z Rybnika, termometr wskazywał tylko cztery stopnie na plus, ale ostre słońce i błękitne niebo zwiastowały piękną pogodę. Gdy GPS pokazywał niecały kilometr do biura zawodów, zaparkowane gęsto samochody były najlepszym dowodem na to, że poruszam się we właściwym kierunku 😀.  Swoje pierwsze kroki skierowałem przed Hotel Magnus Resort. Byłem w Bystrej pierwszy raz w życiu, ale dokładnie trzydzieści lat temu, w tym miejscu, kręcony był finał teleturnieju organizowanego przez TVP Katowice „Matka i Córka”, w którym wystąpiły ... moja teściowa i moja żona. Ciekawe, czy ktoś pamięta jeszcze ten teleturniej ? Stąd przed wyjazdem