IV LEŚNA KURKA
Zaczęło się od IV LEŚNEJ KURKI. Tak sobie pomyślałem, czwarta edycja, trzy kilometry od domu, a mnie tam jeszcze nie było. Musiałem to szybko naprawić. W sobotnie przedpołudnie ubrany nieprzypadkowo w koszulkę „PieRUNskie CanGÓRY” piechotką udałem się z Codim, moim gończym polskim, w okolice Zagrody Leśnika, gdzie usytuowane było biuro zawodów organizowanych przez Rybnicki Klub Nordic Walking. Dlaczego wybrałem tę koszulkę ? Wszystko na cześć Tomka Wieczorka, który w tym dniu, w rewelacyjnym czasie, dobiegał do mety Biegu Kreta (Trójkąt Sudecki), najdłuższego ultramaratonu w Polsce liczącego 377 kilometrów. Tomku pierunszczoku – ogromnie Ci gratuluję 👏👏👏.
A jeśli już jesteśmy przy dużych dystansach, to trasa tegorocznej „kurki” też sporo liczyła, bo … 5,7 kilometra 😉. Ale z zasłyszanych historii z poprzednich edycji doskonale wiedziałem, że bardziej chodzi tu o fajnie spędzony czas w towarzystwie ludzi, którzy dobrze się znają, niż bicie jakiś rekordów trasy. Był tylko jeden mały problem, o tym że nie ma tutaj wielkiego ścigania wiedzieli wszyscy poza … Codim 😅.
Człowiek jeszcze na dobre nie dotarł do biura zawodów, a już spotkał mnóstwo znajomych. Była moja sąsiadka Marta, a oprócz tego Jadzia, Ania z synem, Edyta, Zbyszek. Oczywiście nie mogłem zapomnieć o Spacermistrzu Pawle, który jak zwykle był duszą tego towarzystwa, z ogromnym humorem prowadząc całą imprezę 👏. No i oczywiście był także dawno niewidziany mój imiennik Jacek z dwoma pieskami, w tym kuzynką Codiego ze Słowacji.
Z psami wystartowały raptem trzy osoby, ale hałasu to zrobiły te nasze zwierzątka więcej niż całe pozostałe towarzystwo. Z przodu prowadzona była rozgrzewka, a nasze pupile urządziły sobie głośną dyskusję, w wyniku której mój Codi nerwowo rwał się do przodu. Prawdopodobnie poinformowany został, że na mecie na zawodników czeka … kiełbasa 😉.
Z kolei jedyne co ja usłyszałem, to że na trasie jest … mnóstwo różnych oznaczeń, bo w następnym dniu są zawody rowerowe. Przy mojej orientacji w terenie nie wzbudzało to zaufania. My zatem mieliśmy zwracać uwagę na taśmy żółto-czarne oraz kartki formatu A4. To oznaczenie mnie uspokoiło. Jako osobie po podyplomówce z bhp, taśmy takie są doskonale znane, więc pomyślałem, że nie powinno być źle 😀.
Start przeprowadzony był nietypowo. Bo wpierw wystartowali zawodnicy nordic walking ze swoim pilotem na rowerze, a potem biegacze, którzy mieli swojego osobnego pilota. Na dźwięk startu Cody po prostu odleciał 😱. Wraz z drugim Jackiem i jego psami, najpierw minęliśmy osoby z kijami i ich pilota, a potem minęliśmy … naszego pilota, który tak trochę niepewnie na nas spojrzał i na pewno miał dylemat, czy ma pilotować nas czy pozostałych zawodników. Widząc nasze szaleństwo w oczach … od razu postawił na nas krzyżyk 😉.
Po pokonaniu pierwszego kilometra
odruchowo spojrzałem na zegarek – 4:15 😱. To było tempo, które dotychczas znałem
tylko z teorii. A powiedzieć, że moje serce i płuca spotkały się gdzieś w
okolicach gardła to tak, jak gdyby nic nie powiedzieć 😱😉.
Na szczęście po tym pierwszym
kilometrze emocje, a przy okazji i tempo trochę opadły. Cody poczuł silną
potrzebę fizjologiczną, a potem na rozstaju dróg spotkaliśmy wolontariuszkę,
która głośno mówiąc „w prawo” jednocześnie ręką pokazywała … „w lewo”😉. Zanim
połapała się, że Jej prawo to dla mnie lewo minęła chwilka, którą ja
wykorzystałem na złapanie oddechu. Ale tylko na chwilę, bo potem Cody znowu gnał,
a ja, chcąc nie chcąc, za nim 😅. W biegu tylko szybciutko pozdrowiłem Zbyszka, a
potem zamieniłem słówko z Edytą, którzy służyli pomocą na trasie.
To był najszybciej pokonany dystans w moim życiu. Na mecie już czekali na nas Paweł i Marta z medalami. Przy okazji wyszło, że nazwa biegu wzięła się stąd, że track trasy po przebiegnięciu układa się na kształt kurki, zresztą oceńcie sami.
Okazało się, że dla Codiego meta to był tylko mały przystanek do celu głównego – wiaty, w której na zawodników czekała … kiełbasa. Sympatyczna obsługa punktu od razu zrozumiała, że Cody nie potrzebuje kiełbasy z grilla, wystarczy tylko jak jest w plasterkach. Po uczcie poszliśmy jeszcze z Codim pokibicować zawodnikom nordic walking.
Potem przypiąłem Codiego do słupka i poszedłem do bufetu coś przekąsić. Dlaczego wtedy nie zapaliła mi się lampka ostrzegawcza, że Cody jest jakoś dziwnie cichy ?😉 Ja spędzałem sobie miło czas na grillu, a Cody w tym czasie … przegryzł smycz i zakosztował wolności tzn. spokojnym krokiem kierował się do miejsca, gdzie ... leżały kiełbasy 😀. Na szczęście w porę złapałem go za resztkę smyczy i poczekałem na przyjazd syna, który zabrał tego „buntownika” do domu 😉.
Potem już w pełni najedzony, przyglądałem się różnym konkursom, które dla wszystkich uczestników z werwą i humorem prowadził Paweł. Mnie najbardziej podobał się ten, na najciekawsze przebranie. Wygrała, któż by inny, osoba przebrana za … kurkę 😀👏.
I tak wcinając małe co nieco z bufetu, nagle usłyszałem, jak Paweł wzywa mężczyzn do następnej konkurencji, a mnie wręcz wywołał po imieniu. Edyta, która prowadziła tę konkurencję rozstawiała pachołki i oznajmiła nam, że czekają nas eliminacje, a ich zwycięzców, bieg dookoła usytuowanego obok stawu, tak na, z grubsza licząc, 300-metrowej trasie.
Kolejny bieg, po zakończeniu biegowego szaleństwa z Codim i po posiłku - powiem że nie brzmiało to obiecująco 😱. Ale najciekawsze było to, że ten bieg mieliśmy odbyć w duecie z … baniakiem wody 😅😉. Po wygraniu mojej eliminacji, w finale pobiegłem z dwójką pozostałych zwycięzców. Pierwszy z nich przez połowę trasy dyktował dosyć ostre tempo, ale potem, wspólnie z moim towarzyszem baniakiem 😉, udało mi się go wyprzedzić i wygrać ten niecodzienny bieg. Zaś zgrzewkę piwa, która stanowiła nagrodę za pierwsze miejsce, uczciwie podzieliłem pomiędzy całą naszą trójkę. W końcu biegi z baniakiem wody nie zdarzają się zbyt często 😉.
I tak żegnając się z organizatorami i znanym mi miejscem, cięższy w plecaku o dwie puszki „izotoników”, spacerkiem zrobiłem jeszcze kolejne trzy kilometry w kierunku domu.
I JEJKOWICKI EKO BIEG
W niedzielę kontynuowałem
ekologiczne bieganie, i wraz z Ewą, Adą i Darkiem, udaliśmy się do Jejkowic - najmniejszej
terytorialnie gminy wiejskiej w Polsce, a zarazem sąsiada Rybnika. Dlaczego ja
tam wcześniej biegowo nie zawitałem ? Z prostej przyczyny – bo JEJKOWICKI EKO
BIEG organizowany był po raz pierwszy.
Przyjeżdżając do Jejkowic, na
dzień dobry przywitały mnie dwie rzeczy – dosyć mocno padający deszcz, a także
sporych rozmiarów miasteczko biegowe, gdzie każdy od juniora do seniora mógł na
stoiskach znaleźć coś ciekawego.
Trzeba też zauważyć, że biegacze
i kijkarze dopisali z frekwencją. Lista startowa zamknęła się sporo przed
terminem zawodów. Wiadomo, każdy chciał zobaczyć jak się biega w Jejkowicach.
Bo to, że w Jejkowicach jest sporo amatorów biegania to wiedzieliśmy
doskonale, gdyż ich niezwykle energetyczna grupa biegowa „Jejkowice Biegają”
jest zawsze doskonale widzialna i słyszalna na wielu imprezach biegowych (przy
okazji Baśka i Ela serdecznie pozdrawiam).
A jeśli zawodnicy dopisali z frekwencją, to na każdym kroku spotykałem znajome twarze, fajnie Was było wszystkich spotkać w jednym miejscu. Iwonko – już się cieszę na relację zdjęciową Twojego autorstwa 👏, Jarku – jak zwykle obgadywanie szło Ci pierwszorzędnie, a brawa dla Ciebie po zakończeniu imprezy są najlepszą oceną i podziękowaniem za pracę, którą wykonałeś 👏.
No i Ci wszyscy znajomi zawodnicy – Rysiek dzięki, że znalazłeś czas, aby zamienić ze mną dwa słowa, Jesteś tak medialną postacią, że zaraz po mnie, czekała na Ciebie … telewizja 😉.
Wśród wielu z Was wzbudzam uśmiech i o to w sumie chodzi, bieganie ma nam dawać radość i być fajną odskocznią od codzienności 😅. Ale są i tacy, którzy się mnie … boją, nie wiedzieć czemu, prawda Kasiu 😉, na szczęście Wojtek stanowił odpowiednią zaporę na naszym wspólnym zdjęciu.
Człowiek tak zapętlił w tych wspólnych przywitaniach i małych dyskusjach im towarzyszących, że przegapiłbym … moment startu 😉😅. A to przecież najważniejsze. Deszcz, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przestał padać.
Minutą ciszy wspomnieliśmy w pamięci wszystkie ofiary tragicznego wypadku w kopalni węgla kamiennego "Pniówek". CZEŚĆ ICH PAMIĘCI.
A potem rozpoczęło się finałowe
odliczanie zainaugurowane przez Wójta Gminy i nic ... tylko biegać.
Trasa liczyła 5 kilometrów i składała się z dwóch 2,5 kilometrowych pętli. Trasa bardzo prosta, wytyczona z myślą, aby każdy mógł ją ukończyć – i o to w takich biegach chodzi 👍.
A na trasie z jednej strony mnóstwo "pomagaczy" – wolontariuszy, strażaków, funkcjonariuszy Straży Miejskiej. Było ich tak dużo, że nawet nie zauważyłem czy na trasie są jakieś „szlajfki”, bo po prostu nie można było się zgubić, a jeśli ja tak piszę, to ma to swoją wartość 😉👍. Ale była też i druga strona – wielu barwnych kibiców, którzy życzyli nam powodzenia. Niektórzy dopingowali nas z okien swoich domów, ale byli też i tacy, którzy poprzebierani, z własnym sprzętem nagłośnieniowym „straszyli” nas na trasie. Było to nad wyraz sympatyczne 👏.
Zdecydowaną większość trasy pokonałem w towarzystwie Ewy i Ady. Fajnie mi się z nimi biega, nie ma parcia na wynik, jest za to parcie na pogadanie, podziwianie okolicy, odpowiadanie na powitania mieszkańców. Przy okazji Ada przepraszam, że nie do końca zrealizowałem Twoje założenia taktyczne 😉, ale obiecuję poprawę na następnym biegu 😅.
Na metę wbiegliśmy prawie równo w dobrym nastroju. A tuż za metą, odebrałem medal i butelkę mineralnej od nie byle kogo, bo od Asi – Sekretarza Gminy. W ogóle muszę dodać, że Władze Gminy mocno zaangażowały się w organizację tego biegu. No i oczywiście zdążyłem zamienić z Asią parę słów i opowiedzieć Jej o pozytywnych wrażeniach wyniesionych z biegu.
Potem nastał, jak to u nas, czas celebracji. Zdjęcia na ściance i nie tylko 😉.
Oczywiście nie mogło trwać to zbyt długo, bo przecież … bufet, a w nim żurek, już na nas czekał. No takiego miejsca, kto jak kto, ale ja na pewno nie mogłem przegapić 😉😋.
Najedzeni mogliśmy skorzystać z atrakcji, które czekały na nas w biegowym miasteczku. Bieg się zakończył, ale ogrom stoisk powodował, że jakoś nikomu nie śpieszyło się z powrotem do domu. Darek wybrał profesjonalny masaż, a ja, Ewa i Ada wybraliśmy powrót … do czasów dzieciństwa 😉.
W międzyczasie miało miejsce wręczenie nagród zwycięzcom biegu i nordic walking czyli temat, który nam koneserom biegania jest jakoś obcy 😉. Ale oczywiście serdecznie gratuluję Wszystkim tym, którzy znaleźli się na pudle 👏. Ogromnie Was podziwiam za osiągnięte miejsce w czołowej trójce i trochę zazdroszczę tej radości, która temu towarzyszy. Przy okazji muszę wspomnieć, że co się rzadko zdarza, organizatorzy uhonorowali także osoby, które zajęły ostatnie miejsca w biegu i nordic walking, za jak to nazwali „najbardziej dokładne pokonanie trasy”. Chylę tutaj czoła dla tych, którzy wymyślili taką sympatyczną kategorię i dla tych, którzy byli jej laureatami 👏.
A potem rozpoczęło się losowanie wielu atrakcyjnych nagród, wśród wszystkich uczestników imprezy. No cóż … miałem wrażenie, że każdy coś wylosował, tylko nie ja 😉. Oj Organizatorzy, żeby mi to było ostatni raz 😉😀. Za rok Wam się przypomnę 😉.
Podsumowując tę bardzo udaną
imprezę, muszę napisać, że zagrało wiele rzeczy, w tym sprawa najważniejsza – Organizatorzy podeszli z ogromnym sercem i przejęciem do tego biegu i każdego uczestnika,
a to stanowi najważniejszy fundament przed drugą edycją 👍👏. Bo to, że ona się odbędzie, to jestem święcie przekonany. Jedynie o co mogę do Was wnioskować, to dołóżcie jeszcze
jeden, dłuższy dystans np. dyszkę. Potencjał ku temu jest, a i dodatkowe miejsca do odwiedzenia w Waszej
gminie na pewno się znajdą.
Komentarze
Prześlij komentarz