Dwa i pół roku temu, a więc w
sumie dosyć dawno, zupełnie przypadkowo natknąłem się na You Tube na film
promocyjny reklamujący pierwszą edycję biegu „RUN2HEL” fajna gra słów na którą
ja również dałem się nabrać, bo gdyby dołożyć drugą literkę L na końcu, byłby
to swoisty bieg do piekła.
Śledziłem co dalej będzie działo
się z tą imprezą, bo co jak co, ale nad Bałtykiem, to mnie jeszcze na biegu
ultra nie było 😅. I tak minął rok 2020, 2021 i impreza oficjalnie była odwoływana
z powodu covidu. Wreszcie pojawiło się potwierdzenie – zapraszamy na pierwszą
edycję biegu i data 30 kwietnia 2022 rok. Bieg miał się odbyć na dystansach 80+
km, 45+ km oraz sztafecie 4 x 20+ km.
Miałem już swoje plany startowe,
ale wizja startu w takim biegu, nie ukrywam, że mocno kusiła. Decyzję o opłaceniu podjąłem w ostatnim możliwym dniu. Dużym zaskoczeniem
dla mnie było ogłoszenie oficjalnych list startowych - tylko po niespełna
czterdziestu zawodników na dwa pierwsze dystanse i tylko jedna zgłoszona
sztafeta. Tylko czy mnie kiedykolwiek przeszkadzała „kameralność” imprezy,
wręcz przeciwnie z reguły wybieram takie starty. Jedynym zmartwieniem było to,
czy znajdzie się osoba z którą sobie trochę porozmawiam na trasie, organizator
wyznaczył 12-godzinny limit na pokonanie trasy, a pół doby bez rozmowy, to dla
mnie rzeczywiście istna droga do piekła 😉.
Start wyznaczono na terenie Centrum
Sportowego w Kosakowie koło Gdyni, zaś potem trasa wiodła m.in. do Rewy, Mrzezina,
Rzucewa, Pucka, Swarzewa, Władysławowa, Chałup, Kuźnicy, Jastarni, Juraty, by
zakończyć swój bieg obok Urzędu Miejskiego na Helu.
No i to hasło reklamujące bieg „Miejsce, w którym zaczyna się ultra”, a ja po czasie dodałbym ... „i kończy rozum”, bo przecież ultrasowi wariaci podejmą się każdego wyzwania i pobiegania w każdym premierowym miejscu, a ten bieg niewątpliwie do takich się zaliczał.
Nasza skromna grupka zebrała się
przed szóstą w Kosakowie, aby odebrać numery startowe i wzajemnie zagrzać do biegu, bo nadmorski ranek przywitał nas mrozem i mgłami, które rozpościerały
się w dolinach. Pokładałem głęboką wiarę w prognozę pogody, i mimo chłodu, w
obliczu praktycznie całodniowego startu, ubrałem się raczej lekko.
Tradycyjnie na wstępie parę słów od Organizatora, a tutaj pewne zaskoczenie. Nie było tradycyjnych słów o limitach, przebiegu trasy, bufetach, karach za biegowe przewinienia. A jedynie przestroga, aby w swoim starcie pamiętać, że zdrowie najważniejsze. Na coś takiego, na wszelki wypadek, moje serce, kark i kręgosłup przypomniały o swojej obecności, wysyłając małe skurcze 😱😉. Żołądek nie miał co wysyłać, bo z reguły nie jem o tak wczesnej porze, licząc że odbiję to sobie na … bufetach 😉😋.
I wreszcie start, początkowo na twardej nawierzchni, ale dosyć szybko zostaliśmy poprowadzeni leśnymi ścieżkami na plażę Mechelinkach. I już pojawiła się pierwsza okazja do zrobienia paru zdjęć, bo widoki zapierały dech w piersiach.
Nawierzchnia w pierwszej połowie trasy zmieniała się bardzo szybko, były leśne ścieżki, a już po chwili wróciła twarda nawierzchnia za sprawą zbliżania się do Rewy i podbiegnięcia do olbrzymiego Krzyża poświęconego ofiarom morza. To był dopiero dziesiąty kilometr, ale praktycznie od samego startu biegłem w pobliżu jednej zawodniczki, która podobnie jak ja, znajdowała czas, żeby chociaż na chwilę się zatrzymać i zrobić zdjęcie. Moje zdjęcie pod krzyżem jest Jej autorstwa.
I praktycznie od tego momentu Karolina (bo tak miała na imię) towarzyszyła mi przez przeszło pięćdziesiąt kilometrów. To trochę przypadkowe towarzystwo, okazało się dla mnie strzałem w dziesiątkę 👏👍. Po pierwsze Karolina znała trasę, bo przebiegła ją sobie w częściach kiedyś rekreacyjnie. Trzeba powiedzieć, że oznakowanie trochę szwankowało, i wszędzie tam, gdzie u mnie rodziły się myśli skręcenia w sobie tylko znanym kierunku 😉, zostawałem odpowiednio szybko skorygowany. Po drugie Karolina miała swoją strategię na ten bieg i konsekwentnie się ją trzymała, a to pozwalało mi unikać jakiś dziwnych przyśpieszeń, bo widząc w sumie brak gór i dużo piasku, miałem przemożną chęć przyśpieszania w pierwszej połowie trasy 😅. I wreszcie po trzecie, nie uwierzycie, Karolina mówiła więcej … ode mnie 😉😀. Mieliśmy tyle ciekawych tematów do obgadania, że nawet nie wiem, jak przeleciało nam te kilkadziesiąt wspólnych kilometrów.
Ale wróćmy na trasę. Lekko już było, a na nas czekało pierwsze pobieganie po plażowym piasku i błotny fragment. I na tych błotach nastąpiło moje pierwsze zagubienie. Na rozdrożu pociągnąłem jedną z grup za sobą i trafiliśmy na odcinek … bez wstążek. Na szczęście moja biegowa towarzyszka wyprowadziła nas na właściwą trasę.
Pierwsza kwarta trasy za nami, a to oznacza tylko jedno … bufet 😃. Jakoś tak nie byłem jeszcze ani specjalnie zmęczony, ani specjalnie … głodny 😉😋. Ale oczywiście zapasy trzeba było uzupełnić i oczywiście podziękować obsłudze za pomoc nam biegaczom.
A zaraz potem ... Klify Rzucewa. A więc trochę podbiegów i zbiegów, które przypominały mi miejsca, po których najczęściej biegam. Po drodze minęliśmy Osadę Łowców Fok i tak leśnymi trasami w górę i w dół dobiegliśmy do Pucka. Spodobało mi się te pełne uroków miasto.
Ale czasu na podziwianie specjalnie nie było. Biegnąc raz twardą, a raz piaszczystą nawierzchnią dotarliśmy do Swarzewa, a następnie do Władysławowa. W Swarzewie na powitanie wyszli nam kibice czyli Mariola z Codim, którzy późno w nocy dojechali do mojego miejsca zakwaterowania.
Władysławowo minęliśmy w zasadzie bokiem. I już na jego obrzeżach czekał na nas drugi bufet.
Karolina zdała mi relację, że od teraz zdecydowanie przeważać będzie piasek. I jakby na potwierdzenie Jej słów, prosto z bufetu wbiegliśmy na plażę. Ja nie wiem jak Ona to robiła, ale jakimś cudem odbijała się od tego piasku. Ja przeciwnie, ale praw fizyki nie oszukasz, przy mojej stopie 47 i odpowiedniej wadze, napiszę krótko - grzązłem 😱😉.
Odcinki w tym fragmencie prowadziły w większości nadmorskimi, leśnymi ścieżkami, ale nie ukrywam, było na nich sporo piasku. Trzeba było uważać, bo stopa w takich warunkach wykrzywiała się pod różnymi kątami, a ja nie byłem specjalnie zaznajomiony w bieganiem w takich warunkach.
Nasza biegowa trasa zaprowadziła nas do Chałup. I od razu zaznaczam, zmęczenie zaczęło dawać się we znaki, stąd nie w głowie mi były słowa piosenki śp. Zbigniewa Wodeckiego, które rozsławiły tę miejscowość 😉😅.
Za Chałupami pożegnałem się z
Karoliną, która była zdecydowanie lepsza ode mnie i dalej swoim tempem pobiegła
w kierunku mety. Dotychczasowe wspólne tempo biegu spowodowało jednak, że
miałem taki zapas czasu do limitu, że na Hel mogłem teoretycznie podążać spacerkiem 😉. Nie
wiem czy spowodowała to ta rozluźniająca myśl, czy może wdychany jod, ale w
okolicach Kuźnicy poniosła mnie fantazja. Oznaczenie było średnie, mój zegarek
miał chwilę zadumy 😉, a ja nie mogłem sobie przypomnieć czy ten fragment mam biec
piaskiem od strony morza czy od zatoki. W efekcie polatałem i tu i tu. I co najciekawsze
i tu i tu spotkałem biegaczy, którzy twierdzili, że biegną właściwą trasą 😅😉. Sami
wiecie, że dla mnie dodatkowe kilometry nie odgrywają żadnego znaczenia, chyba
że organizator się upomni o dodatkową opłatę. Faktem jest, że widoki i z jednej
strony i z drugiej były przecudne.
Na szczęście do Jastarni trafiłem już od właściwej strony. Z bardzo prostej przyczyny – pogubić to się mogę, ale ominąć bufet to dla mnie grzech śmiertelny 😉😋. W tym ostatnim na trasie bufecie spędziłem najwięcej czasu. Nigdzie mi się nie śpieszyło, jedzenie było dobre, a i okazji do podzielenia się wrażeniami z trasy z przemiłymi organizatorkami pominąć też nie mogłem😃.
Z Jastarni trasa wiodła do Juraty, a dalej piaskową ścieżką rowerową w kierunku Helu. To nie był zbyt ciekawy fragment. I ciało i umysł były już zmęczone, a tu naprawdę trzeba było uważać. Ruch rowerowy na tej ścieżce naprawdę był duży, a nie wszyscy rowerzyści jechali z głową i zwracali uwagę na człowieka, który pokonał blisko 70 kilometrów. Stąd z uczuciem ulgi powitałem oznaczenie, które wiodło nas w stronę morza. A tam piękne leśne tereny, mnóstwo spacerowiczów i poza wstążkami organizatora … dziwne oznaczenia na drzewach.
I wreszcie jest. Ostatni fragment trasy. Widok na Latarnię Morską i bieg w kierunku promenady i Urzędu Miejskiego, gdzie czekała na nas upragniona i wyczekiwana meta.
Ale co najważniejsze nie byłem tam osamotniony. Czekały tam na mnie Iwona i Iza z Rybnickiej Grupy Biegowej, które pokonały dystans 45+ km. Jaki ten świat jest mały, spotkać się na mecie biegu na Helu 😅. Dziewczyny ogromne gratulacje 👏👏👏.
Czekała także Karolina. Była okazja do wspólnego zdjęcia z Organizatorem i złożenia Jej moich podziękowań, za towarzystwo na większości trasy i opiekę … nade mną. Bo doskonale wiedziałem, że bez Jej znajomości trasy, pewnie był zaliczył „setkę”, a nie tylko 80+ 😉😱. Podziękowania, podziękowaniami, ale był też czas na gratulacje, bo Karolina zajęła miejsce na podium w klasyfikacji open kobiet 👏👏👏.
Ostatni rzut okiem na bulwar, pożegnanie się Organizatorem i udanie się do pociągu, którym z Karoliną i poznanym Grzegorzem z Żor (gratuluję miejsca na podium w klasyfikacji open mężczyzn 👏👏👏) wraz z innymi biegaczami udaliśmy się do naszych nadmorskich miejsc zakwaterowania. Podróż przebiegła nam zbyt szybko. Karolina zdradziła mi parę szczegółów związanych z Bison Ultra Trail, o którym intensywnie myślę, a Grzegorz w bardzo ciekawy sposób opowiadał nam o swoich rozlicznych startach m.in. maratonie w Bostonie.
Cieszę się, że mogłem wziąć udział w pierwszej edycji RUN2HEL. Trasa z bardzo urozmaiconą nawierzchnią, widoki wprawiające w zachwyt, zaangażowanie Organizatorów. I jedynie trzeba trochę popracować nad oznakowaniem trasy. A wtedy druga edycja biegu przyciągnie zdecydowanie więcej uczestników.
Brawo
OdpowiedzUsuńZ ciekawością czytałam tą nadmorską relację 🙂 To z pewnością był ciekawy bieg i fajnie, że miałeś taką Karolinę 😅 I oczywiście jestem pełna podziwu, i za dystans, i za teren - gratuluję! Magda
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję Magdo Pa 👍😅😅
UsuńJo Cie durś obserwowoł z ukrycia. Gratulacje Jack !
OdpowiedzUsuńTwój fan PiłaTrzi Z Szarloty 🏴☠️
No to po takim komentarzu, musimy się spotkać przy jakimś captain jack 😉, tylko jak Cię poznam 🙃😉
Usuń