Przejdź do głównej zawartości

Bieg o Breńskie Kierpce - 10 edycja

 

Niekiedy zastanawiam się jakie są granice pozytywnego zakręcenia biegowego 😉. I podczas dziesiątej, jubileuszowej edycji Biegu o Breńskie Kierpce, ta granica została znacząco przesunięta 😂.

Trzecia niedziela sierpnia. Od trzech dni leje deszcz. Wietrznie, zimnawo, mgliście. Trasa raczej zachęca do błotnych kąpieli niż do biegania. I co ? Na starcie blisko 450 zawodników, jak gdyby nigdy nic, z uśmiechem na twarzy, wesoło podskakując w rytm muzyki, szykuje się do startu 😅.

Podobno wszystkie poprzednie edycje tego biegu zawsze przebiegały w upale. Teraz deszcz lał się strumieniami. Czyżby podczas mojego debiutu miała zadziałać „Klątwa Reclika” ? 😂😉

Pomimo tych wszystkich pogodowych niedogodności, jakoś tak podświadomie czułem, że to będzie fajny bieg. Tylu zapisanych biegaczy, nic więc dziwnego, że spotkałem sporo znajomych twarzy. Nie sposób wszystkich wymienić z imienia i nie sposób zrobić sobie wspólnego zdjęcia, ale przyznam, że byłem ogromnie rad z każdym z Was się przywitać 👍.

Ekipa Smaków Biegania, jak zwykle zwarta i gotowa pojawiła się w Brennej. A ja mogłem się znowu emocjonować, zaciętą rywalizacją w ramach Grand Prix Szwagrów 😉.

Była jedna z najlepszych biegowych fotografików – Magda Sedlak. I tym razem to Ona pierwsza mnie wypatrzyła. Pamiętam, że nasza znajomość zaczęła się kilka lat temu, gdy podczas Zimowego Janosika, miałem tylko przekazać Jej pozdrowienia od biegowego małżeństwa z Rybnika czyli Justyny i Rafała. Od tego czasu często spotykamy się podczas trailowych imprez i za każdym razem robię sobie z Magdą wspólne zdjęcie, chociaż to Ona po drugiej stronie aparatu stara się uwieczniać nasze biegowe wyczyny 👍.

Marysia Slisz i Magda Kufieta totalnie mnie zaskoczyły. Dziewczyny, które znam od zawsze, nie pozwoliły, abym zbyt szybko zakończył obchody swoich 52 urodzin sprzed trzech dni i obdarowały mnie balonikami z izotonikami bezpośrednio nawiązującymi do mojego wieku 😉😂.




A jeśli już piszemy o zaskoczeniu, to dużą niespodziankę sprawili mi Organizatorzy przyznając numer 52. Jak myślicie dlaczego ? 😉

Mimo zapowiadanego okienka pogodowego, deszcz jakoś wcale ustąpić nie miał zamiaru. Nic zatem dziwnego, że trzeba było zacząć odliczanie do startu. Ja pośpiesznie wziąłem się za poszukiwania tracka, który zaginął w czeluściach mojego Garmina 😂. Ewa w tym czasie ustalała playlistę towarzyszącą Jej podczas biegu 😀. Celina zaś rozpoczęła rozważania, co założyć na ten deszcz – opaskę czy czapeczkę ? 😉 W tym czasie szwagrowie, na uboczu, ustalali punktację za ten bieg w ich wewnętrznej rywalizacji. 😂



I wreszcie, przy odtworzeniu odgłosów bijącego serca wystartowaliśmy. Momentalnie, już po kilkunastu krokach byłem przemoczony do suchej nitki, ale kto by się tym przejmował. Nogi były suche, bo założyłem specjalne skarpety, a reszta, no cóż – z cukru nie jestem.😅

Na początek trochę asfaltu, ale zaraz potem ostra pika w górę. O Breńskich Kierpcach słyszałem, że oferują dla biegaczy moc atrakcji i niesamowite krajobrazy. Z pierwszym się niewątpliwie zgodzę. Trzeba było naprawdę uważać, żeby w takich okolicznościach nie zaliczyć gleby. Biegliśmy w jakimś mniejszym lub większym błotku, utytłani w nim po pas 😱.


Było mega ślisko, stąd raczej każdy skupiał się na sobie. Z samodzielnym robieniem zdjęć też było krucho. Przy tej pogodzie mój smartfon przyjął sporo wody, a wokół rozciągały się mgły, które umożliwiały widoczność jedynie na około 50 metrów, co zresztą potwierdzali sami Organizatorzy.


Biegłem sobie swoim tempem, spotykając na trasie mnóstwo znajomych biegaczy. Ale w tych warunkach był tylko czas na zdawkowe „cześć”, pytanie „czy wszystko ok ?” lub ostrzeganie się przed jakimś mega zdradliwym miejscem na trasie, bo na te trudne, to w tych warunkach, przestaliśmy w ogóle zwracać uwagę 😅.


Jakoś tak biegło się bardzo wesoło, prysznic pracował non stop, więc nie zwracając uwagi na wielkie kałuże, zwyczajnie zaliczałem je jedną po drugiej.😅



Bardzo fajnym przerywnikiem były bufety. Mega energetyczne, zawsze uśmiechnięte i zagrzewające do boju osoby z obsługi, potrafiły solidnie zmotywować każdego z nas. A przecież trzeba przyznać, że same stojąc kilka godzin w tym deszczu, lekko nie miały. Ogromnie dziękuję Wam za Waszą nieocenioną pomoc 👍👏. Byliście wspaniali, szczególnie pozdrawiam ekipę „Radlinioków w Biegu”, Beatkę („Pani od pomidorowej”) i zakręconego spikera, który na jednym z punktów, tak szczerze i głośno pozdrawiał mnie z okazji urodzin, że Jego głos jeszcze długo dźwięczał mi w uszach i niósł do przodu. Jak tak teraz, na chłodno to  analizuję, to stwierdzam, że ja na tych punktach, to z niczego nie skorzystałem, bo zbyt byłem zajęty … pozdrowieniami i zdjęciami 😂. Tak smutno było opuszczać te sympatyczne osoby, że po wybiegnięciu z jednego z tych punktów, tak często się odwracałem, że omal nie zaliczyłem efektownej gleby 😉😱.



Niestety biegi na takim dystansie (15,3 km) mają to do siebie, że zbyt szybko się kończą 😪. Bardzo zdradliwy zbieg ze Starego Gronia, długa pętla wzdłuż Brennicy i chciałoby się zapytać … i to już naprawdę koniec ? 



Nic zatem dziwnego, że po odebraniu medalu i gratulacji od znajomych … postanowiłem wrócić na trasę i potowarzyszyć na końcówce biegu Celinie i Ewie 😅. Mijałem po drodze wielu biegaczy. Zachęcałem ich i mobilizowałem do wykrzesania resztek energii jak tylko mogłem, wszystkim wmawiając przy okazji, że do mety to już tylko 100 metrów 😉😅. Przybijałem piątki, biłem brawo i odwzajemniałem uśmiechy ze wszystkimi tymi zakręconymi osobami 👍👏. Przy okazji widziałem z jaką energią Irek gonił Darka. Ale tym razem w Grand Prix Szwagrów, duże punkty trafiają na konto Darka 😉😀.



Pokonując trasę pod prąd 😅, zaliczając pętlę i ten stromy i śliski zbieg, który teraz był podbiegiem, po dwóch i pół kilometrach spotkałem Celinę i Ewę. Obie kompletnie przemoczone, ale absolutnie nie pozbawione woli dobiegnięcia do mety 👍👏. I już wspólnie z nimi ponownie pokonałem ostatni fragment trasy. I tak … prawie półmaratonik stał się moim udziałem 😅😉👍.



A po biegu było już to co tygrysy lubią najbardziej czyli wspólne świętowanie w gronie znajomych. Ale tutaj wybaczcie, jak mówi moja znajoma Kasia, co było w Vegas pozostaje w Vegas. 😋😂

Dziesiąta edycja Breńskich Kierpców przeszła do historii. Dawno nie biegałem w tak trudnych warunkach pogodowych. Ale może dlatego, właśnie ten bieg na długo pozostanie w mej pamięci. Pozdrawiam wszystkich „towarzyszy niedoli”. Bez względu na czas czy zajęte miejsce Jesteście zwycięzcami i należą się Wam ogromne brawa 👏👏👏. Duże podziękowania i brawa także dla Organizatorów i Wolontariuszy, którzy spisali się na medal 👏👏👏. Zdaję sobie sprawę, ze skali wysiłku i pracy, którą włożyliście w ten bieg. Pogoda na pewno nie ułatwiła Wam zadania. A mimo to, a może na przekór temu, impreza dzięki Wam udała się na piątkę z plusem.  

W relacji wykorzystałem własne zdjęcia oraz zdjęcia autorstwa Adriany Tomali, Ewy i Dariusza Czyrnków oraz Celiny i Ireneusza Zimnych.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

ULTRA BŁATNIA 24H DLA FILIPKA

  Z wiekiem człowieka łapią różne przypadłości, na jedną z takich, chyba już nieuleczalnych, zapadłem jakiś czas temu. W leksykonie chorób szczególnie dokuczliwych figuruje ona pod łacińską nazwą „Ultra Błatnia Vigintiquatuor horas caritatis”, co po polsku znaczy „Ultra Błatnia Charytatywnie 24 h” 😉😱😂. Gdy kilka lat temu trochę z przypadku, trochę z ciekawości zawitałem na tę imprezę dzięki zaproszeniu szalenie zakręconej pary młodych ludzi czyli Iwony i Arka Juzof, to przez myśl mi nie przyszło, że już po pierwszym starcie, w moim biegowym kalendarzu na stałe zagości zimowa i letnia edycja tej imprezy. Aby gościć na tegorocznej letniej edycji poświęciłem wiele. Ultra Błatnia została przeniesiona z czerwca na sam początek września. A początek września to także początek roku szkolnego. A już miałem zacząć studia na Uniwersytecie "Piątego" Wieku na kierunku „Topografia i orientacja w terenie”, na specjalizacji „Biegi i bufety, ze szczególnym uwzględnieniem limitów i kalori

ULTRA BŁATNIA 24H DLA KSAWEREGO

  Moja kolejna relacja z Błatniej. I pewnie myślicie co nowego można napisać z imprezy, która odbywa się dwa razy do roku i na której od wielu lat się bywa ? A ja niezmiennie odpowiadam, zawsze mam potężne dylematy co pominąć, co skrócić, bo tak wiele się dzieje. I zawsze straszę Magdalenę, Mateusza i Grzegorza, że zostanę tu kiedyś pełną dobę i napiszę … epicką relację 😱😂. I Oni zawsze słuchają tej mojej zapowiedzi z przerażeniem w oczach. I bynajmniej nie martwią się rozmiarami mojej opowieści, ale tym, czy ten dobrze zaopatrzony bufet byłby w stanie wytrzymać moje wizyty przez całą dobę 😂😋. Nie uwierzycie, ale robiąc te kilometry na poszczególnych pętlach, przyplątała się do mnie pewna szlagierowa piosenka zespołu Baciary, którą usłyszałem na jakimś plenerowym festynie poprzedzonym biegiem. Przyplątała się i odczepić nie mogła 😉. I już oczyma wyobraźni słyszę te głosy oburzenia – Reclik ty słuchasz takich piosenek ? 😱 A ja zawsze zastanawiam się jak to możliwe, że piosenka

JURA FEST OLSZTYN - AMONIT MARATON

  Po raz kolejny będę się powtarzał, ale lubię zaglądać na pierwsze edycje imprez biegowych. Może nie wszystko działa już tak jak powinno, ale widać ten ogromny entuzjazm i zaangażowanie u organizatorów, które z biegiem lat ustępuje miejsca pewnej rutynie i powtarzalności. Stąd z dużym zaciekawieniem wybrałem się do Olsztyna koło Częstochowy, gdzie po raz pierwszy zorganizowano dwudniowy JURA FEST OLSZTYN z sześcioma różnymi zawodami. Nie ukrywam, że mnie szczególnie zainteresował najdłuższy dystans czyli   Amonit Maraton. Już na wstępie widziałem dwa duże plusy – stosunkowo niskie wpisowe, bo raptem 79 zł na mój dystans oraz nazwisko głównego organizatora – Leszka Gasika. Jeśli imprezę robią doświadczeni biegacze to wiadomo, że możemy spodziewać się naprawdę fajnej biegowo trasy. I uprzedzając fakty tak rzeczywiście było. Był też i trzeci argument – spore nagrody pieniężne dla zwycięzców, ale akurat dla mnie jest on całkowicie nieistotny, by my koneserzy biegania nie startujemy że