Życie niekiedy płata niezłe
figle. Tak się podziało, że pierwotnie, cały ostatni biegowy weekend września
miałem spędzić w innym miejscu. Jednak wypadki losowe spowodowały, że na szybko
musiałem poszukać sobie zastępczej trailowej imprezy.
I tutaj mój wybór padł na Jurę.
Przyznam, że dawno tam nie biegałem. Chyba ostatnio jakieś trzy lata temu na
fajnej imprezie, której niestety już nie ma w kalendarzu czyli ZAMEK 12H.
A że życie nie znosi pustki, to od trzech lat jedną z imprez biegowych na Jurze jest Jurajski Festiwal Biegowy. Na tegorocznej, czwartej już edycji, pojawiłem się ja, a wraz ze mną Iza i Wojtek. Można powiedzieć,
że Rybnik opanował prawie wszystkie dystanse. Bo Iza wybrała 10 km, ja 25 km, a
Wojtek 50 km. Do pełni szczęścia brakowało, aby jakiś nasz krajan poleciał na
najdłuższym bo 100 – kilometrowym dystansie.
Przywitała nas dosyć zimna aura. Przy dotarciu na miejsce termometr wskazywał 4 stopnie ciepła. Dlatego większość biegaczy wybrała długi rękaw. Ja postanowiłem wystartować „na lekko” i na tym wygrałem, bo w dalszej części dnia wyjrzało słoneczko i zrobiło się trochę cieplej.
Po załatwieniu formalności w
sprawnie działającym biurze zawodów był czas, aby trochę rozejrzeć się po
okolicach startu i pogadać z Izą i Wojtkiem. Naprawdę nie wiedziałem co nas
czeka na trasie, natomiast z góry wiedziałem czego spodziewać się po mnie i
moich znajomych 😀.
Wojtek wiadomo, harpagan pełną
gębą, biegający szybko i z reguły mieszczący się w czołówce startujących. Nie
inaczej było i tym razem. Na 50 km zajął wysokie siódme miejsce. Dla mnie było
to niesamowite. Wojtku ogromne gratulacje 👏👏👏.
Iza jak zwykle skromnie i
oszczędnie oceniała swoje szanse na dyszce. Od siebie dodam, Iza, wiele osób,
chciałoby biegać tak jak Ty, i pokonywać krótsze i dalsze dystanse. Brawo Ty 👏👏👏.
No i ja. Koneser biegania. Startujący jak zwykle z końca stawki. Mnie się nigdzie nie śpieszy. Chciałem jak zwykle pobawić się bieganiem, pooglądać krajobrazy, zagadać do wolontariuszy i się … nie zgubić 😉😅. Wszystkie te cele zostały przeze mnie zrealizowane, a że na dystansie 25 km zrobiłem 27 km z haczykiem, to jak się okazało wynikało z tego, że trasa faktycznie tyle liczyła.
Odprawa techniczna przed startem
pozwoliła nam trochę poznać specyfikę trasy, podobno było na niej poruszanych dużo ciekawych
rzeczy. Podobno, bo ja jak zwykle większość tego czasu przegadałem i
rozglądałem się po biegowym towarzystwie 😉.
Jaki to był bieg ? Krótko i na temat – cudowny 👏👍. Rozgrywający się przy iście biegowej pogodzie (słonecznie, rześko, praktycznie bezwietrznie) i na pięknej krajobrazowo trasie. Te dwa czynniki spowodowały, że już praktycznie na dziesiątym kilometrze uświadomiłem sobie, że popełniłem strategiczny błąd i miałem wybrać dystans 50 km. Bo to moje dzisiejsze bieganie trwało zdecydowanie za krótko.
TRASA. To był rollercoaster w czystej postaci. Niby to nie były jakieś wysokie górki, ale ich ilość i te ciągłe góra-dół, spowodowały że na moim dystansie uzbierało się łącznie 1384 metry przewyższeń. Dwukrotne pokonanie Góry Zborów i dwukrotne pokonanie innej biegnącej równolegle do wyciągu górki rozciągnęło biegowe towarzystwo i wpłynęło na częstsze bicie serca i głośniejsze sapanie. Ale widok czających się w okolicy fotografików powodował, że co niektórzy (łącznie ze mną) podrywali się do biegu 😅😉.
KRAJOBRAZY. Bez dwóch zdań, Jura jest piękna. Przebywanie w takich miejscach uświadomiło mi, że takich koneserów biegania jak ja, jest całkiem sporo. Co parę kilometrów zatrzymywaliśmy się, aby podziwiać piękno otaczających nas skałek i ludzi po nich się wspinających. A zaliczając poszczególne górki, mogliśmy chociaż na chwilę oddać się urokowi rozciągających się widoków. Dawno nie biegałem w tak pięknych okolicznościach przyrody.
NAWIERZCHNIA. Tutaj przeważał piasek i już co poniektórzy przed startem prorokowali, że łatwo nie będzie. Ale były to taki trochę strachy na lachy. Bo deszczowa aura utrzymująca się przez poprzednie dni spowodowała, że przynajmniej na moim dystansie, piasek był raczej ubity i jakoś kilogramami nie wlewał się do butów. Oczywiście nie brakowało także miejsc, gdzie mogliśmy poczuć się jak kozice i próbować poskakać po skałkach czy kamieniach.
OZNAKOWANIE. Kolejny raz spotykam się z trasą, którą organizatorzy znakują po mistrzowsku 👍. Biegam dużo i w zasadzie, z grubsza, mogę podzielić biegaczy na dwie grupy. Ci którzy chcą zająć jak najwyższe miejsce i uzyskać jak najlepszy wynik. I Ci, którzy chcą … przeżyć 😉. I jednym i drugim zależy na dobrym oznakowaniu trasy. Stąd nie rozumiem, że nie do wszystkich organizatorów nie dociera ta prawda, że trasa powinna być oznakowana profesjonalnie. Tutaj wszystko było perfekcyjnie zrobione 👏 i człowiek zamiast na zastanawianiu się gdzie ma biec, mógł w pełni skupić się na osobliwościach terenu i urokach trasy.
WOLONTARIUSZE I BUFETY. Często biegając zapominamy, jak wiele osób dba o to, żebyśmy mogli bezpiecznie i syto pokonać dystans. Zgodnie z regulaminem, na mojej trasie nie licząc mety, miały być dwa bufety. A były, napiszę tak – przy czwartym przestałem liczyć 😋👍. A że od nadmiaru głowa nie boli, to mogę tylko przyklasnąć 👏. Mimo bardzo dobrego oznakowania, dodatkowo w newralgicznych punktach i przy przekraczaniu jezdni czuwali nad nami policjanci, strażacy i dodatkowi wolontariusze. Powiem, że robiło to na mnie spore wrażenie. Wszystkim Wam dziękuję za wykonaną pracę, poświęcenie, uśmiech i dodawanie nam energii 👏👏👏 . W pomoc na trasie zaangażował się nawet kotek, którego spotkałem podczas jednego ze zbiegów 😉.
ZAMIAST PODSUMOWANIA. To był mój powrót na Jurę po kilku latach przerwy. Powrót bardzo udany, bo uczestniczyłem w naprawdę dobrze zorganizowanym biegu, poprowadzonym po wymagającej, ale widokowo ciekawej trasie. Po czasie mogę żałować, że nie zapisałem się na dłuższy dystans. Ale myślę, że postaram się to nadrobić, bo zarówno sama Jura, jak i skałki są fajnym miejscem do polatania i tam też można się nieźle zmęczyć 😅.
Komentarze
Prześlij komentarz