Przejdź do głównej zawartości

Jurajski Festiwal Biegowy – JURA TRAIL 25

 

Życie niekiedy płata niezłe figle. Tak się podziało, że pierwotnie, cały ostatni biegowy weekend września miałem spędzić w innym miejscu. Jednak wypadki losowe spowodowały, że na szybko musiałem poszukać sobie zastępczej trailowej imprezy.

I tutaj mój wybór padł na Jurę. Przyznam, że dawno tam nie biegałem. Chyba ostatnio jakieś trzy lata temu na fajnej imprezie, której niestety już nie ma w kalendarzu czyli ZAMEK 12H.

A że życie nie znosi pustki, to od trzech lat jedną z imprez biegowych na Jurze jest Jurajski Festiwal Biegowy. Na tegorocznej, czwartej już edycji, pojawiłem się ja, a wraz ze mną Iza i Wojtek. Można powiedzieć, że Rybnik opanował prawie wszystkie dystanse. Bo Iza wybrała 10 km, ja 25 km, a Wojtek 50 km. Do pełni szczęścia brakowało, aby jakiś nasz krajan poleciał na najdłuższym bo 100 – kilometrowym dystansie.


Przywitała nas dosyć zimna aura. Przy dotarciu na miejsce termometr wskazywał 4 stopnie ciepła. Dlatego większość biegaczy wybrała długi rękaw. Ja postanowiłem wystartować „na lekko” i na tym wygrałem, bo w dalszej części dnia wyjrzało słoneczko i zrobiło się trochę cieplej.

Po załatwieniu formalności w sprawnie działającym biurze zawodów był czas, aby trochę rozejrzeć się po okolicach startu i pogadać z Izą i Wojtkiem. Naprawdę nie wiedziałem co nas czeka na trasie, natomiast z góry wiedziałem czego spodziewać się po mnie i moich znajomych 😀.

Wojtek wiadomo, harpagan pełną gębą, biegający szybko i z reguły mieszczący się w czołówce startujących. Nie inaczej było i tym razem. Na 50 km zajął wysokie siódme miejsce. Dla mnie było to niesamowite. Wojtku ogromne gratulacje 👏👏👏.

Iza jak zwykle skromnie i oszczędnie oceniała swoje szanse na dyszce. Od siebie dodam, Iza, wiele osób, chciałoby biegać tak jak Ty, i pokonywać krótsze i dalsze dystanse. Brawo Ty 👏👏👏.

No i ja. Koneser biegania. Startujący jak zwykle z końca stawki. Mnie się nigdzie nie śpieszy. Chciałem jak zwykle pobawić się bieganiem, pooglądać krajobrazy, zagadać do wolontariuszy i się … nie zgubić 😉😅. Wszystkie te cele zostały przeze mnie zrealizowane, a że na dystansie 25 km zrobiłem 27 km z haczykiem, to jak się okazało wynikało z tego, że trasa faktycznie tyle liczyła.

Odprawa techniczna przed startem pozwoliła nam trochę poznać specyfikę trasy, podobno było na niej poruszanych dużo ciekawych rzeczy. Podobno, bo ja jak zwykle większość tego czasu przegadałem i rozglądałem się po biegowym towarzystwie 😉.




Jaki to był bieg ? Krótko i na temat – cudowny 👏👍. Rozgrywający się przy iście biegowej pogodzie (słonecznie, rześko, praktycznie bezwietrznie) i na pięknej krajobrazowo trasie. Te dwa czynniki spowodowały, że już praktycznie na dziesiątym kilometrze uświadomiłem sobie, że popełniłem strategiczny błąd i miałem wybrać dystans 50 km. Bo to moje dzisiejsze bieganie trwało zdecydowanie za krótko.





TRASA. To był rollercoaster w czystej postaci. Niby to nie były jakieś wysokie górki, ale ich ilość i te ciągłe góra-dół, spowodowały że na moim dystansie uzbierało się łącznie 1384 metry przewyższeń. Dwukrotne pokonanie Góry Zborów i dwukrotne pokonanie innej biegnącej równolegle do wyciągu górki rozciągnęło biegowe towarzystwo i wpłynęło na częstsze bicie serca i głośniejsze sapanie. Ale widok czających się w okolicy fotografików powodował, że co niektórzy (łącznie ze mną) podrywali się do biegu 😅😉.








KRAJOBRAZY. Bez dwóch zdań, Jura jest piękna. Przebywanie w takich miejscach uświadomiło mi, że takich koneserów biegania jak ja, jest całkiem sporo. Co parę kilometrów zatrzymywaliśmy się, aby podziwiać piękno otaczających nas skałek i ludzi po nich się wspinających. A zaliczając poszczególne górki, mogliśmy chociaż na chwilę oddać się urokowi rozciągających się widoków. Dawno nie biegałem w tak pięknych okolicznościach przyrody.






NAWIERZCHNIA. Tutaj przeważał piasek i już co poniektórzy przed startem prorokowali, że łatwo nie będzie. Ale były to taki trochę strachy na lachy. Bo deszczowa aura utrzymująca się przez poprzednie dni spowodowała, że przynajmniej na moim dystansie, piasek był raczej ubity i jakoś kilogramami nie wlewał się do butów. Oczywiście nie brakowało także miejsc, gdzie mogliśmy poczuć się jak kozice i próbować poskakać po skałkach czy kamieniach.






OZNAKOWANIE. Kolejny raz spotykam się z trasą, którą organizatorzy znakują po mistrzowsku 👍. Biegam dużo i w zasadzie, z grubsza, mogę podzielić biegaczy na dwie grupy. Ci którzy chcą zająć jak najwyższe miejsce i uzyskać jak najlepszy wynik. I Ci, którzy chcą … przeżyć 😉. I jednym i drugim zależy na dobrym oznakowaniu trasy. Stąd nie rozumiem, że nie do wszystkich organizatorów nie dociera ta prawda, że trasa powinna być oznakowana profesjonalnie. Tutaj wszystko było perfekcyjnie zrobione 👏 i człowiek zamiast na zastanawianiu się gdzie ma biec, mógł w pełni skupić się na osobliwościach terenu i urokach trasy.



WOLONTARIUSZE I BUFETY. Często biegając zapominamy, jak wiele osób dba o to, żebyśmy mogli bezpiecznie i syto pokonać dystans. Zgodnie z regulaminem, na mojej trasie nie licząc mety, miały być dwa bufety. A były, napiszę tak – przy czwartym przestałem liczyć 😋👍. A że od nadmiaru głowa nie boli, to mogę tylko przyklasnąć 👏. Mimo bardzo dobrego oznakowania, dodatkowo w newralgicznych punktach i przy przekraczaniu jezdni czuwali nad nami policjanci, strażacy i dodatkowi wolontariusze. Powiem, że robiło to na mnie spore wrażenie. Wszystkim Wam dziękuję za wykonaną pracę, poświęcenie, uśmiech i dodawanie nam energii 👏👏👏 . W pomoc na trasie zaangażował się nawet kotek, którego spotkałem podczas jednego ze zbiegów 😉.







ZAMIAST PODSUMOWANIA. To był mój powrót na Jurę po kilku latach przerwy. Powrót bardzo udany, bo uczestniczyłem w naprawdę dobrze zorganizowanym biegu, poprowadzonym po wymagającej, ale widokowo ciekawej trasie. Po czasie mogę żałować, że nie zapisałem się na dłuższy dystans. Ale myślę, że postaram się to nadrobić, bo zarówno sama Jura, jak i skałki są fajnym miejscem do polatania i tam też można się nieźle zmęczyć 😅.





Komentarze

Popularne posty z tego bloga

ULTRA BŁATNIA 24H DLA FILIPKA

  Z wiekiem człowieka łapią różne przypadłości, na jedną z takich, chyba już nieuleczalnych, zapadłem jakiś czas temu. W leksykonie chorób szczególnie dokuczliwych figuruje ona pod łacińską nazwą „Ultra Błatnia Vigintiquatuor horas caritatis”, co po polsku znaczy „Ultra Błatnia Charytatywnie 24 h” 😉😱😂. Gdy kilka lat temu trochę z przypadku, trochę z ciekawości zawitałem na tę imprezę dzięki zaproszeniu szalenie zakręconej pary młodych ludzi czyli Iwony i Arka Juzof, to przez myśl mi nie przyszło, że już po pierwszym starcie, w moim biegowym kalendarzu na stałe zagości zimowa i letnia edycja tej imprezy. Aby gościć na tegorocznej letniej edycji poświęciłem wiele. Ultra Błatnia została przeniesiona z czerwca na sam początek września. A początek września to także początek roku szkolnego. A już miałem zacząć studia na Uniwersytecie "Piątego" Wieku na kierunku „Topografia i orientacja w terenie”, na specjalizacji „Biegi i bufety, ze szczególnym uwzględnieniem limitów i kalori

ULTRA BŁATNIA 24H DLA KSAWEREGO

  Moja kolejna relacja z Błatniej. I pewnie myślicie co nowego można napisać z imprezy, która odbywa się dwa razy do roku i na której od wielu lat się bywa ? A ja niezmiennie odpowiadam, zawsze mam potężne dylematy co pominąć, co skrócić, bo tak wiele się dzieje. I zawsze straszę Magdalenę, Mateusza i Grzegorza, że zostanę tu kiedyś pełną dobę i napiszę … epicką relację 😱😂. I Oni zawsze słuchają tej mojej zapowiedzi z przerażeniem w oczach. I bynajmniej nie martwią się rozmiarami mojej opowieści, ale tym, czy ten dobrze zaopatrzony bufet byłby w stanie wytrzymać moje wizyty przez całą dobę 😂😋. Nie uwierzycie, ale robiąc te kilometry na poszczególnych pętlach, przyplątała się do mnie pewna szlagierowa piosenka zespołu Baciary, którą usłyszałem na jakimś plenerowym festynie poprzedzonym biegiem. Przyplątała się i odczepić nie mogła 😉. I już oczyma wyobraźni słyszę te głosy oburzenia – Reclik ty słuchasz takich piosenek ? 😱 A ja zawsze zastanawiam się jak to możliwe, że piosenka

10. Jubileuszowy BIEG O ZŁOTĄ SZYSZKĘ

  Wstyd mi to przyznać, ale co roku na „Bieg o Złotą Szyszkę” wybierałem się jak sójka za morze. Zawsze coś stawało na przeszkodzie, abym pojawił się na starcie tego biegu, którego start zlokalizowany był w Bystrej - urokliwej miejscowości w Beskidzie Śląskim. Wreszcie postanowione, na dziesiątej, jubileuszowej edycji nie może mnie zabraknąć 😀. Gdy wyjeżdżałem rano z Rybnika, termometr wskazywał tylko cztery stopnie na plus, ale ostre słońce i błękitne niebo zwiastowały piękną pogodę. Gdy GPS pokazywał niecały kilometr do biura zawodów, zaparkowane gęsto samochody były najlepszym dowodem na to, że poruszam się we właściwym kierunku 😀.  Swoje pierwsze kroki skierowałem przed Hotel Magnus Resort. Byłem w Bystrej pierwszy raz w życiu, ale dokładnie trzydzieści lat temu, w tym miejscu, kręcony był finał teleturnieju organizowanego przez TVP Katowice „Matka i Córka”, w którym wystąpiły ... moja teściowa i moja żona. Ciekawe, czy ktoś pamięta jeszcze ten teleturniej ? Stąd przed wyjazdem