Przejdź do głównej zawartości

Ultra ZADEK 57 km

Zdradzę Wam w tajemnicy, że uwielbiam startować w pierwszych edycjach biegów. Może i zdarzają się jakieś drobne niedociągnięcia, ale nade wszystko widać ogromny entuzjazm, zaangażowanie i autentyczną radość z tworzenia czegoś nowego. 

Z ogromnymi nadziejami wybrałem się zatem, do Kędzierzyna-Koźla, aby wziąć udział w pierwszej edycji Ultra ZADKU i od razu zgorszonym wyjaśniam, że ów ZADEK to nic innego jak Zuchwale Aktywności Dobrze Ekstremalnymi Kniejami 😀.

Do wyboru były dwa dystanse +37 kilometrów oraz +57 kilometrów. Powiem, że bardzo zaintrygował mnie ten plusik i sam się zastanawiałem ile ja, z moimi „zdolnościami”, mogę ugrać dodatkowego dystansu na trasie 😉.

Nie napiszę typowej relacji z biegu, bo jak sami wiecie, ja nie jestem od życiówek czy zajętych miejsc. To zostawiam młodszym, zdolniejszym czy szybszym zawodnikom. Jako zadeklarowany koneser biegania, postaram się opisać Wam to wydarzenie oczami smakosza biegowych tras, który gdzieś tam plątając się w połowie stawki i stara się wyłapać najbardziej smakowite kąski tego biegu, aby się z Wami nimi podzielić.

A zatem do dzieła.

POWITANIE

W sumie Kędzierzyn-Koźle leży niecałą godzinę drogi od Rybnika, ale jakoś nigdy tu nie startowałem. Czas więc najwyższy, aby nadrobić zaległości 👍. 

Biuro zawodów mieściło się w gościnnych progach Szkoły Podstawowej nr 3. Szybka odprawa, a potem spotkanie … kilkudziesięciu znajomych 😀. Aż niemożliwe, że wszyscy oni wpadli na ten sam pomysł co ja i chcieli spróbować swoich sił na ZADKU. Nawet nie wiecie jaką radość sprawiły mi te przedbiegowe spotkania z Nimi i te kilkuzdaniowe chociaż wymiany zdań. Były moje Smaczki Biegania (Darek, Irek i Celina), była zwyciężczyni ostatniego Dzikiego Ultra – Magda, z którą wymieniłem życzenia, żeby nie spotkać na trasie dzika, jak to było ostatnim razem w Katowicach. Byli krajanie z rodzinnego miasta Wojtek, Iza, Grzesiek.





Była moja idolka, osoba którą niezmiennie podziwiam i cenię Hanka. Był Marcin, organizator jednego z najlepszych półmaratonów, w których startowałem „Chce Cisie”. Był Józek, niezmordowany organizator „NIC Maratonów”.



Był Artur z Radomska i Marcin z Czechowic-Dziedzic. Przedstawiciele grup biegowych z Gliwic i  Czyżowic.






Wśród fotografików obsługujących zawody zauważyłem m.in. Michała Loskę i już teraz czekam na zdjęcia-petardy z trasy 👍.

A to tylko drobny wycinek tych wszystkich osób, które dane mi było spotkać przed startem i które … zgodziły się zrobić sobie ze mną zdjęcie 😉😀.

Już wtedy wiedziałem, że będą to zawody pełne wrażeń i jak się potem okazało, moje przeczucia mnie nie myliły.

START

Kwadrans przed startem udałem się na plac wewnętrzny szkoły i zacząłem powoli sposobić się do startu. Podczas gdy "szwagry" urządziły sobie ostrą rozgrzewkę …

… ja miałem zupełnie inne zajęcie 😀. Dokładnie sprawdziłem w obecności przedstawicieli Kozielskiego Stowarzyszenia Rekonstrukcji Historycznej … armatkę, która swoim wystrzałem miała dać nam – biegaczom sygnał do startu. Działo sporych rozmiarów, więc na wszelki wypadek ustawiłem się w połowie stawki biegaczy 😉😀.


Ale jeszcze przed samym startem wysłuchaliśmy komunikatu Organizatorów, którzy w bardzo ekspresywny sposób przekazali nam informacje o samej trasie i jej oznakowaniu. Z ich słów wynikało, że na trasie nie sposób się zgubić. No ale, przecież zawody „uświetnił” swoją obecnością prawdziwy mistrz gubienia się na trasie czyli … ja 😂. I jak zwykle … nie zawiodłem oczekiwań 😱.



TRASA

Odwiedziłem wiele biegowych tras, stąd mam w tym zakresie pewną skalę porównawczą. I tutaj muszę zdecydowanie podkreślić dwie sprawy. Organizatorzy przygotowali dla nas niezwykle piękną i urozmaiconą trasę, z ogromną ilością miejsc ciekawych i klimatycznych. A jednocześnie udała im się także rzecz rzadka – przy 57 kilometrach, praktycznie nie spotkałem asfaltu 👍👏.



Niby na całej trasie było tylko … przeszło 200 metrów przewyższenia, ale Irek, z którym biegłem parę pierwszych kilometrów już żałował, że nie … zabrał kijków 😂. Ale dość żartów, biegliśmy po w miarę płaskich terenach, a te parę górek stanowiło piękne urozmaicenie całego biegu.



Muszę przyznać, że byłem mile zaskoczony, tym co widziałem. Była i dostrzegalnia pożarowa, leśna kapliczka, ciekawe okazy przyrody. Może nie wszyscy ścigacze to zauważyli, no ale koneserzy biegania obok takich miejsc nie mogli przejść obojętnie.







Nazwa biegu zobowiązuje, więc były i knieje, których pokonanie wymagało sporej uwagi, a przy okazji fajnie masowało moje stopy 😅.




Mnie urzekła ilość wody. Były strumyki, były rzeczki, były i sporej wielkości stawy. Trochę żałowałem, że mojego ulubionego błotka nie było zbyt dużo, no ale jak to mówią nie można mieć wszystkiego 😉.






Ale za to poruszając się Traktem Królewskim człowiek poczuł się trochę jak biegowy VIP 😀.

ATMOSFERA

Atmosferę tworzą sami biegacze, ale tworzą ją też i organizatorzy. Lecieliśmy tytułowymi ekstremalnymi kniejami, więc trudno oczekiwać tłumów widzów na trasie, ale bardzo miłym akcentem było obsadzenie kilku miejsc kibicami, którzy swoją wrzawą czy samą obecnością zagrzewali nas do biegu.


Pańskie oko konia tuczy, więc na trasie i mecie spotkałem też samych organizatorów, którzy przybijali z nami piątki i pytali się o wrażenia z biegu. Doceniam ten gest 👏. Wiał wiatr, sam bieg trwał kilka godzin, więc wielu wybrałoby ciepełko w biurze zawodów. Tutaj jednak zwyciężyło współtowarzyszenie nam, biegaczom, na trasie. I takie działanie warto podkreślić i pochwalić 👏.



BUFETY

Jako przedstawiciel grupy Smaki Biegania, zawsze z niezwykłą starannością oceniam ten element biegu 😀👍. Na trasie Ultra ZADKA, czekały na nas cztery bufety (w tym jeden odwiedzany dwa razy). Było wszystko, zarówno dla ścigaczy jak i koneserów.

Zacznę od tego, że często się zdarza, że punkty te mają orientacyjne położenie w kilometrach na trasie. Zatem niekiedy punkt, który ma być na 10 kilometrze, w rzeczywistości jest na 12 kilometrze. W biegu długodystansowym ma to znaczenie. Tutaj było wszystko dokładnie wyliczone 👍.

A te zaopatrzenie … po prostu palce lizać 😋😋😋. Było wszystko co biegaczowi jest do życia potrzebne. I na zimno i na gorąco, i na słodko i na kwaśno, napoje nisko- i wysokokaloryczne, owoce i słodycze, nie będę wymieniał dalej, bo zrobi się z tego książka kucharska, a nie relacja z biegu 😂😉.

I oczywiście wszystko to podane od serca i z uśmiechem.


Ja mam jakoś na biegu często szczęście do zup pomidorowych i do mega sympatycznych osób je podających. Nie inaczej było i tym razem. Zupa przepyszna, a jak wrzuciłem do niej garść kabanosów, to wyszła prawie, jak to określił jeden z biegaczy, wersja „oficerska” 😋👍. Nie wiem, co w tej zupie było, ale podanie jej na 24 kilometrze sprawiło, że biegło mi się po niej do końca biegu wyjątkowo lekko 😅.




OZNAKOWANIE TRAS

Mój konik, a zarazem mój ... odwieczny problem 😉😱. Nie wiem co Organizator musi zrobić, żebym ja się na trasie nie zgubił 😉😂. Zdaniem wszystkich zawodników, na tej trasie zgubić się nie szło.

Były  duże, widoczne tabliczki …


… były naturalne oznakowania …

… były szlajfki (wstążki) rozmieszczone tak gęsto, że człowiek miał wrażenie, że biegnie w jakimś konfetti … 😉

Słowem, przy oznakowaniu tej trasy Organizator otarł się o doskonałość. Te „otarł” się to dlatego, że na trasie był … Reclik, który nie byłby sobą, gdyby nie wprowadził pewnych twórczych rozwiązań 😉😂. Na 42 kilometrze zachciało mi się dokładnie sprawdzić, jakie mam wyniki podczas mijania dystansu maratońskiego. Rzuciłem okiem na trasę, widziałem szeroką alejkę i tabliczkę skrętu w lewo. Biegnąc jednym okiem zerkałem na trasę, a drugim odczytywałem wyniki z zegarka. Nagle zrobiło się cicho, zniknęli mi z oczu biegacze, zniknął las szlajfek, a zegarek zaczął jak oszalały alarmować o zejściu z kursu. No tak, skręt w lewo był, ale w kolejną knieję, a ja sobie wybrałem leśną autostradę 😉😅. Symboliczny kilometr w plecy, ale co to jest przy 57 kilometrach dystansu😉😅 . A przy okazji tradycja zagubienia się została zachowana, bo tradycja … rzecz święta 😉😂.  

Z drugiej strony, gdyby tak popatrzeć na przebieg trasy, jej pokręcenie przyprawia o zawrót głowy 😉

I jeszcze jedno wesołe zdarzenie spotkało mnie na trasie. Na 24 kilometrze, przy okazji bufetu następował rozjazd tras. Trasa na 57 kilometrów skręcała w lewo, a na 37 kilometrów w prawo. Można by rzec, że moja „zagubieniowa legenda” kroczy przede mną, bo gdy tylko chciałem opuścić bufet i udać się w dalszą drogę, z kilku gardeł wydobył się głos : „Jacek w lewo, Jacek w lewo” 😉😂. Do skandowania przyłączył się nawet strażak obecny na punkcie. Było dużo śmiechu, a ja uwielbiam takie biegowe momenty.

PODSUMOWANIE

Do mety dobiegłem kilka godzin przed limitem. Niby zapłaciłem za pełne 10 godzin biegania, ale nie domagałem się zwrotu kosztów i nie protestowałem, bo Organizator mógłby mi z kolei potrącić za ten dodatkowy kilometr 😉😂.

A tak na serio, to był bardzo udany debiut Ultra ZADKA. Widać było ogromne zaangażowanie Organizatorów i to począwszy od prowadzenia wydarzenia na Facebooku, aż po organizację samego biegu. Dostaliśmy do pokonania bardzo ładną trasę, może nie mega trudną, ale za to bardzo urozmaiconą. I to cenię, bo można zrobić coś dla zaawansowanych biegaczy, określić ostre limity, ale nie o to przecież chodzi w biegach amatorskich. Czołówka biegaczy mogła się ścigać, za to my wszyscy mogliśmy … kosztować. Kosztować piękna krajobrazów, kosztować smakowitości bufetów, kosztować atmosfery biegania w towarzystwie innych. I co najważniejsze, te kosztowanie biegu, w żaden sposób nie uniemożliwiło nam dotarcia w limicie czasowym do mety. Limicie, który został bardzo rozsądnie określony przez Organizatorów 👍.

Myślę, że sądząc po kuluarowych rozmowach, które odbyłem na mecie, a miałem duże grono rozmówców, właśnie rozpoczęła się piękna, świecka biegowa tradycja (parafrazując kultowy film) 😉. I wierzę, że również ten bieg ma ogromną szansę doczekać się w przyszłości określenia „kultowego”. Organizatorzy zaś mają wszystkie atuty w ręce, aby tak się stało. Czego szczerze im życzę.



W relacji wykorzystałem moje zdjęcia oraz wykonane przez Dariusza Czyrnka i Celinę Zimny.

 

 

 

Komentarze

  1. Jacku wszystko z smakiem opisałeś i myślę , że co nie którzy zrozumieli i podejmą te wyzwanie za rok 😀 ja już myślę o kolejnym dystansie 🤔 Super 😁 Brawo

    OdpowiedzUsuń
  2. Prosiłem strażaka żeby mi Cię pilnował.. 😉

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

ULTRA BŁATNIA 24H DLA FILIPKA

  Z wiekiem człowieka łapią różne przypadłości, na jedną z takich, chyba już nieuleczalnych, zapadłem jakiś czas temu. W leksykonie chorób szczególnie dokuczliwych figuruje ona pod łacińską nazwą „Ultra Błatnia Vigintiquatuor horas caritatis”, co po polsku znaczy „Ultra Błatnia Charytatywnie 24 h” 😉😱😂. Gdy kilka lat temu trochę z przypadku, trochę z ciekawości zawitałem na tę imprezę dzięki zaproszeniu szalenie zakręconej pary młodych ludzi czyli Iwony i Arka Juzof, to przez myśl mi nie przyszło, że już po pierwszym starcie, w moim biegowym kalendarzu na stałe zagości zimowa i letnia edycja tej imprezy. Aby gościć na tegorocznej letniej edycji poświęciłem wiele. Ultra Błatnia została przeniesiona z czerwca na sam początek września. A początek września to także początek roku szkolnego. A już miałem zacząć studia na Uniwersytecie "Piątego" Wieku na kierunku „Topografia i orientacja w terenie”, na specjalizacji „Biegi i bufety, ze szczególnym uwzględnieniem limitów i kalori

ULTRA BŁATNIA 24H DLA KSAWEREGO

  Moja kolejna relacja z Błatniej. I pewnie myślicie co nowego można napisać z imprezy, która odbywa się dwa razy do roku i na której od wielu lat się bywa ? A ja niezmiennie odpowiadam, zawsze mam potężne dylematy co pominąć, co skrócić, bo tak wiele się dzieje. I zawsze straszę Magdalenę, Mateusza i Grzegorza, że zostanę tu kiedyś pełną dobę i napiszę … epicką relację 😱😂. I Oni zawsze słuchają tej mojej zapowiedzi z przerażeniem w oczach. I bynajmniej nie martwią się rozmiarami mojej opowieści, ale tym, czy ten dobrze zaopatrzony bufet byłby w stanie wytrzymać moje wizyty przez całą dobę 😂😋. Nie uwierzycie, ale robiąc te kilometry na poszczególnych pętlach, przyplątała się do mnie pewna szlagierowa piosenka zespołu Baciary, którą usłyszałem na jakimś plenerowym festynie poprzedzonym biegiem. Przyplątała się i odczepić nie mogła 😉. I już oczyma wyobraźni słyszę te głosy oburzenia – Reclik ty słuchasz takich piosenek ? 😱 A ja zawsze zastanawiam się jak to możliwe, że piosenka

JURA FEST OLSZTYN - AMONIT MARATON

  Po raz kolejny będę się powtarzał, ale lubię zaglądać na pierwsze edycje imprez biegowych. Może nie wszystko działa już tak jak powinno, ale widać ten ogromny entuzjazm i zaangażowanie u organizatorów, które z biegiem lat ustępuje miejsca pewnej rutynie i powtarzalności. Stąd z dużym zaciekawieniem wybrałem się do Olsztyna koło Częstochowy, gdzie po raz pierwszy zorganizowano dwudniowy JURA FEST OLSZTYN z sześcioma różnymi zawodami. Nie ukrywam, że mnie szczególnie zainteresował najdłuższy dystans czyli   Amonit Maraton. Już na wstępie widziałem dwa duże plusy – stosunkowo niskie wpisowe, bo raptem 79 zł na mój dystans oraz nazwisko głównego organizatora – Leszka Gasika. Jeśli imprezę robią doświadczeni biegacze to wiadomo, że możemy spodziewać się naprawdę fajnej biegowo trasy. I uprzedzając fakty tak rzeczywiście było. Był też i trzeci argument – spore nagrody pieniężne dla zwycięzców, ale akurat dla mnie jest on całkowicie nieistotny, by my koneserzy biegania nie startujemy że