Przejdź do głównej zawartości

Perły Małopolski – Skała

To był mój absolutny debiut na Perłach Małopolski. I pomyśleć, że rozpoczęła się już jedenasta edycja tej imprezy, która co roku rozgrywana jest w urokliwych zakątkach parków narodowych Województwa Małopolskiego (ojcowskim, magurskim, pienińskim i gorczańskim).

I właśnie Ojcowski Park Narodowy, a konkretnie gmina Skała była początkiem tegorocznej edycji.

Na bieg wybrałem się w towarzystwie Piotra i Marcina, zaś na miejscu czekali na nas Ewa z Darkiem, którzy postanowili spędzić romantyczny weekend w Krakowie, którego zwieńczeniem miał być właśnie start w Skale. Dodatkowo wśród innych zawodników spotkaliśmy naszą znajomą Iwonę.


Rzadko startuję w tak dużych imprezach. Tutaj na starcie trzech dystansów (6,5 km, 11,8 km i 22,1 km) zameldowało się łącznie przeszło 650 uczestników.  

To było prawdziwe święto biegania. Przepiękna, długo oczekiwana wiosenna pogoda i pełne uroku i klimatycznych miejsc zakamarki Ojcowskiego Parku Narodowego – czy można oczekiwać czegoś więcej ?

Jak to u nas, czas przed startem spędziliśmy na … ściankach 😉 oraz na podziwianiu zawodników, którzy parę minut przed biegiem … pałaszowali ogromnej wielkości gofry z dodatkami serwowane w okolicach miejsca startu 😋😉.



Czas mijał nieubłagalnie i już spiker zapraszał nas do ustawienia się przed bramą startową. Ewa z Iwoną wybrały dystans średni, zaś pozostała męska czwórka dystans długi. Zaczęło się odliczanie do startu i w tym momencie uaktywnił się mój Garmin, który zasygnalizował mi „zejście z kursu” 😂😱. Pomyślałem, że ładnie się zaczyna, człowiek jeszcze nie wystartował, a już był poza trasą 😉. Na szczęście dla mnie ustaliłem z Darkiem, że cały bieg biegniemy razem, a mając go u boku, jakiekolwiek zagubienia mi nie groziły.



Ustaliliśmy także, chociaż tutaj w zasadzie rozumieliśmy się bez słów, że tak jak zawsze, bawimy się bieganiem, czerpiemy garściami wszystko co uda się wyciągnąć z otaczającego nas terenu. A było czym się zachwycać.






Jestem pod ogromnym wrażeniem Jury Krakowsko-Częstochowskiej i zawsze cieszę się na każdy czekający mnie tam start. Nie inaczej było i tym razem. Piękna widokowo trasa, z całym mnóstwem ciekawych miejsc. Normalnie zazdrościłem ludziom, którzy mogą mieszkać cały rok w tak ładnych okolicznościach przyrody.





Czytelnie oznakowana trasa, sporo zawodników biegnących przed i za mną spowodowała, że nie musiałem martwić się o tak charakterystyczne dla mnie zagubienie, a mogłem skupić się na podziwianiu atrakcji mijanych na poszczególnych kilometrach.






Sama trasa była dosyć łatwa, nie licząc dwóch podbiegów. Leciało się przyjemnie lekko pofałdowanym terenem. Pewnym minusem było to, że sporo było asfaltu. Ale z drugiej strony, jak ktoś chce znaleźć coś pośredniego między bieganiem biegów miejskich a trailem, to Perły są jak znalazł na początek takiej trailowej przygody.






Był i drugi minus. Kilometry upływały zdecydowanie zbyt szybko przy tak pięknej pogodzie, ciekawych miejscach i poznawaniu innych biegaczy, że człowiek ani się nie spostrzegł, gdy tabliczka pokazała kilometr do mety. I tylko w myślach zadawałem sobie pytanie : czy to aby na pewno już meta ?






Zakończyłem bieg charakterystycznym dla mnie podskokiem, ale i smutny, że muszę powoli żegnać się z Jurą. I chodzi mi już po głowie pewien pomysł, aby samemu wybrać się tu na dłuższe wybieganie.


Na mecie czekał już na nas Piotrek z Marcinem – ach te dzisiejsze młode pokolenie nie wie co to znaczy dobra zabawa biegowa i tylko szybko biegnie do mety 😉😅.

Czekały też na nas Ewa i Iwona, które wspólnie pokonały blisko 12 kilometrów, a nawet pozdrowiły Maczugę Herkulesa, która znajdowała się na Ich trasie. I tak sobie pomyślałem, że gdyby nie towarzyszył mi Darek, to znając moje umiejętności topograficzne 😉😱, jakimś cudem przebiegałbym obok tego cudu natury.


Meta to z jednej strony czas na ściankę, w końcu trzeba się pochwalić znajomym z ukończenia biegu 😅😂, ale z drugiej strony także czas konsumpcji 😋. Tutaj Organizatorzy przygotowali kilka dań i każde smakowało wyśmienicie.




Dziękuję mojej ekipie za wspólny start, szczególne podziękowania dla Darka za towarzystwo na trasie. Dziękuję Organizatorom, Wolontariuszom oraz Służbom zorganizowanie zawodów na wysokim poziomie. Osobno chciałbym podziękować Adzie, dzięki której Piotr mógł pobiec najdłuższy dystans.

Zdjęcia mojego autorstwa oraz Ewy i Dariusza Czyrnków.

Komentarze

  1. Dzięki Jacku za wyciągnięcie nas na ten cudowny bieg. Na szczęście na tym biegu nie spełniła się „pogoda Reclika” i było dużo słońca😉🤣🤣🤣

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

ULTRA BŁATNIA 24H DLA FILIPKA

  Z wiekiem człowieka łapią różne przypadłości, na jedną z takich, chyba już nieuleczalnych, zapadłem jakiś czas temu. W leksykonie chorób szczególnie dokuczliwych figuruje ona pod łacińską nazwą „Ultra Błatnia Vigintiquatuor horas caritatis”, co po polsku znaczy „Ultra Błatnia Charytatywnie 24 h” 😉😱😂. Gdy kilka lat temu trochę z przypadku, trochę z ciekawości zawitałem na tę imprezę dzięki zaproszeniu szalenie zakręconej pary młodych ludzi czyli Iwony i Arka Juzof, to przez myśl mi nie przyszło, że już po pierwszym starcie, w moim biegowym kalendarzu na stałe zagości zimowa i letnia edycja tej imprezy. Aby gościć na tegorocznej letniej edycji poświęciłem wiele. Ultra Błatnia została przeniesiona z czerwca na sam początek września. A początek września to także początek roku szkolnego. A już miałem zacząć studia na Uniwersytecie "Piątego" Wieku na kierunku „Topografia i orientacja w terenie”, na specjalizacji „Biegi i bufety, ze szczególnym uwzględnieniem limitów i kalori

ULTRA BŁATNIA 24H DLA KSAWEREGO

  Moja kolejna relacja z Błatniej. I pewnie myślicie co nowego można napisać z imprezy, która odbywa się dwa razy do roku i na której od wielu lat się bywa ? A ja niezmiennie odpowiadam, zawsze mam potężne dylematy co pominąć, co skrócić, bo tak wiele się dzieje. I zawsze straszę Magdalenę, Mateusza i Grzegorza, że zostanę tu kiedyś pełną dobę i napiszę … epicką relację 😱😂. I Oni zawsze słuchają tej mojej zapowiedzi z przerażeniem w oczach. I bynajmniej nie martwią się rozmiarami mojej opowieści, ale tym, czy ten dobrze zaopatrzony bufet byłby w stanie wytrzymać moje wizyty przez całą dobę 😂😋. Nie uwierzycie, ale robiąc te kilometry na poszczególnych pętlach, przyplątała się do mnie pewna szlagierowa piosenka zespołu Baciary, którą usłyszałem na jakimś plenerowym festynie poprzedzonym biegiem. Przyplątała się i odczepić nie mogła 😉. I już oczyma wyobraźni słyszę te głosy oburzenia – Reclik ty słuchasz takich piosenek ? 😱 A ja zawsze zastanawiam się jak to możliwe, że piosenka

JURA FEST OLSZTYN - AMONIT MARATON

  Po raz kolejny będę się powtarzał, ale lubię zaglądać na pierwsze edycje imprez biegowych. Może nie wszystko działa już tak jak powinno, ale widać ten ogromny entuzjazm i zaangażowanie u organizatorów, które z biegiem lat ustępuje miejsca pewnej rutynie i powtarzalności. Stąd z dużym zaciekawieniem wybrałem się do Olsztyna koło Częstochowy, gdzie po raz pierwszy zorganizowano dwudniowy JURA FEST OLSZTYN z sześcioma różnymi zawodami. Nie ukrywam, że mnie szczególnie zainteresował najdłuższy dystans czyli   Amonit Maraton. Już na wstępie widziałem dwa duże plusy – stosunkowo niskie wpisowe, bo raptem 79 zł na mój dystans oraz nazwisko głównego organizatora – Leszka Gasika. Jeśli imprezę robią doświadczeni biegacze to wiadomo, że możemy spodziewać się naprawdę fajnej biegowo trasy. I uprzedzając fakty tak rzeczywiście było. Był też i trzeci argument – spore nagrody pieniężne dla zwycięzców, ale akurat dla mnie jest on całkowicie nieistotny, by my koneserzy biegania nie startujemy że