Przejdź do głównej zawartości

SZTACHETA TRAIL RUNNING & NW

 

20  maja. Sztacheta Trail Running & NW. 36 kilometrów. Gmina Starcza.

Jak ja kocham takie kameralne biegi. Tym razem wspólnie z Adrianą wybraliśmy się na Sztachetę, aby „trochę” pobiegać i przy okazji wesprzeć leczenie Franka Szewczyka.

Ten bieg od początku to była jedna wielka radość. Wpierw bardzo długo jakoś nie mogłem się oficjalnie „umościć” na liście startowej z powodu braku opłaty startowej. Okazało się, że wpłaty to ja dokonałem, tyle że na konto … leczenia innej osoby. Pomocy potrzebującym nigdy za wiele, stąd już po kolejnej wpłacie na właściwe konto mogłem z czystym sumieniem wyjechać z Adą na bieg.

Sobotni poranek przywitał nas lekkim chłodkiem. Ada zaleciła włączenie w samochodzie ogrzewania. Niby nic takiego, ale mój samochód zamiast grzać … zaczął na maksa chłodzić 😉😱. Ale, że przezorny Reclik, podobnie jak w biegowym plecaczku, w samochodzie wozi absolutnie wszystko, to i znalazł się kocyk z Misiem Puchatkiem. Oczywiście Ada zamiast docenić ten gest, stwierdziła, że w moim Seacie wdrożyłem program oszczędzania energii 😂. 

Wioska Łysiec, miejsce naszego startu od razu mi się spodobała. To była naprawdę kameralna impreza, z liczbą uczestników niewiele przekraczającą setkę. Biuro zawodów w małym lasku powoli rozpoczynało swoją pracę, ale nie to przykuło naszą uwagę.

Ada skierowała się w stronę energicznego faceta obsługującego … perkusję. Coś takiego na zawodach biegowych spotkałem po raz pierwszy 👏.

A gdzie skierował swoje kroki Reclik ? Tak, zgadliście … do olbrzymiego i uginającego się od słodkości bufetu 😂😋. Powiem szczerze, widząc te słodkie cudeńka ogarnęła mnie wątpliwość czy w ogóle jest sens startować 😉.

Jednak, skuteczna perswazja służb mundurowych czyli Ady 😉😱, odciągnęła mnie od tego raju i skierowała w stronę linii startu.

Niby kameralna impreza, ale nawet tutaj spotkałem wielu znajomych, m.in. Artura, Józka i Piotra.



Główny organizator Artur Nowicki z uwagi na moje perypetie z zapisami przywitał mnie śmiesznym określeniem „komplikator” 😂, a potem już na miejscu startu, w skrócie objaśnił nam warunki panujące na przeszło pięciokilometrowej pętli. Mówił coś o błotku mniejszym jak na Rzeźniku i podbiegach, a nawet coś o oznakowaniu trasy. Ja się temu tak do końca nie przysłuchiwałem, bo przecież miałem ze sobą Adę, a to Ona, zgodnie z naszym wewnętrznym regulaminem odpowiadała za ogarnięcie trasy 😅.

Od razu napiszę, wywiązała się z tej roli rewelacyjnie 👏👏👏, kilkukrotnie zawracając mnie z dróżek, które prowadziły donikąd, a na których ja już zdążyłem wykonać kilka metrów 😂.  Trzeba jednak dodać, że zadanie miała ułatwione, bo Artur stworzył dla biegaczy genialną w swej prostocie mapę, a Ada ją tylko uważnie … przestudiowała 😉.

Trasa miała swoje złe i dobre odcinki. Za te dobre uważaliśmy wszystko co przebiegało lasami czy łąkami. Nie przeszkadzały nam gałęzie czy pokrzywy, nie przeszkadzało nam błotko, nie przeszkadzały nam również bardzo konkretne podbiegi przy końcu każdej pętli.



Bawiliśmy się doskonale, przy okazji pozdrawiając i przybijając piątki z naszymi znajomymi, jak na przykład znanym z ogromnego serca do wspierania potrzebujących – Marcinem 👍.

Ten zły odcinek, ale tylko dla nas, to asfalt i trwające tam roboty drogowe. Niektórzy z mijających nas zawodników, bardzo sobie jednak chwalili ten krótki odcinek, bo tam naprawdę można było przyśpieszyć 😅. Właśnie na takim asfaltowym odcinku spotkałem jednego z najlepszych w Polsce zawodników nordic walking – Jarka. Jak widać ze zdjęcia, Jarkowi na asfalcie bardzo się podobało.

Na zakończeniu każdej pętli czekał na nas bufet, a w zasadzie nawet dwa. Jeden ze słodkościami, który stanowił dla mnie stały punkt degustacyjny, a drugi wodno-konkretowy obsługiwany przez mega sympatyczną ekipę z Radomska. Bufety usytuowane były na wzgórzu i stanowiły dla biegaczy swoistą nagrodę za pokonanie dwóch bardzo solidnych podbiegów.






Ja jak ja, ale urokowi tych bufetów uległa nawet Ada, która po zakończeniu każdej pętli, sprawdzała na zegarku ile spaliła kalorii, a potem dobierała sobie, do skosztowania, odpowiednie ciasteczko 😋😂.

Założone przez nas kilometry szybko upłynęły. Potem był czas na pamiątkowe zdjęcia na mecie, w tym jedno z Arturem, który przed startem żartował z Ady, że ze mną każde okrążenie będzie miała … inne 😂. Ada jednak nie z takimi ciężkimi przypadkami daje sobie radę, więc okiełzała i moją zabójczą orientację w terenie, mimo że robiłem w tym zakresie co się da 😉.


Powrót do miasteczka biegowego to jakby odwiedzenie kulinarnego raju w reclikowym rozumieniu 😋😋😋. Oj czego ja tam nie pokosztowałem ? Kto nie był niech żałuje. O mało co, a zapomnielibyśmy zrobić sobie zdjęcie na ściance, a wiadomo bez tego udział w imprezie się nie liczy 😉.



Jak to jest, że rzeczy cudne zbyt szybko przemijają. Tak też było ze Sztachetą. Piękna impreza, z jakże szczytnym celem 💖. Dopieszczona w każdym calu 👍. Ale tak jest zawsze jest, gdy za organizację biorą się biegacze. Arturze niech mi będzie dane złożyć na Twoje ręce podziękowania dla wszystkich tych, którzy zorganizowali to wydarzenie 👏👏👏. Zawsze uważam, że reklama szeptana ma duże znaczenie. W zeszłym roku na pierwszej edycji było 70 osób, w tym podwoiliście tę liczbę. Jak tak dalej pójdzie to za rok przygotujcie się na imprezę masową. Wielkie, wielkie podziękowania.


Adriano, a Tobie dziękuję za towarzyszenie mi na tym biegu. Za dzielne znoszenie mojego gadulstwa, pilnowanie żebym nie zabłądził. Wiem, że niekiedy miałaś mnie już dość, ale dzielnie to znosiłaś, bo liczysz, że będę Twoim pakermanem 😂 (tak Ada nazywa pacemakerów) na "trochę" dłuższym biegu w niedalekiej przyszłości. Tylko musisz wiedzieć, że dwa razy dłuższy bieg równa się dwa razy więcej reclikowego gadulstwa 😂😉😱. Tak więc przemyśl to dogłębnie. 


W relacji wykorzystałem własne zdjęcia, a także zdjęcia autorstwa Adriany Tomali.


 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

ULTRA BŁATNIA 24H CHARYTATYWNIE DLA KAZIA

  Ultra Błatnia 24 h miała swój mały jubileusz. Była to dziesiąta edycja i mój dziewiąty w niej udział. I zawsze, gdy potem piszę relację zauważam pewien fenomen, ale i paradoks. Ci sami organizatorzy (Madziu, Mati i Grzesiu – wybaczcie 😉, to nie jest przytyk), prawie ta sama trasa, w większości ci sami wariaci, którzy dwa razy do roku spotykają się przy słynnej wiacie w Jaworzu, nawet bufet tak samo doskonały 😋. A ja pisząc swoje wrażenia ze startu mam ten sam dylemat. Nie o czym tu znowu pisać, ale co wyrzucić, żeby relację zrobić krótszą, żeby nawet najwięksi fani mojego „talentu” wytrwali do końca opowiadania 😀. Nie inaczej było i tym razem. Mój przyjazd był w pewien sposób symboliczny. Koniec grudnia operacja łąkotki. Miesiąc później pierwszy asfaltowy start na „Dzikim Ultra”, tydzień później treningowe pohasanie z orgami po trasie biegu „Leśny Lament” (zawody 26 kwietnia) i wreszcie to co tygrysy (a może lwy😉) lubią najbardziej, kolejny tydzień i pierwsze górskie bieg...

ULTRA ZADEK - Dziki Orła Cień czyli 70 km na … kijkach

  Trzecia edycja Ultra ZADEK i mój trzeci w niej udział. O moich poprzednich startach w Key-Key napisałem już tysiące słów i pewnie teraz mógłbym napisać ponownie sążnistą relację. Ale całkiem niedawno przysłuchując się pewnej ważnej dla mnie dyskusji, ważnych dla mnie osób usłyszałem, że kluczowe jest … usystematyzowanie przekazu, cokolwiek to znaczy 😉. A dla Reclika znaczy to tyle, że z perspektywy trzech kolejnych startów można tę moją relację trochę … uporządkować, co nie znaczy, że stanie się przez to … krótsza 😀. Zdjęcie ze strony biegu  Stąd moi Drodzy Czytelnicy, cała prawda o ZADKU w … 15 punktach. Kolejność nie ma znaczenia, a może i … ma 😉. 1.     WYŻYWIENIE czyli zaczynamy od sprawy najważniejszej. Na te zawody nie trzeba brać niczego do jedzenia i mówi Wam to ... Reclik. Nie potrafię ogarnąć do końca proporcji między zadkowym bieganiem a zadkowymi bufetami 🤔😉. A w zasadzie co na ZADKU czemu służy 😂. Idealne rozmieszczenie bufetów co 10 kilometr...

10. Jubileuszowy BIEG O ZŁOTĄ SZYSZKĘ

  Wstyd mi to przyznać, ale co roku na „Bieg o Złotą Szyszkę” wybierałem się jak sójka za morze. Zawsze coś stawało na przeszkodzie, abym pojawił się na starcie tego biegu, którego start zlokalizowany był w Bystrej - urokliwej miejscowości w Beskidzie Śląskim. Wreszcie postanowione, na dziesiątej, jubileuszowej edycji nie może mnie zabraknąć 😀. Gdy wyjeżdżałem rano z Rybnika, termometr wskazywał tylko cztery stopnie na plus, ale ostre słońce i błękitne niebo zwiastowały piękną pogodę. Gdy GPS pokazywał niecały kilometr do biura zawodów, zaparkowane gęsto samochody były najlepszym dowodem na to, że poruszam się we właściwym kierunku 😀.  Swoje pierwsze kroki skierowałem przed Hotel Magnus Resort. Byłem w Bystrej pierwszy raz w życiu, ale dokładnie trzydzieści lat temu, w tym miejscu, kręcony był finał teleturnieju organizowanego przez TVP Katowice „Matka i Córka”, w którym wystąpiły ... moja teściowa i moja żona. Ciekawe, czy ktoś pamięta jeszcze ten teleturniej ? Stąd przed...