Przejdź do głównej zawartości

10. Jubileuszowy BIEG O ZŁOTĄ SZYSZKĘ

 

Wstyd mi to przyznać, ale co roku na „Bieg o Złotą Szyszkę” wybierałem się jak sójka za morze. Zawsze coś stawało na przeszkodzie, abym pojawił się na starcie tego biegu, którego start zlokalizowany był w Bystrej - urokliwej miejscowości w Beskidzie Śląskim.

Wreszcie postanowione, na dziesiątej, jubileuszowej edycji nie może mnie zabraknąć 😀.

Gdy wyjeżdżałem rano z Rybnika, termometr wskazywał tylko cztery stopnie na plus, ale ostre słońce i błękitne niebo zwiastowały piękną pogodę. Gdy GPS pokazywał niecały kilometr do biura zawodów, zaparkowane gęsto samochody były najlepszym dowodem na to, że poruszam się we właściwym kierunku 😀. 

Swoje pierwsze kroki skierowałem przed Hotel Magnus Resort. Byłem w Bystrej pierwszy raz w życiu, ale dokładnie trzydzieści lat temu, w tym miejscu, kręcony był finał teleturnieju organizowanego przez TVP Katowice „Matka i Córka”, w którym wystąpiły ... moja teściowa i moja żona. Ciekawe, czy ktoś pamięta jeszcze ten teleturniej ? Stąd przed wyjazdem usłyszałem od Marioli: „Ty sobie tam biegaj, ale przed startem wyślij mi zdjęcie schodów sprzed hotelu, gdzie podczas teleturnieju była prezentacja uczestniczek i finałowa piosenka”. Na szczęcie schody były i miały się dobrze, a ja bez stresów mogłem udać się do biura zawodów 😀.



Niby miałem do pokonania odcinek ze dwieście metrów, ale jak go przejść, gdy człowiek na swej drodze spotyka samych znajomych z bliska lub dalsza ? 

Po krótkim zapoznaniu się z okolicami startu …



… w towarzystwie Irka, Dominika i Pawła ruszyłem do miejsca, gdzie podobno usytuowana była biegowa ścianka. I już od początku moja legendarna orientacja w terenie dała o sobie znać 😂. Wpierw za ściankę wziąłem baner na płocie…

Potem gdy moi znajomi sami zaczęli jej szukać, ja swoją ściankę już znalazłem… 😋


Wreszcie jest. Trochę z dalsza niewidoczna, wprost zapraszała nas, aby zrobić sobie zdjęcie na jej tle.



Jak to dobrze, że odpowiednio wcześniej pojawiłem się na miejscu. Podczas gdy inni solidnie rozgrzewali się przed startem, ja toczyłem solidne … rozmowy kuluarowe 😀.

Nie mogłem tego mojego przyjazdu na zawody zacząć inaczej jak od spotkania z Kasią i Agnieszką. A w zasadzie od pokłonienia się i ogromnych podziękowań 👏👏👏. Dziewczyny, ja nie tylko na trasie jestem zakręcony, przy zapisywaniu się na bieg też mi się to zdarza 😉. Ale dziękuję za Waszą pomoc i ogromną wyrozumiałość dla Reclika. Dzięki Wam mogłem, po prawie półtoramiesięcznej przerwie, znowu pohasać sobie po górach.



Beata i Jakub przekazali mi wiele ciekawych informacji o dystansie 50 km na Lavaredo Ultra Trail i sprawili, że wykiełkowało we mnie zainteresowanie tym wydarzeniem.

Karolina i Daniel sprzedali mi cenne wiadomości o maratonie w Dębnie. Jak na razie, zapowiada się na jedyny przyszłoroczny maraton asfaltowy, w którym chciałbym wziąć udział.

Od Agnieszki i Beaty dowiedziałem się, że będą zamykać bieg i sprzątać wszystkie szlajfki, ale jakby co, nie mam za bardzo się obijać, bo ze dwa czarne worki też zabierają ze sobą 😉😱.

A na koniec pozostała moja kochana adoptowana biegowa rodzinka czyli Justyna i Marek, a z nimi mam zawsze o czym pogadać.

Ten czas jakoś tak mi zleciał, że nie przysłuchiwałem się specjalnie przedbiegowej odprawie, chociaż miałem nieodparte wrażenie, że o czymś zapomniałem 😉.

Ale to nie był właściwy moment, aby o tym myśleć, bo wszyscy zaczęli udawać się na miejsce startu. Jeszcze tylko rzut okiem na harpaganów ustawiających się w pierwszych rzędach, w tym Marka …

… dodanie sobie wzajemnie otuchy w towarzystwie: Majki, Irka, Pawła i Piotra

i mogłem udać się do mojej „strefy startowej” czyli gdzieś tam z końca stawki 😀.

I wreszcie start. I pierwsze zaskoczenie. Kilometr jeden, drugi, trzeci, a my cały czas wspinamy się pod górę. Kiedy to się skończy? I wtedy przypomniałem sobie o czym zapomniałem. Ja w ogóle nie sprawdziłem … jak przebiega trasa biegu i jaki jest jej profil 😉😱. Dobrze, że miałem u boku Dominika, który poinformował mnie, że mamy po drodze Szyndzielnię, Klimczok i ... parę innych szczytów.




Coś co powodowało, że człowiekowi lżej się biegło, to był doping turystów-kibiców. A najlepiej, jak głośno krzyczeli twoje imię. Taką właśnie grupę spotkałem przed samym wbiegnięciem na Szyndzielnię. Kasia (jedna z organizatorek biegu Grill + Run = Fun) i jej znajomi dodali mi swym kibicowaniem sporo nowej energii 👍.


A zaraz potem czekało na mnie majestatyczne schronisko na Szyndzielni. Parę zdjęć i wreszcie mogłem polecieć trochę zbiegiem. Jakoś tak od razu człowiekowi ulżyło, a i życie zrobiło się piękniejsze. No i ta cudowna pogoda – słonko, chłodek, leciutki wiaterek. Czy może być coś piękniejszego?





Otóż tak … wolontariuszka przyciągająca nas głośnym dzwonieniem i informująca, że zbliżamy się do … bufetu 😀😋. Po takim zaanonsowaniu od razu zrobiłem się … mega głodny 😋. Takie energetyczne bufety to ja bardzo lubię. Uśmiechnięta obsługa z Kasią i Magdą na czele i wypasiony stół – czego biegacz na trasie może chcieć więcej? Po krótkim zastanowieniu zmieniam pytanie … Czego Reclik na trasie może chcieć więcej? 😉 Bo do biegacza to mi trochę brakuje. Pokosztowałem wszystkiego, ale najbardziej zasmakowały mi borowiki w wersji … mikro. Zresztą jak widać na załączonym obrazku, nie tylko mnie, Małgosi też 😋.





Każdy, nawet najlepszy bufet trzeba jednak opuścić, stąd chcąc nie chcąc i na mnie przyszła kolej. Zaczynało się zdobywanie Klimczoka. Ten klimatyczny odcinek pokonałem w towarzystwie Dominika. Mamy tam swoje ulubione miejsce – skwerek z tabliczkami ilustrującymi górskie szczyty.




Być na Klimczoku i nie zatrzymać się przy tronie, to prawie profanacja 😉. No to się zatrzymaliśmy i … otarliśmy o tron. Jakoś nikt z nas na nim nie usiadł, bo cosik czuliśmy, że król dzisiejszego biegu w tym czasie dobiega już do mety 😅. I niewiele się pomyliliśmy.



A z Klimczoka czekał nas łagodny zbieg z pięknymi widokami i w pięknych okolicznościach przyrody.


Tam też rozegrała się pewna epicka scena, którą trudno przenieść na papier. Biegnę sobie radośnie i dostrzegam Tomka Wysockiego z obiektywem wycelowanym w zawodników, a między nami … wielka błotna kałuża. I jego hasło: „Jacek skacz”, i moja odpowiedź: „Dobra skaczę”, i … inni zawodnicy, którzy jak na komendę zatrzymują się i rozstępują na boki. Czy ten skok był kontrolowany? Mam wątpliwości. Czy Tomek miał kontrolę nad swoim aparatem? Mam jeszcze większe wątpliwości. W każdym razie wydawało mi się, że wylądowałem na środku tego błota. Okazało się, że tylko mi się wydawało. Bo jak pokazały jedyne zachowane zdjęcia: zamglony i „trochę” przypominający mnie osobnik wykonał skok, po którym … lewitował nad błotem 😂.



Powiem Wam, że ta przygoda dała mi takiego szwongu i cugu (po polsku: dodała pary), że przy tym zbiegu osiągnąłem najlepsze tempo podczas całych zawodów 😅. I dalej bym sobie tak leciał, gdybym nie minął Małgosi, mojej koleżanki z bufetu. Ona po spożyciu tych grzybków też gnała, że aż miło. Na nieszczęście w przelocie usłyszałem jej słowa „grzej te nóżki grzej, bo za chwilę czeka nas kilkukilometrowy podbieg”. Kłaniała się w tym momencie moja kompletna nieznajomość przebiegu trasy. Uwierzyłem jej na słowo i okazało się że miała rację. Na powitanie czekała na nas ściana kamieni i pewne motywacyjne hasło - nawet sobie nie wyobrażacie, jak bardzo chciałem poznać jego autora 😉😱. Oj jak ja wtedy w prostych żołnierskich słowach wspominałem organizatorów i ile serdecznych myśli kierowałem w ich stronę 😉.




Ale po pokonaniu tego pionowego odcinka przepiękne widoki zrekompensowały wszystko to co przed chwilą przeszedłem.



Chwilę po tym zachłyśnięciu się otaczającym krajobrazem, przeżyłem … dzień świstaka 😉😱. Znowu spotkałem wolontariuszkę z dzwonkiem i znowu dostrzegłem … znajomy bufet. I pierwsza myśl – pomyliłem trasę, ale zaraz potem druga myśl, bardziej optymistyczna, przynajmniej nie umrę z głodu 😀. Na szczęście okazało się, że wszystko jest w porządku. Trasa została tak poprowadzona, że dwa razy zahaczała o Klimczok i znajdujący się w jego sąsiedztwie bufet. Fajnie było się spotkać  ponownie z jego obsługą. Uzupełnić płyny, naładować cukry, a gdy człowiek zapatrzył się w ich kolorowe stroje, to poczuł się prawie jak na … Hawajach 😉. Jeszcze tylko optymistyczna informacja, że przede mną krótki podbieg na Klimczok i zaraz potem już tylko łagodnie w dół do mety.



Rzeczywiście podbieg niespecjalnie dał mi się we znaki. Znalazłem chwilę na kilka fotek w okolicach schroniska, usłyszałem parę ciepłych słów dopingu od turystów i pognałem dalej.




Nagle poniżej, w pewnej odległości zauważyłem … metę. Okazało się, że w bliskim sąsiedztwie odbywał się bieg - „I Memoriał Michała Wojarskiego”. Ja odnotowałem to w myślach jako ciekawostkę. Natomiast byli zawodnicy, w tym Irek, którzy pobiegli w tamtym kierunku 😱. Jak to niekiedy wystarczy brama z napisem "meta" i zapach grillowanych kiełbasek zaraz za nią, żeby zapomnieć o bożym świecie 😀. Zamykając ten temat, przywołam słowa Irka wypowiedziane już na mecie: „Jacku, wracając, a w zasadzie wspinając się potem na właściwą trasę, poczułem co Ty musisz czuć, gdy tak często gubisz drogę” .😂


A dalej było już dokładnie tak, jak usłyszałem na bufecie. Cudowny łagodny zbieg, a przede mną przyroda we wszystkich barwach jesieni i … Tomek, który całą trasę mnie gonił, aby zrobić mi dodatkowe, ostrzejsze zdjęcia - to się nazywa profesjonalista pełną gębą. Prawda Tomku? 😉😂 I ja sobie na te dodatkowe zdjęcia poczekam. A przy okazji, proszę o rozwiązanie zagadki, jak to się dzieje, że tylko w Twojej obecności, podczas biegu, tak strasznie było słychać czyjeś trzeszczące kolano  😱. Pytanie moje czy Twoje 🤔.




I  tak sobie lecąc tym spokojnym zbiegiem pomyślałem, że może bardziej odpowiednią nazwą dla tego biegu byłby „Bieg o złote … runo” 😉, bo takiego bogactwa grzybów, które spotkałem na trasie to nie pamiętam. Poczynając od grzybków w … bufecie, po mijanych grzybiarzy z ich pełnymi koszami i reklamówkami, a kończąc na przepięknych muchomorowych rodzinach rosnących przy samej trasie.



Potem już tylko mała przeprawa przez rzeczkę i nie musiałem nawet patrzeć na szlajfki. Głos spikera wywołujący poszczególnych zawodników mijających metę był tak wyraźny, że i ja podążyłem w tym kierunku.



Koniec biegu. Z jednej strony cudowne uczucie, że po raz kolejny, starszy pan bez problemu dobiega z przygodami, gdzieś tam w połowie stawki, do mety 😅. Ale jest i inne uczucie – niedosytu, że to wszystko za szybko się skończyło. Człowiek przy tej pięknej pogodzie i pięknych krajobrazach, by tak sobie biegł i biegł, szczególnie gdyby to był taki łagodny zbieg, jak na końcu 😅.


Oczywiście, co byłby to za bieg, gdyby nie było zdjęcia z medalem na ściance. Ale wcześniej, była chwila zadumy, bo spotkałem Łukasza. I tak się zastanowiłem, jak to jest możliwe, że on robił na trasie zdjęcia i kręcił filmy, a jeszcze przyleciał szybciej ode mnie? Odpowiedź nasunęła mi się sama - on na pewno musi … trenować 😅.


Chwilę później Dominik zrobił mi fachowe zdjęcie zawierające wszystko co najważniejsze czyli ściankę, numer, medal i … Reclika 😀.


A potem mogłem udać się w kierunku tego, co jest crème de la crème każdego biegu czyli … bufetu 😋😆👍. Przepyszne danie, piwko zero, potem … mała repeta, parę soków, a to wszystko podane z ogromnym sercem przez Basię.  W zasadzie nie powinienem się dziwić, bo wyżywienie było potwierdzeniem tego, na jak wysokim poziomie zorganizowane było całe wydarzenie.


Na koniec czekała nas uroczystość wręczenia nagród. Z jednej strony był to czas robienia zdjęć Grzesiowi, który znalazł się na pudle w swojej kategorii biegowej, ale jednocześnie okazja do bicia brawa zwycięzcom biegu czyli Annie i Adamowi, a zarazem pogratulowania tym wszystkim, którzy finiszowali 👏. W tym szczególnie Aldonie i Grzegorzowi, którzy jako ostatni minęli linię mety i otrzymali z tego tytułu nagrody od organizatorów. Po Maratonie Górskim Leśnik, to drugi znany mi bieg, gdzie są takie nagrody i bardzo mi się ten pomysł spodobał 👏.


Poczekałem jeszcze na losowanie nagród, bo po ubiegłotygodniowej wpadce, gdy na mój numer padła główna wygrana, a ja pojechałem szybciej do domu 😱, tym razem postanowiłem nie popełnić tego błędu. Teraz jednak szczęście się do mnie nie uśmiechnęło. Chociaż może się i mylę. Bo na samym końcu, z okazji jubileuszu, przewidziany był dla każdego kawałek kołocza. Ale że tego kołacza było kilka blach, część osób się rozeszła, a panie tak kilkakrotnie zachęcały do degustacji, no to ja … kilka razy się poczęstowałem 😋😀.

To była naprawdę świetnie zorganizowana impreza biegowa i każdemu z Was polecam start w niej w przyszłym roku. I nie bądźcie tak jak Reclik, który dziewięć lat czekał z zapisami. Duże brawa dla całej ekipy na poniższej fotografii z Krzysztofem Krzempkiem na czele, która tak pięknie wywiązała się z roli organizatorów i wolontariuszy 👏👏👏.





Ps. W relacji wykorzystałem zdjęcia Ireneusza Zimnego, Marka Nowaka i Tomasza Wysockiego. Dziękuję 👏👏👏. A Justynie dziękuję za robótkę rodem z ... Antwerpii 😉👏.


Komentarze

  1. Diamonds are a girl's best friends ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na Facebooku i tutaj, po Twoich komentarzach ... zabrakło mi słów 😉😂

      Usuń
    2. Speechless Jacek to oksymoron ;)

      Usuń
    3. Nie dość, że mówi do mnie po zagranicznemu, to jeszcze używa takich trudnych słów 😉😱

      Usuń
  2. Ale barwnie opisane :) prawie jakbym tak była na trasie! Trochę zazdro tego biegu i pogody, ale fajnie, że Ty miales z tego tyle radosci :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A tutaj zagadka. Która z Pań, kryje się za tym wpisem ? 🤔 Dziękuję za tak pozytywną ocenę relacji i życzę spotkania na Szyszce za rok i czerpania z tego startu tyle radości ile ja miałem 😅

      Usuń
  3. Jak ty to robisz, że dobiegasz w limicie, robiąc prawie tyle zdjęć co ja i rozmawiając w tym czasie z setką ludzi. Mosz parę w szłapach i fajnie się przy tym bawisz, ino napraw kolano bo strasznie dzwoni.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tego Anonima to ja rozpoznaję 😉. Tomku dziękuję za przypomnienie - już wprowadziłem odpowiednio poprawkę o kolanie do bloga 😀. Tacy ludzie jak Ty stanowią esencję każdego biegania. Twoje zdjęcia stanowią dla mnie piękną pamiątkę z każdego ukończonego biegu, na którym Cię spotkałem 👍👏

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

ULTRA BŁATNIA 24H CHARYTATYWNIE DLA KAZIA

  Ultra Błatnia 24 h miała swój mały jubileusz. Była to dziesiąta edycja i mój dziewiąty w niej udział. I zawsze, gdy potem piszę relację zauważam pewien fenomen, ale i paradoks. Ci sami organizatorzy (Madziu, Mati i Grzesiu – wybaczcie 😉, to nie jest przytyk), prawie ta sama trasa, w większości ci sami wariaci, którzy dwa razy do roku spotykają się przy słynnej wiacie w Jaworzu, nawet bufet tak samo doskonały 😋. A ja pisząc swoje wrażenia ze startu mam ten sam dylemat. Nie o czym tu znowu pisać, ale co wyrzucić, żeby relację zrobić krótszą, żeby nawet najwięksi fani mojego „talentu” wytrwali do końca opowiadania 😀. Nie inaczej było i tym razem. Mój przyjazd był w pewien sposób symboliczny. Koniec grudnia operacja łąkotki. Miesiąc później pierwszy asfaltowy start na „Dzikim Ultra”, tydzień później treningowe pohasanie z orgami po trasie biegu „Leśny Lament” (zawody 26 kwietnia) i wreszcie to co tygrysy (a może lwy😉) lubią najbardziej, kolejny tydzień i pierwsze górskie bieg...

ULTRA ZADEK - Dziki Orła Cień czyli 70 km na … kijkach

  Trzecia edycja Ultra ZADEK i mój trzeci w niej udział. O moich poprzednich startach w Key-Key napisałem już tysiące słów i pewnie teraz mógłbym napisać ponownie sążnistą relację. Ale całkiem niedawno przysłuchując się pewnej ważnej dla mnie dyskusji, ważnych dla mnie osób usłyszałem, że kluczowe jest … usystematyzowanie przekazu, cokolwiek to znaczy 😉. A dla Reclika znaczy to tyle, że z perspektywy trzech kolejnych startów można tę moją relację trochę … uporządkować, co nie znaczy, że stanie się przez to … krótsza 😀. Zdjęcie ze strony biegu  Stąd moi Drodzy Czytelnicy, cała prawda o ZADKU w … 15 punktach. Kolejność nie ma znaczenia, a może i … ma 😉. 1.     WYŻYWIENIE czyli zaczynamy od sprawy najważniejszej. Na te zawody nie trzeba brać niczego do jedzenia i mówi Wam to ... Reclik. Nie potrafię ogarnąć do końca proporcji między zadkowym bieganiem a zadkowymi bufetami 🤔😉. A w zasadzie co na ZADKU czemu służy 😂. Idealne rozmieszczenie bufetów co 10 kilometr...